Chata wuja Toma (Beecher Stowe, 1933)/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Harriet Beecher Stowe,
Elwira Korotyńska (opr.)
Tytuł Chata wuja Toma
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 82
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1933
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I

Pewnego wieczora w domu państwa Szelby, posiadających wielu niewolników, smutek zapanował i troska.
Zacni ci ludzie, obchodzący się ze swą służbą, jak z własną rodziną, znaleźli się w położeniu tak rozpaczliwem, iż zmuszeni byli sprzedać jednego z niewolników, aby dług zaspokoić.
Właśnie handlarz tymi nieszczęśliwymi, Halcy, przybył dobić targu i trudno mu było zgodzić się na podawane przez pana domu warunki.
Handlarz ów na wszelkie wywody pana Szelby, odpowiadał wytrwale:
— To niemożliwe! Nie mogę zgodzić się na podobne warunki...
— Halcy, — rzekł wreszcie pan domu, — Tom, którego chcę sprzedać, jest niezwykłym sługą: silny, zdrowy, szlachetny i nad wyraz uczciwy. Zawierzyć mu można duże sumy pieniędzy, a nigdy nie złapałem go na oszustwie.
Zadumał się Halcy, wreszcie zaproponował, aby mu dano na dokładkę dziewczynkę lub chłopca, a zgodzi się na żądaną cenę.
Gdy to mówił, drzwi się otworzyły i na środek pokoju wbiegł pięcioletni, niepospolitej piękności chłopczyk.
Pan Szelby rzucił grono winne do góry a ten złapał w powietrzu i podszedł do swego pana, który go pogłaskał po główce i kazał tańczyć.
Dziecko tańczyło i śpiewało naprzemian.
— Brawo! — zawołał handlarz — daj mi pan w dodatku do Toma tego chłopca, a zapłacę ile chciałeś.
Tejże chwili weszła do pokoju młoda i piękna niewolnica, matka dziecka.
Postać jej była bardzo wdzięczna, ręce małe i delikatne, z trwogą zbliżała się do chłopca.
— Przepraszam pana, że weszłam, — rzekła zaniepokojona, ale szukam Henrysia.
— Zabierz go, moje dziecko, — odrzekł pan Szelby — podczas, gdy Eliza porwała syna w objęcia i czemprędzej odeszła.
— Oddaj mi pan chłopca, a umieszczę go u bogaczów, będzie mu dobrze.
Pan Szelby zadumał się, poczem obiecał mu dać odpowiedź wieczorem.
Wyszedł handlarz, a Eliza miotana straszliwem przeczuciem, poszła do pani Szelby, ale usłużyć jej dziś nie potrafiła.
— Co ci się stało? co ci jest, droga Elizo, — odezwała się wkońcu pani domu — powiedz mi, jako swej opiekunce.
— Ach! pani! — jęczała biedna kobieta, — był Halcy i pewnie sprzeda mu pan mego Henrysia.
— Ależ nie bój się Elizo, — uspokajała łkającą pani Szelby, — wiesz, jak kochamy naszą służbę i nie lubimy się z nikim rozstawać...
Wieczorem jednak podsłuchała Eliza rozmowę swych państwa, którzy, płacząc boleśnie musieli się zgodzić na tę ostateczność i sprzedać Toma i chłopca, obiecując sobie za rok, gdy interesa się poprawią wykupić obu dla siebie.
Eliza, nieszczęsna matka, wbiegłszy do swego pokoju, ubrała dziecko i porwawszy je w objęcia, uciekła.
Przeszedłszy z wiorstę drogi zapukała do drzwi chaty Toma, która otoczona była ślicznym kwiatowym i warzywnym ogródkiem, gdzie również rosły i osypane kwieciem drzewa owocowe i maliny.
Chata Toma znana była z czystości, ładnego urządzenia i wielkiej gościnności gospodarzy.
Gdy weszła Eliza, Kloc, żona Toma, przywitała ją serdecznie, ale i ze zdziwieniem, iż przychodzi tak późno.
— Co się stało? — spytał Tom, bladej jak papier, Elizy.
— Chcą mi zabrać mego Henryczka, już go sprzedali, — wyjęczała kobieta. — I Tom już sprzedany! — dorzuciła z boleścią.
Po słowach tych zapanowała taka cisza złowroga, jakby gdzieś w kącie izdebki czaiła się śmierć. Słychać było tylko ciężki oddech trzech zrozpaczonych serc.
Tom usiadł z głową ujętą w obie dłonie i szlochał.
Kloc zrozpaczona zaczęła go namawiać, aby uciekał z Elizą i dzieckiem, ale odmówił.
Nie chce, aby pan był zrujnowany, poświęci się więc dla niego, a gdy go wykupią wróci do domu.
Wskazano Elizie drogę ku rzece Ohio, która była trudna do przejścia z powodu kry płynącej, ale stanowiła jedyną ucieczkę.
Dobiegłszy do przewoźnika, nie zastała go, a tymczasem chwila każda zbliżała do wroga. Co pocznie biedna matka?
Dziecko zawisło na ramieniu Elizy i bezsilne, prawie omdlałe ze strachu tuliło swą rozpaloną twarzyczkę do matki.
Siadła ze swym skarbem przy oknie w izbie przewoźnika, gdy naraz gwizd straszliwy rozdarł powietrze, a to, co ujrzała było tak okropne i niespodziane, że z jękiem złapała się za serce.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Harriet Beecher Stowe, Elwira Korotyńska.