<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ciche wody
Tom III
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1881
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nie było nieszczęśliwszego człowieka wówczas na warszawskim bruku, nad pułkownika Leliwę. Wszystkie domy i rodziny, których był najlepszym i najwierniejszym przyjacielem, nagle z horyzontu zniknęły, wszystkie nici intryg rozlicznych, które on tak lubił ścigać ciekawemi oczyma, zasunęły mu się ciemnościami; miasto opustoszało; z dniem nie wiedzieć było co robić, wieczór musiał w resursie przepędzać; życie stawało się ciężarem; starość, któréj tak umiał się bronić, nagle czuć się dawała ze wszystkiemi dolegliwościami, zwykle czynném życiem przezwyciężanemi.
Stary sługa wzdychał widząc go zmienionym, i co się tylko trafiało w chwilach ostatecznego zwątpienia, biorącym się do — książki. Był to symptom zawsze fatalny. Pułkownik naziewawszy się długo, napatrzywszy się przez okno na pustą ulicę, siadał zwrócony tyłem do okna i próbował czytać. Natychmiast prawie oczy mu się kleić zaczynały, a że snu we dnie nie znosił, bo mu nocny odbierał, rzucał więc książkę i chodził po pokojach, wzdychając nad dolą, która jego szczęście od drugich zawisłém czyniła.
Niegdyś myśliwy, Leliwa się czasem brał do swych przyborów strzeleckich i ruszał na polowanie, ale — cóż? Myśliwstwo, które dawniéj szło tak dobrze, że się niém mógł pochwalić, które go niezmiernie bawiło i dawało zdrowie, teraz (wina złych czasów)! nie wiodło się prawie zawsze, nudziło, niecierpliwiło i z niego przynosił Leliwa łamanie w kościach nieznośne. Wyjazd księztwa Adamowstwa już mu był przykry; po nim zaraz dowiedział się o wyborze w drogę hr. Laury z synem, w towarzystwie hr. Zdzisławowéj, i jéj męża.
Wkrótce za nimi znikła hr. Julia, co było przewidzianém. Z hr. Ludwikiem choć się spotykali, nie sympatyzowali nigdy, i ten, choć w mieście pozostał czas jakiś, pułkownik z niego żadnéj nie miał pociechy..
Oba na siebie wymyślali.
— Parazyta! mówił z lekceważeniem hrabia Ludwik.
— Stary bałamut! szemrał Leliwa — egoista! śmieszny galant stary!...
Jednego z tych dni niezajętych niczém, pułkownik idąc ulicą wolnym krokiem, bez celu, zapomnianego i dawno niewidzianego spotkał p. Adolfa, który mu się z dala ukłonił.
Stanął, chwila rozmowy, choćby już z tak podrzędnym człeczkiem, była nie do odrzucenia.
Uderzyła go wielka zmiana w dawniéj elegancko i paniczykowato wyglądającym młodzieńcu. Wiedział, że się ożenił; przypomniał sobie, iż go niegdyś do hr. Julii wprowadzał, gdzie go miano użyć do jakiéjś sprawy, spróbowano i jako narzędzia niedogodnego pozbyto się grzecznie.
Od czasu jak p. Adolfa siostra i dom hr. Laury odepchnął, znikł był prawie z oczu pułkownika; zasłyszał coś o nim — wiedział mało. Z pozoru widać było zaraz, że mu się nieosobliwie dziać musiało. Ubranie miał zaniedbane, a twarz zdawała się częstszego użycia pocieszających spirytuozów dowodzić. Właśnie był pod wpływem takiego sztucznego rozbudzenia, gdy pułkownik go spotkał w ulicy.
— Cóż to się z waćpanem dzieje? odezwał się — ani widać go było, ani słychać! Z pozoru sądząc, wyszedłeś na jakiegoś desperata?
Adolf się skłonił od niechcenia, i minę zrobił lekceważącą, jakby świat cały wyzywał.
— Jakże inaczéj miało być! — odparł. Z łaski niewdzięcznéj familijki, musiał człek stać się ot — jak pan widzi... desperatem!...
Uczciwym ludziom, idącym prostą drogą, nigdy się nie dzieje inaczéj! Póki jesteś potrzebny, to cię wyzyskują: potém kolanem — i — bywaj zdrów....
Kuzynka hrabina Laura, jéj godny synek, wreszcie i kochana siostrzyczka — ot jak mnie wykierowali. Ani znać, ani wiedzieć o mnie nie chcą!...
Ale ja im — da Pan Bóg doczekać, przypomnę się! przypomnę!
Rozśmiał się dziko p. Adolf, wkładając ręce w kieszenie.
— Wszakżeś się waćpan ożenił? zapytał Leliwa, dla którego ten zwrot rozmowy był dosyć nieprzyjemny.
Znosił przekąsy, alluzye, ale otwartego napastowania na ludzi, których szanował — nie cierpiał; bo ani się oburzać przeciw nim nie było mu miło, ani potakiwać przyzwoita.
Na zapytanie o ożenienie, Adolf usta wykrzywił.
— Już komu się szczęści, proszę pułkownika, jak mnie, to we wszystkiém.... rzekł szydersko. Te babę kochałem gdy była panną, była nadzwyczaj pociągająca — licho wie czém, bo nie bardzo ładna! Poszła była za mąż, chciałem przystać za przyjaciela domu — nie dała mi przystępu. Owdowiała, nie było sposobu.... no, i na złość familii ożeniłem się z nią.... Teraz mi życie tak zatruła....
Splunął pan Adolf, ale, jak się zdawało, nie po téj truciźnie, tylko po wódce, którą mocno od niego czuć było.
Leliwa stał i patrzał niemal z politowaniem.
— Jużem się kochanéj familijce, dodał wpół sam do siebie pan Adolf — dobrze raz przysłużył; a poczekawszy — nieskończone to jeszcze — potrafię lepiéj!!
Pan pułkownik wie, że tę sławną ucieczkę księżniczki Marty, to ja arranżowałem. Słowo daję! bezemnieby nic nie było....
Rozśmiał się mściwie.
— Wątpię, żeby to pan pułkownik wiedział, że ja miałem z nimi także od żony dać drapaka.... Wszystko się o to rozbiło, że zazdrośnica wyszpiegowała mnie na schadzkach z ładną dziewczynką, któréj chciałem towarzyszyć.... Zdrajczyni zamknęła mnie na klucz i chciała zaraz dać znać do pałacu o ucieczce projektowanéj, tymczasem nie wpuścili jéj — księżniczka dmuchnęła z moją Józią, a ja na lodzie osiadłem....
Pułkownik krzywił się.
— Od téj pory mogę powiedzieć, że tak jak nie bywam w domu u żony. Wybieram godziny gdy jéj nie ma, aby się przebrać, a nocuję u przyjaciół. Bylem znalazł jakie stałe zajęcie, rzucę babę ze wszystkiém. Niech ją kaci!
— Nie godzi się, rzekł surowo pułkownik.
— Wiedziała co brała, panie pułkowniku — rzekł z wielkim zapałem p. Adolf, poprawiając kapelusza.... Nie taiłem przed nią, że lubię żyć. Kawaler, skolligowany pięknie, chłopak młody i przystojny, żeniłem się z wdową; samo przez się rozumiały się kompensaty....
A ta mnie chce w łyka wziąć, i barszczykiem postnym w piątek zbywa, z dodatkiem śledzia.... i chce, żebym dla niéj się zrzekł całego rodzaju niewieściego! Nie! co za nadto, to za nadto!!
Mówił to z takiém przekonaniem o swém dobrém prawie, iż Leliwa uśmiechnąć się musiał.
Pan Adolf był w sztosie gawędzenia, bo, niedoczekawszy się rychło odpowiedzi, ciągnął daléj.
— Komu nie idzie to nie idzie. Siostra i ja, rodzeni, dalipan ona nie więcéj nademnie warta.... tyle tylko, że umiała się ułożyć, zaczaić, minkę stroić, staréj się przylizać — ona teraz pani hrabina, a ja bruki zbijam, i wszyscy się mnie wyparli!
Tu dodał znowu z najmocniejszém przekonaniem:
— Tak to się dzieje tym, co chcą iść prostą drogą i kłamstwem się brzydzą!...
Cierpliwości! dodał spluwając powtóre — ja jeszcze mojéj roli nie dokończyłem, a ta siostrunia hrabina — ho! ho! da się im ona we znaki!!
Leliwa, którego ta niedyskrecya po likierze żywo zajęła, zbliżył się do niego.
— W jaki sposób? co? jak myślisz? zapytał.
— Familijne tajemnice zachowywało się, dopóki do familii należałem; teraz.... hen! co mi tam! Ja pułkownikowi wszystko wyśpiewam.... co mam taić?...
Leliwa, ponieważ długo stali w ulicy, szepnął mu:
— Chodź na śniadanie.
— Dalipan, zda się, bo jestem prawie na czczo — rozśmiał się p. Adolf....
Weszli do najpierwszéj średniéj garkuchni na drodze i zajęli pokoik osobny. Pan Adolf objawił życzenie rozpoczęcia od kieliszka wódki.
— Anielka moja — odezwał się siadłszy na kanapie — to jest mało powiedzieć Machiawel w spódnicy; to — choć rodzona siostra, ale drugi dyabeł....
Jeszcze to było w pałkach, a już Lamberta, niewinnego chłopca, tak zbałamuciła, że gdyby nie jakiś przypadek — byłby się musiał z nią ożenić....
— Co pleciesz! Hrabia Lambert na nią nigdy ani spojrzał! wtrącił Leliwa.
— Późniéj, ale co wprzódy było, to ja wiem! rozśmiał się Adolf. Stara hrabina tak jéj wierzyła, tak ją kochała, że nawet najmniejszego nie miała podejrzenia, i nie ma go do dziś dnia. Umiała się przed nią tak układać.... A toż nie sztuka, że hrabiego Zdzisława, który sobie żarty z nią chciał stroić, doprowadziła do tego, iż się żenić musiał.
Ale tu ja dodać mogę, żem się też do tego przyczynił, choć tego nie przyznaje i najczarniejszą mi się niewdzięcznością wypłaciła....
Coby było, gdyby księżniczka nie uciekła — nie wiem. Byłaby pewnie tak kierowała siostrunia, aby ich pożycie struć; ale tu jéj dyabeł pomógł.... i ja!! niechcący! dodał Adolf....
Jestem pewien tego co mówię, bo to wiem od domowników, mając tam przyjaciół dosyć. Jak tylko księżniczka uciekła, Anielka wnet zmiarkowała co jéj wypada czynić. Więc, w skok do nóg hr. Laury, z obowiązku wdzięczności, z czułości niezmiernéj, natychmiast pochwyciła w swoje ręce wszystko, chorą staruszkę, dom, gospodarstwo, a co najlepiéj — hr. Lamberta, do którego słodkie oczka po staremu zaczęła robić, wkręciła się do podróży razem.... hrabia Zdzisław na wszystko się zgodził, — ale — niechajże się trzyma — bo, że ona Lamberta opanuje i rozmiłuje — gardło daję!!
Pułkownikowi wypadało się oburzyć, zawołał więc:
— Ale co bo pleciesz! co to za gadanie! I jeszcze na rodzoną siostrę! Zlituj się!
— Właśnie panie pułkowniku, że na rodzoną siostrę to mówię, którą znam lepiéj niż siebie, możesz mi uwierzyć, że nie bałamucę. Cicha woda! pułkowniku! cicha woda!
— Jesteś zły na nią, a to są potwarze! dodał Leliwa.
— Zły jestem, ani słowa — rzekł Adolf, biorąc się do przyniesionego bifsztyku, — zły jestem, ale ze mnie złość dobywa prawdę tylko. Przed panem mówię jak przed ojcem, bo pan pierwszy, coś mnie nie odepchnął i jeszcze ot — nakarmił....
Niech mi pan wierzy, że tam Anielka nawarzy im piwa.... Lamberta ja znam, stateczny bardzo, ale krew w nim gra, nie woda; młoda mężatka, gdy się do niego przysiądzie dobrze ze staréj miłości wspomnieniami! ha! ha! W skórze hrabiego Zdzisława nie chciałbym być....
Cynizm ten zmieszał nawet starego pułkownika, który tolerował wiele na świecie, ale zawsze wymagając, aby brudne sprawy czysto się przynajmniéj ubierały....
Kręcił głową.
— Ja panu więcéj powiem, dodał Adolf, który raz rozpocząwszy, miary w zwierzeniach się nie miał — pojechała do Włoch hrabianka Eliza, dzisiejsza księżna Adamowa, w któréj się hr. Lambert kochał szalenie, pojechała może nie bez kozery.... Aniela jéj nie dopuści!! o! nie! Daremna rzecz: hr. Laurę trzyma teraz w garści, przez nią syna, oprócz tego sama przyhołubi go sobie.... Groszabym nie dał, że Zdzisław się rozwiedzie, a Lambert z nią ożeni.
— To nigdy w świecie być nie może — przerwał oburzony pułkownik wstając. Choć należysz do familii, nie znasz zasad, którym ona była i jest wierna. Skandalu takiego rozwodu i ożenienia nie dopuszczą!
— Więc lepiéj, aby bez rozwodu hrabinę Zdzisławową bałamucił hr. Lambert? odezwał się Adolf. Bo, że ona go do tego doprowadzi — no! gardło daję! powtórzył — gardło daję!
Pochmurniawszy, zamilkł Leliwa. Rewelacya ta braterska mocno go obeszła, nierad był jéj wierzyć, choć — niestety! dosyć prawdopodobieństwa miała za sobą.
Zwrócić chciał rozmowę na inny przedmiot, lecz niełatwo do tego przyszło. Adolf na siostrę wygadywał rzeczy straszliwe, dobył ze swych wspomnień rozmaite jeszcze inne jéj sprawy porozpoczynane a niedokonane, które o charakterze jéj świadczyły.
— A no, dosyć już tego, przerwał mu Leliwa; widzę, żeś bardzo rozżalony na cały świat. Z tego rozpaczliwego usposobienia nic dobrego nie wyrośnie. Słuchaj mnie, panie Adolfie: takie życie, jakie teraz prowadzisz, nie zdało się na nic. Trzeba z żoną obmyślić jakiś modus vivendi, do domu powrócić i uregulować się.
— Ja już dwa razy próbowałem! odparł Adolf — jak zacznie mi ta jędza do oczu skakać, nie ma sposobu. A ja jéj też tego zamknięcia w izbie, na które ludzie patrzali i śmieli się ze mnie, darować nie mogę.
— Aleś na nie zasłużył, chcąc od niéj uciekać — odparł Leliwa.
— To co? wtrącił Adolf — to co? Byłbym wrócił! Dziewczyna ładna, ale płocha, a żonaty drugi raz się żenić przecie nie mogłem. Cóż to było tak strasznego!
Rozśmiał się na tę logikę pułkownik.
— Kończ śniadanie — rzekł, — ja idę z tobą. Pójdziemy do twojéj żony, wyrobię ci amnestyę..
Adolfowi włóczęga się już była sprzykrzyła. Potarł czuprynę.
— Chyba przyrzecze, że o tém, co było a nie jest, ani piśnie — zawołał. W takim razie, niech ją licho! pogodzę się....
— Chodźmy — zakończył pułkownik.
Rad, że coś mieć będzie do czynienia, Leliwa aż do uliczki, na któréj stała kamienica pani Adolfowéj szybko szedł prowadząc z sobą winowajcę. Tu na rogu, przykazawszy mu czekać, sam wdrapał się na pierwsze piętro.
Na odgłos dzwonka ukazała się sama pani z Basią. Znała ona trochę pułkownika, a wiele o nim słyszała; zdziwiło ją przybycie jego.
— Poznałaś mnie pani? zapytał.
— A tożby też! zaśmiała się Adolfowa.
— Zgadujesz pani z czém do niéj przychodzę?
— Co to, to nie!
Wprowadziła go do saloniku, w którym na ziemi zabawki Basi porozstawiane, pokazywały, że obcy go nie nawiedzali.
Leliwa siadł na krześle, a jéjmość z białemi ząbkami obok niego.
— Czy to pani nie smutno żyć tak saméj jednéj? począł pułkownik. Słyszę, żeś pani męża przepędziła!
— Urwis! odparła krótko zarumieniwszy się jéjmość.
— Myślę, żeś go pani z téj strony znała przed ślubem....
— Pewnie — ze łzami na oczach poczęła Siennicka — alem miała słabość do tego łotra, i myślałam, że się poprawi....
— Do poprawy trzeba czasu i cierpliwości — rzekł poważnie pośrednik.
— Jużem zwątpiła — dodała Siennicka. Dawno to się ożeniło? Nie powiem, żebym była tak piękna jak tam inne; aleć niczego jestem, wszyscy to mówią.
— O! przerwał pułkownik z galanteryą, buziaczek śliczny....
— A ten — nicpoń, już sobie młodszą upatrzywszy, chciał z nią uciekać....
— Słabość ludzka — rzekł Leliwa. Jestem pewien, że mniéj on winien, niż ta bałamutka, co go potrzebowała i dla tego mu się zalecała. Kto się może oprzeć kobiecie?
Zamilkła trochę Siennicka.
— Trzeba to puścić w niepamięć, dołożył pułkownik: mężowi przebaczyć — no — i próbować żyć jak należy.
Spojrzała na niego bacznie jéjmość.
— Czy to pan z siebie mówi? czy z niego? czy z kogo?
— Od niego przychodzę — zawołał Leliwa: biedaczysko zatęsknił, sumienie go ruszyło. Ofiarowałem mu się za pośrednika; prosi tylko, abyś mu pani oczu nie wypiekała ciągle jego winą....
Łzy się kręciły pod powiekami biednéj kobiecie, która gniewała się i już była poruszona.
— Co robić, pułkowniku! szepnęła po cichu — jakem sobie posłała, tak spać muszę; niech już będzie co.... każecie. Niechaj wraca!!
Pułkownik chciał wstać, aby pójść zwiastować zgodę Adolfowi, gdy Siennicka się nagle porwała z kanapki.
— No, tak! dodała — niech już będzie co chce — ten raz daruję, nie powiem słowa! Ale jak mi jeszcze coś podobnego spłata, panie pułkowniku, to, jak mnie żywą widzisz, miotłą go za drzwi wygnam, i żeby zdychał u progu, nie puszczę!!
Tak energicznie się wyraziwszy, pani Siennicka rozpłakała się na nowo, uściskała Basię, którą łzy matki także do płaczu pobudziły, i czekała na pana Adolfa.
Jaką mu naukę moralną dał Leliwa, nie umiemy powiedzieć; dosyć, że przyszedł nieco pokorny, coś zamruczał witając żonę, ta zmieszawszy się nic mu nie wymawiała, i Leliwa wymknął się, zostawiając ich samych, z pociechą w sercu, iż rodzaj dobrego uczynku spełnił, choć — niewielką miał wiarę w trwanie połatanéj zgody.
Do pustego wracając domu pułkownik rozmyślał nad tém co słyszał od p. Adolfa. Przepowiednia o hrabinie Zdzisławowéj była dla niego rzeczą nową, prawie nie do wiary.... Tam więc nad Arnem, miał się rozwijać daléj dramat rozpoczęty nad brzegami Wisły, splątany z tylu aktorów, prawie niedostrzeżony dla obcych oczu, a tak zajmujący rozwiązaniem, którego Leliwa domyślać się nie mógł i nie umiał. Kto tu miał zwyciężyć? czyją ofiarą paść miał zacny hr. Lambert, którego otaczały sieci dokoła, zastawione na jego serce, na jego szczęście?
— Gdybym był cokolwiek młodszy, pomyślał pułkownik — dalipan, pojechałbym tam za nimi, aby się z dala przypatrywać ciekawéj grze namiętności, obowiązków, zasad i temperamentów!
Zbyt jednak łamało go w kościach, a nadto się jakoś przyzwyczaił do regularnego życia, aby dla miłości dramatu odbyć tak utrudzającą podróż. Ciekawość nie dawała mu odpoczynku. Kilka dni przetrwawszy tak, przypomniał sobie, że hrabina Julia, która z mężem będąc pod jednym dachem, rzadko kilka słów zamieniła, z podróży pisywała do niego i długie i czułe listy....
Był to fenomen niewytłómaczony dla pułkownika, — lecz niezaprzeczony. Hrabia Ludwik najmocniéj kochał żonę gdy jéj nie było, a ona najwięcéj się o niego troszczyła; gdy ich seciny mil rozdzielały. Złośliwy dowcipniś jakiś powiadał z tego powodu, że najmniéj sobie naówczas zawdzięczając, przez samą wdzięczność czułość dla siebie okazywali.
Hr. Ludwika zastać w domu było rzeczą nie łatwą, Leliwa rzadko bardzo go odwiedzał, poszedł jednak znając godziny, i pochwycił go jeszcze w szlafroku....
Dosyć chłodno przywitał go hrabia Ludwik, przy progu już zapowiadając mu, że się zaraz musi ubierać i wychodzić.
— Ja hrabiego nie wstrzymam, odparł śmiejąc się Leliwa; przychodzę tylko, jako przyjaciel stary ich domu, dowiedzieć się, czy nie miałeś listów od hrabiny i księżny?...
— Jakże nie!! zawołał hrabia — Julia pisała już pięć razy, ostatni list na biurku leży, nie ma w nim sekretów, możesz go sobie przeczytać; od Elizy jest jeden tylko.... i ten ci mogę pokazać....
Siadaj, weź cygaro, czytaj a ja pójdę się ubierać, bo mi okrutnie pilno....
Pierwszy list hrabiny Julii, datowany był z Florencyi, z jakiegoś Palazzo na jakiéjś Via... któréj nazwiska nie mógł wydecyfrować pułkownik. Donosiła swojemu „cher Louis“ że gorąco okropne w mieście, pustki straszne, nudy zabijające....
Opisawszy swe mieszkanie, dodawała, że cała kolonia polska, zaledwie tu przybywszy, już cienia i chłodu gdzieindziéj szuka i ma się do jesieni rozpierzchnąć na różne Włoch strony.
„Hr. Laura z całym swym dworem — pisała Julia — zajęła dom najęty pod Cascinami. Siedzą zamknięci i tak odcięci od świata całego, że ani ich kto, ani oni kogo widują. Nawet przechadzki swe w cieniach ogrodu tak jakoś urządzać umieją, że się ich nie spotyka.
„Nieodstępną przy hrabinie Laurze i jéj synu jest pani Aniela, która tam, jak widać, fait la pluie et le beau temps.
„Hrabia Zdzisław jest tém do najwyższego stopnia rozdraźniony, zmęczony, mogę powiedzieć egzasperowany.... Wielka jego miłość dla żony, która nigdy niczém inném nie była tylko kaprysem pieszczonego dziecka, które chce ugryźć kwaśne jabłko (pułkownik uśmiechnął się czytając te słowa) — zaczyna, jak mi się zdaje, ostygać.
„Mówił mi niedawno, że mając wszystkie niedogodności małżeństwa, a nie znając przyjemności jego, sam nie wie już jak ma radzić sobie. Lękam się, aby nie postawił ultimatum à la Menschikoff (sic), i nie ściągnął na siebie jakiéj nieprzyjemnéj katastrofy.
„My, ciągnęła daléj pisząca, my, cośmy znali tę cichą, przesuwającą się niepostrzeżenie po salonie hr. Laury, bladą ze spuszczonemi oczkami panienkę, na którą mało kto spojrzał, nie możemy dziś się wydziwić metamorfozie. To stworzenie tak nic nieznaczące, panuje dziś nad energiczną niegdyś, a teraz nieszczęściem złamaną Laurą, nad poważnym i surowym Lambertem.“
W dalszym ciągu listu unosiła się hrabina Julia nad pożyciem swéj córki z księciem Adamem, i pisała:
„Zawsze miałam Elizę za jedną z tych istot wybranych, które z każdego położenia potrafią wyjść zwycięzko; dziś nie mam słów na jéj uwielbienie. Nie mogę zaprzeczyć, że książę Adam jest „dobrocią samą,“ że mąż z niego idealny (wyjmując ciebie cher Louis, bo drugiego takiego nie ma na świecie) — lecz Eliza! Eliza, która wyszła za niego nie kochając go, bo z tego nie robiła sekretu, jak umie go uczynić szczęśliwym, jak go prowadzi, co za takt, co za jednostajność humoru, jak ona rośnie w oczach wszystkich! co to za kobieta!
„Dom ich najprzyjemniejszy, w świecie, bez pedanteryi, bez śmiesznego purytanizmu, a tak dystyngowany! Jak ona robi honory!! Była piękną, teraz, powiadam ci, wypiękniała jeszcze; do jéj wesołości i dowcipu przyłączył się cień melancholii, który ją czyni tak interesującą! każdy odgaduje, że szczęśliwą nie jest — budzi to niezmierną sympatyę, wszyscy ją wielbią, a ona — grzeczna dla wszystkich, ale nawet najmniejszéj fantazyjki, zalotności.... Mąż nie potrzebuje być zazdrosnym, ale też i nie jest. Wiedząc co się w jéj sercu dzieje, napomknęłam, żeby się pozbyła téj pruderyi przesadzonéj, niepotrzebnéj, która ją pozbawia najniewinniejszych życia przyjemności. Chciałam sama skłonić ją, aby się zbliżyła do tego kogoś.... rozumiesz mnie.
„Potrzęsła główką. Z daleka zaledwie go widuje. Jeśli się nie mylę, raz czy dwa spotkali się na przechadzce w Cascine — bardzo mogła się tak urządzić, aby się widywali częściéj — ale widzę, że i tego zaniedbała. Z drugiéj strony musi być też śmieszna obawa, aby zbytnia się namiętność nie rozwinęła.... Domyślam się, że Zdzisławowa wpływa na to, aby stosunków nie dać zawiązać. Dla czego? dotąd zrozumieć nie mogę, bo nie supponuję, ażeby.... sama rachowała na niego....
„Dowiaduję się w téj chwili, że hr. Laurze nie służy tu powietrze, i że zapewne do jesieni pojadą się schronić do Castellamare. Ja nie wiem co zrobię z sobą; ale w istocie powietrze nieznośne....
„Eliza mi powiada, że chce pojechać do Rzymu.“
List księżny do ojca był zupełnie w innym rodzaju.
„Nie uwierzysz, pisała, jak mnie ta podróż ze wszech miar szczęśliwą czyni. Najprzód ten urok nowego kraju, który porywa i odrywa od ciążących często nawet w miodowych miesiącach myśli, działa dobroczynnie, przynosi zapomnienie jednych rzeczy, nudnych, a niby przypomina coś, co cię chyba na innym świecie widziało.
„Mnie się ciągle zdaje, żem ja gdzieś przed kolebką znała ten kraj gór różowych i liliowych, to morze szafirowe, i te lasy kasztanów i dębów zielonych wiecznie.
„Na takiém tle prześliczném chciałoby się figurować jako sztafaż — szczęśliwy!!
„Wszystko mi się podobało po drodze i tutaj. Gorąco znoszę, choć mnie ciągle straszą przepaleniem głowy. Odpowiadam, że już była przepalona dawno! Prawda? Mówiliście zawsze, że mi się w niéj pali!
Florencya śliczna, ale to jest wielka stolica, która się stała małém miasteczkiem. Życie nowe mieści się w niéj jak może w starych pałacach, do innego stworzonych. Ludzie się wydają w nich tacy maleńcy! Ja, chodzę po tych salonach upokorzona, chciałabym mieć choć łokieć więcéj wzrostu....
„Mój mąż, który ma talent zachwycać się tém co mnie bawi, choć oblewa się potém i wypija wiadra limonady — jest zupełnie szczęśliwy.
„Towarzystwo nasze.... z Warszawy, które nas tu napędziło, dla nas i w ogóle dla ludzi mało dostępne. Pojmuję to, że pewna duma, ran i blizn odsłaniać nie dozwala....
Żal mi ich serdecznie, lecz z pociechą, nawet z roztargnieniem jak z jałmużną zbliżyć się do nich nie można — boby ich nie przyjęli. Hr. Laury nie widziałam; mówią, że osłabiona jest jeszcze i wielce złamana....
„Przejeżdżając przez Wenecyę, mieliśmy niespodziankę. Na placu Ś-go Marka spotkałam księżniczkę Martę uwieszoną na ręku pięknego bruneta, który wesoło bardzo zabawiał ją. Na niéj też wcale nie było znać, że tak straszne salto mortale przebyła. Byłabym jéj nie poznała, tak wyglądała trzpiotowato, tak dziwacznie była strojna: ale ona zobaczywszy mnie, cofnęła się z krzykiem. Cavaliere spojrzał na nas groźno, i ruszyli co żywiéj do gondoli około hotelu Luna, aby się już z nami nie spotkać....
„Słyszałam przypadkiem, że stary książę miał przybyć nazajutrz z papierami, i że ta miłość romansowa miała się uwieńczyć ślubem. Panu młodemu pierwszego spotkania się z księciem Ignacym nie zazdroszczę.
„Z mężem moim zapewne pojedziemy przed jesienią trochę Włochy zobaczyć ku południowi. Nie wiem jeszcze jak, gdzie, dokąd? On mi nie narzuca swoich myśli, a ja mam to złe nawyknienie, że czekam na jakiś instynkt, który mi powie: — Jedź tam! Dobrze to mieć takiego posłusznego męża.“
Pułkownik tak się wczytał w te listy, że nie postrzegł, jak hrabia Ludwik ubrany, z kapeluszem w ręku, stanął za nim naciągając rękawiczki. Dopiero silny zapach perfum, których stary elegant obficie używał, rozbudził Leliwę.
— Prawda? jak są listy zajmujące! odezwał się hr. Ludwik — a powiem ci rzecz szczególną. Julia narzeka i kwasi się, Eliza chwali się szczęściem; na mnie zaś z dwóch pism, list córki daleko smutniejsze zrobił wrażenie. Ten poczciwy książę Adam!!
Hrabia Ludwik nie dokończył, Leliwa wstał z krzesła. Wyszli razem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.