<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

O tejże godzinie, kiedy Gabryel Savanne zasiadał przy stole swego brata, Ryszard Verniere, o którym tak myślano na bulwarze Malesherbes, również zasiadał do śniadania w swym jadalnym pokoju w Saint-Ouen z kasyerem Prieur i głównym majstrem Kladyuszem Grivot.
Tu również nie brakło wesołego nastroju i wiele mówiono o świetnej przyszłości dla fabryki, dzięki znakomitym wynalazkom Ryszarda Verniere, na które zwróciły uwagę i świat marynarski i świat przemysłowy.
Po śniadaniu, które się przeciągnęło do godziny drugiej po południu, pryncypał wyjął z pugilaresu cztery banknoty po tysiąc franków.
— Mój drogi Prieur, mój drogi Grivot — chcę wynagrodzić gorliwość waszą, poświęcenie wasze i cenne współpracownictwo wasze, tak użyteczne dla mych interesów... Przyjmcie, proszę, maleńką gratyfikacyę od tego, który się uważa nie za waszego pryncypała, lecz za waszego przyjaciela.
I każdemu ze swych gości podał po dwa tysiące franków.
Klaudyusz Grivot, nędznik, który do współki z Robertem Verniere, knuł ruinę przemysłowca, tego prawego człowieka, który traktował go na równi z sobą i pokładał w nim nieograniczone zaufanie, rozwodzić się zaczął w podziękowaniach i wynurzeniach obowiązku wdzięczności.
Ośmielił się uścisnąć rękę Ryszardowi Verniere, jak to był uczynił uczciwy Prieur, po podziękowaniu serdecznem i pełnem godności.
Ryszard pożegnał swych gości i dzwonkiem przywołał Magdalenę.
— Moja dobra — rzekł, kładąc jej do ręki papierek stufrankowy — oto twoja kolenda, a zarazem dziękuję ci za twą pracowitość i doskonałe gotowanie. Kiedy skończysz robotę, daję ci zupełną swobodę. Możesz przepędzić dzisiejszy wieczór i cały dzień jutrzejszy u swego syna, w Vincennes, i ucałować wnuczęta.
Ja jem obiad dziś wieczorem w Paryżu, u pana Daniela Savanne. Tam również pozostanę jutro na śniadaniu, i na obiedzie. Podczas twej nieobecności, Weronika jak zwykle zrobi porządek w mieszkaniu. Ciebie proszę tylko, ażebyś wróciła we wtorek do fabryki od samego rana.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Było już trochę po czwartej, gdy Ryszard Verniere zadzwonił na bulwarze Malesherbes do mieszkania swego przyjaciela, Daniela Savanne.
Wiemy, że przyrzekł Gabryelowi, nawet sam kłamać, ażeby nie zdradzić i jego kłamstwa. To też jak najlepiej odegrał zdziwienie i radość, zastając oficera marynarki u jego brata.
Nikt nie mógł ani pomyśleć, że ci dwaj ludzie rozstali się zaledwie przed kilku godzinami i że między nimi istnieje tajemnica.
Znajdowali się w salonie.
Po rozmowie, która dotyczyła tak długiej nieobecności kapitana i licznych wydarzeń, jakich był ofiarą podczas swej podróży, czemu Matylda i Alina przysłuchiwały się bardzo ciekawie, doznając różnych wrażeń, przestrachu lub zadziwienia, Henryk Savanne nagle postawił tę kwestyę przemysłowcowi:
— Czy pani Sollier, dzielna odźwierna pańskiej fabryki, uspokoiła się już trochę, panie Verniere, po doznanych wstrząśnieniach?
Słysząc te słowa, Gabryel drgnął, pomimo panowania nad sobą, a Ryszard, którego uwadze nie mogło ujść to pomieszanie, pośpieszył odpowiedzieć:
— Tak, mój przyjacielu... Tak, cios ten był ciężki dla biednej kobiety, ale dziś, mając już przy sobie wnuczkę, spokojniejszą jest i znosi z większą rezygnacyą swoje zmartwienie.
— Henryk mówił nam o tem smutnem zdarzeniu — rzekł Daniel. — Znalazła córkę zmarłą z biedy, prawie z głodu, po ośmiu latach nie widzenia... A przygarnęła — zarazem do siebie ośmioletnią córkę jej córki... Historya to zwykła a jednocześnie straszna. Niestety, coraz częstszemi się stają te ciche dramaty... Są one wynikiem zupełnej demoralizacyi na schyłku naszego wieku.
— Ja sądzę, mój stryju, że one wydarzały się i dawniej — ośmielił się zauważyć Henryk Savanne.
— Tak — odpowiedział sędzia śledczy — ale, powtarzam, nie tak często... Człowiek, który uwodzi biedną dziewczynę, wiedząc, że nie będzie mógł, lub nie będzie chciał kiedykolwiek naprawić błąd popełniony, jest podłym i nędznikiem’.. Gabryel uczuł dreszcz od stóp do głowy.
Sąd, wydany przez brata w słowach potępiających, dosięgnął go w samo serce...
Ryszard Verniere milczał pod głębokiem wrażeniem.
Pojmował, jak jego przyjaciel cierpi.
Daniel Savanne ciągnął dalej głosem oskarżycielskim:
— Macie naprzykład człowieka szlachetnego pochodzenia, wyższego stanu, żonatego może i dzietnego, który sprowadził biedną i uczciwą dziewczynę z drogi cnoty, zabrał ją matce, potem opuścił, rzucając na pastwę nędzy i rozpaczy, i który nadomiar podłości zostawił na świecie dziecko nieprawe, przeznaczone, nawet przy największej inteligencyi i nauce, nosić na sobie niezatarte piętno urodzenia swego. Godzien odsyłam przed sąd przysięgłych ludzi mniej winnych od człowieka, zdolnego do takiej zbrodni.
Gabryel Savanne pochylił głowę.
To, co mu głos sumienia tak często mówił, głos brata mu powtarzał Ryszardowi wystąpił pot na czoło.
— Zdaje mi się, ojcze, że świat niesprawiedliwy jest dla dziecka — zauważyła nieśmiało Matylda, która, choć miała lat ośmnaście, zastanawiała się bardzo.
— I ja jestem zdania mej kuzynki — poparł Henryk. — Że ojciec jest wielkim winowajcą, to nie ulega kwestyi, ale dziecku świat nic nie ma do wyrzucenia... Czy ono prosił o oto, aby się urodzić? Nie, nieprawdaż? Dlaczego więc czynią je odpowiedzialnem za pochodzenie?.. Jeżeli jest uczciwą i dobrą, nie widzę, dlaczego człowiek uczciwy miałby się zawahać nad daniem jej nazwiska swego?
Daniel Savanne przecząco pokręcił głową.
Młodzieniec ciągnął dalej:
— Pozwól, mój stryju, że się ośmielę nie podzielać twego zdania... Podług mnie, im cierpienia są większe, tem bardziej należy im przynosić ulgę, im niesłuszniej jest kto opuszczony, tem bardziej należy mu dopomódz. Pośród tych dzieci, które — z punktu prawnego — nie powinny były się urodzić, znajdują się niezawodnie dzieci zdrowe, serca złote, natury wyborne. Dlaczego ciążyć ma nad niemi niezasłużony ostracyzm, niczem nieusprawiedliwiony?
Henryk mówił tak długo, z werwą pociągającą.
Jakkolwiek nie podzielał w zupełności jego teoryi, Daniel rad był z zapału synowca.
Ryszard Verniere słuchał go z wielkiem skupieniem.
Młodzieniec mówił, co on myślał również.
Gabryel podziwiał syna.
— Gdyby wiedział o mym błędzie — pomyślał — przebaczyłby mi go... i kochałby swą siostrę.
Matylda i Alina — a zwłaszcza Alina — doświadczały szczerego zachwytu.
Lokaj oznajmił, że obiad jest gotów.
Zasiedli przy stole, przybranym bukietami, dla uczczenia powrotu marynarza, tak długo oczekiwanego.
Wprawdzie miał on znowu odjechać, ale przynajmniej już go widziano, już go ucałowano i wyrażano głośno nadzieję, że ostateczny jego powrót nieomieszka wreszcie nastąpić.
Kapitan odjeżdżał nazajutrz koleją o siódmej wieczorem, umówiono się więc, że śniadanie odbędzie się o dziesiątej zrana, obiad zaś o czwartej. Potem zaś odprowadzą wszyscy Gabryela na pociąg.
Verniere opuścił mieszkanie Daniela Savanne o jedenastej i powrócił do Saint-Ouen.
Pani Sollier już spała, lecz przemysłowiec posiadał drugi klucz od ulicy Hodouin i mógł wejść, nie budząc odźwiernej.
Nazajutrz zrana bardzo wcześnie pani Sollier wraz z Martą przyszła po polecenia do pana Verniere, przyniosła mu gazetę, a jednocześnie złożyła życzenia noworoczne.
Ryszard Verniere pocałował dziewczynkę i uścisnął rękę babce.
— Bardzo jestem szczęśliwy, że widzę cię, pani Sollier spokojniejszą teraz — rzekł do niej. — Miej nadzieję w przyszłość, która tak pomyślnie zapowiada się twej drogiej Marcie... Od jutra będziemy się mogli nią zająć.
Potem dodał:
— Za chwilę pojadę do Paryża... Cały dzień będę nieobecny i prawdopodobnie wrócę bardzo późno wieczorem; jak pani uporządkujesz mieszkanie, to możesz trochę wyjść, ażeby rozerwała się Marta.
— Skoro pan pozwala, pójdę z małą na cmentarz pomodlić się... Długo po za domem nie będziemy.
Ryszard Verniere kiwnął przyzwalająco, ubrał się ciepło i wyszedł, a na ulicy kazał się zawieźć dorożkarzowi na bulwar Malesherbes.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.