Chata wuja Toma (Beecher Stowe, 1933)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Chata wuja Toma | |
Pochodzenie | Skarbnica Milusińskich Nr 82 | |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Popularnej | |
Data wyd. | 1933 | |
Druk | Sikora | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. Nyrtyca
BEECHER STOWE
CHATA WUJA TOMA
z ilustracjami
Z. SZYSZKO-BOHUSZÓWNY
Opracowała
E. KOROTYŃSKA
WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ W WARSZAWIE Druk. Sikora, Warszawa
|
Pewnego wieczora w domu państwa Szelby, posiadających wielu niewolników, smutek zapanował i troska.
Zacni ci ludzie, obchodzący się ze swą służbą, jak z własną rodziną, znaleźli się w położeniu tak rozpaczliwem, iż zmuszeni byli sprzedać jednego z niewolników, aby dług zaspokoić.
Właśnie handlarz tymi nieszczęśliwymi, Halcy, przybył dobić targu i trudno mu było zgodzić się na podawane przez pana domu warunki.
Handlarz ów na wszelkie wywody pana Szelby, odpowiadał wytrwale:
— To niemożliwe! Nie mogę zgodzić się na podobne warunki...
— Halcy, — rzekł wreszcie pan domu, — Tom, którego chcę sprzedać, jest niezwykłym sługą: silny, zdrowy, szlachetny i nad wyraz uczciwy. Zawierzyć mu można duże sumy pieniędzy, a nigdy nie złapałem go na oszustwie.
Zadumał się Halcy, wreszcie zaproponował, aby mu dano na dokładkę dziewczynkę lub chłopca, a zgodzi się na żądaną cenę.
Gdy to mówił, drzwi się otworzyły i na środek pokoju wbiegł pięcioletni, niepospolitej piękności chłopczyk.
Pan Szelby rzucił grono winne do góry a ten złapał w powietrzu i podszedł do swego pana, który go pogłaskał po główce i kazał tańczyć.
Dziecko tańczyło i śpiewało naprzemian.
— Brawo! — zawołał handlarz — daj mi pan w dodatku do Toma tego chłopca, a zapłacę ile chciałeś.
Tejże chwili weszła do pokoju młoda i piękna niewolnica, matka dziecka.
Postać jej była bardzo wdzięczna, ręce małe i delikatne, z trwogą zbliżała się do chłopca.
— Przepraszam pana, że weszłam, — rzekła zaniepokojona, ale szukam Henrysia.
— Zabierz go, moje dziecko, — odrzekł pan Szelby — podczas, gdy Eliza porwała syna w objęcia i czemprędzej odeszła.
— Oddaj mi pan chłopca, a umieszczę go u bogaczów, będzie mu dobrze.
Pan Szelby zadumał się, poczem obiecał mu dać odpowiedź wieczorem.
Wyszedł handlarz, a Eliza miotana straszliwem przeczuciem, poszła do pani Szelby, ale usłużyć jej dziś nie potrafiła.
— Co ci się stało? co ci jest, droga Elizo, — odezwała się wkońcu pani domu — powiedz mi, jako swej opiekunce.
— Ach! pani! — jęczała biedna kobieta, — był Halcy i pewnie sprzeda mu pan mego Henrysia.
— Ależ nie bój się Elizo, — uspokajała łkającą pani Szelby, — wiesz, jak kochamy naszą służbę i nie lubimy się z nikim rozstawać...
Wieczorem jednak podsłuchała Eliza rozmowę swych państwa, którzy, płacząc boleśnie musieli się zgodzić na tę ostateczność i sprzedać Toma i chłopca, obiecując sobie za rok, gdy interesa się poprawią wykupić obu dla siebie.
Eliza, nieszczęsna matka, wbiegłszy do swego pokoju, ubrała dziecko i porwawszy je w objęcia, uciekła.
Przeszedłszy z wiorstę drogi zapukała do drzwi chaty Toma, która otoczona była ślicznym kwiatowym i warzywnym ogródkiem, gdzie również rosły i osypane kwieciem drzewa owocowe i maliny.
Chata Toma znana była z czystości, ładnego urządzenia i wielkiej gościnności gospodarzy.
Gdy weszła Eliza, Kloc, żona Toma, przywitała ją serdecznie, ale i ze zdziwieniem, iż przychodzi tak późno.
— Co się stało? — spytał Tom, bladej jak papier, Elizy.
— Chcą mi zabrać mego Henryczka, już go sprzedali, — wyjęczała kobieta. — I Tom już sprzedany! — dorzuciła z boleścią.
Po słowach tych zapanowała taka cisza złowroga, jakby gdzieś w kącie izdebki czaiła się śmierć. Słychać było tylko ciężki oddech trzech zrozpaczonych serc.
Tom usiadł z głową ujętą w obie dłonie i szlochał.
Kloc zrozpaczona zaczęła go namawiać, aby uciekał z Elizą i dzieckiem, ale odmówił.
Nie chce, aby pan był zrujnowany, poświęci się więc dla niego, a gdy go wykupią wróci do domu.
Wskazano Elizie drogę ku rzece Ohio, która była trudna do przejścia z powodu kry płynącej, ale stanowiła jedyną ucieczkę.
Dobiegłszy do przewoźnika, nie zastała go, a tymczasem chwila każda zbliżała do wroga. Co pocznie biedna matka?
Dziecko zawisło na ramieniu Elizy i bezsilne, prawie omdlałe ze strachu tuliło swą rozpaloną twarzyczkę do matki.
Siadła ze swym skarbem przy oknie w izbie przewoźnika, gdy naraz gwizd straszliwy rozdarł powietrze, a to, co ujrzała było tak okropne i niespodziane, że z jękiem złapała się za serce.
Gdy zjawił się Halcy — był tylko Tom do wzięcia, dziecka nigdzie nie było.
Oburzony handlarz, posądzając państwa Szelby o pomoc w ucieczce, awanturował się i przeszukiwał dom cały, ale, jak wiadomo, napróżno.
Zaproszony na śniadanie przez panią domu, aby odwlec poszukiwanie Henryczka, siedział zły, wołając o pomoc w ściganiu zbiegłej matki. Pani Szelby zaś wydała rozkaz służbie, aby zwlekała z gotowaniem i podawaniem, dając w ten sposób Elizie, możność oddalenia się od domu.
Po śniadaniu nadeszła straszna chwila rozstania z Tomem. Żegnano się z nim z płaczem, a potem zabrzmiał głos oburzenia, gdy Halcy włożył na nogi jego kajdany, jakby był złoczyńcą.
Pościg za Elizą nie udał się. Niewolnicy wysłani do pomocy w jej złapaniu, naumyślnie zmylali drogę, straszyli konia, na którym jechał Halcy, aby dać uciec Elizie.
Jeden z niewolników dostrzegł biedną matkę w oknie izdebki przewoźnika i zagwizdał. Wtedy to Eliza porwawszy dziecko, rzuciła się ku rzece, nie patrząc na niebezpieczeństwo.
Przeskakiwała z lodowca na lodowiec, raniąc nogi i drąc na sobie suknie, a żaden z niewolników nie chciał jej ścigać, tłomacząc się, iż pływać nie umie.
Uciekła od okrutnego handlarza i ukryła się w domu senatora, który wzruszony jej bohaterstwem wysłał z dzieckiem do Kanady, gdzie miała nadzieję znaleźć też swego męża.
Tymczasem Tom wsiadł już z innymi niewolnikami na okręt, gdzie poznał śliczną, o anielskiej twarzyczce dziewczynkę, jedyną córkę jadącego okrętem pana Saint Claire.
Dziewczynka z litością patrzała na biednych niewolników, szczególną sympatją darząc Toma, wreszcie uprosiła ojca, że kupił go dla siebie na furmana, płacąc dużą za niego sumę.
Po przyjeździe do domu, Tom czuł się bardzo szczęśliwy, o ile nie stawały mu przed oczyma, chata jego, a w nim dobra Kloc i ukochane dzieci.
Pan Saint Claire, widząc wielką w Tomie uczciwość i zmysł praktyczności, oddał w ręce jego cały zarząd domem i majętnością.
Tom modlił się w wolnych chwilach, a postępowanie jego było tak beznaganne, że służył dla wszystkich przykładem.
Słowem i czynem nawracał najbardziej nałogowych, a postać jego pełna szacunku i godności budziła chęć naśladowania go we wszystkiem.
Istotą, za którą oddałby życie, była mała Ewunia, której cudna twarzyczka powleczona była zawsze smutkiem na widok ludzkiej niedoli, a mała rączka utulała wciąż chorych i obsypywała darami ubogich.
Umiała też mała apostołka nawracać złych i poprawiać dobrem słowem złośliwych.
Była w domu jej ojca, oddana naopiekę jej ciotki Ofelji, mała murzynka Topsy.
Dziewczynka ta, w przeszłości bita, poniewierana, odpychana ze wstrętem, wyrobiła w sobie złośliwość i chęć szkodzenia każdemu. Nie umiał jej nikt wychować w duchu Chrystusowej miłości, bito ją tylko i karano.
To też i tutaj starała się tylko źle robić i jeśliby nie anielska Ewunia, która dobrocią i opowiadaniami o niebie nawróciła biedne dziecko — byłaby złą i zepsutą do końca.
Ale Ewunia była od maleńkości wątłą i słabowitą, a wkrótce rozchorowała się na dobre. Tom rozpaczał, rozpaczali rodzice i służba, gdy pewnego dnia duszyczka Ewuni odeszła do Boga. Przedtem żegnała się ze wszystkiemi i każdemu coś dała na pamiątkę, wreście uprosiła ojca, aby po jej śmierci dał wolność niewolnikom, a jaknajprędzej Tomowi.
Śmierć Ewuni złamała życie ojcu, chodził zrozpaczony i bezsilny — Tom tylko jeden pocieszał go i ubóstwiał.
Tego także miał stracić, obiecał bowiem Ewuni, że go zwolni i wyśle do domu z powrotem.
Zawołał go do siebie i powiedział, iż otrzyma wkrótce papiery zwalniające go zupełnie.
Ucieszył się Tom, iż zostanie człowiekiem wolnym, a na zapytanie pana Saint Claire, czy mu tu niedobrze, że się tak cieszy, odpowiedział, iż nie będzie nigdy tak ubrany jak tutaj i wyżywiony, ale stokroć woli swą chatę ubogą i nędzne ubranie u siebie i swoje.
Ale nie odejdę od mego pana, — dodał, — dopóki będzie nieszczęśliwy, dopóki nie stanie się chrześcijaninem.
Mijały dnie, za parę tygodni miał Pan być wyzwolonym, gdy naraz jak grom uderzyło w niewolników i cały dom nieszczęście.
Razu pewnego wyszedł pan Saint Claire na miasto, a Tom siedząc na schodkach werandy oczekiwał na swego pana.
Wtem głośne stukanie do drzwi porwało go na nogi.
Wskoczył i otworzywszy drzwi krzyknął tak okropnie, że zewsząd zbiegać się poczęli niewolnicy, a ujrzawszy nieszczęście tarzali się po podłodze i rwali włosy.
Na noszach, owinięty w płaszcz leżał pan ich ukochany, ojciec i dobroczyńca, nieżywy.
Wiedzieli, co ich czeka. Pani była okrutna w obejściu się z niewolnikami, opuszczając zapewne dom, sprzeda ich na południe gdzie najgorzej obchodzono się z niewolnikami, a zostawi sobie tylko tych, których z domu rodzicielskiego przywiozła.
Tak się też stało. Nie pomogły tłomaczenia, iż pan Saint Claire darował wolność Tomowi, zła kobieta sprzedała go wraz z innymi.
Nowy pan Toma nazywał się Legre.
Posiadał on rozległe plantacje nad brzegiem rzeki Czerwonej.
Zaczął od tego, że kazał Tomowi oddać wszystko co posiadał i przebrać się w łachmany, poczem pojechali do domu.
Tom upadał ze zmęczenia i głodu, gdy przybył na miejsce przeznaczenia. Rzucił mu ulubieniec pana murzyn Kwimbo worek z kukurydzą, mówiąc, żeby zmełł sobie na placki i oszczędzał, gdyż przez cały tydzień więcej już nie dostanie.
Tom poszedł do młyna i spostrzegł tam niewolnice, które w żaden sposób nie mogły obrócić koła, zmełł więc im mąkę, czemu przyglądały się zdziwione, poczem przez wdzięczność upiekły mu z jego mąki placek.
Wkrótce Legre poznał się na Tomie i zaliczył go do niewolników pierwszego rzędu. Pomimo to nie cierpiał tego cichego, pracowitego człowieka, gdyż nie mógł go przyuczyć do okrucieństwa i odczuwał jego wyższość nad sobą.
Razu pewnego zdarzyło się tak, że mulatka niewolnica zbierała bawełnę obok Toma, który sądząc, iż nikt nie widzi, wrzucił kilka garści bawełny do jej worka.
Ale widział to murzyn Sambo, szpiegujący murzynów, za co był w łaskach u swego pana i kopnął kobietę a Toma smagnął batem po twarzy.
Wieczorem, gdy zebrali się wszyscy, aby oddać swe zbiory, Sambo opowiedział o Tomie.
— Przeklęty murzyn! — zawołał okrutnik w złości. — Choć tu Tomie do mnie!
A gdy stanął przed nim, rzekł: — Szkoda ciebie na pracę ciężką, zrobię cię dozorcą nad wszystkimi. Bierz tę kobietę i oćwicz ją za lenistwo.
— Przepraszam pana, — rzekł Tom — robić tego nie mogę, to niemożliwe.
Bicz żylasty spadł na twarz Toma, zalewając go krwią.
— Jakto? uważasz, że nie powinieneś bić tej kobiety, gdy ja rozkazuję?...
— Tak panie, ona chora i słaba... możesz mnie pan zabić, nie podniosę na nikogo ręki.
Legre straszliwym okutym obcasem uderzył nieszczęśliwego, aż ten upadł na ziemię z jękiem.
— Ciało moje należy do pana, — mówił dalej Tom, — ale duszy pan nie kupiłeś, duszy mej skrzywdzić nie możesz...
— Hej Sambo! Kwimbo! dajcie temu psu tyle batów, żeby się nie podniósł z miesiąc!
Dwaj murzyni porwali Toma z radością, mulatka krzyknęła boleśnie, niewolnicy podnieśli lament. Wkrótce zapanowała cisza.
W kilka dni potem, Tom, pomimo ciężkich ran zmuszony był iść do roboty i znosić przeróżne katusze. Cichy, pokorny, zdawał się być nie z tego świata.
Zdarzyło się, iż uciekła jedna z zarządzających gospodarstwem, zabrawszy ze sobą ulubioną niewolnicę Legrego. Gdy nadszedł ranek, wszczął się krzyk i poszukiwania z brytanami, aby wywęszyły zbiegłe kobiety. Ale Bóg opiekował się nieszczęśliwemi. Nie wykryto dokąd uciekły.
Po wyprawie Legre złość całą zrzucił na znienawidzonego Toma.
Spostrzegł on u niego błysk radości, gdy dowiedział się o ucieczce dwóch kobiet i podejrzewał go o ułatwienie ucieczki.
Kazał zawołać do siebie i postanowił, jeśli nie wyzna prawdy — zabić.
Szedł Tom, przeczuwając, co go czeka i powtarzając słowa ewangelji: — Nie bój się tego, który ci może zabić ciało ale duszy twej nie zabije.
Legre wyszedł do niego i odchodząc ze złości od zmysłów zawołał: — Postanowiłem ciebie zabić, jeśli mi nie powiesz tego, o czem wiesz z pewnością...
— Nie mam nic do powiedzenia, panie, — odparł Tom.
— Wysączę ci krew do ostatniej kropli — zawołał Legre.
— Cobyś mi panie nie uczynił, wszystko będzie miało swój koniec i wszystko przeminie — wyszeptał Tom.
Skazany na śmierć powolną znosił swe męczarnie cierpliwie, osładzał mu je niewidzialny Bóg.
Wkońcu Tom otworzył oczy i spojrzał na swego pana: — Biednyś ty i nieszczęśliwy! — szepnął — nic więcej nad to zrobić nie możesz. — I zemdlał.
— No, już nareszcie nieżywy! — zawołał i odszedł.
Ale Tom nie umarł, tliło się w nim życie. Jego cierpliwość, modlitwy, które szeptał podczas bicia wzruszyły nawet katów.
Podnieśli go, obmyli rany, ułożyli na bawełnie, wreszcie wleli wódkę w jego usta.
— Tomie! byliśmy źli dla ciebie, przebacz nam... — rzekli Sambo i Kwimbo skruszeni.
— Przebaczam wam z całego serca, — rzekł słabym głosem męczennik!
— O, Tomie! powiedz nam cośkolwiek o Bogu. Jaki On jest?
Opowiedział im o dobroci Boga, o życiu przyszłem, a oni zalewali się łzami, mówiąc: — Czemuż nie wiedzieliśmy o tem! zlituj się nad nami Boże...
Od tego czasu zmienili się bardzo, broniąc towarzyszy przed okrucieństwem pana.
W tym czasie, kiedy Tom skatowany umierał, przed domem Legre stanął powóz i z niego wyskoczył Jerzy Szelby, przybywający zapóźno po wykupienie Toma.
— Niegodziwiec ten buntował mi niewolników, — mówił Legre pytany o Toma — powiedzieć nie chciał dokąd uciekły dwie niewolnice. Pewnie już nie żyje...
Gdy wskazano mu miejsce, gdzie leżał męczennik, rzucił się Jerzy z płaczem wołając: — Tyżeś to mój biedny Tomie, mój szlachetny, kochany! Obudź się, to ja, Jerzy Szelby, twój mały Jerzy...
— Niech Bóg będzie błogosławiony! — wyszeptał Tom. — Mogę teraz umrzeć w spokoju, nie zapomnieli o mnie. Nie mów pan Kloc w jakim stanie mnie widziałeś, pozdrów wszystkich odemnie. Wszystkim przebaczam jakież to szczęście być chrześcijaninem.
Zamknęły się oczy Toma, wyszeptał: — Któż mnie odłączy od mego Boga — i skonał.
Owinięto Toma w płaszcz Jerzego i pochowano za domem.
Powróciwszy do domu zawołał wszystkich niewolników i podarował im wolność. Pozostali na miejscu nie obawiając się, że w razie śmierci panów zostaną sprzedani.
Legre wkrótce po śmierci Toma oszalał, aż musiano go umieścić w zakładzie obłąkanych.