Chłodne refleksje o kwestjach palących

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Chłodne refleksje o kwestjach palących
Podtytuł Komu powierzyć wolno mandat poselski
Pochodzenie A gdy zawieszono „Wolne Słowo”
Wydawca Leo Belmont
Data wyd. 1912
Druk Kaniewski i Wacławowicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LEO BELMONT.
Chłodne refleksje o kwestjach palących.

„Cała opinja“.
MOTTO. Za kandydatem naszym stoi cała Polska (Z prasy).

Mówił pan Dmowski, nim przepadł, że cała opinja jest za nim.
Że za nim jest cała opinja — ufa dotąd pan Kucharzewski.
Ztąd wniosek, że mamy w Warszawie aż dwie „całe opinje“.
Zajrzawszy do tablic Pythagorasa przekonywamy się, że to jest niemożliwe.
Trzeba zatem całe zadanie przerobić.
Gadulstwu prasy przeciwstawić zwięzłą wymowę cyfr.
Warszawa liczy 800 tysięcy mieszkańców.
Warszawa liczy uprawnionych do głosowania 45 tysięcy szczęśliwych posiadaczy cenzusu.
Głosowało w Warszawie około 21 tysiąca zabiegliwych obywateli.
Lista narodowo-demokratyczna po niezliczonej ilości wieców, na których wszyscy solidarnie uwielbiali Dmowskiego, oklaskiwali każde jego słowo, tupali nogami z uciechy po każdym przecinku i powiewali chustkami po każdym punkcie, — zyskała 6 tysięcy z górą głosów, uświadomionych co do niebezpieczeństwa żydowskiego.
Na dwie listy sporne w okręgu X-tym padło około 1700 głosów, nawzajem się rozbijających i przeświadczonych, że rozbijają jedność inni.
Panu Dmowskiemu z rozbitych głosów przypadło około 700.
Tylko tyle!
To znaczy: że p. Dmowski jako p. Dmowski, był w swoim partykularzu wyborczym ulubieńcem 2/5 „głosowników“, t. j. 40%.
Jako wódz narodowo-demokratycznych bataljonów jest on przedstawicielem tylko 1/7 uprawnionych do głosu, t. j. 13%.
Jest on obojętny — jak każdy inny — 8/15 nieszczęśliwie wciągniętych na listy abstynentów.
Woli go mieć w Warszawie, niż w Petersburgu 16 tysięcy życzliwych (wraz z Nalewkami), co stanowi ¾ t. j. 75% ogółu „głosowników“.
Jeżeli wreszcie nie liczyć się z obowiązującymi przepisami, na których tak sparzyli się obaj kandydaci, a które tak pobłogosławiły plemię wybrane, jeżeli stać na stanowisku ideału demokratycznego, o którym tak lubią mówić na ulicy Szpitalnej — to, niestety, p. Dmowski okaże się wybrańcem 1/130 t. j. 0,75% ludności warszawskiej, której wola — dzięki onym przepisom — musi być uważana za x.
I to się nazywa cała opinja!
Są wprawdzie za nim dwie gazety, ale na czele obu stoi sam p. Dmowski: jawnie lub anonymowo. „Zołzikiewicz przyznaje słuszność Zołzikiewiczowi“. Jest jeszcze za nim „Dzień“, organ zbieraczy rzadkości bibliograficznych.
To nie jest cała opinja — jak powiedział Pythagoras.


∗             ∗

Dobrze rachujący czytelnik łatwo się przekona, że pan Kucharzewski, którego listy otrzymały nawet nie o cały a tysiąc więcej głosów, jest przedstawicielem 1/114 t. j. 0,80% ludności warszawskiej.
Jako wódz „mnóstwa“ skoncentrowanych partji, jest on tylko rzecznikiem — że tak powiemy — większej połowy głosów polskich. Przyczem, nie obwijając rzeczy w bawełnę, wyznajmy, że zyskał osobiście o przeszło tysiąc głosów więcej od Dmowskiego, tylko jako pupil partji, którą zwalczał, wystawiony z kwaśnym uśmiechem niebywałej politycznej szlachetności na liście swego niedoszłego pogromcy.
A wyjąwszy szydło z worka i mówiąc rzeczy, o których wróble nie śpiewają tylko na dachu „Nowej Gazety“, trzeba wyznać, że pogrom, który on i koncentracja sprawili N. D-cji, zawdzięczają tysiącowi pięciuset głosów żydów, którzy abstynowali od hasła żydowskiej abstynencji wyborczej.
Dziś zaś, jeżeli ma pono za sobą wszystkich narodowych demokratów, to smakuje im tylko tak, jak musztarda po obiedzie, którego nie dostali. I jest drogi, tylko jako piorunochron od gromów Mojżeszowych.
Jakkolwiek jest za nim „Kurjer Poranny“, który nie godzi się całkiem na jego polityczną solidarność z Kołem i zwalczał jego poglądy jeszcze przed narodzinami jego w kandydackiej kolebce; jakkolwiek jest za nim realistyczne „Słowo“, które jest całkiem przeciwne zapowiedzianej przezeń taktyce — odmiennej od ugodowej taktyki Dmowskiego; jakkolwiek jest za mm „Kurjer Warszawski“, co do którego wiadomo, że wszystko jedno, za kim on jest, bo nie znosiwszy jeszcze trzewików, w których kroczył za tryumfalnym rydwanem Dmowskiego, wskoczył w kazirodcze łoże koncentracji, bo dla „Kurjera“ wczorajszy Cyceron jest dziś Katyliną, a dzisiejszy Katyliina jutro będzie Cyceronem; jakkolwiek jest za nim „Goniec“, który na czas wyborczy od secesjonizmu o mało co nie rzuca się w objęcia sjonizmu, opłakując, że żydów tak źle traktowano ongi w prasie, i przez delikatność nie wymieniając imienia „Gońca“; jakkolwiek jest za nim demokratyczna „Nowa Gazeta“, jako za grzesznikiem przeciwko zasadom demokratyzmu, i błogosławi go trójkątem Dawidowym z tylu, podczas gdy z przodu wystawia do match’u z nim białego murzyna Johnsona-Jerzego-Jankowskiego, który traktuje Kucharzewskiego, jako plantatora, handlującego ciałem mieszczan żydowskich; jakkolwiek ostatnio złożyła trzy grosze na jego kandydaturę „Gazeta 2 grosze“, a „Gazeta Warszawska“ z lekceważącym gestem pomazała go na jedynego kandydata, który... nie potrafi zastąpić Dmowskiego, ale winien to uczynić, — to jednak takiej opinji odrutowanej, jak popękany we wszystkich kierunkach garnek — za całą opinję uważać nie możemy.

***

Wobec tak prawdziwej, acz bolesnej wymowy cyfr, pozwalamy sobie mniemać, że czas jest uwolnić się z pod teroru „niebezpieczeństwa żydowskiego“, czas, aby burżuazyjna myśl społeczna, sterroryzowana przez nacjonalizm żydowski, przejrzała i wejrzała w głąb siebie, i poznała, że połowa czynnej armji wyborczej z pod sztandarów polskich wybierała Dmowskiego tylko jako Tytusa ku zburzeniu Jerozolimy w Warszawie, a połowa — niby większa, zaś w istocie mniejsza, rdzennych wojowników wybrała Kucharzewskiego tylko jako wodę śwuęconą ku odżegnaniu djabła żydowskiego.
Czas jest, aby społeczna myśl polska sumiennie sprawdziła, czy istotnie jedynym kandydatem polskim po pogromie drugiego „jedynego“ kandydata polskiego (Dmowskiego) jest p. Kucharzewski.
Zdaje się, że wolno jest myśleć nietylko pod hypnozą niebezpieczeństwa żydowskiego, że wolno w kolegjnm wyborczem szukać i po za p. Kucharzewskim kandydata, posiadającego naturalny indygenat polskości i niemmejsze od przypadkowo przepadłego i przypadkowo ocalonego kandydata prawo reprezentowania Warszawy!
Wolno tembardziej, że obie strony: tak narodowa demokracja, jak i koncentracja, a z nimi wszyscy macherzy opinji polskiej, potrafili tylko jedno: oddać Warszawę nacjonalizmowi żydowskiemu, który widział nie dalej końca swego nosa, ale wobec „rasowych“ rozmiarów tego szlachetnego organu, o wiele dalej, niż „rdzenni“ zbawiacze ojczyzny. I dziś trzyma nas w szachu!...

∗             ∗
Ten, którego nikt sobie nie życzy.
MOTTO: Kandydatury lewicowca nikt sobie nie życzy, byłaby ona narzucona społeczeństwu polskiemu.
(Z prasy).

Gdy na targowisku prasy był gwar tylko dokoła dwóch nazwisk, mogliśmy tylko o dwóch mówić, pomiędzy dwoma wybierać, odrzucać szarlatańską dyktaturę jednego, podnosić kulturalną godność ludzką drugiego kandydata.
Polityka, która waży to, co ma pod ręką, nakazywała nam dawać kreskę Kucharzewskiemu, aczkolwiek w oczach naszych nie był on politykiem; podobnie, jak z pośród dwóch kucharzy przełożylibyśmy takiego, który wcale gotować nie umie, nad takiego, który wybornie gotuje... trujące grzyby. O trzecim, o którym nikt nie mówił, moglibyśmy tylko napomykać i wyglądać, azali się nie zjawi.
I oto naraz padło na szale wyborcze nazwisko jednego z robotników, którego imię szczytnie znanem jest zresztą ogółowi od lat pięciuset. (Imię — Jagiełło!)
To zmusza nas do zastanowienia się, czy ów jeden z kurji robotniczej miałby prawo przyjąć mandat.
Mogą tu nasunąć się dwa skrupuły.
Czy przedstawiciel robotników może kandydować z Warszawy wbrew wszystkim głosom z burżuazyi polskiej?
Tak!
Skoro wszystkie głosy z burżuazyi polskiej stale zapominają, że przedstawicielem narodu może być przedstawiciel klasy, wytwarzającej wszystkie materjalne dobra, które użytkujemy, niemniej ważkie dla życia od idealnych dóbr, wytwarzanych przez „Gońca“, „Poranny“ i nawet „Gazetę Warszawską“ — to i kandydat robotniczy ma prawo zapomnieć o niezadowoleniu swoich pracobiorców, szumnie zwanych pracodawcami, i jeżeli czuje się na silach przedstawiać interesy całej pracującej Polski — to ma prawo wziąć mandat.
Gdy burżuazja nie ogląda się wcale na proletarjat i nie mówi za bezmownych z konieczności, a w mowach kandydackich udziela im tylko parę konfiturowych frazesów, to i proletarjatowi wolno nie oglądać się na burżuazję i chcieć porozmawiać raz z „panami“ w Dumie.
Drugi skrupuł jest ważniejszy.
Czy może robotnik polski przyjąć mandat z rąk nacjonalistów żydowskich?
Ten jeden powód, że jest im blizki dlatego, że w imię ogólnego ideału — równouprawnienia, przyobiecał je im także — dla nas nie wystarczyłby. Acz jedynie istotnym przedstawicielom interesów demokratycznych, określających powinności życia z puktu widzenia ideałów odległych przyznajemy prawo szafowania obietnicami, które modyfikuje poszukujące równowagi starcie się wszystkich sił społecznych. Jako wyraziciel interesu tylko żydowskiego, byłby dla nas robotnik polski, jako poseł, niemożliwy.
Wszelako, w zasadzie robotnik polski, jako nieprzyjaciel żydów, zamieszkałych w Polsce, przyjmujący od nich mandat, byłby koncepcją, która może się rodzić tylko w głowach niepoczytalnych. Poseł polski od Warszawy, musi być przedstawicielem wszystkich mieszkańców Warszawy, z wyjątkiem chyba mniejszości rosyjskiej, której opiekuńczy rząd dał odrębnego przedstawiciela.
Ale prawdą jest, że gdyby kandydat-Polak obrany był samemi tylko głosami żydowskiemi — wbrew wszystkim polskim, to jakkolwiek à la guerre comme à la guerre, byłoby to nadużycie prawa wojny, co do którego musiałby głęboko zastanowić się w swojem sumieniu.
Lecz kandydat-robotnik, prócz swojego głosu, który liczą zawsze kandydaci, ma jeszcze dwa.[1]
Powiecie: trzy polskie głosy to mało!
Odrzuććcie fikcję i spójrzcie prawdzie prosto w oczy.
Któż z was uważa za idealne prawo wybory dwustopniowe, któż widzi szczyt geniuszu prawodawczego w podziale Warszawy na cyrkuły żydowskie? Jakaż magja przywiązana jest do cyfry ośmdziesiąt trzy i co za kabalistyka pozwala wam twierdzić, że 34 jest więcej niż 46, a 3 nie jest więcej, niż 34?
Jeżeli macie słuszność, że 34 głosy polskie jest więcej niż 46 głosów żydowskich, bo słusznie powiadacie, że za pierwszymi jest 13 tysięcy wyborców, a za drugimi tylko 9 tysięcy, to zechciejcie zważyć, że za owymi trzema robotniczemi głosami stoi w tej chwili z górą pół setki tysięcy wyrażających opinię solidarną ludności robotniczej — także rdzennej!
Jest więc za ewentualnym kandydatem robotniczym liczba obywateli przerastająca ośm kroć razy liczbę wypowiadających się za Dmowskim, siedmkroć — liczbę wypowiadających się za Kucharzewskim, dwakroć liczbę prawyborców „ucenzusowanych“, którzy wolę swoją przy wyborach wyrazili.
Pamiętajcie, że tylko kaprys ordynacyi wyborczej, tylko przywilej Złotego Cielca, któremu tak urągacie, gdy wiedzie żydów do kolegium wyborczego — sprawił, że ludność robotnicza nie posiada czterykroć razy więcej przedstawicieli w kolegjum wyborczem, niż burżuazja polska i żydowska w nieprzyjacielskiej spółce.
Czyż ośmielicie się twierdzić, że robotnik polski nie reprezentuje interesów polskich? Ależ, gdyby tak było, to kultura wasza nie posiadałaby korzeni, to burżuazja byłaby tylko kupką ideologów kultury bez przyszłości; byłaby łupiną, miotaną po rozhukanym żywiole międzynarodówki, byłaby koteryjką, tak jak żydowskość jest tylko bractwem kupieckiem w rodzaju Hanzy średniowiecznej.
Nie, ten trzeci ma prawo do przyjęcia mandatu, jeżeli w sumieniu swojem osądzi, że ciężar jego dla dobra kraju udźwignie.
My chcieliśmy tylko mocno podkreślić w imię wolności myśli społecznej, którą schowano w powijaki kurjerkowe dla ochronienia przed obrzezaniem żydowskiem że istnieje prawo głosowania na tego kandydata, którego... nie narzucają brukowe świstki warszawskie, palące się, jak kadzidło wonne (?) na ołtarzach Mamona.
A to jest ta prawda, którą ukryła przed wami nawet „Prawda“.
Co się zaś tyczy prawa przyjęcia mandatu, pozostawiamy je sumieniu robotnika, który; jeżeli osądzi, że sił mu brak, ustąpić musi swe prawo czującemu się godnym, czyli t. zw. jedynemu kandydatowi opinii publicznej polskiej Kucharzewskiemu...
A niechaj nikt nie śmie nam imponować jednomyślną opinią, gdy wiemy wszyscy, że bezmyślność burżuazyjna ma sto dozwolonych sposobów wyrażania się, a myśl robotnicza ma tylko prawo milczenia.
Pamiętajcie o tem, że „Trybuna“ zawaliła się nie z własnej woli, że „Głos“ zamilkł wobec wymowy licznych sztrafów, że „Odrodzenie“ umarło pod progiem pałacu Krasińskich, że „Światło“ zagasło, i że tylko przypadek sprawia, iż „Wolne Słowo“, które mówi za niemogących mówić, ociekając krwią, po tylu łaskawych ciosach z góry i nie zagłodzone jeszcze zupełnie przez macoszą troskliwość społeczeństwa, może wejść na chwilę na opróżnioną trybunę, przeklinając los żywych musi odradzać się do ciężkiego żywota, ma prawo ująć w ręce pochodnię światła, które zadeptują wszyscy i brzmieć, jako głos wołającego na puszczy. (Ale co będzie jutro?)

Co wolno czterdziestu sześciu żydom.

Ale czy żydzi z kolegium wyborczego mogą wybrać robotnika? That is the question.
Przecie powiadają nasze gazety, że oni muszą wybrać Kucharzewskiego, jakkolwiek „Hajnt“ i „Frajnd“ twierdzą, że oni nie potrzebują go wybrać.
Przecie śród żydów-nacjonalistów jest mnóstwo takich, co powiadają, że oni nie mogą wybrać ani Kucharzewskiego, ani robotnika, ale potrzebują wybrać Dawidsona.
Pogadajmy nieco językiem polityki.
Wyznajemy, że tonu, który jest tak miły niektórym naszym „Journals des Débats“, a który brzmi: „musisz, słodki żydzie, być porządnym i wybrać Kucharzewskiego, bo inaczej kuć będziemy w mor...“ — nie podzielamy.
Nie jest to ton, którym się mówi do zwycięzców na wyborach.
Ani do współobywateli, których nawołuje się do harmonii polskiej (z „Harmonii“ żydowskiej).
Wogóle nie jest to ton wskazany przez savoir vivre, przez politykę, czy etykę.
Pozwalamy sobie mniemać, że żydzi w kolegium wyborczem nic nie muszą i wszystko mogą.
Nie muszą słuchać niczyjego rozkazu, prócz swojego sumienia.
Mogą zrobić wszystko, do czego mają prawo w granicach istniejących przepisów o wyborach.
Są wolni jako obywatele.
A jako tacy, mogą zrobić nawet głupstwo, i nawet świństwo.
Z tego względu uważamy, że mylą się ci co twierdzą, iż żydzi muszą głosować za Kucharzewskim, chociaż im się jego białe rękawiczki nie podobają.
I równocześnie sądzimy, że mogą głosować za Kucharzewskim, choć związali się straszną hannibalową przysięgą, że za Markowem w białych rękawiczkach“ głosować nie będą.
Albowiem mogłaby przyjść na nich jasność wielka, która rzekłaby im, że równouprawnienie żydów nie jest rajskim ptakiem, zamkniętym w klatce w Petersburgu, a którego p. Kucharzewski jeden nie chce wypuścić, że, przeciwnie, w chwili gdy projekt rządowy powiada: 10% żydów w samorządzie, a p. Kucharzewski powiada: 49%, ale nie 51% — to uznawać go za antysemitę dlatego, że nie powiada: 100%, a siebie samych uważać za wielkich demokratów i przyjaciół Polaków — niema żadnej zasady.
Kupić nie kupić — potargować można, i żydzi, którzy mają interes na 10%, a krzyczą: albo nic, albo 100%, są ludźmi conajmniej nie znającymi się na interesach. Są anty-polakami bez rękawiczek, bardziej niż p. Kucharzewski jest antysemitą w białych rękawiczkach.[2]
Sądzimy więc, że mogliby go wybrać, ale ponieważ p. Kucharzewski nie potrafił sam tak jasno i przyjaźnie wytłomaczyć swoim niedoszłym sojusznikom własnej racyi i potraktował palącą i ważką kwestję żydowską zimno i lekceważąco — żydzi więc mogą go nie wybrać, w myśl zasady swoich. korepetytorów z Petersburga: „na siłu mil nie budiesz[3]
Mogliby wybrać Kucharzewskiego przez wdzięczność, że pogromił bez ich pomocy „Markowa w czarnych rękawiczkach“, oraz przez wyrachowanie praktyczne, aby rzeczowym argumentem zdruzgotać wszelkie ewentualne oświadczenia p. Kucharzewskiego w Dumie, że żydzi, otrzymawszy równouprawnienie, Polaków w białych rękawiczkach wybierać nie będą.[4]


∗             ∗

Jesteśmy też zdania, że żydzi mogą wybrać nawet żyda — nacjonalistę (innych żydów kolegjum, dzięki wspólnej robocie koncentracji i asymilacji, niema).
Tylko niech nie mówią potem, ze obchodzi ich jakikolwiek interes polski, że jest im cokolwiek na tej ziemi blizkie, prócz obłędnego tańca wokół źle zrozumianego interesu żydowskiego.
Niech nie mówią, że potrafią myśleć i czuć, że w sumieniu swojem liczą się z interesem tych mas, które podały z natury rzeczy głosy na jedyną wabiącą ich dźwiękiem nazwisk „swojskich“ listę, ani tych mas, które nie głosowały i nie miały prawa głosować, a które myślą tylko o „pokojowem współżyciu ze swoimi sąsiadami“ („Szulim“ — jak mówiły prywatne i Prywesne deklaracje).
Niech im się nie zdaje, że posyłając posła żyda z prastarej stolicy Polski, dowiodą tam w Dumie przed obliczem Rosji, że są przedstawicielami plemienia pokojowego, niezaborczego, dbałego tylko o swoje i szanującego historyczne praw a autochtonów, że nie myślą o majoryzacji sztucznej pozabwionych głosu rzesz chrześcjańskich, że nie są wyzyskiwaczami, że godni są otwarcia strefy osiadłości, którą im podejrzliwość rosyjska zamknęła.
Niech nie mówią, że w sumieniu swojem zważyli wszystkie skutki, które ich postawa może wywołać w życiu społecznem dla ich współwyznawców, niech nie mówią, że nie rzucili dla dźwięku słowa „równouprawnienie“, dla błędnego ognika praw politycznych, którego na bagnie reakcji nie złowią nigdy — to wszystko, co w życiu żydów we wszystkich krajach było nieodzownym warunkiem zgody społecznej, było podstawą do zdobycia praw politycznych i do możliwości istotnego z nich korzystania.
Otóż żydzi mogą głosować na żyda, stojącego w sprzeczności z interesami polskimi, ze społeczeństwem rdzennem, z tradycją polską, z przyszłością polską, — mogą hazardować się i narażać byt swoich współwyznawców dla majaków wolności politycznej, na którą zarobić nie chcą rozpowiciem się ze stokroć surowszych kajdan teokratycznej niewoli wewnętrznej — o ile nie chcą słuchać nakazów rozumu praktycznego i głosu etyki, z której jako spadkobiercy proroków są tak dumni, tej etyki, na którą nie wahają się powoływać w chwili, gdy gwałt im zadają.
Jeżeli jednak głos rozumu nie zamarł i nie ustało serce sprawiedliwości, — żydzi nie uczynią tego co mogą, nie narzucą Polakom przedstawiciela zoologicznego interesu żydowskiego, nie narzucą go spokojnym, nie łaknącym bynajmniej wojny cywilnej masom żydowskim, zatopionym w pociechach swojej surowej religji, zdobywającym z trudem chleb w najcięższych okolicznościach, i wiedzącym, że blask poselski pana Dawidsona nie nakarmi zgłodniałych i nie podniesie bezprawnych; nie narzucą go tym współwyznawcom, którzy, żyjąc na tej ziemi dłużej, odczuwają jej echa serdeczne żywiej i głębiej, i mają więcej praw do głosu, niż dalecy korepetytorzy nacjonalistów z Petersburga, którzy dają żydom wszystko... na papierze, tak samo jak dali Polakom autonomję.


∗             ∗

Dowiedliśmy, że żydzi nie muszą głosować na Kucharzewskiego, choć mogą. I dowiedliśmy, że nie powinni głosować na Dawidsona, choć mogą.
Zapytujmy teraz! czy mogą głosować na robotnika?
Ci, którzy wśród nacjonalistów, myślą, że nie mogą, nie zasłużyli — że tak powiemy — na zaufanie rządu, który wysłał ich do kolegjum wyborczego i pozwolił im zasiąść przy stole wyborczym wraz z trzema robotnikami, który udzielił im zaszczytu obrad z Polakami, tak zazdrośnie odejmowanego im przez nieprzewidującą koncentrację, walczącą z takim samo myślącym Dmowskiego.
Obywatel, który otrzymał prawo głosowania, ma prawo powierzyć mandat w kolegjum każdemu, kto go przyjmie.
Ale oto czemu żydzi-nacjonaliści, gdy odtrącają kandydata burżuazji, gdy abstynować nie chcą, gdy nie powinni wybrać żyda, który reprezentował-by w najlepszym razie 15,0271% ludności krajowej, obcej tradycjom kraju i prawom jego języka, mają, prócz politycznego prawa, prawo etyczne do głosowania na kandydata lewicy: nie dlatego, że on im przyznał równouprawnienie, bo o tem rozstrzygnie nietylko głos robotniczy, ale siła wszystkich warunków historycznych, przewaga sfer rządzących w konjunkturach politycznych, postawa ideowa wszystkich warstw narodu na tej ziemi i zdolność żydów do korzystania z praw, zależna od wyzbycia się przesądów.
Nie, nie będziemy zachwycali się altruizmem i demokratyzmem wyborców żydowskich, gdy dadzą głos na kandydata lewicy, gdyż ludność, która rzuciła się hurmem do list nacjonalistycznych, a przeszła obojętnie obok listy demokratycznej, rzuciwszy jej ledwie paręset głosów — en bloc nie jest partją sympatyków lewicy; ci, którzy przy targach wyborczych patrzą kandydatom na ręce, nie pytając, czem będą oni, jako rzecznicy interesów polskich, i wypatrują z tych rąk tylko równouprawnienia dla siebie — nie są wzorem obywatelskości.
Ale sądzimy, że gdy pokłócili się z całą burżuazją polską, jakoby w obronie hasła demokratycznego, a nie chcą być tylko burżuazją żydowską, obrabiającą własne interesiki — wbrew wszystkim interesom kraju; jeżeli nie chcą być tylko spadkobiercami Ezdrasza, budującymi świątynię żargonową w Polsce i wyklinającymi, jak tam ten wszelkie związki z obcymi i, jeżeli pragną dowieść, że w tej drobnej mierze, w jakiej im Jehowa użyczył zdolności politycznej zrozumieć mogą hasło demokratyzmu to w tej trudnej pozycji, gdy nie mają, wśród siebie ani jednego żyda, stojącego na polskiem stanowisku, a zarzucają kandydatowi burżuazyjnych partji polskich brak filosemityzmu, powinniby złożyć mandat w ręce przedstawiciela prawdziwej demokracji w Polsce, w ręce tego, który w swoim ideale łączy równouprawnienie wszystkich obywateli kraju, w ręce tego, który jest w tej chwili naturalnym medjatorem między dwoma egoizmami narodowemi, który niewątpliwie jest Polakiem i niewątpliwie nie jest antysemitą.
Będzie to jedyne stanowisko, które zadawalnia cnotę godności osobistej, nie będąc, jednocześnie grzechem egoizmem rasowego.
W obecnym zawiłym parallełogramie si, gdy namiętny instynkt rasowy zniechęca ich do pójścia po linji wyboru Kucharzewskiego, a uczciwy rozsądek plemienny po wstrzyma od pójścia po linji — wyboru Dawidsona — głosowanie na robotnika staje się przekątną rozumu i sumienia obywatelskiego.
Więc ci, co gałki wezmą w ręce, mogą je złożyć spokojnemi lub drżącemi rękoma w tę urnę a resztę niech zostawią przyszłości.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Post scriptum. Właśnie ukończyłem powyższy artykuł, gdy w nocnej porze pojawił się „u mnie nieszczęsny rewirowy i na wyżej postawione pytanie: „Ale co będzie jutro“ — przyniósł mi wymowną odpowiedź na papierze oficjalnym.





  1. Rezultat wyborów: ND + Konc. — 46, Nac. żyd. — 34. Robotn. — 3, razem 83 wyborców.
  2. Musimy zaznaczyć, że określenie „Markow w białych rękawiczkach“ w stosunku do p. Kuchcikiewicza jest tylko w połowie prawdziwe. Nie jest on wcale Markowem, jego pomysł rozszerzenia miast, aby przeszkodzić przeobrażeniu samorządu na gminę chasydzko-nacjonalistyczną z prawami rządzenia całą polską ludnością ocalałą w miastach, mógł się wydać antysemickim tylko opiekunom żydowskiego erewu. Ale to pewna, że jest on w istocie człowiekiem w białych rękawiczkach, bardzo pożądanym w dyskusyi salonowej, ale nie wiele obiecującym, jako szermierz w parlamencie. Nie był on wcale antysemitą na serjo, ale też przez cały czas nie był na serjo przeciwnikiem narodowo-demokratycznego programu i wogóle jakimkolwiek anty. Jest to miły i zacny człowiek, którego żal nam do utarczek politycznych, jak szkoda byłoby woalek dla strażaków, idących na gaszenie ognia.
    Byłby on w Dumie, jako owi wykwintnisie rzymscy Pompejusza. rozbijani na głowę przez żołdaków Cezara pod Pharsalem, gdyż ich wypielęgnowane twarze odwracały się od brutalnych pocisków nacierającego całą siłą wroga. Należy pamiętać, że Duma obecna będzie pozbawiona centrum, a dlatego będzie terenem starć dwóch skrajnie przeciwległych obozów, z których każdy wymagać będzie całego napięcia sił.
    Gdyby jednak życzyć sobie należało, aby śród tego rozkipienia namiętności pojawili się medjatorzy, którzy rozwagą swoją hamowaliby rozpęd antagonizmów, uniemożliwiających pokojową pracę parlamentu, to p. Kucharzewski dowiódł, że mimo wysokiej kultury ducha, nie posiada talentów oratorskich i zręczności politycznej, koniecznych dla rozjemcy. Na naszym terenie bowiem łagodzącym pierwiastkiem być nie zdołał.
  3. Gwałtem nie będziesz miły!
  4. Rzecz dziwna, że śród tego potoku frazesów, jakiemi szumi prasa polsko-żargonowa Warszawy, od „Gazety za 2 grosze“ aż do „Momentu“ i od „Hajnta“ do „Nowej Gazety“, nie wypłyneła na wierzch trzeźwa uwaga: że żydzi zwolennicy swojej kuryi narodowej przynajmniej gotowi byli dać Polakom 10% miejsc w samorządzie w ich kuryi narodowej, ale odkąd, „Hajnt“ i „Frajnd“ zgodzili się na platformę „Nowej Gazety“, to już wszelkie prawa Polakow zostały zdane na łaskę większości żydowskiej i w imię „deklaracja praw“ żydzi-narodowcy mogą zająć całe 100% miejsc w samorządzie, jeżeli zechcą. Zwłaszcza, że posłuszeństwo chasydzkie asymilacyi widzieliśmy za obecnych wyborów!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.