A gdy zawieszono „Wolne Słowo”/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł A gdy zawieszono „Wolne Słowo”
Wydawca Leo Belmont
Data wyd. 1912
Druk Kaniewski i Wacławowicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


  LEO BELMONT.  
A gdy zawieszono
„WOLNE SŁOWO”.
WARSZAWA.
Nakład Leo Belmonta, Marszałkowska 97A.
Listopad 1912.


Druk Kaniewskiego i Wacławowicza, Zielna 20.





Pożegnanie
przyjaciół = abonentów
„Wolnego Słowa”.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jak błyskawica oślepiła mnie wieść o skonfiskowaniu Nr. 176 (wyborczego) „Wolnego Słowa“.
Dotąd nie mogę przejrzeć, jakie upatrzono w nim przestępstwo.
A już nastąpił grom...
Wieść o zawieszeniu „Wolnego Słowa“ na drzewie cenzury aż do wyroku sądowego.
Czy „Wolne Słowo“ zsinieje śmiercią na zawsze, czy jeszcze wskrześnie kiedykolwiek — nikt tego nie wie...
Do gromu pretensji nie mam. Kwestja materjalnej i moralnej ruiny dla jednostki wobec „wyższych względów“ musi być dlań obojętną.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tymczasem czynię, co mi jeszcze prawo zezwala, a obowiązek każe.
Przygotowany materjał wypuszczam w formie książki, aby nie milczeć w tak ważnej chwili.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pięć lat dźwigam ciężkie drzewo mego sztandaru w najnieprzyjaźniejszych okolicznościach.
Dziś muszę je z rąk wypuścić.
Pozbawiony praw, jako adwokat, jako redaktor, jako wydawca, wątpiąc, czy znajdę człowieka, który zgodzi się udzielić mi koncesji i być odpowiedzialnym za prace nieostrożnego pisarza, nie mając środków na wydawanie stałe książek objętości 5 arkuszy, które prawo otacza względną opieką —
na teraz żegnam tych stałych przyjaciół „Wolnego Słowa“, którzy bezpośrednim abonamentem pomagali pismu żyć.
Rzeszom łaskawych czytelników „Wolnego Słowa“ — nie mam nic do powiedzenia.
Ale przyjaciołom moim chciałbym rzec wiele.
Lecz nie jest chwila po temu...
Bije godzina 3-cia. Za godzinę zmuszony jestem jechać do Petersburga, gdyż adwokat-przyjaciel petersburski wzywa mnie radą telegraficzną, abym jutro rano wprost z dworca udał się do Senatu i bronił się osobiście przed zatwierdzeniem wyroku Izby sądowej, który skazał mnie na rok twierdzy i grozi wykreśleniem z listy adwokackiej za to, iż ująłem się za kolegami z prasy, oskarżonymi o przestępstwo prasowe...
Jadę — bez nadziei zwycięztwa.
Bowiem wiatr wieje chłodny od północy i strąca liście...
Człowiekowi, który ma za sobą jedną osądzoną sprawę, a przed sobą w perspektywie nową — wolno być przesądnym.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Cokolwiek zajść ma, niech uderzy we mnie“.
Tymczasem ślę przyjaciołom „Wolnego Słowa“ serdeczny uścisk dłoni za mnóstwo gorących dowodów przyjaźni, jakie otrzymałem w listach w ciągu lat pięciu...
I tylko jedno słowo jeszcze:
Niech nie przypisują losu mego reakcji rządowej. Bowiem jest to największem z kłamstw, że reakcja rządowa jest matką reakcji społecznej.
Przeciwnie! jest ona ukochaną córą reakcji społecznej, która łoży na wychowanie tamtej wszystkie zasoby swojej bezmyślności, apatji, nędzy umysłowej i moralnej.
Reakcja rządowa utrudnia mówienie, ale społeczna głodzi pisarzy i odbiera im głos wolny...



Z POEZYJ NIEKRASOWA.
Straszny rok.
(1870)

Straszny rok! Ten patos gazeciarzy
I ta rzeź przeklęta, i ta krew,
Co się dymi z ludzkości ołtarzy...
Duszę zmęczył mi ten mordów siew!

O miłości! — gdzie twych prac owoce?
O rozumie! — gdzie twych trudów plon?
Chciwa uczta gwałtów i przemocy
I kartaczy górujący ton!

A ten rok gotuje i dla wnuka
Nowych wojen, nowych sporów siew!
Próżno duch wolności w świecie szuka,
Świętych uczuć zamilkł tkliwy śpiew!

Gdzie nienawiść szałem dusze spęta,
Gdzie się mściwość wykąpała w krwi,
Jęczy ziemia, na wieki przeklęta!...
Jedna tylko ty, poezjo święta,
Córo niebios, jedna milczysz ty!

Ach! twój głos się zerwał zagłuszony!
Twoich lic nie widzi niczyj wzrok...
Giń, jak kwiat w pustyni zagubiony,
Jako gwiazda, co upadła w mrok!

Precz, ach, precz! — fatalne to zwątpienie!
Jakżem śmiał poezyi przekląć cud?!
Jeszcze-ć żyją serca, co natchnienie
Czerpią z świętych jej, Kastalskich wód...


Ale wtedy, kiedy się rodziły,
Też na ziemi grom wojenny grzmiał —
Ludy we krwi tak samo brodziły,
Bagnet lśnił, huczało tysiąc dział...

I brat bratu gotował katusze,
Krwią się spijał z czaszek, jako kruży,
Kosa śmierci wydawała zgrzyt...

Więc wylękły się te tkliwe dusze,
Jak ptaszyny okryły się w czas burzy,
Wyczekując na ciepło i świt...



LEO BELMONT.
Co w kronikach żydowskich 
napisane będzie za lat 1000
O zwycięztwie wyborczem w Warszawie w październiku 1912 r. (a właściwie, w miesiącu Cheszwon r. 5672 od stworz, świata).

6. Wehojo szeejris Jaakow bekejrew... (i t. d.).

Haftarak Bajlak.

6. I będzie szczątek Jakóba wpośród narodów licznych, jako rosa od Wiekuistego, jako obfite dżdże na zieleń, które nie czekają na człowieka, ani się oglądają na synów ludzkich.
7. I będzie szczątek Jakóba między ludami wpośród narodów licznych, jako lew między zwierzętami leśnemi, jako lwiątko między stadami owiec, które gdy wpada, depcze i rozszarpuje, a nie może nikt ocaleć.
IV. Ks. Mojżesza Numeri (Haftarah Bajlak).

ROZDZIAŁ I.

1. I zapragnął Wiekuisty dać ludowi swemu zwycięztwo nad całą ziemią na lewo od Micraim aż do Wajksli[1].
2. Bo się już była rozmnożyła nieprawość antysemicka i różne wszeteczeństwa Sodomickie pomiędzy Edomem[2].
3. I nie wspomniał był Edom, że już go Pan ostrzegał piorunami zniszczenia i gromami gniewu i odjął mu rosę poranną, a drzewa jego powiędły.
4. A nie słuchał. I z antysemityzmu konserwatywnego zrobił drugi, postępowy, jako cielę, co wyszło z lędźwi matki krowy, a tak oboje żarły Izraela.
5. I Cierpliwy rozgniewał się. I rzekł: wyzwolę mój lud, a dam mu ziemię (hoorec).
6. I pomieszał Pan rozumy Edoma. I ziemia była bezładem i zamętem (Wehoorec hojeso souhu wehoszeho). A wszyscy kłócili się i krzyczeli, jak zjeść Izraela.
7. Tylko Izrael był cichy i spokojny — i modlił się i szedł po legitymacje wyborcze. I czekał dnia Pańskiego.
8. A był na onej ziemi mąż, z pokolenia Hamanowego, a Rojmen Dmowski, co się był kaził obrzydliwościami Sodomickiemi z mężami Październikowemu (Cheszwones) w restauracyi Cubata.
9. I powiadał był: „Wybierzcie mnie znów za wielkorządcę tej ziemi, a postawię stopę na karku Izraela i cały Izrael ujdzie w ziemię. A wszystkie domy od rogatki Mokotowskiej aż do Muranowa będą znowu wasze. I będziecie jedli i pili, a opływać będziecie w dostatki. I zwyciężycie wszystkie mocarze ziemi na wschód i na zachód.“
10. Ale nie wierzyli mu wszyscy. Bo już pięć lat tak mówił i był wielkorządcą, a Izrael był się płodził, jak kazał Pan, i na Marszałkowskiej i na Kruczej, i przysuwał się do ziemi obiecanej w alejach Jerozolimskich, gdzie stał dom Hamana Jeleńskiego.
11. Ale byli tacy, co mówili: tak jest, bo nie uszanowaliśmy jeszcze dość nauki Rojmenowej. Ale weźmijmy wóz wyborczy, długi na sześć sążni a szeroki na dwanaście, i oblepmy go plakatami (plakajtes), ulejmy ze złota i srebra bałwana, co będzie na obraz i podobieństwo jego i wieźmy go przez miasto. A niech z tyłu idzie tysiąc „wyborszczykies“, a z przodu tysiąc „prystawes“ i niech krzykają:
12. Ma się ta cała ziemia pokłonić onemu.
13. I powiedział Dmowski: „Niech się stanie! A obiecuję wam, że w pięć minut urodzi się handel polski, a każdy producent polski będzie sprzedawał wszystko drogo, a każdy konsument polski będzie kupował wszystko tanio, i każdy wilk polski będzie syty, a każda owca polska będzie cała. I będzie raj na tej ziemi...“
14. A tak zrobili. I szły za wozem tysiące tysięcy. I kłaniali się. Tylko nie szli po „legitymacjes“.
15. A tylko Izrael nie pokłonił się cielcowi ze złota i srebra na onym wozie — i modlił się i szedł po „legitymacjes“. Bo wierzył w Pana.
16. I widział „Kurjer Warszawski“ i widział „Goniec“ i widział „Kurjer Poranny“, że źle jest, że nie ulęka się lew Judy wobec onego złotego bałwana, a jest wierny Panu.
17. Bo byli w onej ziemi mężowi święci, Jackan z pokolenia Lewi i Dawidson z pokolenia Benjaminowego, wnuk Dawidowy. I powiadali: „Nie bójcie się, a weźcie legitymacje. Wiekuisty przyrzekł zarazę na Moabitów, a grom na Ammonitów i pośmiewisko a zniszczenie na Edoma.
18. I radzili byli owi drudzy. (Bo pomięszał im Pan rozumy i kazał robić „partjes“). I rzekli: „Nie uląkł się lew Judy wozu święconego i „plakajtes“ zrobiły „plajtes“. A więc musimy zrobić koncentracjes.
19. I myśleli chytrze: Jak będzie nazywało się Cohn centracjes, to i żydowiny oślepione blaskiem imienia Cohn same przyjdą do nas.
20. Ale święci mężowie Jackan i Dawidson mówili: „Nie idźcie! Czy nie widzicie, że Pan pomieszał im rozumy, i działa za nas. A tak zrobią z dziesięciu partyi jedną partję, ale to będzie partja przemalowanych troszkę na biało Dmowszczykies, i partja mechesów, a partja chrześcian, co zrobili dobrą partję z naszemi żydówkami, ale to będzie zła partja, nie nasza.
21. „Bo powiedział Pan: poślę im jad, co ich będzie rozszczepiał, ale nie nauczy ich rozumu. A nie dam im nic mocnego z Izraela, nic z tego, co jest jako palma na Hebronie, a jako cedr na Nalewkach; a i to, co jest słabe, jak winograd „Nowej Gazety“ i pnie się koło ich drzewa — ich opuści. I porażeni będą!
22. „Nie dam im mocy rozdzielenia Izraela, (aby uszli cało, iż zbrzydzili sobie nasienie Pańskie, a z domu Jakóbowego zrobili „straszakies“...
23. A tak byli uczynili. Bo powiadali byli:
24. „A czegóż na onym wozie jeździ ów ulany ze złota i srebra, i żąda pokłonu od ludu Bożego? I czemu wzbrania kompromisu z każdym z pokolenia Benjaminowego?!“
25. Ale sami pocichu myśleli: „Kompromis to kompromitacja“. I nie chcieli na listach „pryzywnych“ pisać żadnego imienia z pokolenia Judy, bo się byli bali — a pisali imiona mechesów.
26. Co było znakiem ostrzegawczym od Pana dla ludu Izraela.
27. I był mąż święty na onej ziemi, zwał się Sokołow. I pisał:
28. „Jakże to oni robią zebrania w dzień Sądu Pańskiego (Jom Kipur), w czas, kiedy Pan dał synom Lewi oręż żargonu, a synom Benjamina legitymacje, a synom Judy deklarację praw!“
29. I rozgniewali się owi. A nie widzieli, że prezes gminy nie mógł przyjść. Bo go Pan zatrzymał był w dzień swój w synagodze. Gdyż dzień był święty.
30. I tak zepsuli cały interes. A nie wiedzieli, że rozumie to Józef. (Wehejm lon jodejnu bi szema Joltef).[3]
31. I sami zrobili sobie Cień onego z wozu i powiadali: „temu kłaniajmy się, a wyzwoli nas“.
32. I odjął był Pan rozum ich setnikom, a mówili Olchowicz i Libicki na głos w Filharmonji: „Wyzwoli nas od wroga“.
33. A myśleli „lud święty“. I mniemali, że Pan zrobi tarninę z cedru Libańskiego i że pewnie asymilowana palma pochyli się im na prawo, chociaż wiatr iść będzie na lewo.
34. I szedł Cień do Filharmonji, którą był Pan zbudował za namiestnictwa skarbnika Rajchmana i w której dowodził w one dni Birnbaum i która przynosi pełny dochód muzykalny tylko w dni odwiedzin Sema, a w dni Edoma jest kinematografem — i ten Cień mówił:
35. „Uzacnijmy bandel polski!“
36. A potem powiedział:
37. „Oni myślą tutaj tylko o tem: ile kosztuje łokieć ziemi“. (A myślał lud wybrany).
38. I był w onej ziemi naówczas jeden, najbezbożniejszy ze wszystkich ludzi, którego za odstępstwo Pan ukarał, że się ciągle śmiał, a serce mu pękało, Apikojres-Belmont, gorszy od Weiningera.
39. Który spiskował na zgubę Izraela we wszystkich miastach, bo powiadał: „cenzus oświatowy polski!“ (co znaczy: wierze przeciwny). I był wyklęty. Bo nawet Edom nie mógł słuchać mów bezbożnego i bojkotował jego myśli. A jak pisał, to schodziła z góry wielka jasność i konfiskowała to, co on pisał. I za karę Pan odjął mu mowę, bo wiedział, że bezbożnego nikt słuchać nie może.
40. I ów siedział tylko w Filharmonji na krześle wyklętem — i śmiał się.
41. Bo kiedy słuchał Cienia, to myślał po polsku:
42. „W domu powieszonego nie mówi się o sznurku“.
43. I myślał jeszcze po żydowsku, bo to mu Pan Bóg zostawił od ósmego dnia po urodzeniu:
44. „Gdybyście i wy myśleli więcej o tem, ile kosztuje łokieć ziemi, to nie sprzedalibyście tyle domów na Marszałkowskiej i w pobliżu katedry Ś-go Jana i pan Kucharzewski miałby o jeden smutek mniej w swoich smutnych przechadzkach po swojej ziemi“.
45. Bo Cień zwał się Kucharzewski i kiedy trzeba było politykować. to się przechadzał po Warszawie[4] (Bowiem Pan odjął im rozumy).
46. I widział Apikojres, że się Edom pokłócił, że każdy, co rozbija jedność, będzie krzyczał na drugiego, że ów jedność rozbija — a będą wszyscy rozbijali jedność.
47. I będą robili jedność Izraela, gdyż Izrael uraził się i wedle Bożka na wozie i wedle Cienia.
48. I wiedział, że nawet asymilanci już nie pójdą za Cieniem, bo znał odciski Izraela. Iż są bolące.
49. A myślał: „Skoro asymilanci me pójdą do urn — to niechaj i onym nacjonalistom powiedzą: nie idźcie. Gdyż jeżeli macie godność, to ona musi być u wszystkich jednakowa“.
50. Bo zamiary Pana były mu tajne. Jako że się Pan odwrócił odeń, gdyż i on się od Pana odwrócił.
51. Gdyż Pan zgotował był zarazę na Moabitów, iż kłaniali się cielcowi na wozie, i na Ammonitów, iż uwierzyli, że skoncentrowany cień ma twardość ku ustaniu się śród wichrów nacjonalistycznych.
52. I stało się, że asymilantes rzekli: „Nie pójdziemy przeciw naszemu ludowi, bo nie może być różnicy między wywalczoną przez nas w Turcji księgą Szulhan-Aruch i wywalczoną przez nas we Francji Deklaracją praw. To, co nam dał tam rabi Caro, to nam obiecał tutaj jeden Cyrus Jankowski z „Nowej Gazety“.
53. I rzekł Kempner: Nie możemy nic ustąpić z naszej judeologji.
54. I wtórzył mu Wasercug w „Izraelicie“.
55. Bo przyrzekli byli prorocy Izraelowi, że wszystkie narody ziemi będą równouprawnione, a Izrael będzie wtedy panował nad wszystkiemi.
56. Ale Kempner i Wasercug rozumieli tylko poł-proroctwa, bo reszta była odkryta przez Pana tylko Jackanowi i Dawidsonowi, którzy mówili:
57. „Równouprawnienie wedle proroków słodkie jest“.
58. Ale Kempner nie znał całej słodyczy owocu i rzekł:
59. „Nie walczmy oń. Nie jest jeszcze godzina spełnienia obietnicy Cyrusa Jankowskiego. Nie nastał czas zbioru za trudy położone przez „Nową Gazetę“ w rewolucyi francuzkiej i za walki nasze dla deklaracyi praw, która dała nam równouprawnienie we Szkłowie i w Berdyczowie i wszędzie — zupełne równouprawnienie, t. j. cenzus ekonomiczny dla bogatych właścicieli domów żydowskich.
60. I wtórzył mu Wasercug w „Izraelicie“.
61. Ale Jackan i Dawidson rzekli: „Co on powiedział (Was er sug) — to nas nic nie obchodzi. A jak Kempner nie chce być Kämpfer (Szermierz), to on może nie walczyć“.
62. I nazwany jest Kempner odtąd — Kempfniszt (nie walczy).
63. I stało się, jako Pan chciał.
64. Za karę, iż Kucharzewski nie powiedział po słowie „równouprawnienie“ — punkt.
65. Bo Pan spuścił był na oczy Edoma zasłonę i nie widzieli, że może być każde ograniczenie, tylko żadne nie potrzebuje być powiedziane.
66. Bo słowo „równouprawnienie“ — to jest En-Sof, a cenzus ekonomiczny — to jest Sefirot, a kto powiada: „rozszerzę okręg miasta“, jako rzekł Kucharzewski — wyklęty jest, bowiem naruszył świętość graniczną erewu[5], aby ograniczyć prawa Izraela).
67. I stało się dnia onego, że zaryczał był lew od pokolenia Judy:
68. A i kiedyż synowie Jakubowi kłaniali się cielcowi na wozie? Nie jest-że obrzydliwością Panu?!
69. I cały Izrael krzyknął: Żywię Pan!
70. I otrąbiono po całym mieście:
71. A ów, co erew naruszyć chciał, by Edomitów ze wsi wprowadzić do samorządu, nie jest-że Markowem w białych rękawiczkach?
72. I lud odparł głosem wielkim: Antysemitnik!
73. I ukazał się w gromach. Jackan a w błyskawicach Dawidson i w piorunach Hindes i pytali: Azali nie nadszedł czas wyzwolin?
74. I odparły wszystkie ulice od Micraim a wszystkie domy od Wajksli:
75. Nie przejdzie Marków ani w czarnych, ani w białych rękawiczkach.
76. I rzekli im wodzowie: niechaj-że każdy weźmie w rękę oszczep legitymacyi, a w drugą listę żydowską i opasze się kartką wyborczą — a gdy będzie wielkie trąbienie, niech idzie i zwycięża.
77. I było trąbienie wielkiej trąby.
78. I szli synowie Moaba i synowie Ammona przeciw Izraelowi.
79. Ale Pan spuścił gęstą zasłonę, jako w Micraim we dni Faraona, gdy uchodził lud Święty (z łupami)
80. A tak miast na Izraela — szli przeciw sobie i wydrapywali sobie oczy kartkami wyborczemi (choć myśleli jedno i to samo).
81. A tak poległo czterdzieści tysięcy z jednej i czterdzieści tysięcy z drugiej strony.
82. Zaś asymilanci (że w ów dzień postanowili byli nie walczyć) zamknęli się i pościli:
83. Że zaś im Pan zabronił przeszkadzać Izraelowi zwyciężać!
84. Tylko niektórzy wychylali się z domu i szli w okręgi nieżydowskie, aby wesprzeć Cień, iżby nie przeszedł Baal na wozie.
85. Bo wszystko to był umyślił Pan dla zwyciężenia Edoma, iżby go ukarać za wszystko, co pisali przeciw ludowi wybranemu w „Musze“.
86. A i za to, co bywało w „Gońcu“.
87. I w „Kurjerze Porannym“ i w „Warszawskiej“ gazecie.
88. I w „Dniu“ i w „Warszawskim“.
89. I w „Gazecie za dwa grosze“.
90. A walka trwała dni czterdzieście i nocy czterdzieście.
91. I na niebie pojawił się sam Pan i walczył wraz z Izraelem.
92. A nie doszedłszy do urn, bowiem nie mieli legitymacji, padło na polu dwadzieścia tysięcy Moabitów i trzydzieści tysięcy Ammonitów.
93. Trzynaście, co szli głosować za Baalem, ulękło się klątwy onego samego, iż był rzekł: „Zbrodniarze są, co kupują coś od żydów“, a byli w trosce i kłopocie, gdzie kupić, gdyż wokół były tylko sklepy żydowskie, a sami mieli inszą robotę i musieli kupić, żeby przedać lub pożyć.
94. Zaś czternaście zestrachało się, że Cień jest literatem a nie politykiem.
95. A tak 27000 cofnęło się, bo nie wiedziało, na czyj ołtarz złożyć ofiarę.
96. I wytłukł ich Pan kamieniami przy urnach wyborczych. I rozproszył. A reszta sama siebie wytłukla.
97. A Izrael walczył cały! Szedł we trzysta tysięcy. A za nim szedł hufiec aniołów. Siedemset tysięcy.
98. I we sto tysięcy złożyli kartki, ja ko jeden mąż.
99. I wybrani są Prywes i Manas Ryba i Dawidson (a resztę imion patrz w kroulikach królewskich) — same najdoskonalsze męże.
100. I rozesłano znak do całej ziemi na przód i tył od wód Wajksli. I wszędzie powstawały hufce Jakubowe. I biły się czterdzieści sześć dni i czterdzieści sześć nocy. A pobici zostali wyznawcy obrzydliwości Baala Dmowskiego i Cienia w białych rękawiczkach, Dmowszczykies i Secesjonistes, co się wykłada: fałszywi sjoniści. I legło od góry Warszaweho do doliny Lodzer osiemdziesiąt miljonów z górą ludzi. A Izrael, choć wzrostem i liczbą mniejszy i nie miał miecza przywilejów, tylko procę legitymacji i strzały cenzusu handlowego, zwyciężał wszystkie. I w miesiącu Kislew wzięte były wszystkie miasta. A lud ubrał się w szaty odświętne i przyniósł ofiarę śniedną z mąki i ofiarą całopalną z baranka. I była na niebie jaskrawość wielka. A cały lud wykrzyknął:
W drogę królewską, w drogę prawdziwą pójdziemy (Bederech hemeilech nailech).
101. I Wiekuisty czterdziestego siódmego dnia odpoczął. Iż był dał zwycięstwo nasieniu Jakubowemu, jako rzeczono w Piśmie: Ziemię obiecaną posiędą.



PIEŚŃ PANU
przedniejszego ze śpiewaków syna króla Dawida
(Dawidsona).

PSALM LVI[6]

1. Powstań chwało moja! a stań harfo i cytro moja! Grał będę Panu wdzięczność, a żal na bezrozumne.
2. Sprzeciwili się, jako kozły, Wspaniałomyślnemu, a jako barany, Sprawiedliwemu.
3. Nie dał-żeś Panie burzy na Moaba a orkanu na Ammonitę a powodzi na Amalekitę?
4. Onego czasu wstrząsły się góry Warszaweho i deszcz ognisty spadł na Twoje wrogi. Sela!
5. I Dmowszyki pożarte są od wieloryba, a koncentranty od leoparda.
6. Osiemdziesiąt milionów nieobrzezanców leżało w polu, a lud twój tańczył przy urnach.
7. I szarańcza pożarła asymilantes. I wytraceni byli z całej ziemi. I grad pobił ich dobytek.
8. Święciliśmy dzień Pański. A „Hajnt“ stał na opoce. I „Frajnd“ na górze. I nad Hacfirą świecił ogień. A ziemia była ufundowana dla chwały Izraela.
9. Wywyższyłeś nas, Boże Pomsty! Spuściłeś nawałność wód morskich na „Gazetę Warszawską“ i usypałeś górę piasku nade „Dniem“.
10. „Kurjer Poranny“, jako chrząszcz bzykał. A jako słowik śpiewał nam „Goniec“. I pokruszyły się winne drzewa w ogrójcu „Kurjera Warszawskiego“. A „Mucha“ była zamilkła.
11. i nie było nikogo, co by sarkał przeciw ludowi Izraela. A ukorzył się Edom i czekał cudów od Pana.
12. I patrzył, co uczynią książęta Izraelskie a we wzdychaniu czekał. Sela!
13. O Panie Zastępów! otoś lwy z nich uczynił, a zestrachali się, jak synogarlice. Morze usunąłeś z przed nóg ich, a nie poszli. Dałeś im piorun, a rzucili go. I co mogli stać się, jako namiot Twój ze złota i srebra, stali się, jako gnój ziemi.
14. Rzekli głupi w sercu swojem: Nie masz posła śród Izraela. Popsowali się i obrzydłymi stali się w nieprawościech. Odstąpili mnie, pospołu stali się niepożytecznemi. Nie wybrali mnie! A tak pohańbieni są. I wzgardziłeś nimi, Panie. Bo nie uweselił się Izrael Twojem zwycięztwem na wieki, jeno na dzień jeden!
15. Nie przejrzeli, iż jako Cherubin jestem, jako podnóżek Panu, a jak rosa niebieska dla ludu.
16. Ty wiesz, Panie Zastępów, że gdyby posłali mnie do Dumy, mową moją zaraziłbym nieprzyjaciół na pośladkach, jako książęta filistyńskie. A uciekliby. Spuściłbym łuk twój na sługi Dagona, a utrapiłbym sługi Mamonowe. Rozerwałbym morze krzywd, a rozrzucił opokę ograniczeń. A wywiódłbyś przezemnie wody dla wszystkich ubogich Izraela ze skał i sypnąłbyś mannę na wszystkie żebrzące, a polałby deszcz złota na bankiery.
17. I urosłoby ogromne drzewo figowe nad rzeką New a cień błogi padłby na górę Warszaweho i na dolinę Lodz i na tysiąc miast. A nie byłoby nikogo śród Izraela, co nie dostałby słodkiej figi.
18. Ale ulękli się, jako żaby. A nie poznali znaku na pomazańcy Twym. „Zgwałcili poświęcenie twoje“. Poszarpali trzewia swoje. „Zepsowali ochędożenie Twoje“. Nie najedli się i nie napili zemstą Pana! Biada!...



LEO BELMONT.
Chłodne refleksje o kwestjach palących.

„Cała opinja“.
MOTTO. Za kandydatem naszym stoi cała Polska (Z prasy).

Mówił pan Dmowski, nim przepadł, że cała opinja jest za nim.
Że za nim jest cała opinja — ufa dotąd pan Kucharzewski.
Ztąd wniosek, że mamy w Warszawie aż dwie „całe opinje“.
Zajrzawszy do tablic Pythagorasa przekonywamy się, że to jest niemożliwe.
Trzeba zatem całe zadanie przerobić.
Gadulstwu prasy przeciwstawić zwięzłą wymowę cyfr.
Warszawa liczy 800 tysięcy mieszkańców.
Warszawa liczy uprawnionych do głosowania 45 tysięcy szczęśliwych posiadaczy cenzusu.
Głosowało w Warszawie około 21 tysiąca zabiegliwych obywateli.
Lista narodowo-demokratyczna po niezliczonej ilości wieców, na których wszyscy solidarnie uwielbiali Dmowskiego, oklaskiwali każde jego słowo, tupali nogami z uciechy po każdym przecinku i powiewali chustkami po każdym punkcie, — zyskała 6 tysięcy z górą głosów, uświadomionych co do niebezpieczeństwa żydowskiego.
Na dwie listy sporne w okręgu X-tym padło około 1700 głosów, nawzajem się rozbijających i przeświadczonych, że rozbijają jedność inni.
Panu Dmowskiemu z rozbitych głosów przypadło około 700.
Tylko tyle!
To znaczy: że p. Dmowski jako p. Dmowski, był w swoim partykularzu wyborczym ulubieńcem 2/5 „głosowników“, t. j. 40%.
Jako wódz narodowo-demokratycznych bataljonów jest on przedstawicielem tylko 1/7 uprawnionych do głosu, t. j. 13%.
Jest on obojętny — jak każdy inny — 8/15 nieszczęśliwie wciągniętych na listy abstynentów.
Woli go mieć w Warszawie, niż w Petersburgu 16 tysięcy życzliwych (wraz z Nalewkami), co stanowi ¾ t. j. 75% ogółu „głosowników“.
Jeżeli wreszcie nie liczyć się z obowiązującymi przepisami, na których tak sparzyli się obaj kandydaci, a które tak pobłogosławiły plemię wybrane, jeżeli stać na stanowisku ideału demokratycznego, o którym tak lubią mówić na ulicy Szpitalnej — to, niestety, p. Dmowski okaże się wybrańcem 1/130 t. j. 0,75% ludności warszawskiej, której wola — dzięki onym przepisom — musi być uważana za x.
I to się nazywa cała opinja!
Są wprawdzie za nim dwie gazety, ale na czele obu stoi sam p. Dmowski: jawnie lub anonymowo. „Zołzikiewicz przyznaje słuszność Zołzikiewiczowi“. Jest jeszcze za nim „Dzień“, organ zbieraczy rzadkości bibliograficznych.
To nie jest cała opinja — jak powiedział Pythagoras.


∗             ∗

Dobrze rachujący czytelnik łatwo się przekona, że pan Kucharzewski, którego listy otrzymały nawet nie o cały a tysiąc więcej głosów, jest przedstawicielem 1/114 t. j. 0,80% ludności warszawskiej.
Jako wódz „mnóstwa“ skoncentrowanych partji, jest on tylko rzecznikiem — że tak powiemy — większej połowy głosów polskich. Przyczem, nie obwijając rzeczy w bawełnę, wyznajmy, że zyskał osobiście o przeszło tysiąc głosów więcej od Dmowskiego, tylko jako pupil partji, którą zwalczał, wystawiony z kwaśnym uśmiechem niebywałej politycznej szlachetności na liście swego niedoszłego pogromcy.
A wyjąwszy szydło z worka i mówiąc rzeczy, o których wróble nie śpiewają tylko na dachu „Nowej Gazety“, trzeba wyznać, że pogrom, który on i koncentracja sprawili N. D-cji, zawdzięczają tysiącowi pięciuset głosów żydów, którzy abstynowali od hasła żydowskiej abstynencji wyborczej.
Dziś zaś, jeżeli ma pono za sobą wszystkich narodowych demokratów, to smakuje im tylko tak, jak musztarda po obiedzie, którego nie dostali. I jest drogi, tylko jako piorunochron od gromów Mojżeszowych.
Jakkolwiek jest za nim „Kurjer Poranny“, który nie godzi się całkiem na jego polityczną solidarność z Kołem i zwalczał jego poglądy jeszcze przed narodzinami jego w kandydackiej kolebce; jakkolwiek jest za nim realistyczne „Słowo“, które jest całkiem przeciwne zapowiedzianej przezeń taktyce — odmiennej od ugodowej taktyki Dmowskiego; jakkolwiek jest za mm „Kurjer Warszawski“, co do którego wiadomo, że wszystko jedno, za kim on jest, bo nie znosiwszy jeszcze trzewików, w których kroczył za tryumfalnym rydwanem Dmowskiego, wskoczył w kazirodcze łoże koncentracji, bo dla „Kurjera“ wczorajszy Cyceron jest dziś Katyliną, a dzisiejszy Katyliina jutro będzie Cyceronem; jakkolwiek jest za nim „Goniec“, który na czas wyborczy od secesjonizmu o mało co nie rzuca się w objęcia sjonizmu, opłakując, że żydów tak źle traktowano ongi w prasie, i przez delikatność nie wymieniając imienia „Gońca“; jakkolwiek jest za nim demokratyczna „Nowa Gazeta“, jako za grzesznikiem przeciwko zasadom demokratyzmu, i błogosławi go trójkątem Dawidowym z tylu, podczas gdy z przodu wystawia do match’u z nim białego murzyna Johnsona-Jerzego-Jankowskiego, który traktuje Kucharzewskiego, jako plantatora, handlującego ciałem mieszczan żydowskich; jakkolwiek ostatnio złożyła trzy grosze na jego kandydaturę „Gazeta 2 grosze“, a „Gazeta Warszawska“ z lekceważącym gestem pomazała go na jedynego kandydata, który... nie potrafi zastąpić Dmowskiego, ale winien to uczynić, — to jednak takiej opinji odrutowanej, jak popękany we wszystkich kierunkach garnek — za całą opinję uważać nie możemy.

***

Wobec tak prawdziwej, acz bolesnej wymowy cyfr, pozwalamy sobie mniemać, że czas jest uwolnić się z pod teroru „niebezpieczeństwa żydowskiego“, czas, aby burżuazyjna myśl społeczna, sterroryzowana przez nacjonalizm żydowski, przejrzała i wejrzała w głąb siebie, i poznała, że połowa czynnej armji wyborczej z pod sztandarów polskich wybierała Dmowskiego tylko jako Tytusa ku zburzeniu Jerozolimy w Warszawie, a połowa — niby większa, zaś w istocie mniejsza, rdzennych wojowników wybrała Kucharzewskiego tylko jako wodę śwuęconą ku odżegnaniu djabła żydowskiego.
Czas jest, aby społeczna myśl polska sumiennie sprawdziła, czy istotnie jedynym kandydatem polskim po pogromie drugiego „jedynego“ kandydata polskiego (Dmowskiego) jest p. Kucharzewski.
Zdaje się, że wolno jest myśleć nietylko pod hypnozą niebezpieczeństwa żydowskiego, że wolno w kolegjnm wyborczem szukać i po za p. Kucharzewskim kandydata, posiadającego naturalny indygenat polskości i niemmejsze od przypadkowo przepadłego i przypadkowo ocalonego kandydata prawo reprezentowania Warszawy!
Wolno tembardziej, że obie strony: tak narodowa demokracja, jak i koncentracja, a z nimi wszyscy macherzy opinji polskiej, potrafili tylko jedno: oddać Warszawę nacjonalizmowi żydowskiemu, który widział nie dalej końca swego nosa, ale wobec „rasowych“ rozmiarów tego szlachetnego organu, o wiele dalej, niż „rdzenni“ zbawiacze ojczyzny. I dziś trzyma nas w szachu!...

∗             ∗
Ten, którego nikt sobie nie życzy.
MOTTO: Kandydatury lewicowca nikt sobie nie życzy, byłaby ona narzucona społeczeństwu polskiemu.
(Z prasy).

Gdy na targowisku prasy był gwar tylko dokoła dwóch nazwisk, mogliśmy tylko o dwóch mówić, pomiędzy dwoma wybierać, odrzucać szarlatańską dyktaturę jednego, podnosić kulturalną godność ludzką drugiego kandydata.
Polityka, która waży to, co ma pod ręką, nakazywała nam dawać kreskę Kucharzewskiemu, aczkolwiek w oczach naszych nie był on politykiem; podobnie, jak z pośród dwóch kucharzy przełożylibyśmy takiego, który wcale gotować nie umie, nad takiego, który wybornie gotuje... trujące grzyby. O trzecim, o którym nikt nie mówił, moglibyśmy tylko napomykać i wyglądać, azali się nie zjawi.
I oto naraz padło na szale wyborcze nazwisko jednego z robotników, którego imię szczytnie znanem jest zresztą ogółowi od lat pięciuset. (Imię — Jagiełło!)
To zmusza nas do zastanowienia się, czy ów jeden z kurji robotniczej miałby prawo przyjąć mandat.
Mogą tu nasunąć się dwa skrupuły.
Czy przedstawiciel robotników może kandydować z Warszawy wbrew wszystkim głosom z burżuazyi polskiej?
Tak!
Skoro wszystkie głosy z burżuazyi polskiej stale zapominają, że przedstawicielem narodu może być przedstawiciel klasy, wytwarzającej wszystkie materjalne dobra, które użytkujemy, niemniej ważkie dla życia od idealnych dóbr, wytwarzanych przez „Gońca“, „Poranny“ i nawet „Gazetę Warszawską“ — to i kandydat robotniczy ma prawo zapomnieć o niezadowoleniu swoich pracobiorców, szumnie zwanych pracodawcami, i jeżeli czuje się na silach przedstawiać interesy całej pracującej Polski — to ma prawo wziąć mandat.
Gdy burżuazja nie ogląda się wcale na proletarjat i nie mówi za bezmownych z konieczności, a w mowach kandydackich udziela im tylko parę konfiturowych frazesów, to i proletarjatowi wolno nie oglądać się na burżuazję i chcieć porozmawiać raz z „panami“ w Dumie.
Drugi skrupuł jest ważniejszy.
Czy może robotnik polski przyjąć mandat z rąk nacjonalistów żydowskich?
Ten jeden powód, że jest im blizki dlatego, że w imię ogólnego ideału — równouprawnienia, przyobiecał je im także — dla nas nie wystarczyłby. Acz jedynie istotnym przedstawicielom interesów demokratycznych, określających powinności życia z puktu widzenia ideałów odległych przyznajemy prawo szafowania obietnicami, które modyfikuje poszukujące równowagi starcie się wszystkich sił społecznych. Jako wyraziciel interesu tylko żydowskiego, byłby dla nas robotnik polski, jako poseł, niemożliwy.
Wszelako, w zasadzie robotnik polski, jako nieprzyjaciel żydów, zamieszkałych w Polsce, przyjmujący od nich mandat, byłby koncepcją, która może się rodzić tylko w głowach niepoczytalnych. Poseł polski od Warszawy, musi być przedstawicielem wszystkich mieszkańców Warszawy, z wyjątkiem chyba mniejszości rosyjskiej, której opiekuńczy rząd dał odrębnego przedstawiciela.
Ale prawdą jest, że gdyby kandydat-Polak obrany był samemi tylko głosami żydowskiemi — wbrew wszystkim polskim, to jakkolwiek à la guerre comme à la guerre, byłoby to nadużycie prawa wojny, co do którego musiałby głęboko zastanowić się w swojem sumieniu.
Lecz kandydat-robotnik, prócz swojego głosu, który liczą zawsze kandydaci, ma jeszcze dwa.[7]
Powiecie: trzy polskie głosy to mało!
Odrzuććcie fikcję i spójrzcie prawdzie prosto w oczy.
Któż z was uważa za idealne prawo wybory dwustopniowe, któż widzi szczyt geniuszu prawodawczego w podziale Warszawy na cyrkuły żydowskie? Jakaż magja przywiązana jest do cyfry ośmdziesiąt trzy i co za kabalistyka pozwala wam twierdzić, że 34 jest więcej niż 46, a 3 nie jest więcej, niż 34?
Jeżeli macie słuszność, że 34 głosy polskie jest więcej niż 46 głosów żydowskich, bo słusznie powiadacie, że za pierwszymi jest 13 tysięcy wyborców, a za drugimi tylko 9 tysięcy, to zechciejcie zważyć, że za owymi trzema robotniczemi głosami stoi w tej chwili z górą pół setki tysięcy wyrażających opinię solidarną ludności robotniczej — także rdzennej!
Jest więc za ewentualnym kandydatem robotniczym liczba obywateli przerastająca ośm kroć razy liczbę wypowiadających się za Dmowskim, siedmkroć — liczbę wypowiadających się za Kucharzewskim, dwakroć liczbę prawyborców „ucenzusowanych“, którzy wolę swoją przy wyborach wyrazili.
Pamiętajcie, że tylko kaprys ordynacyi wyborczej, tylko przywilej Złotego Cielca, któremu tak urągacie, gdy wiedzie żydów do kolegium wyborczego — sprawił, że ludność robotnicza nie posiada czterykroć razy więcej przedstawicieli w kolegjum wyborczem, niż burżuazja polska i żydowska w nieprzyjacielskiej spółce.
Czyż ośmielicie się twierdzić, że robotnik polski nie reprezentuje interesów polskich? Ależ, gdyby tak było, to kultura wasza nie posiadałaby korzeni, to burżuazja byłaby tylko kupką ideologów kultury bez przyszłości; byłaby łupiną, miotaną po rozhukanym żywiole międzynarodówki, byłaby koteryjką, tak jak żydowskość jest tylko bractwem kupieckiem w rodzaju Hanzy średniowiecznej.
Nie, ten trzeci ma prawo do przyjęcia mandatu, jeżeli w sumieniu swojem osądzi, że ciężar jego dla dobra kraju udźwignie.
My chcieliśmy tylko mocno podkreślić w imię wolności myśli społecznej, którą schowano w powijaki kurjerkowe dla ochronienia przed obrzezaniem żydowskiem że istnieje prawo głosowania na tego kandydata, którego... nie narzucają brukowe świstki warszawskie, palące się, jak kadzidło wonne (?) na ołtarzach Mamona.
A to jest ta prawda, którą ukryła przed wami nawet „Prawda“.
Co się zaś tyczy prawa przyjęcia mandatu, pozostawiamy je sumieniu robotnika, który; jeżeli osądzi, że sił mu brak, ustąpić musi swe prawo czującemu się godnym, czyli t. zw. jedynemu kandydatowi opinii publicznej polskiej Kucharzewskiemu...
A niechaj nikt nie śmie nam imponować jednomyślną opinią, gdy wiemy wszyscy, że bezmyślność burżuazyjna ma sto dozwolonych sposobów wyrażania się, a myśl robotnicza ma tylko prawo milczenia.
Pamiętajcie o tem, że „Trybuna“ zawaliła się nie z własnej woli, że „Głos“ zamilkł wobec wymowy licznych sztrafów, że „Odrodzenie“ umarło pod progiem pałacu Krasińskich, że „Światło“ zagasło, i że tylko przypadek sprawia, iż „Wolne Słowo“, które mówi za niemogących mówić, ociekając krwią, po tylu łaskawych ciosach z góry i nie zagłodzone jeszcze zupełnie przez macoszą troskliwość społeczeństwa, może wejść na chwilę na opróżnioną trybunę, przeklinając los żywych musi odradzać się do ciężkiego żywota, ma prawo ująć w ręce pochodnię światła, które zadeptują wszyscy i brzmieć, jako głos wołającego na puszczy. (Ale co będzie jutro?)

Co wolno czterdziestu sześciu żydom.

Ale czy żydzi z kolegium wyborczego mogą wybrać robotnika? That is the question.
Przecie powiadają nasze gazety, że oni muszą wybrać Kucharzewskiego, jakkolwiek „Hajnt“ i „Frajnd“ twierdzą, że oni nie potrzebują go wybrać.
Przecie śród żydów-nacjonalistów jest mnóstwo takich, co powiadają, że oni nie mogą wybrać ani Kucharzewskiego, ani robotnika, ale potrzebują wybrać Dawidsona.
Pogadajmy nieco językiem polityki.
Wyznajemy, że tonu, który jest tak miły niektórym naszym „Journals des Débats“, a który brzmi: „musisz, słodki żydzie, być porządnym i wybrać Kucharzewskiego, bo inaczej kuć będziemy w mor...“ — nie podzielamy.
Nie jest to ton, którym się mówi do zwycięzców na wyborach.
Ani do współobywateli, których nawołuje się do harmonii polskiej (z „Harmonii“ żydowskiej).
Wogóle nie jest to ton wskazany przez savoir vivre, przez politykę, czy etykę.
Pozwalamy sobie mniemać, że żydzi w kolegium wyborczem nic nie muszą i wszystko mogą.
Nie muszą słuchać niczyjego rozkazu, prócz swojego sumienia.
Mogą zrobić wszystko, do czego mają prawo w granicach istniejących przepisów o wyborach.
Są wolni jako obywatele.
A jako tacy, mogą zrobić nawet głupstwo, i nawet świństwo.
Z tego względu uważamy, że mylą się ci co twierdzą, iż żydzi muszą głosować za Kucharzewskim, chociaż im się jego białe rękawiczki nie podobają.
I równocześnie sądzimy, że mogą głosować za Kucharzewskim, choć związali się straszną hannibalową przysięgą, że za Markowem w białych rękawiczkach“ głosować nie będą.
Albowiem mogłaby przyjść na nich jasność wielka, która rzekłaby im, że równouprawnienie żydów nie jest rajskim ptakiem, zamkniętym w klatce w Petersburgu, a którego p. Kucharzewski jeden nie chce wypuścić, że, przeciwnie, w chwili gdy projekt rządowy powiada: 10% żydów w samorządzie, a p. Kucharzewski powiada: 49%, ale nie 51% — to uznawać go za antysemitę dlatego, że nie powiada: 100%, a siebie samych uważać za wielkich demokratów i przyjaciół Polaków — niema żadnej zasady.
Kupić nie kupić — potargować można, i żydzi, którzy mają interes na 10%, a krzyczą: albo nic, albo 100%, są ludźmi conajmniej nie znającymi się na interesach. Są anty-polakami bez rękawiczek, bardziej niż p. Kucharzewski jest antysemitą w białych rękawiczkach.[8]
Sądzimy więc, że mogliby go wybrać, ale ponieważ p. Kucharzewski nie potrafił sam tak jasno i przyjaźnie wytłomaczyć swoim niedoszłym sojusznikom własnej racyi i potraktował palącą i ważką kwestję żydowską zimno i lekceważąco — żydzi więc mogą go nie wybrać, w myśl zasady swoich. korepetytorów z Petersburga: „na siłu mil nie budiesz[9]
Mogliby wybrać Kucharzewskiego przez wdzięczność, że pogromił bez ich pomocy „Markowa w czarnych rękawiczkach“, oraz przez wyrachowanie praktyczne, aby rzeczowym argumentem zdruzgotać wszelkie ewentualne oświadczenia p. Kucharzewskiego w Dumie, że żydzi, otrzymawszy równouprawnienie, Polaków w białych rękawiczkach wybierać nie będą.[10]


∗             ∗

Jesteśmy też zdania, że żydzi mogą wybrać nawet żyda — nacjonalistę (innych żydów kolegjum, dzięki wspólnej robocie koncentracji i asymilacji, niema).
Tylko niech nie mówią potem, ze obchodzi ich jakikolwiek interes polski, że jest im cokolwiek na tej ziemi blizkie, prócz obłędnego tańca wokół źle zrozumianego interesu żydowskiego.
Niech nie mówią, że potrafią myśleć i czuć, że w sumieniu swojem liczą się z interesem tych mas, które podały z natury rzeczy głosy na jedyną wabiącą ich dźwiękiem nazwisk „swojskich“ listę, ani tych mas, które nie głosowały i nie miały prawa głosować, a które myślą tylko o „pokojowem współżyciu ze swoimi sąsiadami“ („Szulim“ — jak mówiły prywatne i Prywesne deklaracje).
Niech im się nie zdaje, że posyłając posła żyda z prastarej stolicy Polski, dowiodą tam w Dumie przed obliczem Rosji, że są przedstawicielami plemienia pokojowego, niezaborczego, dbałego tylko o swoje i szanującego historyczne praw a autochtonów, że nie myślą o majoryzacji sztucznej pozabwionych głosu rzesz chrześcjańskich, że nie są wyzyskiwaczami, że godni są otwarcia strefy osiadłości, którą im podejrzliwość rosyjska zamknęła.
Niech nie mówią, że w sumieniu swojem zważyli wszystkie skutki, które ich postawa może wywołać w życiu społecznem dla ich współwyznawców, niech nie mówią, że nie rzucili dla dźwięku słowa „równouprawnienie“, dla błędnego ognika praw politycznych, którego na bagnie reakcji nie złowią nigdy — to wszystko, co w życiu żydów we wszystkich krajach było nieodzownym warunkiem zgody społecznej, było podstawą do zdobycia praw politycznych i do możliwości istotnego z nich korzystania.
Otóż żydzi mogą głosować na żyda, stojącego w sprzeczności z interesami polskimi, ze społeczeństwem rdzennem, z tradycją polską, z przyszłością polską, — mogą hazardować się i narażać byt swoich współwyznawców dla majaków wolności politycznej, na którą zarobić nie chcą rozpowiciem się ze stokroć surowszych kajdan teokratycznej niewoli wewnętrznej — o ile nie chcą słuchać nakazów rozumu praktycznego i głosu etyki, z której jako spadkobiercy proroków są tak dumni, tej etyki, na którą nie wahają się powoływać w chwili, gdy gwałt im zadają.
Jeżeli jednak głos rozumu nie zamarł i nie ustało serce sprawiedliwości, — żydzi nie uczynią tego co mogą, nie narzucą Polakom przedstawiciela zoologicznego interesu żydowskiego, nie narzucą go spokojnym, nie łaknącym bynajmniej wojny cywilnej masom żydowskim, zatopionym w pociechach swojej surowej religji, zdobywającym z trudem chleb w najcięższych okolicznościach, i wiedzącym, że blask poselski pana Dawidsona nie nakarmi zgłodniałych i nie podniesie bezprawnych; nie narzucą go tym współwyznawcom, którzy, żyjąc na tej ziemi dłużej, odczuwają jej echa serdeczne żywiej i głębiej, i mają więcej praw do głosu, niż dalecy korepetytorzy nacjonalistów z Petersburga, którzy dają żydom wszystko... na papierze, tak samo jak dali Polakom autonomję.


∗             ∗

Dowiedliśmy, że żydzi nie muszą głosować na Kucharzewskiego, choć mogą. I dowiedliśmy, że nie powinni głosować na Dawidsona, choć mogą.
Zapytujmy teraz! czy mogą głosować na robotnika?
Ci, którzy wśród nacjonalistów, myślą, że nie mogą, nie zasłużyli — że tak powiemy — na zaufanie rządu, który wysłał ich do kolegjum wyborczego i pozwolił im zasiąść przy stole wyborczym wraz z trzema robotnikami, który udzielił im zaszczytu obrad z Polakami, tak zazdrośnie odejmowanego im przez nieprzewidującą koncentrację, walczącą z takim samo myślącym Dmowskiego.
Obywatel, który otrzymał prawo głosowania, ma prawo powierzyć mandat w kolegjum każdemu, kto go przyjmie.
Ale oto czemu żydzi-nacjonaliści, gdy odtrącają kandydata burżuazji, gdy abstynować nie chcą, gdy nie powinni wybrać żyda, który reprezentował-by w najlepszym razie 15,0271% ludności krajowej, obcej tradycjom kraju i prawom jego języka, mają, prócz politycznego prawa, prawo etyczne do głosowania na kandydata lewicy: nie dlatego, że on im przyznał równouprawnienie, bo o tem rozstrzygnie nietylko głos robotniczy, ale siła wszystkich warunków historycznych, przewaga sfer rządzących w konjunkturach politycznych, postawa ideowa wszystkich warstw narodu na tej ziemi i zdolność żydów do korzystania z praw, zależna od wyzbycia się przesądów.
Nie, nie będziemy zachwycali się altruizmem i demokratyzmem wyborców żydowskich, gdy dadzą głos na kandydata lewicy, gdyż ludność, która rzuciła się hurmem do list nacjonalistycznych, a przeszła obojętnie obok listy demokratycznej, rzuciwszy jej ledwie paręset głosów — en bloc nie jest partją sympatyków lewicy; ci, którzy przy targach wyborczych patrzą kandydatom na ręce, nie pytając, czem będą oni, jako rzecznicy interesów polskich, i wypatrują z tych rąk tylko równouprawnienia dla siebie — nie są wzorem obywatelskości.
Ale sądzimy, że gdy pokłócili się z całą burżuazją polską, jakoby w obronie hasła demokratycznego, a nie chcą być tylko burżuazją żydowską, obrabiającą własne interesiki — wbrew wszystkim interesom kraju; jeżeli nie chcą być tylko spadkobiercami Ezdrasza, budującymi świątynię żargonową w Polsce i wyklinającymi, jak tam ten wszelkie związki z obcymi i, jeżeli pragną dowieść, że w tej drobnej mierze, w jakiej im Jehowa użyczył zdolności politycznej zrozumieć mogą hasło demokratyzmu to w tej trudnej pozycji, gdy nie mają, wśród siebie ani jednego żyda, stojącego na polskiem stanowisku, a zarzucają kandydatowi burżuazyjnych partji polskich brak filosemityzmu, powinniby złożyć mandat w ręce przedstawiciela prawdziwej demokracji w Polsce, w ręce tego, który w swoim ideale łączy równouprawnienie wszystkich obywateli kraju, w ręce tego, który jest w tej chwili naturalnym medjatorem między dwoma egoizmami narodowemi, który niewątpliwie jest Polakiem i niewątpliwie nie jest antysemitą.
Będzie to jedyne stanowisko, które zadawalnia cnotę godności osobistej, nie będąc, jednocześnie grzechem egoizmem rasowego.
W obecnym zawiłym parallełogramie si, gdy namiętny instynkt rasowy zniechęca ich do pójścia po linji wyboru Kucharzewskiego, a uczciwy rozsądek plemienny po wstrzyma od pójścia po linji — wyboru Dawidsona — głosowanie na robotnika staje się przekątną rozumu i sumienia obywatelskiego.
Więc ci, co gałki wezmą w ręce, mogą je złożyć spokojnemi lub drżącemi rękoma w tę urnę a resztę niech zostawią przyszłości.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Post scriptum. Właśnie ukończyłem powyższy artykuł, gdy w nocnej porze pojawił się „u mnie nieszczęsny rewirowy i na wyżej postawione pytanie: „Ale co będzie jutro“ — przyniósł mi wymowną odpowiedź na papierze oficjalnym.



LEO BELMONT.
Warszawa w Udziałowej.[11]
(z filozoficznego punktu widzenia).

W poniedziałek wieczorem zabrał mnie znajomy w Aleje, a za powrotem zaprowadził do Udziałowej. Powracając z Alei wieczora wtorkowego, za namową towarzysza spaceru, wstąpiłem do Udziałowej. We środę wieczór pojechałem w Aleje w towarzystwie kilku osób, które następnie uraczyły mnie zsiadłym mlekiem w Udziałowej. Rankiem we czwartek otrzymałem list, w którym wyznaczono mi schadzkę wieczorową „na wypadek rozminięcia się w Alejach — w Udziałowej“. W piątek wieczór znajomi wyciągnęli mnie z domu zapakowali do tramwaju, zawieźli mnie w Aleje, zaprosili na zsiadłe mleko do Udziałowej. Sobota wieczór — tramwaj, Aleje, mleko, Udziałowa.
W niedzielę rano proponował mi ktoś spędzenie wieczoru razem.
— Gdzie? — zapytałem.
Mój znajomy zatarł ręce:
— Pojedziemy tramwajem do Alej, a potym — zamyślił się — potym zjemy sobie zsiadłe mleczko w Udziałowej.
W moich oczach musiało błysnąć coś złowrogiego. On tego nie zauważył.
— Co wy takiego widzicie w tej Udziałowej? — pytałem z udanym spokojem.
— Zmiłuj się... Tam zbiera się cała Warszawa... Wszędzie gdzieindziej pusto... Tam zawsze pełno...
Na pożegnanie uścisnął mi dłoń, mówiąc z naciskiem:
— Liczę na pe, że spotkamy się w Udziałowej.
W owej chwili znienawidziłem go. Postanowiłem pójść z rewolwerem sześciostrzałowym w kieszeni i zastrzelić go pomiędzy jedną a drugą łyżką mleka. Byłby to tylko protest naturalny ze strony człowieka, który przez cały tydzień jeździł tramwajem w Aleje i wieczerzał w Udziałowej. Ale dobre instynkty wzięły górę. Jakkolwiek rozum, wykształcony na literaturze, pouczał mnie, że życie jednego filistra nic nie znaczy, zwłaszcza gdy chodzi o piękno i siłę protestu — głupie sumienie zatryumfowało. W niedzielę, przed godziną umówioną spotkania w Udziałowej, uciekłem z Warszawy, aby nie uledz pokusie zbrodni.
Wzburzenie przeszło. Teraz w ustroniu wiejskim mogę skupić się i ze spokojem filozofa rozważyć, skąd bierze się pociąg „całej Warszawy“ do Udziałowej.
Bezwarunkowo jest to kwestja. Oto w pewnym punkcie Warszawy skupia się w wieczory letnie mnóstwo osób, depcąc sobie po nogach w niemiłosiernie wązkich przejściach, potrącając się łokciami przy stolikach w niezmiernej ciasnocie, ba! przecząc niemal prawu fizycznemu o nieprzenikalności ciał: sam widziałem dwie osoby, siedzące na jednym miejscu.
Na pozór jest to miłość świeżego powietrza. Tak mówi niedostateczna indukcja, biorąc pod uwagę tylko część mleczarni otwartą, z balustradą od ulicy. Przeczą temu jednak dwa fakty: względna pustka w wielu tego rodzaju zakładach, na otwartym powietrzu w Alejach i natłok spoconych i ciężko dyszących ludzi w zamkniętej części Udziałowej.
Więc to raczej nienawiść do świeżego powietrza?! Ale czy nie będzie to sprzeczne z ewolucją biologiczną?
Czy należy przypuścić, że warszawiak znajduje się już w okresie dysolucji? Przyzwyczajony do duszności w miejscach pracy, biurach, kantorach, magazynach i t. p., szuka w chwilach odpoczynku miejsc mocniej zatłoczonych, krępujących wszelką swobodę ruchu. Choruje na obawę przestrzeni. Cokolwiek świeższe powietrze wydaje mu się nazbyt rozrzedzonym. Nawet w Alejach czuje się, niby aeronauta, który wzbił się w zbyt górne strefy. Przeciętny warszawiak cofa się szybko od Alej ku Nowemu Światu. Rychło dobijać się będzie o miejsce w najdalszym od ulicy kącie Udziałowej. Dziś wprawdzie przekłada jeszcze miejsce od ulicy. Ale to stan przejściowy. Tymczasem funkcjonują płuca po dawnemu. Lecz funkcja ich słabnie i słabnąć będzie w miarę odzwyczajania się od powietrza. Nastąpi zanik płuc. W końcu XX wieku, po wysiedzeniu się kilku pokoleń w miejscach à la Udziałowa, warszawiak oddychać będzie już skrzelami. Następnie w wieku XXI wsteczny ruch biologiczny doprowadzi do zniknięcia skrzel rybich. Burżuazja warszawsko-udziałowa przerodzi się w glisty...
Stanąłem przerażony wobec takiego wyniku naukowych zaciekań się w przyszłość. Po głębokim jednak namyśle doznałem ulgi. Uznawać dysolucję w życiu warszawiaka za fakt stanowczy nie było zasady. To tłoczenie się mnóstwa ludzi na wąziutkiej przestrzeni było przecie integracją materyi, było koncentracją istoty cielesnej warszawian w najwyższym stopniu. Całkowanie było tak dokładne, że odstępy pomiędzy ludzkiemi nogami i łokciami było zniesione. Ruch uległ także rozproszeniu. Ludzie, siedzący przy stolikach, nie mogli się ruszać. Kelnerzy, wołani kilkakrotnie, nie ruszali się z miejsca i nie było sposobu dowołać się ich. W przejściu do olbrzymiej spójności ujawniał się fakt ewolucyi według formułki Spencera. Mogłem się tedy poniekąd uspokoić...
Ale zagadka nie była jeszcze rozstrzygnięta. Myśl, puszczona w ruch, trafiła na nowe niebezpieczeństwa. Jeżeli owo skupienie warszawskich spacerowiczów jest istotnie ewolucją, to wymagalnym było połączenie się integracyi „materyi warszawskiej“ z innemi jeszcze warunkami. Przedewszystkiem zwiększenie się różnorodności. Następnie wzrost określoności.
Tymczasem całe to towarzystwo zdawało się być ulepionym z jednej gliny według jednego fasonu i zachowywało się jednakowo: żadnej różnorodności! Następnie, niepodobna było określić, jaką ma ono przyjemność z tego siedzenia na miejscu w tłoku i hałasie przez kilka godzin z rzędu: żadnej określoności!
Formułka Spencerowska pękała. Stawało się jasnym, czemu krytycyzm spółczesny, bilansując zasługi Spencera, mocno poszczerbił jego opinię. Oddając mu hołdy, ówdzie zarazem dowiedziono wielkiemu encyklopedyście, że nie posiadał dość ścisłej wiedzy przyrodniczej, ówdzie dogrzebano się w wielkim agnostyku — pozytywiście wcale me pozytywnego metafizyka, ówdzie wielkiego filozofa zdegradowano na „wielkiego pisarza filozoficznego w rodzaju Cycerona“.
Teraz miałem sposobność osobiście sprawdzić kruchość podstawowej formułki Spencera. Przypatrując się warszawskiemu towarzystwu w Udziałowej, z jednej strony widziałem niewątpliwy fakt ewolucji; z drugiej — niewątpliwą była dysolucja. Nie było zatym ani jednej ani drugiej w istocie procesu. Innem i słowy, cała teorja brała w łeb...
Trzeba było zarzucić punkt widzenia fizykalny i biologiczny. Występowała na jaw wielka prawda: konieczność zastosowania właściwej metodologii do specyficznego zjawiska. Tłoczenie się ludzi w Udziałowej było to zjawisko par excellence socjologiczne. Należało je zbadać, jako takie.
Spróbuję!
Człowiek jest zwierzęciem politycznym. To wiadomo już od czasów Arystotelesa. Ale warszawiak jest zwierzęciem politycznym w kwadracie. Sądzę, że na całym świecie niema drugiego zbiorowiska ludzi politycznych w tym stopniu, co w Warszawie. W swoim czasie warszawiak wiedział dobrze, co zamierza zrobić Napoleon I. Znacznie później czytał w sercu Napoleona III, jak w księdze otwartej. Potym potrafił przejrzeć naprzód plany Bismarcka. W Warszawie wiedziało się zawsze, co knuje chytry Albjon. Tu przewidywano dokładnie kierunek polityki francuskiej. Dzisiaj, w jednej tylko Warszawie wiadome są naprzód wszystkie plany Kurokiego. Właściwie przed wybuchem wojny japońskiej nie wiedziano tu jeszcze, gdzie leży Korea, nie znano się zupełnie na ustroju pocisków torpedowych. Wszelako natychmiast po wybuchu wojny japońskiej, warszawiak przeczytał „Kurjer Warszawski“, przespał się, a kiedy nazajutrz wstał ze świeżą głową, znał doskonale Koreę i Mandżurję, umiał strategię, umiał ballistykę. Odtąd czyta tylko Kurjera, przesypia się i — kombinuje. Depesze podają, jaki „cug“ zrobił Kuroki na szachownicy wojennej; przeciętny warszawiak przewiduje bez błędu pięć cugów następnych. Kiedy się zna tak dobrze topografię Mandżuryi i posiada się strategię expedite, nie jest to trudne.
Zdawało mi się przeto, że w Udziałowej zbiera się co wieczora wielka rada strategów i polityków warszawskich. Gdzie tam! W godzinie wieczornej, kiedy poranny numer „Kurjera“ i „Gońca“ już z głowy wywietrzał, a wieczorny jeszcze nie został przeczytany, rozprawy polityczne niemal zupełnie są nie na miejscu. Wszyscy wiedzą wszystko — to samo, co do kwestyj spornych zdołano się porozumieć w cukierniach w południe lub we wczesnych godzinach popołudniowych, taktyka Kurokiego, Kodzu, Oku, Ojamy i Togo nakreśloną już została na dzień następny, sprawdzoną została zgodność absolutna kroków dzisiejszych z wczorajszemi przewidywaniami Warszawy — o polityce więc ku wieczorowi niema potrzeby wiele rozprawiać. Słowem... powodem stłoczenia się w Udziałowej nie jest to, że warszawiak jest zwierzęciem politycznym (zoon politikon), chociaż jest nim w kwadracie!...
Socjologiczna metoda zawodziła zatym. Zagadka Udziałowej pozostawała wciąż zagadką. Próbowałem jeszcze miernika socjalnego z innej strony. Wyobraziłem sobie, że towarzyski zmysł warszawian dokonywa pracy skupiającej żywioły indywidualne gwoli drobnej orkiestrze, wygrywającej rozmaite „kawałki“ w Udziałowej. Rzecz przedstawiałaby się tak: jest orkiestra — naokoło orkiestry powstaje skupienie pierwszego rzędu — następnie formują się rzędy pozostałe. Ale i to rozstrzygnięcie nie wytrzymało krytyki: po pierwsze, niepodobna było wyjaśnić, czemu skupienie nie ogranicza się na obrębie muzycznych dźwięków, lecz przekracza go, gdyż zapełnione są kąty najdalsze, do których ani jeden ton nie dochodzi; po wtóre, sprawa skupienia, jak wskazywało doświadczenie, odbywała się odwrotnie: pierwsi, co przybywali, szukali odrazu miejsc najdalszych, w których „nie słychać rzępolenia“, czyli, wbrew powyższej hipotezie socjologicznej, skupienie nie odbywało się naokoło i dla muzyki! Używając terminów energietyki prof. Ostwalda, rzecz wyrażała się tak: energja orkiestry w Udziałowej nie przeobrażała się w energję towarzyską Udziałowców.
Postanowiłem ująć problemat w oświetleniu etyki, oczywiście — w duchu neo-kantowskim. Wypadało rozpatrzeć fakt tłoczenia się warszawiaków w Udziałowej co wieczora nie jako kategorję bytu (Sein), ale jako kategorję wartości (Wert). Objektywny pogląd nie doprowadził do niczego. Potrzeba było przeniknąć psychologicznie w subjekt warszawiaka, siedzącego w Udziałowej. Ponieważ dąży tam niezłomnie, uważa to zatym za swój obowiązek. Ponieważ siedzi tam w tłoku, owo tłoczenie się i siedzenie jest dlań wartością. Jaka to przyjemność? Niech będzie żadna! Błądziłem w moich rozumowaniach właśnie dla tego, żem stawiał to pytanie. Uległem „przesądowi hedonistycznemu“. „Eudajmonizm, czytam w Przegl. Filozoficznym, należy do najmocniej zakorzenionych przesądów filozoficznych. Zdanie, że człowiek dąży do szczęścia, uchodzi za pewnik, również wyświetlony, jak niezbity. Zdanie to jest nawskroś błędne. Człowiek nigdy nie dąży do szczęścia, do rozkoszy, odczuwa jedynie jako rozkosz i szczęście urzeczywistnienie swoich dążeń“.
Pozbywając się przesądu hedonistycznego, teraz dopiero jestem w możności rozwiązać zagadkę Udziałowej.
Siedzenie w Udziałowej nie jest szczęściem, rozkoszą, przyjemnością. Niepodobna w nim domacać się żadnych sprężyn utylitarno-hedonistycznych. Siedzenie w tłoku bez powietrza nie wspomaga bynajmniej sprawy rozwoju biologicznego. Nie jest również momentem ewolucji socjalnej! Ale z punktu etyki w duchu neo-kantowskim kwestja jest jasną.
Warszawiak poprostu dąży do Udziałowej. A ponieważ tam dąży, więc skoro się tam znajdzie, urzeczywistnienie swego dążenia uważa za rozkosz. To jedno, że tam jest, uczuwa jako wartość.
W jaki sposób nie rozczarowuje się co do tej wartości? Nie może! Bo w Udziałowej spotyka drugiego człowieka, który dążył tam tak samo: — ma więc potwierdzenie, że dążyć było warto. Ale ów drugi? Po co on dążył? Ów drugi przekonywa się o wartości swego dążenia, spotykając w Udziałowej pierwszego. Lecz ci dwaj razem? Bytność trzeciego jest dla nich dowodem wartości ich dążeń! A ci trzej, w czym czerpią pewność, że dążenie do Udziałowej stanowi niejako obowiązek moralny warszawiaka, że pobyt tam jest wartością, jest ową „treścią szczęśliwości, zapełniającą każdą formę naszych dążeń“? Rzecz prosta: znajdują sprawdzian w czwartym, piątym, szóstym itd. warszawiaku.
A zatym, im więcej osób stłoczy się w Udziałowej, tym większą jest pewność doświadczanej rozkoszy? Naturalnie! Możnaby mniemać, że warszawiacy poprostu lubią „gapić się“ na siebie. Jest to pogląd ordynarny. Wcale im o to nie chodzi. Przyczyna „gapienia się“ (fe! co za słowo) jest metafizyczna. Oto subjekt warszawiaka pragnie przejrzeć się w innych subjektach. Sprawdza w ten sposób, czy inni odczuwają szczęście tak samo, jak on, i upewnia, się, czy sam je odczuwa jak należy. Kontroluje swoją ocenę etyczną, poznając ją w odbiciu śród masy. Im więcej odbić, tym pewność większa. Masowość oceny jest sprawdzianem etycznym.
Dopiero w tym świetle staje się zrozumiałym, czemu warszawiacy lubią chodzić tam, gdzie właściwie nic niema nadzwyczajnego, albo gdzieindziej, skoro tylko tam wszyscy chodzą. Albowiem im więcej jest osób w danym miejscu, tym większą jest pewność każdej pojedynczej osoby, że jej dążenie do danego miejsca było etycznie słuszne. Biednemu warszawiakowi jest nudno wieczorem. Co ma począć ze sobą? On nie szuka przyjemności. On zapełnia czas, kontrolując swoją ocenę etyczną. Idzie do Udziałowej i patrzy, czy inni podobni mu ludzie przychodzą tam także. Im więcej ich przychodzi, tym jest spokojniejszy, że trafił dobrze. Wprawdzie im większy tłok, tym jest duszniej, tym gwarniej, tym trudniej oddychać i rozmawiać. Ale co to znaczy wobec wzrostu pewności, że miejsce wybrało się dobrze, że tu właśnie przyjść należało, bo tu już jest tak wielu i wciąż więcej osób nadchodzi. Za cenę takiej bezinteresownej rozkoszy warto się dusić!
Jeżeli kiedyś do Udziałowej zwali się pół miljona osób i ludzie będą siedzieli sobie na głowach, pewność warszawiaka, że dobrze trafił, dosięgnie prawie stopnia absolutności — i rozkosz jego będzie bezgraniczna! Będzie on tam, gdzie są wszyscy...



Paryż.

12 Lipca 1912 r. (Po powrocie z kinematografu „Sfinks“).

Widziałem Paryż dzisiaj — w kinematografie.
Magiczną mocą światła biegł wyczarowany
Z grającej ruchem cieniów białej płaskiej ściany,
By spotkać inny, co na koralowej rafie
Podnosił się z pod wspomnień złamanej pieczęci
Jakoby z dna morskiego—z głębiny pamięci!

I oto — ten z cieniów duszy, ów z świateł potoku,
Zlały się w jeden Paryż — w zachwyconem oku...

Ach! w jeden żywy Paryż — gdzie żyją kamienie,
Jako zakrzepłe w liniach genjuszów idee,
Gdzie dech przeszłości wielkiej z wież strzelistych wieje
I ramię pręży w przyszłość potężne marzenie,
Gdzie ożeniona z myślą stwarza zręcznie cuda
Praca narodu, co ma skrzydła wielkoluda!...

I usłyszałem naraz wrzawę ulic złotą
I serce wraz zabiło mi krwawą tęsknotą...


Jakgdyby tam gdziem tylko krótkie chwile chodził
Śród myślących posągów i murów, co marzą,
I drzew, co są przeszłości zadumaną strażą —
Mój duch, kipiący ogniem — kiedyś się narodził,
Jakbym nie przyszedł na świat w smutnem mieście innem,
Lecz Paryż mojej duszy był miastem rodzinnemu...

I jakbym już nie kochał rodzimej zgnilizny,
Zatęskniłem boleśnie — do tamtej ojczyzny!.
................
Żyć tam nie mogłem!... Dziwnie związała mnie męka
Z innym brukiem, gdzie życie tylu ludzi nęka.
Ażebym ich zagrzewał, wzmacniał i podnosił
Abym im prawdę serca cierpiącego głosił...
A czym uczuł, że słońce moje się już zniża
Na zachód — iż już rwę się umrzeć — do Paryża?!...



Aforyzmy wybitnych ludzi.

Jest to wybór aforyzmów z bogatego zbioru P. K. Marjtjanowa. Przy wyborze nie wprowadzamy systematyki, której niema i w zbiorze, gdyż wymagałaby ona uciążliwej a zbytecznej pracy. Brak systemu wynagradzamy obfitością ciekawych wyrzeczeń, które — jeżeli nie zawsze mają wagą czystego złota prawdy, to stanowią jednak wyborną charakterystyką ludzi historyi, literatury, życia, lub znamiennych prądów myśli i uczucia.
III.
Rozum i duch partyjny są to wrogowie, których żaden sojusz nie pogodzi.
Fr. de Ponge.
Nadzieja na zwycięztwo pomaga zwyciężyć — ale pewność zwycięztwa prowadzi do porażki.
Tytus Liwiusz.
Gwałt nie pokona i rozumu. Do zbydlęcenia narodu trzeba wiele czasu.
Diderot.
Mędrcy stają wyżej nieszczęścia, głupcy — niżej.
Napoleon I.
Nie żądajcie od największych ludzi, by uczynili więcej, niż może ludzkość.
Fenelon.
Siłami ludzkości są władza i wolność: władza, co ochrania, wolność, co zwycięża.
Dupanloup.
We Francyi jest 35 milionów ludzi, a nie masz społeczeństwa.
Hr. de Castelle.
We Francyi trzeba być albo młotem, albo kowadłem — jam urodził się, aby być młotem.
Wolter.
Wojna jest procesem, który rujnuje zwycięzców i zwyciężonych.
Boiste.
Kto nie kocha ojczyzny ślepo, szalenie — jest tylko w połowie człowiekiem.
Edmund About.
Wszędzie człowiek jest tyranem, zdrajcą albo niewolnikiem.
Puszkin.
Wolność nie na tem polega, aby wypełniać swoją wolę, ale aby nie podlegać cudzej.
Rousseau.
Co za nieszczęście, że Berlin leży w Brandeburgii.
Baron Stein.
W Berlinie jest więcej bagnetów, niż książek.
Wolter.
Wolę knut rosyjski od niemieckiej wolności (!).
Gawliczew.
Niemcowi zawsze się udaje.
Gogol.
Nie należy słodko pochlebiać swemu narodowi; ale nie trzeba także śpiewać nad nim mszy żałobnej.
O. F. Miller.
Trzeba zbawiać ludzi od szaleńca, choćby człowiekiem, który wściekł się, był sam boski Homer.
W. Bielinskij.
W Rosyi posępnego nie odróżnisz od zaspanego.
Turgeniew.
Rosja jest niebezpiecznym sąsiadem.
Gustaw Adolf.
Taktyka — to zdrowy rozsądek w mundurze, ze szpadą w rękach.
Hr. Milutyn.
Powiadają, że dla kamerdynera niema bohatera. Ale wszyscy współcześni są kamerdynerami.
Feldmarszałek Paskiewicz.
Traktat Berliński jest najczarniejszą kartą mojej karjery służbowej.
Kanclerz Gorczakow.
I mojej także.
Aleksander II.
Poskrobcie naszą życzliwość — znajdziecie pod nią nienawiść.
Hr. Wałujew.
Piękniej i doskonalej dźwięczy dziesięć dzwonów, niż wszystkie zlane w jeden, choćby ogromny.
Palacki.
Biblia jest księgą całej ludzkości, ponieważ daje historję rozwoju idei religijnej.
Renan.
Żydzi są elementem, który rozkłada inne narodowości.
Mommsen.
Żydom należy zabrać nie tylko skórę, ale i złoto.
Ludwik Vellot.
Ludzi określają rysy moralne — nie krew, nie rasa.
Kawelin.
Mam tylko dwóch kontrolerów — Jehowę i moje sumienie.
S. S. Polakow.
Niewiara jest cienkim pokrowcem z lodu, po którym może przejść jeden człowiek, ale cały naród upadnie w przepaść.
Stocker. (!)
Prawowierni bijcie niewiernych wszędzie, gdzie ich znajdziecie.
Mahomet.
Niechaj ludzie nie liczą na miłosierdzie Boże. Byłoby ono nie bardziej rozumne od ludzi, gdyby zastąpiło sprawiedliwość przebaczeniem.
Eurypides.
Miłosierdzie przystoi królom bardziej, niż korona.
Szekspir.
Aby być szczęśliwym, trzeba mieć dobry żołądek, złe serce i nie mieć sumienia.
Diderot.
Żyłem w biedzie, umrę bogatym; ale chętniej żyłbym, jako bogacz, a umierał w nędzy.
Lord Beackonsfield.
Królowie nie bywają chorymi.
Ludwik XIV.
Kardynałowie są solą ziemi.
Papież Sykstus V.
Człowiek rozpoczyna się od barona
Ks. Windischgratz.
Posłuszeństwo winno sięgać aż do grzechu śmiertelnego.
Lojola.
W dniu, kiedy dyplomaci poczną mówić prawdę — oszukają wszystkich.
Talleyrand.
Gdyby moja prawica zaraziła się herezją sam bym ją odrąbał.
Franciszek I.
Jeżeli w księgach filozoficznych znajdziecie jeden przykład połączenia dnia z nocą — wskażcie mi go, a ja pogodzę się z królem włoskim
Pius IX.
W Polsce tylko kobiety posiadają rozum i silną wolę.
Napoleon I.
Nie kłóćcie się ze stróżami, bowiem władzę należy poważać.
Satyryk Szczedryn.
Za bezcen.

Każda redakcja po pewnym czasie sprzedaje swoje remanenty na torebki.
„Wolne Słowo“ zbyt ufne w to, że zamożni ludzie będą stale korzystali z pożyczanych egzemplarzy — biło zwykle nakład zbyt wielki, narażając się na straty.
Ponieważ szkoda nam było niszczyć dopełnioną pracę i wierzymy w to, że przyszłość oceni pismo, w którem są prawdy, przemilczane przez naszą prasę — nie sprzedawaliśmy dotąd remanentów naszych na torebki do pieprzu.
Ale czas nagli... Torebki są bardzo potrzebne...
Zechcą tedy przyjaciele nasi zwrócić uwagę swoich znajomych, że przez czas krótki mogą otrzymywać ubiegłe roczniki „Wolnego Słowa“ za bezcen, (niżej kosztów druku i papieru).
Wiem z pewnością, że przyjdzie czas, gdy będą przepłacali „Wolne Słowo“ jako rzadkość bibliograficzną.
Każdy pisarz, który całą duszą służył społeczeństwu — ma dumne prawo wróżyć taki los swojej ofiarnej pracy — sokowi nerwów swoich i krwi swego serca, temu, co go przeżyje!

30 Października 1912 r.





  1. Od Egiptu do Wisły. (Przyp. tłom.).
  2. Autor ma na myśli zapewnie Polaków. (Przyp. tłom.).
  3. Por. Genezis: XVXII 23. „Józef“ użyto tu w znaczeniu „Izrael“, a nie w specjalnem: Wasercug.
  4. Apostrofa do opowieści p. Kuch. o przechadzce po Warszawie.
  5. Drut. który „ogranicza“ miasto i umożliwia chasydom noszenie książek do nabożeństwa w ręku w sobotę.
  6. Pomiędzy uczonymi „badaczami istnieje spór co do epoki powstania tego psalmu. Jedni odnoszą go do 5672 r. t. j. do roku opisywanych zdarzeń i przypisują synowi Dawida (II). Inni, jak np. Radliński II odnoszą psalm ten do r. 6672 t. j. o tysiąc lat później, sądząc, że należy on do nieznanego z imienia poety, który myśli swoje włożył w usta legendowego bohatera Dawidsona, aby wyjaśnić, że nędza żydowskich miasteczek w Polsce w r. 6672 i zamknięcie bezprawnych w ghetto (pomimo kwitnącego stanu prasy żargonowej, liczącej 100 miljonów abonentów) pochodzi ztąd, że ów Dawidson w r. 5672 t. j. 1000 lat przedtem, nie został wybrany na posła z Warszawy. Jeszcze inni uczeni, jak np. Renan III. cały ten psalm uważają za pismo apokryficzne, dowodząc, iż zwycięztwo wyborcze żydów w Polsce XX stulecia „wobec tysiącoletniej kultury i mnóstwa organów i mężów politycznych, jest tylko fantazją ludową — wreszcie Morozow II misternie tłomaczy całą tę pieśń, jako opis zjawisk astronomicznych na Zoajaku.
  7. Rezultat wyborów: ND + Konc. — 46, Nac. żyd. — 34. Robotn. — 3, razem 83 wyborców.
  8. Musimy zaznaczyć, że określenie „Markow w białych rękawiczkach“ w stosunku do p. Kuchcikiewicza jest tylko w połowie prawdziwe. Nie jest on wcale Markowem, jego pomysł rozszerzenia miast, aby przeszkodzić przeobrażeniu samorządu na gminę chasydzko-nacjonalistyczną z prawami rządzenia całą polską ludnością ocalałą w miastach, mógł się wydać antysemickim tylko opiekunom żydowskiego erewu. Ale to pewna, że jest on w istocie człowiekiem w białych rękawiczkach, bardzo pożądanym w dyskusyi salonowej, ale nie wiele obiecującym, jako szermierz w parlamencie. Nie był on wcale antysemitą na serjo, ale też przez cały czas nie był na serjo przeciwnikiem narodowo-demokratycznego programu i wogóle jakimkolwiek anty. Jest to miły i zacny człowiek, którego żal nam do utarczek politycznych, jak szkoda byłoby woalek dla strażaków, idących na gaszenie ognia.
    Byłby on w Dumie, jako owi wykwintnisie rzymscy Pompejusza. rozbijani na głowę przez żołdaków Cezara pod Pharsalem, gdyż ich wypielęgnowane twarze odwracały się od brutalnych pocisków nacierającego całą siłą wroga. Należy pamiętać, że Duma obecna będzie pozbawiona centrum, a dlatego będzie terenem starć dwóch skrajnie przeciwległych obozów, z których każdy wymagać będzie całego napięcia sił.
    Gdyby jednak życzyć sobie należało, aby śród tego rozkipienia namiętności pojawili się medjatorzy, którzy rozwagą swoją hamowaliby rozpęd antagonizmów, uniemożliwiających pokojową pracę parlamentu, to p. Kucharzewski dowiódł, że mimo wysokiej kultury ducha, nie posiada talentów oratorskich i zręczności politycznej, koniecznych dla rozjemcy. Na naszym terenie bowiem łagodzącym pierwiastkiem być nie zdołał.
  9. Gwałtem nie będziesz miły!
  10. Rzecz dziwna, że śród tego potoku frazesów, jakiemi szumi prasa polsko-żargonowa Warszawy, od „Gazety za 2 grosze“ aż do „Momentu“ i od „Hajnta“ do „Nowej Gazety“, nie wypłyneła na wierzch trzeźwa uwaga: że żydzi zwolennicy swojej kuryi narodowej przynajmniej gotowi byli dać Polakom 10% miejsc w samorządzie w ich kuryi narodowej, ale odkąd, „Hajnt“ i „Frajnd“ zgodzili się na platformę „Nowej Gazety“, to już wszelkie prawa Polakow zostały zdane na łaskę większości żydowskiej i w imię „deklaracja praw“ żydzi-narodowcy mogą zająć całe 100% miejsc w samorządzie, jeżeli zechcą. Zwłaszcza, że posłuszeństwo chasydzkie asymilacyi widzieliśmy za obecnych wyborów!
  11. Przedruk z „Ogniwa“ r. 1904.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.