Ciche wody/Tom III/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ciche wody Tom III |
Wydawca | Józef Zawadzki |
Data wyd. | 1881 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Jak potém pułkownik przeżyć potrafił lato i znaczną część jesieni, aż do pory, w któréj miasto się cokolwiek znowu zaludniać zaczęło, i zaczynał kaszleć, to widzieli wszyscy. Narzekał bardzo, że mu brakło tych domów, które on nazywał oazami na pustyni....
Jeadnego ranku pięknego i dosyć ciepłego jeszcze, z szyją obwiązaną szalem, wyszedł na przechadzkę, bo wierzył w moc świeżego powietrza; szedł zadumany, oczyma rzucając na wszystkie strony, a nie widząc nic, gdy nagle stanął jakby go coś nadzwyczajnego do ziemi przykuło.
Rękę przyłożył do czoła, i przypatrywał się, oczom nie wierząc.
— Co to jest? hrabia Zdzisław? To być nie może! mówił sam do siebie....
W téj saméj chwili usłyszał głośne pozdrowienie.
— Pułkowniku! servitore!
— Na Boga! Cóż tu hrabia robisz? Niedawno miałem przyjemność spotkać się z hr. Stanisławem, nic mi nie mówił o powrocie.
— Stało się to niespodzianie, odparł trochę zakłopotany Zdziś.
Pułkownik przypatrywał mu się. Miał minę znudzoną, był opalony mocno, czoło mu się fałdowało, trudno w nim się było domyślić młodego szczęśliwego małżonka.
— Ja cię, kochany hrabio nie puszczę — odezwał się spragniony wiadomości Leliwa, chwytając go pod rękę. Mam to szczęście być starym przyjacielem waszego domu: spodziewam się, że mi wytłómaczysz.
— Ale ja z niczego w świecie nigdy żadnych sekretów nie robię, odparł Zdzisław. Najprzód to się na nic nie zdało, ludzie się zawsze dowiedzą wszystkiego; powtóre cela m’embête.
— Wróciliście państwo oboje? spytał pułkownik.
Zdziś się rozśmiał i popatrzał mu w oczy.
— Ależ to się nie mówi! zawołał z miną dziwną.
— Jak to? z żoną?
Zdzisław ruszył ramionami.
— A z żoną! rzekł — nie — żona, czy też.... nie wiem jak ją nazywać mam, jedzie — przyjedzie zapewne....
Pułkownik się dopiero domyślił.
— Czy hrabina Julia wróciła także?
Zdzisław spojrzał w drugą stronę.
— Nie wiem, odparł z przyciskiem.
Szli daléj.
— A pani Zdzisławowa? począł pytać ciekawy.
— Jest to historya, któréj opowiadanie mnie nudzi, ale rad nie rad, rzekł Zdziś, muszę ją dla pułkownika przedsięwziąć, abyś wiedział co mówić drugim. Zrobiłem głupstwo żeniąc się. Tak jest — mówił młodzieniec — fantazya była ryzykowna.... Nie znałem téj kobiety, wydała mi się taką czułą dla mnie, a to jest najzimniejsza istota w świecie. Bardzo mnie to cieszy, że jest tak nadzwyczajnie cnotliwa, wdzięczna, przywiązana do swéj przybranéj matki, ale mnie wykwitowała zupełnie.... musiałem głód zaspakajać okruszynami....
Więc, jak się wyraża hrabina Julia, une personne de beaucoup d’esprit, byłem zmuszony postawić ultimatum. Kto nie jest ze mną, ten przeciw mnie — albo jechać z mężem, albo — que diantre! dać mu za wygraną....
— No, i cóż? zapytał pułkownik; cóż się stało?
— Stało się, że mi moja pani oświadczyła, iż absolutnie hr. Laury porzucić nie może. Na to ja odrzekłem: — Zatém?
A ona mi: — Uczynisz hrabia co uznasz za właściwe. — I wyszła. Ja zaś za właściwe uznałem zapakować się i powrócić do Warszawy... Voilà!
Hrabina Julia — proszę cię nie rób z tego plotek — jechała także; więc się złożyło tak, żeśmy tu prawie razem przybyli.
— A! odparł Leliwa — a księztwo Adamowstwo?
Zdziś popatrzał na pułkownika.
— Błądzą po Włoszech — nie wiem.... Domyślam się, że i oni, zostawszy tam sami, szczególniéj ona, tak przywiązana do matki.... No, nie wiem, powiadam, pewnie wrócą.
Małżeństwo najprzykładniejsze w świecie. Książę Adam, taki, przepraszam, ciamajda, który nie był jéj wart.... najszczęśliwszy z mężów.
Myśleliśmy wszyscy, że ten trzpiot będzie najswawolniejszą kokietką! Gdzie tam, poważna pani z niéj, i na młodych tak patrzy, jakby dla niéj byli wszyscy plewą.
Prawda, że choć dobra dla męża, ale go traktuje także bardzo z góry, i — czułości żadnéj. Biedna hrabina Julia domyśla się, że jest nieszczęśliwą i rozpacza nad tém, — lecz... niepodobna poradzić nic!
— Gdy hrabina Laura powróci, wtrącił pułkownik, spodziewam się, że z nią zgoda też przyjedzie, że państwo się pojednacie.... i wszystko będzie skończona.
— A! ja nie wiem, odparł Zdziś zimno: zraziła mnie ta kobieta; zdaje mi się, że się rozstaniemy.
— Rozwód byłby trudny — dorzucił Leliwa.
— Myślisz? odezwał się Zdziś — toby mnie nudziło wielce....
— Dostaniecie może państwo seperacyę — rzekł pułkownik.
— Ale téj ja nie potrzebuję dostawać, bo w kilka dni po ślubie już ją miałem — rzekł Zdzisław. Powiem ci, pułkowniku, że ja jéj — nie pojmuję! Chodziła ze mną wykradając się przed ślubem potajemnie, okazując mi wielkie przywiązanie; zapaliłem się, myślałem, że miłość znajdę w niéj — tę o jakiéj marzyłem — a znalazłem mróz, lód, chłód, obojętność — bez litości. Cała jéj czułość dla tych hrabiów, nad którymi ja się wielce lituję, ubolewam, ale nie widzę racyi, ażebym im moje szczęście poświęcał. Tymczasem hrabina Laura potrzebuje ciągłéj opieki, ani przewidzieć kiedy będzie zdrowa, a hrabia Lambert, chevalier de la triste figure, podobno też popadł w melancholię i żenić się nie myśli. Nad obojgiem potrzeba opieki, a opiekunką moja żona. Niechże sobie im służy — ja kwituję.
— Mój hrabio, rzekł cicho Leliwa, zatrzymując się nieco — a cóż powie świat? co powie świat, gdy porzucisz żonę tak godną szacunku za swe poświęcenie?
— Świat — odparł Zdziś — ale ja mu pozwolę mówić co zechce, bylem był wolny!
Mieli się żegnać już, gdy Zdzisław zapytał:
— Dokąd idziesz?
— Jak naturalnie powitać hrabinę Julię.
Zdziś się namyślał trochę.
— No — to i ja z tobą!
Żywszym krokiem ruszył się Leliwa — i zajaśniała mu stara twarz, gdy się znowu znalazł w tym saloniku, w którym mu było tak swobodnie zawsze i tak domowo.
Królowała w nim już odmłodzona, ożywiona, wesoła gospodyni, któréj na ten raz hrabia Ludwik dotrzymywał placu.... Dwóch młodych panów także już pośpieszyło przybyłą powitać. Gdy zobaczyła wchodzącego Zdzisława, trochę odwróciła twarz, udając, że go nie postrzegła od razu. Hrabia za to witał go z czułością niezmierną i ściskał serdecznie.
— A! ślicznieś zrobił wyprzedzając żonę i przybywając do nas, bo nam tu ciebie niezmiernie brakło.
Pokażę ci mojego araba! Nazywa się Emir; takiego konia jeszcze nie widziano w Warszawie.
Hrabina Julia przywitała pułkownika z tak szczerą radością, iż Leliwa się roztkliwił, całując jéj rączki.
— Prawda, żeście się mnie tak prędko nie spodziewali z powrotem? odezwała się — alem ja się zatęskniła po Warszawie. Włochy są dobre na przekąskę; na długo nie mogłabym tam wytrzymać.
Wszyscy pytali o księżnę, matka poruszała ramionami, twarz jéj stawała się smutną, w słowach była oszczędną mówiąc o niéj.
— Nie wiem prawdziwie co z sobą zrobi.... rzekła — nie była jeszcze pewna. W ogóle ona nie lubi najprzód rozporządzać sobą i być niewolnicą nawet własnego postanowienia....
Poczciwy książę Adam w niczém się jéj nie sprzeciwia....
Pułkownika zatrzymała hrabina na obiad, en petit comité, potrzebowała się z nim sam na sam rozmówić, a Leliwa miał nie mniejsze pragnienie posłyszeć od niéj czego dotąd domyślał się tylko.
Hrabia Ludwik poszedł do swego emira, Zdzisław do rodziców. Zostali tedy sami, a hrabina Julia przed tym przyjacielem domu mogła się ze wszystkich swych myśli wyspowiadać, czego od dawna łaknęła.
Pod promykiem jakiegoś przemijającego szczęścia, hrabina odzyskała swą dawną żywość, niemal dziecięcą, śmiała się, mówiła grzeczności pułkownikowi, pieściła go niemal.
— No, cóż ty mówisz na te wszystkie historye? odezwała się zbliżając do niego przy kawie. Proszę cię, ktoby się tego spodziewał po owéj Anieli? tym kopciuszku!... a ktoby był przepowiedział, że Eliza wyjdzie na taką sensantkę?
— I że hrabia Zdzisław zrobiwszy jedną niedorzeczność żeniąc się, popełni teraz drugą, chcąc się zaraz rozwodzić, dodał nieostróżnie Leliwa.
Oczka hrabiny zajaśniały.
— Ale proszęż cię! cóż to bo za życie? dla czego ma się męczyć w tych okowach?
Pułkownik nie sprzeciwiał się.
— Zdaje mi się, że gdy powrócą, dodał, Zdzisław jak był i jest bałamutem, gotów jeszcze swe postanowienie zmienić.
Hrabina Julia ruszyła ramionami i pochyliła się ku niemu.
— Gdy powrócą! powtórzyła z uśmieszkiem chytrym — i ty w to wierzysz, że oni powracają? Oni będą z pewnością zimowali gdzieś we Włoszech, we Florencyi lub gdzieindziéj. Zręczna pani Aniela chciała się pozbyć męża, który ją nudził, może i kogoś więcéj, aby w jéj karty nie patrzał, i puściła wieść, że powracają! Eliza dobrze to zrozumiała, i dla tego nie ruszyła się jeszcze z mężem,...
Leliwa bardzo po cichu szepnął:
— Czyż księżna zawsze jeszcze.... (tu się namyślił nad wyrażeniem, jakiego miał użyć, mówiąc do matki) — zawsze jeszcze tak się interesuje hr. Lambertem?
Julia parsknęła szydersko.
— Interesuje! podchwyciła: doskonały jesteś! ale ona się w nim szalenie kocha, ta biedna kobieta: a że i on jest mocno nią zajęty (mam na to dowody), że matka teraz zupełnie obezwładniona, mogłoby to się bardzo seryo skończyć.... gdyby nie ta Aniela przeklęta.
— Jakim sposobem? rozwodem? zapytał pułkownik. — Ale państwo zapominacie, że czasy, w których rozwody u nas tak bardzo były łatwe, minęły.
Gospodyni nie odpowiadała zapatrzona w frenzlę swojéj narzutki, którą w paluszach targała....
— Dla znaczniejszych rodzin, i duchowieństwo i Rzym ma pewne względy, pułkowniku — odezwała się. Rozwód z tym poczciwym księciem dałby się wyjednać. On jest taki dobry, doprawdy, że swoje szczęście dla téj Elizyby poświęcił.... ale, daleko do tego....
Mam poszlaki, mam pewność, że ta Aniela sama rachuje na hr. Lamberta. Wszystkich chce od niego oddalić, aby z nudów i z biedy był zmuszony do niéj powrócić... bo — o tém i ja wiem, mieli z sobą jakąś amuretkę, gdy byli jeszcze bardzo młodzi.
— Nic seryo być nie mogło! wtrącił pułkownik.
Hrabina zakaszlała znacząco.
— Mówią, że było bardzo seryo... tylko, szczęściem, nigdy na wierzch nie wyszło — szepnęła.
— Jakżeby hrabina Laura nie domyślała się nawet tego? dodał Leliwa.
— Zupełnie tak samo jak Martę miała za niewinnego aniołka, a dziś jeszcze panią Zdzisławową ma za ofiarę. Sama jest przezacna, więc ślepa, bo nikogo o złe nie posądza.
— Więc pani hrabina powiada, że oni nie wracają do kraju? przerwał Leliwa.
— Ale proszę, cię o tém nikomu! nie wydaj mnie z sekretu. Zdzisław porzucił ich w téj nadziei, że jadą....
— Udaż się téj pani Anieli śmiały jéj plan? zapytał pułkownik.
— Nie potrafię być prorokiem — rozśmiała się z przymusem hrabina. Hrabinę Laurę potrafiła sobie nietylko pozyskać, ale nią owładnęła. Co się tycze Lamberta... w jego charakterze jest jakaś appatya teraz, dozwala z sobą robić co chcą, żeby się zaś miał zapomnieć tak dalece, by i nad nim zapanowała ta intrygantka — o tém wątpię....
Choć wszelkiemi sposobami stara się ona zapobiedz zbliżeniu się jego do Elizy, dosyć, by ją z daleka zobaczył, przemówił do niéj dwa słowa, a dawna miłość dla niéj powraca....
A! mój pułkowniku — dodała z naiwnością płochéj kobiety, nawykłéj do ulegania kaprysom nie serca, ale fantazyi zmysłów — mój pułkowniku! co to za szkoda, że Eliza jest tak spartańsko cnotliwa!!
Ręką zamknęła sobie usta i poprawiła się.
— Co też ja plotę!
Długo jeszcze trwała rozmowa z przyjacielem domu, który to z niéj wyniósł najbardziéj dla siebie zajmującego, że hr. Laura pozostanie we Włoszech, a prawdopodobnie i księztwo Adamowstwo, których dom na zimę był mu bardzo potrzebny.
W mieście tymczasem wierzono w powrot hrabiny Laury z synem, i panie starsze już zawczasu dziedzica wielkich dóbr i imienia swatały, bo nie mogły przypuścić, aby miał bezżenność ślubować dla tego, iż raz został w najniegodniejszy sposób oszukany.
Hrabina Julia pytającym odpowiadała ogólnikami, dając także do zrozumienia, iż się powrotu spodziewa. Zdzisław czekał żony codzień prawie, z coraz mocniejszém postanowieniem powtórzenia jéj ultimatum. Tymczasem wrócił do kawalerskich swych obyczajów, i używał swobody po dawnemu, to jest nudząc się nią i napróżno wymyślając sobie rozrywki.
Hrabina Julia także napróżno go bawić usiłowała, przychodził posłuszny codzień, siadywał godzinami, lecz i to go męczyło.
Nikt bardziéj oburzonym nie był na panią Anielę nad starą hrabinę Stanisławową. Ta przebaczyć jéj nie mogła, że się na jéj synu nie poznała, i tak mało ceniła wielkie szczęście, które ją spotkało. Bardzo religijna pani, nie była za rozwodem, lecz niemal przypuszczała już jego konieczność. Zdzisław mówił o nim otwarcie i z cynizmem naiwnym.
— Prędzéj, późniéj zawsze się na tém skonczyćby musiało, bo to, jak się coraz bardziéj przekonywam, nie była miłość żadna, ale fantazya i zniecierpliwienie. Więc niech tylko wrócą, a natychmiast rozpocznę kroki stanowcze....
Tymczasem zima się zbliżała, a obiecanych z powrotem nie było. Hrabina Julia odebrała list od córki, który pułkownikowi dała do czytania wzywając w pomoc jego przenikliwość, bo sama się z niego nic domyślić nie umiała.
Księżna pisała do niéj:
„Nic jeszcze mamie powiedzieć nie umiem, czy powracamy, czy tu zimujemy. Książę (tak zwała męża dotąd) jest zawsze najlepszym z mężów, tak, że mnie tą dobrocią czasem niecierpliwi, bo się nadto mnie poddaje, a ja często chciałabym mieć cudzą wolę nad sobą, nie wiedząc co robić z własną. Przychodzą mi fantazye siedzenia, to znowu wyjazdu, ucieczki.... Czasem gdy przez dwa dni deszcz pada, a ja z okna patrzę na żółte i mętne Arno, na Włochów pootulanych w wytarte płaszczyki, na wozy o dwóch kołach, smutne jakieś resztki życia wlokących po marmurowych płytach pustych ulic, — ogarnia mnie tęsknota, chciałabym jechać ztąd, tam, do was, gdzie choć śmiać się miałabym z kogo i z czego, a tu, tu mi się tylko chce płakać, nie wiedzieć za co?... Potém słońce błyśnie, oschną ścieżki, wyjdę na Cascine, w duszy mi się rozjaśni, i siedziałabym tu wieki.
„Lubię patrzeć na te wielkie dęby i te jakieś ogromne, silne drzewa, które włoski bluszcz oplata. To obraz życia wielu, losów wielu. Widziała mama, jak to te pnie ogromne obwija słaby na pozór bluszcz żelaznemi swemi sznurami. Wcisnął się pod opiekuńcze konary, słabą gałązką wspiął się na olbrzyma, i rośnie po cichu, i opasuje go, ciśnie, wysysa, dręczy; zdaje się być najczulszym z przyjaciół, żyćby bez tego drzewa nie mógł, które pod pozorem miłości wycieńcza, nęka, zabija. Schną gałęzie, pień się zielonością okrywa, ale śmierć jest pod nią; ta zieloność wyssana jest z olbrzyma i olbrzym trupem upadnie — a — jak powiedział Fredro gdzieś.... bluszcz się będzie zielenił!! Czyż nie ma takich bluszczów żywych na świecie, co po to się wciskają pod dęby, aby im śmierć przyniosły z sobą??
„Niech mama nie czeka na mnie — nic nie wiem, nie obiecuję nic. Przylecę może niespodziewana ze łzą na oku, albo ze śmiechem na ustach; może długo na mnie czekać będziecie.
„Włosi zawsze odpowiadają na trudne pytania: Chi lo sa? Ja się od Włochów nauczyłam téj strasznéj swym fatalizmem odpowiedzi — powtarzam: Chi lo sa?
— Co na to mówisz pułkowniku? pytała hr. Julia.
— Bluszcz mi dał do myślenia, rzekł pułkownik. Ślicznie to napisano, ale możnaby posądzić, że gdzieś się nie z zielonym, lecz z blado różowym spotkała....
Julia potwierdzająco głową ruszyła — i szybko list schowała do kieszeni.
Zima nadeszła, a hr. Laury nie było. Hrabia Zdzisław, jak mówił, odbierał zimne listy od żony, w których o niczém inném nie pisała, oprócz o zdrowiu hr. Laury, zawsze jeszcze lepszego klimatu wymagającém. W jednym z nich mowa była o zamianie Florencyi na Pizę....
Gdy się to działo, w Warszawie ukazał się najmniéj spodziewany książę Ignacy. Pułkownik, jak wiadomo, przyjaciel domu, pośpieszył do niego.
Od owego smutnego wypadku, nie widział biednego ojca, znalazł go zmienionym, zawsze zajętym mnóztwem naukowych marzeń i studyów, ale razem zadumanym boleśnie, pogrążonym w sobie, niespokojnym. Korzystając ze swobody, jaką sobie sam nadawał Leliwa, mieszania się do najtajemniejszych spraw rodzin, pozwolił sobie, za drugiém spotkaniem się z księciem, dotknąć delikatnego bardzo i draźliwego przedmiotu. Wspomniał o pannie Marcie.
— Dzięki Bogu, mości książę, że się to jakoś ułożyło dla waszego spokoju i przyszłości tak szczęśliwie. Wypadek był — niestety! — jaki i domy królewskie spotyka. Świadkiem jedna z córek królowéj Krystyny. Wyszliście z niego obronną ręką, mogę powiedzieć, zwycięsko.
Książę Ignacy mocno zdumiony dotknięciem téj materyi, stał przez moment milczący, szybko otarł łzę z powieki, i idąc za potrzebą serca, począł cicho:
— Mój pułkowniku, dziękuję ci za konsolacyę — ale nie wiesz pono.... a! mam z tém dużo, dużo zmartwienia....
— Mnie się zdawało, że wszystko skończone? dodał Leliwa.
— Tak! mój drogi! Marta za niego wyszła, musiała! mówił książę. Pokazuje się jednak, że znajomość z markizem, o któréj nikt w domu u nas nie wiedział, nikt się jéj nie domyślał, oprócz jednéj téj Józi, co była przy mojéj córce.... znajomość tak była pobieżna, tak niedostateczna, że gdy żyć im z sobą przyszło — znieść się nie mogą. Marta jest najnieszczęśliwsza, familia markiza ma być dla niéj nieżyczliwą, ona w domu niewolnicą. Wymagania finansowe są nadzwyczajne. Mają pałace, ale chleba brak; mają ekwipaż, a na stole pomidory i makaron za całe danie....
Leliwa ręce załamał.
— Z listów Marty wnoszę, dodał książę, iż będzie zmuszona go porzucić!!
— Jak to? po kilku zaledwie miesiącach pożycia?
Książę głowę na piersi spuścił.
— Okupimy się, rzekł — da się to ułożyć bez skandalu. Marta przyjedzie do mnie i zostanie, markizowi pensyę damy.
Stary otarł powieki i zakończył zniżonym głosem:
— Proszę cię, pułkownika, nie mów o tém nikomu. Wyspowiadałem ci się mimowolnie. Jestem nieszczęśliwy, kochałem to dziecię, tak pragnąłem jego szczęścia....
I znowu głowa opadła mu na piersi.
— Nie mówmy już o tém! A! ta poczciwa a niedołężna Szordyńska! Znasz ją? Któż mógł się spodziewać, aby była tak ślepą?
Leliwa, choć wiekiem i wypadkami ostygły, nieszczęściem księcia był przygnębiony — zrozumiał ten ból ojcowskiego serca, rozdartego i zakrwawionego....
Ścisnęli się za ręce w milczeniu.
— Jeżeli markizowa przyjedzie — odezwał się Leliwa — to zapewne na wsi książę z nią zamieszkasz....
— Na wsi? to było i mojém życzeniem — rzekł książę z pewném zakłopotaniem — ale ona nie potrafi wytrwać na wsi, jéj potrzeba miasta. Nieszczęśliwa, biedna istota, tak okrutnego doznawszy losu, niechaj ma choć trochę roztargnienia, jakąś rozrywkę.... Sądzę, że zamieszkamy w Warszawie.
Pułkownik zaprotestował.
— Jeżeli ona sama się na to decyduje — odparł książę — jakże ja jéj mogę odmówić?
Zapewne, pierwsze chwile, będą trochę ambarasujące i przykre — lecz — świat nasz wyrozumiałym jest, bo sam wyrozumiałości potrzebuje....
Rozmowa się na tém skończyła, a Leliwa może piérwszy raz w życiu, nikomu się z niéj nie zwierzył i zachował ją przy sobie.