Człowiek śmiechu/Część druga/Księga pierwsza/Rozdział czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ CZWARTY
Magister elegantiarum.

Jozyana, ma się rozumieć, nudziła się śmiertelnie.
Tymczasem lord Dawid Dirry-Moir zajmował stanowisko wcale poważne w postrzelonem życiu stołecznego grodu. Najwyższe społeczeństwo czcią go otaczało.
Zanotujmy naprzód jedno z najznakomitszych odznaczeń się lorda Dawida; oto odważył się nosić swoje własne włosy. Coprawda, była to już chwila rozpoczynania się reakcji przeciwko peruce. Podobnie jak później, w roku 1824, Eugenjusz Devéria ośmielił się pierwszy zapuścić brodę, tak w roku 1702 Price Devereux zuchwale zdobył się pierwszy ukazać publicznie pod pokrywką umiejętnego utrefienia własne, swoje rodzime włosy. Narazić w ten sposób swoje włosy, było to niemal narazić głowę. To też wywołało to oburzenie powszechne; a jednak Price Devereux był wice-hrabią Herefordu i parem Anglji. Został tedy znieważony, rzecz owa zasługiwała na to. Cóż kiedy właśnie w najgorętszym ogniu zjawił się nagle lord Dawid podobnież z własnemi tylko, zamiast peruki, włosami. Wypadki tego rodzaju zapowiadać zwykły koniec społeczeństw. Lord Dawid mocniej jeszcze został zelżony od wice-hrabiego Hereforda. Dzielnie jednak wszystko wytrzymał. Wprawdzie Price Devereux był pierwszym, Dawid Dirry-Moir zaś drugim z porządku. Z tem wszystkiem, trudniej bywa niekiedy być drugim, niż pierwszym. Na to mniej wprawdzie potrzeba genjuszu, ale za to męstwa więcej. Pierwszy, w upojeniu pomysłowości, mógł nie rozumieć niebezpieczeństwa; zato drugi dokładnie już widzi przepaść pod nogami, a jednak się w nią rzuca. Otóż w tę otchłań nienoszenia więcej peruki Dawid Dirry-Moir skoczył bez namysłu. Później już ich poczęto naśladować; zdobyto się, po tych dwóch rewolucjonistach, na odwagę noszenia własnych włosów; aż wreszcie nadciągnął puder, jako okoliczność łagodząca.
Chcąc raz wyjaśnić stanowczo ten tak ważny dziejowy wypadek, powiedzmy mimochodem, że prawdziwe pierwszeństwo w tym względzie należy Krystynie Szwedzkiej, która to, jak wiadomo, lubiła się ubierać po męsku; ukazała się zaś razu jednego, a było to w roku 1680, z rodzimemi swemi włosami na głowie, wprawdzie upudrowanemi i nastroszonemi bez fryzury, w sposób tak zwany podrastający. Coprawda, posiadała także w dodatku „kilka włosów na brodzie“, jak twierdzi Misson.
W następstwie Papież przez bullę z marca roku 1694 niemały zadał cios peruce, zabraniając ją na głowach biskupów i księży, a wreszcie i całego niższego duchowieństwa.
Lord Dawid tedy nie „używał peruki, a zato nosił buty z krowiej skóry.
Wielkie te sprawy słusznie zyskiwały mu podziw powszechny. Nie było klubu, któregoby nie był leaderem, nie było walki bokserskiej, w którejby go nie żądano za referee. Referee, był to sędzia.
Sam ułożył niejedną klubową ustawę high life’u; założył nawet kilka wytwornych stowarzyszeń, z których jedno, Lady Guinea, istniało jeszcze na przedmieściu Pall-Mall w roku 1772. Lady Guinea był to klub, w którym się roiło od modnej młodzieży. Grywano tam w karty. Najmniejszą stawkę stanowił rulon złożony z pięćdziesięciu gwinei, i nie bywało nigdy na stole mniej jak dwadzieścia tysięcy gwinei. Każdy z grających miał przy sobie stoliczek do postawienia filiżanki z herbatą, a także szkatułki ze złoconego drzewa, w której się mieściły rulony złota, każdy równie, na podobieństwo służących, kiedy się zabierają do czyszczenia noży, wdziewał na ręce skórzane mankiety, dla ochraniania koronek, podobneż skórzane kołnierze dla zabezpieczenia krez; na głowy zaś, dla zasłony oczu od zbytecznego blasku lamp, a także utrzymania w porządku fryzury, szerokie słomiane kapelusze, pokryte kwiatami. Na twarze wdziewali maski, ażeby nie zdradzać swego wzruszenia, szczególnie przy grze w kwindecza. Wszyscy też ubrania swoje wkładali na wywrót, dla ściągnięcia sobie powodzenia.
Lord Dawid był członkiem Beefsteack-Klubu, Surly-Klubu, Split-farthing-klubu, klubu Gburów i klubu Lichwiarzy, także klubu Zapieczętowanego Węzła, Sealed Knot, Klubu Rojalistów i stowarzyszenia Marcina Scribblerusa, założonego przez Swifta w miejsce Klubu Rota, ustanowionego przez Miltona.
Jakkolwiek sam piękny, należał jednak do klubu Brzydkich. Klub ten poświęcony był potworności. Brano tam na siebie zobowiązanie pojedynkować się nie za żadną piękną kobietę, ale za brzydkiego jakiegoś mężczyznę. Główna sala klubu ozdobiona była najszkaradniejszemi portretami: Tersyta, Tribouleta, Dunsa, Hudibrasa, Scarrona; na kominku stało tam popiersie Ezopa, umieszczone pośród dwóch jednookich, Coclesa i Camoensa; ponieważ Cocles był ślepy na oko lewe, a Camoens na prawe, każdy z nich tedy nadstawiony był od strony swojej ślepoty, tak, że dwa te bezoczne profile spoglądały na siebie twarzą w twarz. Dnia, kiedy się dowiedziano, że piękna pani Visart dostała ospy, klub Brzydkich wniósł toast za jej zdrowie. Klub ten kwitnął jeszcze w początkach dziewiętnastego stulecia, posłał nawet dyplom na członka honorowego sławnemu Mirabeau.
Od czasu ponownego wstąpienia na tron Karola II kluby rewolucyjne zostały zniesione. Zburzono, na małej uliczce sąsiadującej z Moorfields, szynkownię, w której zasiadał Klub Calf’s Head, Klub Cielęcej Głowy, tak nazwany, ponieważ 30 stycznia 1649, w dniu, w którym polała się krew Karola I na rusztowaniu, pito tam w cielęcej czaszce czerwonem winem zdrowie Cromwella. Miejsce klubów republikańskich zajęły kluby monarchistyczne. W klubach tych zabawiano się nader przyzwoicie.
Był naprzykład tak zwany She romps Club. Brano ci z ulicy pierwszą lepszą przechodzącą kobietę, mieszczkę, ma się rozumieć jak najmniej starą i jak najmniej brzydką; wpychano ją gwałtem do klubu i tam kazano jej chodzić na rękach, z nogami w górę, z twarzą zasłoniętą przez opadające suknie. Jeżeli się temu opierała, umiano dodać jej ochoty szpicrutą, smagając to, co już nie było zakryte. Działo się to, jak widzimy, z własnej jej winy. Poganiacze przy tym rodzaju zabawy nazywali się „podbudzaczami“.
Był także tak zwany klub Błyskawic Gorąca, przenośnie zaś Merry-danses. Urządzano tam tańce murzynów z białemi, tak zwane timtirimbas peruwiańskie, mianowicie Mozamala, co znaczy „dziewczyna ladaco“, w końcu którego tancerka musiała usiąść na kupie otrębów, a następnie wstać, pozostawiając ślad odciśnięty. Urządzano sobie widowiska z wiersza Lukrecjusza:

Tunc Venus in sylvis jungebat corpora amantum.

Był także Hellfire-Club, Klub Płomieni, gdzie szło o to, żeby być bezbożnym. Były to szranki dla świętokradztw wszelkiego rodzaju. Piekło wystawiono tam na licytację, w nagrodę za najlepsze bluźnierstwo.
Był także klub Uderzeń Głowy, tak zwany od tego, że tam głowami uderzano ludzi. Upatrzywszy sobie jakiego pierwszego lepszego wyrobnika z ulicy, o szerokiej piersi a niezbyt mądrej powierzchowności, stawiano mu do wypicia kufel porteru (w potrzebie zaś umiano go zmusić do jego przyjęcia), byle tylko wzamian pozwolił sobie dać cztery razy głową w piersi. I dopiero z tego powodu robiono zakłady. Zdarzyło się raz, że jakiś tęgi Walijczyk, nazwiskiem Gogangerdd padł trupem za trzeciem powtórzeniem tej operacji. Rzecz ta narobiła rozgłosu. Zarządzono śledztwo i użyci do niego biegli wyrzekli następującą opinję: „Umarł skutkiem wzdęcia serca, spowodowanego nadużyciem trunku“. W istocie Gogangerdd wypił pomieniony wyżej kufel porteru.
Był jeszcze Fun-Club. Fun, podobnie jak cant, jak humour, jest wyrazem, który się przetłomaczyć nie da. Fun tak się ma do żartu, jak pieprz do soli. Dobrać się do czyjego domu, zbić tam kosztowne zwierciadło, pokiereszować familijne portrety, otruć psa domowego, kota wsadzić do klatki, wszystko to nazywało się „sprawić komuś fun“. Rozpuścić fałszywą wieść o czyjejś śmierci i tym sposobem całą rodzinę przyodziać w żałobę, nazywało się funem. Nie co innego także, jak fun, wykroiło razu jednego dziurę prostokątną w szacownym obrazie Holbeina, w Hampton-Court. Fun dałby był niewiedzieć co za to, gdyby to on był poodtrącał obadwa ramiona sławnej Wenerze z Milo. Za Jakóba II pewien młody lord miljonowy, podłożywszy nocą ogień pod jakąś chatę, do serdecznego śmiechu pobudził Londyn cały i skutkiem tego został nawet obwołany królem Funu. Biedacy z owej chaty nader pociesznie uciekali w koszulach. Członkowie Fun-Clubu, wszyscy jak najznakomitszego pochodzenia, włóczyli się po mieście w porze, w której już ogólnie spano, i w wycieczkach tych obrywali zawiasy u okiennic, odrąbywali rury od studni, zawalali wodozbiory, zrzucali szyldy, niszczyli zasiewy po ogrodach, gasili latarnie, podpiłowywali belki, podpierające domy, wytłukiwali okna, i to przedewszystkiem w dzielnicach najuboższych. Byli to wszystko ludzie bardzo bogaci. Stąd każda skarga pozostawała bezskuteczną. I zresztą była to, jak powiedzieliśmy, zabawa. Obyczaje te nie ze wszystkiem jednak wyszły z mody; dziś jeszcze tu i owdzie na ziemi angielskiej, w Guernesey naprzykład, zdarza się również, że ci nocą potrosze dom nadskubią, to ci parkan rozwalając, to urywając kołatkę od drzwi i t. p. Gdyby to biedacy te rzeczy działali, posłanoby ich na galery; ale to jest najczęściej przyjemna młodzież złota.
Najznakomitszemu jednak z tych wszystkich klubów przewodniczył władca niejaki, noszący zwykle półksiężyc na czole, nazywający się zaś „Wielki Mohock“. Ten tedy Mohock-Club jeszcze o wiele poprzednie stowarzyszenie w dowcipie przewyższał. Broić złe, byle złe broić, takie było zadanie tego klubu. Słowem, obrał on był sobie szczytny cel szkodzenia. Ku temu zaś wszelkie środki były dobre. Stając się Mohockiem, już tem samem wykonywano przysięgę szkodzenia całemu światu. Szkodzić za jakąbądź cenę, mniejsza jak, komu i kiedy, było tam najświętszym obowiązkiem. Każdy z członków Mohock-Clubu obowiązany był mieć jakiś talent; i tak, jeden był naprzykład „nauczycielem tańca“, to jest zmuszał do podrygania prostych ludzi, łaskocząc im łydki końcem szpady. Inni znowu umieli „dawać na poty“, to jest ni stąd ni zowąd na ulicy, w sześciu lub ośmiu z rapirami w ręku, otoczyć, trzymając się kręgiem, pierwszego lepszego przechodnia; ten, zewsząd okrążony, musiał koniecznie stać plecami do któregoś z napastników, za co dźgnięty w grzbiet szpadą, skoro się obrócił w drugą stronę, spotykało go znowu to samo od kogo innego, i tak nieustannie aż do skutku; kiedy się już nim w ten sposób dostatecznie ubawiono, oddawano go jeszcze w opiekę lokajom, którzy go grzmocili kijami dla nauczenia przyzwoitości. Byli znowu tacy, którzy robili ludziom lewka; to znaczy, że nagle w przystępie pustej wesołości osadzali na miejscu kogoś z przechodzących, zgniatając mu nos uderzeniem pięści i jednocześnie wpychając mu w oczy oba palce skrajne. Jeśli przypadkiem w robocie tej wypłynęły oczy, sumiennie za nie płacono.
Takie były z początkiem osiemnastego wieku rozrywki bogatych próżniaków Londynu. Próżniacy paryscy mieli także swoje. Margrabia de Charolais strzelał dla zabawki do przechodniów z progu drzwi swego pałacu. Już to w każdym czasie młodość pożytecznie umiała się zabawiać.
Lord Dawid Dirry-Moir składał przynajmniej w te wytworne urozmaicenia życia niemało hojnej pańskości. Wprawdzie tak samo, jak i kto drugi, z przyjemnością podłożył ogień pod drewnianą chatę, jednak, coprawda, odbudowywał ją potem z cegły lub z kamienia. Zdarzyło mu się również zmusić do tańczenia na rękach dwie młode kobiety w She romps klubie. Z tych jedna była dziewczyną, więc ją wyposażył; drugą zaś, jako mężatkę, wynagrodził daniem jakiejś posady jej mężowi.
Walki kogutów zawdzięczały mu chwalebne udoskonalenia. Prawdziwie, rozkosz to była widzieć lorda Dawida, układającego koguta do potyczki w szrankach. Wiadomo jest, że, walcząc, koguty tak samo chwytają się za pióra, jak ludzie za czupryny. Otóż lord Dawid starał się koguta swego zrobić jak być może najbardziej łysym. W tym celu starannie przycinał mu nożyczkami wszystkie pióra w ogonie; od głowy zaś ku skrzydłom wszystkie pierze z karku. „Tyle mniej będzie środków zaczepki dla nieprzyjaciela“, mawiał. Poczem rozczapierzał skrzydła swego koguta i przycinał w ostrze każde pojedyńcze pióro, tak, że się z tego robiło całe zbiorowisko morderczych pocisków. „A to znowu dla oczu przeciwnika“, mówił. Następnie starannie oskrobywał mu nogi scyzorykiem, wyostrzał szpony, osadzał u pięty ostrogę stalową kończatą i siekącą. Pluł mu na głowę, napluwał mu na szyję, słowem, namaszczał go śliną, jak to się niegdyś oliwą nacierało atletów, co zrobiwszy, dopiero wtedy puszczał go w szranki, wołając: „Oto w jaki sposób koguta można zmienić w orła i jak to kuchenne zwierzę przerabia się w zwierza gór“.
Lord Dawid chętnie także brał udział w walkach na kułaki; był też w tym względzie niemal wyrocznią. Zwykle w takich razach on to urządzał wbijanie kołków i zaciąganie postronków, on także oznaczał ilość sążni, jaką miała zajmować przestrzeń szranków. Jeżeli był sekundantem, nie odstępował na krok swojego boksera, ale owszem, w jednej ręce butelkę trzymając, w drugiej gąbkę, wołał mu nieustannie: „Strike fair“ (bij dzielnie), podszeptywał mu różne wybiegi, doradzał przez cały ciąg walki, ocierał go z krwi, podnosił, jeśli został powalony, brał go na kolana, wkładał mu szyjkę od butelki w zęby i, w własne swoje usta nabrawszy wody, strzykał mu ją w kształcie drobnego deszczu w oczy i w uszy, co, jak wiadomo, orzeźwia nawet umierającego. Jeżeli był obrany sędzią, przestrzegał zachowania przepisów w uderzeniach, surowo zabraniał komukolwiek z wyjątkiem sekundantów towarzyszyć walczącym, ogłaszał zwyciężonym zapaśnika, który nie stanął nawprost swego przeciwnika, czuwał nad tem, ażeby rundy nie trwały dłużej nad pół minuty, nie pozwalał na „butting“, groźnie zabraniał uderzenia głową, przeszkadzał szturchać zapaśnika powalonego na ziemię. Cała ta jednak głęboka wiedza nie dawała mu bynajmniej pedanterji i w niczem też nie przynosiła ujmy swobodnej jego wytworności.
Nie zdarzyło mu się też nigdy, jak to bywa bardzo często, że trzymający to za tym, to za tamtym zakłady, w przystępie zapalczywości, chcąc przyjść w pomoc upadającym na siłach bokserom i zarazem przeważyć szalę na swoją stronę, zuchwale przeskakują zaporę, dobywają się do szranków, a niekiedy nawet zrywają postronki, obalają kołki i tłum nie jedni z drugimi mieszają się do walki. Przeciwnie, lord Dawid był jednym z tej niewielkiej liczby sędziów, których niktby się wygrzmocić nie ośmielił.
W trenowaniu bokserów nie miał sobie równego. Bokser, którego sam raczył wprawiać ku walce, zgóry mógł być pewny zwycięstwa. Lord Dawid wybierał sobie zwykle siłacza, tęgiego ciałem jakby opoka, wysokiego jak wieża, i odrazu przybierał go za własne dziecko. Przeprowadzić ze stan u odpornego do zaczepnego tę bryłę człowieczą, oto zadanie, jakie sobie stawiał. W tym względzie był niezrównany. Raz tego cyklopa przybrawszy za swego, już go nie opuszczał ani na chwilę. Stawał mu się niemal mamką. Ściśle wymierzał mu wino, odważał mięso, odliczał godziny snu. On to przecież, nie kto inny, jest wynalazcą tego cudownego sposobu hodowania atlety, co w nowszych czasach Moreley tylko odświeżył i za swoje podał. Zrana surowe jedno jajko i szklanka herbaty, w południe udziec barani napół surowy i herbata, o godzinie czwartej herbata z grzankami, wieczorem lekkie piwo i znów grzanki. Poczem rozbierał swojego wychowańca, nacierał go i kładł do łóżka. Na ulicy nie spuszczał go z oczu, troskliwie oddalając od niego wszelkie niebezpieczeństwa, jak: rozbiegane konie, pijanych żołnierzy, ładne dziewczęta. Pilnie bowiem czuwał nad jego cnotą. Ta pieczołowitość macierzyńska przydawała coraz nowych udoskonaleń wychowywanemu w ten sposób zapaśnikowi. Lord Dawid uczył go uderzenia pięścią, wybijającego zęby, i znowu uderzenia dużym palcem w celu wysadzenia oka. Nic mocniej nad to rozczulającego. Przygotowywał się w ten sposób do życia politycznego, w którem miał później wystąpić. Niemała to rzecz być skończonym kawalerem.
Przepadał też za wszelkiego rodzaju zabawą uliczną, wystawami, menażerjami, hecami, teatrami sztuk łamanych, skoczków, błaznów, kuglarzy, sztukami cudowisk jarmarcznych, słowem za wszystkiem, co tylko gdzie podziwiano pod golem niebem, na rynkach, lub rogach zaułków. Prawdziwy angielski magnat koniecznie upodobanie jakieś musi z ludem podzielać; z tego też powodu lord Dawid troskliwie uczęszczał nietylko do szynkowni, ale i do najbardziej podejrzanych gospód, równie Londynu, jak i wszystkich pięciu portów. Ażeby, nie narażając powagi zajmowanego przezeń w służbie morskiej stopnia, mógł się niekiedy pobić z lada posługaczem okrętowym lub cieślą, kładł na siebie, wybierając się w podobne miejsca, kurtę marynarską. Do przeobrażeń tego rodzaju wielce mu było dogodne, że nie nosił peruki; lud bowiem prosty, nawet jeszcze za Ludwika XIV, zachował był własne włosy, tak jak lew grzywę. W ten sposób był swobodny.
Prości ludzie, z którymi się lord Dawid kumał na owych schadzkach, wielkie mieli dla niego poważanie, ani się domyślając, że był lordem. Nazywano go tam poufale Tom-Jim-Jack. Pod imieniem tem używał wielkiej wziętości i sławy pomiędzy tym motłochem. Przyznać mu należy, że po mistrzowsku umiał włazić w błoto. Przy sposobności też rad się dawał we znaki kułakiem. Ta znakomita strona jego życia znana była lady Jozyanie, owszem, wielce nawet przez nią ceniona.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.