Ciche wody/Tom III/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ciche wody Tom III |
Wydawca | Józef Zawadzki |
Data wyd. | 1881 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pułkownik Leliwa szedł spokojnie ulicą, wpatrując się w ołówkiem pisaną notatkę przypadających na dzień ten interesów i wizyt, gdy spotkał się z jadącym amerykanką Zdzisławem.
Syczenie i wołanie kazało mu się zatrzymać. Podszedł do powozu z wolna, chociaż z tym panem teraz dosyć był zimno, więcéj się przechylając na stronę hr. Julii i jéj córki.
Zdzisław przeciwko zwyczajowi swojemu miał twarz seryo i nachmurzoną, pochylił się do Leliwy i zapytał:
— No, cóż wy na to?
— Hę? na co? odparł Leliwa, chowając swą do kieszeni notatkę, na któréj stał razem ser szwajcarski, krawiec i książę Ignacy....
— Cóż? nie wiesz nic?
— Ba?? Wiem wszystko — odezwał się obojętnie stary, — ale nie mogę odgadnąć o co idzie?
— Ale o historyę tego księcia Adama, który nagle — zmartwychwstał.
— Hę! zmartwychwstał?? co to jest? odparł Leliwa. Pozawczoraj byłem u księztwa, wiecie jak jestem u nich.... ale ani o śmierci, ani o zmartwychwstaniu nie wiem wcale. Cóż to za zagadka?
Zdziś oddał groomowi cugle i wysiadł z amerykanki.
— Więc nic nie wiesz! Historya fatalna, odezwał się odprowadzając na bok Leliwę. Ten dowcipniś Jeremi napisał jakiś paszkwil na Adamowstwo i Lamberta...,
Książę Adam, który chodził dotąd istnym barankiem po świecie — z pamfletem tym w publiczném miejscu wczoraj przystąpił do Jeremiego i zapytał go:
— „Pan to pisałeś? Nie zapieraj się, bo mam świadków, przed którymiś to uznawał.“
Jeremi odparł zuchwale:
— „Ja — pisałem.“
Książę Adam dał mu papierem tym w twarz. Wyzwali się i pojedynkują.
Słuchając Leliwa gębę otworzył, zapomniał się i nie mógł słowa odpowiedzieć. Zdziś ciągnął daléj:
— Jeremi strzela doskonale, ale i Adam, myśliwy sławny, zna się z bronią.
— Pojedynkowi trzeba zapobiedz — podchwycił Leliwa niespokojnie. Któż sekundantem? kiedy spotkanie? jakim sposobem ja nie wiem o tém?
— Nikt nic nie wie, oprócz tych, co układają warunki. Jeremi był u mnie z pożegnaniem; z policzkiem na twarzy nie chce czekać długo, dziś się strzelają, tyle mi tylko powiedział.
Pułkownik się pochwycił za głowę, ścisnął w milczeniu za rękę Zdzisława, który powracał zmieszany do amerykanki, i zawołał dorożki, każąc się wieźć do księztwa Adamowstwa.
Wpadł do salonu i zastał w nim Elizę spokojną zupełnie, tak, że domyślił się, iż ona o niczém nie wie; nie chciał jéj o tém oznajmować, zapytał o księcia — powiedziała, że wyjechał na wieś....
Niedługo zabawiwszy tu Leliwa pędził do hr. Julii. Tu też wiadomość jeszcze nie była doszła. Pułkownik spytał o hrabiego Ludwika i poszedł do niego. Ubierał się właśnie, mając wychodzić na miasto.
— Wiesz już? zawołał od progu.
— A! wiem, rzekł Ludwik wzdychając: babom o tém mówić nie trzeba. Książę opoliczkował tego błazna i strzelają się, nie można było skończyć inaczéj.
— Jeremi strzela sławnie!
— Ale Pan Bóg kule nosi — dodał Ludwik obojętnie. Après tout, książę zrobił testament. Kocham go bardzo, lecz....
Tu westchnął.
— O moją drogą Lizkę nie bardzo się kłopoczę! gdyby nawet stało się coś!!
Hrabia naciągać zaczął rękawiczki, starannie chuchając w nie. Leliwa stał na pół nieprzytomny, smutny i zlękniony.
— Kiedyż? gdzie? zamruczał.
— Wiem tylko, że dziś, i że błazen Jeremi żądał, aby się strzelali na bardzo blizką metę.
Znowu poruszył ramionami.
— Gdzie ty dziś jesteś na obiedzie? dodał.
— Jeszcze nie wiem — rzekł Leliwa.... Lecz gdzieby się można dowiedzieć?
— Rzecz będzie głośna — nie da się to zataić, bo bez krwi się nie obejdzie — mówił hr. Ludwik. Dobrzeby było, aby ktoś przy Elizie się znalazł w téj chwili krytycznéj. Nie kochała ona go, ale żyli z sobą bardzo dobrze.... Adam doskonały człowiek....
Hrabiemu już było pilno, wychodził, wyniósł się, i pułkownik postanawiając być albo w resursie, albo w inném jakiém miejscu, gdzieby go pierwsza wiadomość nie minęła.
Dzień mu się wlókł nieznośnie długo; lecz równie ciężki był on do przebycia hrabinie Anieli, która chodziła u siebie po pokojach niespokojna, wzburzona, nie wiedząc jak się sprawa skończy, za którą w sumieniu odpowiadać miała.
Sekret pojedynku był tak zachowany, że wszyscy wiedzieli o nim zaraz, choć nikt godziny ani miéjsca nie był świadom. Rozprawiano o tém, a pani Zdzisławowéj przykro było, że wszyscy jednym głosem potępiali jéj protegowanego, a wystąpienie księcia znajdowali usprawiedliwioném.
Do pałacu hr. Lamberta nie doszła wiadomość jeszcze, a pani Zdzisławowa jéj tam zanosić nie mogła i dnia tego wstrzymała się od odwiedzin.
Leliwa po obiedzie, który zjadł na prędce w restauracyi, poszedł do resursy i tam zasiadł na czatach. Przychodzili i inni członkowie i goście, lecz wiadomości o pojedynku nie przynosił nikt. Powątpiewano nawet, czy ona tego dnia dojść może, domyślając się, że spotkanie gdzieś na wsi musiało nastąpić.
Dosyć późno pułkownik skończywszy wista swego, zwrócił się jeszcze do mieszkania księztwa. Słudzy powiedzieli mu, że księżna jest sama i niebardzo zdrowa.
Miał już zawracać, gdy powoli noga za nogą idący powóz zamknięty zatrzymał się u bramy. Wysiadł z niego znajomy doktor; Leliwa przyskoczył do drzwiczek i ujrzał na wysłaniu na prędce zrobioném leżącego księcia, z twarzą bladą, otoczonego chustami krwawemi.
— Gdzie ranny? zapytał doktora.
— Kula przeszła przez płuca — odparł doktor....
— Cóż ty mówisz? co myślisz? dodał pułkownik.
Doktor wymówném milczeniem i ruchem dał znać, że nie ma nadziei. Wynoszono księcia Adama z powozu, gdy wybiegła Eliza z rękami załamanemi i krzykiem....
Nie mógł posłyszeć pułkownik co do nachylonéj nad nim powiedział ranny, drzwi się zaraz zamknęły, doktor prosił, aby ich zostawiono w spokoju.
W resursie, do któréj powrócił Leliwa, już wiedziano szczegóły. Jeremi był ranny i miał kulą rozszarpane ucho....
— Oszelmował go! śmiano się. Książę Adam, któremu kula na wylot przebiła piersi, zdaniem wszystkich żyć nie mógł. Tragiczny wypadek sądzono surowo i nie na korzyść. Jeremiego, który z uchem swém zamknąć się musiał w najściślejszéj klauzurze, tak mu téj rany wstyd było....
Tegoż wieczoru pani Marta, bardzo ciekawa wypadku, pierwsza dowiedziawszy się szczegółów, zawiozła je do państwa Zdzisławowstwa.
Hrabina Aniela, z twarzą marmurowo-bladą, słuchała opowiadania, udając obojętność. Zdzisław był posępny. Markizowa śmiała się i bawiła jak dziecko.
— Jeremi będzie musiał zapuścić włosy długie, aby nie widać było, że nie ma ucha, bo mu, słyszę, jak nożem uciął książę!!
Następnego dopiero dnia hr. Lambertowi powiedziano o pojedynku. Pobiegł zaraz do księcia, namyślając się, czy nie wypada mu, mszcząc go, wyzwać powtórnie oszczercę.
Wpuszczono go natychmiast. Obraz straszny miał przed oczyma....
Książę Adam żył jeszcze i był przytomny, u łoża jego siedziała skamieniała, z suchemi oczyma żona. Gdy Lambert wszedł, spojrzała na niego, na męża i załamała ręce, a po chwili pochyliła się składając łzawy pocałunek na czole biednéj ofiary.
Rysy umierającego, gdyż wątpliwości nie było, że godziny jego są policzone, dziwnie się wydawały spokojne, wypogodzone, usta niemal uśmiechnięte. Gdy powoli hrabia się zbliżył ku niemu, chory osłabłe począł wyciągać ręce, i schwyciwszy dłoń Lamberta, zbliżył ją do rąk żony. Mówić nie mógł prawie. Milczenie śmierci panowało w pokoju, bo nikt nie umiał znaleźć słowa téj godziny strasznéj. Eliza z dumą i rezygnacyą siedziała schylona nad mężem, jakby mu ostatnie chwile chciała osłodzić — nie spuszczała z niego oka, — czuwała jak nad dziecięciem....
Doktor po krótkiém zatrzymaniu się hrabiego przy chorym, znajdował, że lepiéjby było, gdyby odszedł. Wrócił więc Lambert do ciotki, którą wiadomość ta znowu o chorobę przyprawiła....
Co chwila hrabia kazał sobie dawać znać jak się miał chory....
Sądy o pojedynku tak różne były jak ludzie, co je wydawali. Wszyscy prawie byli tego zdania, że jeśli książę umrze, Lambert się z wdową ożeni.
Hrabia Ludwik i hrabina Julia byli pewni tego, i pierwszy też nie czuł wielkiego żalu ze straty zięcia.... Matka umieściła się przy Elizie, nie chcąc jéj już odstąpić.
Powtarzające się zewsząd głosy, z taką stanowczością utrzymujące, że śmierć księcia nieochybnie połączy tę parę, panią Zdzisławową w rozpacz niemal wprawiały....
Z jéj więc rąk prawie miał nieprzyjaciel otrzymać to, czego pragnął.
— A! nigdy, nigdy w świecie! zawołała w duszy: gdyby niebo i ziemię poruszyć przyszło, nie pozwolimy na to!
Łzy się jéj krwawe w oczach kręciły. Rozgorączkowana pojechała do kasztelanicowéj, a że ją znalazła chorą, miała powód do pozostania przy niéj.
Wieczorem zaraz odważyła się jéj powiedzieć:
— Pani wie co po mieście głoszą, a pewno nie bez pewnéj słuszności, że teraz gdy księżna wdową zostanie, hr. Lambert nie zważając na słowa matki, na jéj wolę, niezawodnie się z nią ożeni. Do pani należy zapobiedz temu; jeśli pani tego nie potrafi, to nikt.... Jest to obowiązek. Sama na uszy moje słyszałam, na co poprzysiądz mogę, że nieboszczka mówiła: „Ani za życia, ani po méj śmierci nie dozwolę mu się z nią żenić. Pod klątwą zakażę w testamencie.“
— Nie słyszałam, aby to się w nim znajdowało — odparła kasztelanicowa, ale tego możesz być pewna, że ja całego mojego wpływu użyję, aby nie dopuścić tego związku.... Nigdy!...
— Zmiłujże się pani, wytrwaj w tém postanowieniu — dodała Aniela. Byłby to upadek rodziny, sponiewieranie się jéj. Popioły nieboszczki w grobieby zadrżały....
I przypadłszy zaczęła po rękach całować staruszkę, wołając:
— Pani zna moje przywiązanie do ich domu!! A! jabym téj sromoty nie przeżyła.
— Lambert nawet o tém pomyśleć nie może — odezwała się chora; — jeżeli mnie będzie mało, zwołam rodzinę, uklękniemy wszyscy, prosić go będziemy, aby nam tego wstydu nie czynił.
Nie ustąpiła Aniela, aż dopóki nie usposobiła kasztelanicowéj, już zresztą przygotowanéj z siebie do tego kroku — by za wczasu dała uczuć hrabiemu niemożność podobnego związku.
Książę żył jeszcze, i choć zgon jego mógł nastąpić co chwila, przeciągnęło się to spokojne konanie.
Wieczorem po odejściu Lamberta, zapytał o niego, zażądał go koniecznie, i Eliza posłała prosić, by przybył.
— Niech się im nie zdaje, rzekł cicho do zbliżającego się: że my ich potwarzom ustępujemy. Bądź przy mnie....
Kasztelanicowa dowiedziawszy się o poselstwie i wycieczce siostrzeńca, zasmuciła się bardzo, zaniepokoiła. Posyłała potém co moment dowiadywać się, czy nie powrócił? ale Lambert już od łoża chorego nie mógł się oddalić — został przy nim, siedział całą noc i cały dzień następny.
Ku wieczorowi tego dnia siły szybko uchodzić zaczęły.
Raz jeszcze książę ujął rękę przyjaciela i włożył ją w dłonie żony, czyniąc go jéj opiekunem.... Zamknął potém oczy spokojnie, i jakby usypiał — skonał.... Eliza uklękła przy łóżku jego płacząc, i ledwie matka potrafiła ją zbolałą odciągnąć od niego, uwożąc do siebie.
Przez cały dzień ten pani Zdzisławowa siedziała w salonie swym na kanapie, blada i wyczekująca. Byłaby dała wiele, ażeby książę mógł być ocalony.
Wieczorem z wolna otwarły się drzwi i wszedł Zdzisław nachmurzony. Stanął przed żoną.
— Umarł, rzekł krótko — umarł.... a Jeremiemu resztę ucha musiał doktor obciąć — i tak się wszystko skończyło....
Aniela nic nie odpowiedziała. Ściskało się jéj serce od gniewu i niepokoju. Chociaż pewna była energii kasztelanicowéj, trwoga ją jednak ogarniała....