Człowiek śmiechu/Część druga/Księga pierwsza/Rozdział trzeci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek śmiechu |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | L’Homme qui rit |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Około roku 1705, jakkolwiek lady Jozyana miała już wtedy lat dwadzieścia trzy skończonych, lord zaś Dawid czterdzieści cztery, małżeństwo pomiędzy nimi jeszcze nie przyszło do skutku, a to z najprostszych przyczyn w świecie. Czy się nienawidzili? Nie, bynajmniej. Tylko że to, co wiesz, że ci nie ucieknie, nie kusi cię bardzo do pośpiechu. Jozyana poprostu pragnęła pozostać wolną, Dawid zaś zostać młodym. Związać się najpóźniej, jakby tylko było można, wydawało mu się przedłużeniem młodości. Nie brakło w tych dwornych czasach zapóźnionych młodzieńców; siwiało się bawidamkiem; peruka była wspólnikiem, później puder był pomocą. Mając pięćdziesiąt pięć lat, lord Karol Gerrard, baron Gerrard z Gerrardów z Bromley, napełniał Londyn swojemi konkietami. Ładna i młoda księżna Buckingham, hrabina Coventry szalała z miłości z siedemdziesięcio siedmio letnim pięknym Tomaszem Bellasye, wicehrabią Falcomberg. Przytaczano sławne wiersze Kornela siedemdziesięcioletniego do dwudziestoletniej kobiety: „Marquise, si mon visage...“ Kobiety miały także powodzenie w jesieni swojego życia, świadkiem Ninon i Marion. Takie były modele.
Jozyana i Dawid zostawali z sobą w stosunku zalotności, z pewnym właściwym odcieniem. Nie kochali się, ale się sobie podobali. Wystarczało im wiedzieć, że do siebie należeć mają. Poco się spieszyć z ostatecznem zakończeniem tego wszystkiego? Ówczesne utwory wyobraźni ogromnie zachęcały kochanków i narzeczonych do podobnego zatrzymania się w miejscu; co nawet bardzo było w modzie. Do tego Jozyana, wiedząc o swojem nieprawem pochodzeniu, czuła się przecież księżniczką i nazbyt sobie cenić to umiała, aby jej spieszno było przyjąć jakiebądź zobowiązanie. Zresztą nie miała nic przeciw lordowi Dawidowi. Lord Dawid zdawał jej się przystojny, ale to w układ nie wchodziło. Znajdowała go także ze wszech miar wytwornym.
Wytworność to wszystko. Nawet Caliban, gdyby go sobie wytwornym wyobrazić, pozostawiłby daleko poza sobą Arjela, jeśliby ten był biedakiem. Lord Dawid był piękny, — tem lepiej; ale piękności brak często wyrazu, otóż lord Dawid nie miał nawet tej ułomności. Zakładał się, boksował, zadłużał; Jozyana bardzo się zajmowała sławą jego koni, jego psów, jego przegranych w karty, jego miłosnych powodzeń. Ze swej strony zaś lord Dawid ulegał urokowi księżniczki Jozyany, dziewicy bez plamy, ale też i bez zbytecznej drażliwości sumienia, dumnej, nieprzystępnej i śmiałej. Pisywał do niej sonety, które niekiedy czytywała. W sonetach tych twierdził zwykle, że posiadać ją byłoby to wynieść się aż ponad gwiazdy, co mu nie przeszkadzało wszakże odkładać to wyniesienie zawsze do przyszłego roku. Dworował w przedpokoju serca swojej narzeczonej, nie przestępując jego progu, i to im obojgu wielce dogadzało. Tymczasem u dworu mocno uwielbiano wysoki smak podobnego odwlekania.
Lady Jozyana mawiała: — Co za nieznośna rzecz, być zmuszoną wyjść za lorda Dawida, kiedybym sto razy wolała się w nim zakochać.
Jozyana była cała ciałem. Nic nad to nie było wspanialszego. Wzrost miała wysoki, nawet za wysoki. Włosy jej posiadały odcień, któryby nazwać można płowo-płomiennym. Była dobrej tuszy, świeża, silnej budowy, biała i różowa, do tego nadzwyczaj śmiała i dowcipna. Spojrzenie miała może nazbyt wyraziste. Nie można jej było wytknąć ani jednego kochanka, ale też i nie grzeszyła niewinnością. Oszańcowywała się naokoło pychą. Zwyczajni ludzie? — Cóż znowu! Zaledwie bożek byłby jej godnym — albo też potwór. Jeżeliby cnota polegała na niedostępności, to w takim razie Jozyana była istnym jej ideałem, pozbawionym wszakże wszelkiej czystości. Nie miała przygód miłosnych, jedynie przez pychę; ale nie gniewałaby się, gdyby ją o to posądzano; byleby tylko były wyjątkowe, a zwłaszcza odpowiadały stanowisku osoby takiej, jak ona. Mało przywiązywała wagi do swojej dobrej sławy, a zato wiele dbała o rozgłos. Wydawać się łatwą do zdobycia, a być nie do zdobycia, to dopiero prawdziwe arcydzieło. Jozyana czuła w sobie tyleż majestatu, co i zmysłowości. Była to piękność zdobywcza; raczej zagarniała, aniżeli czarowała. Po sercach stąpała. Była zupełnie ziemska. Zarównoby się zdziwiła, gdyby jej kto w jej piersi duszę ukazał, jak i gdyby jej u ramion skrzydła wytknięto. Lubiła rozprawiać o filozofji Lockego. Zresztą była uprzejma. Podejrzewano, że umiała po arabsku.
Być ciałem i być kobietą, to dwie rzeczy różne. Jozyana nie posiadała bynajmniej tej kobiecej strony słabej, która bywa naprzykład litością a tak łatwo przechodzi w miłość. Ale nie dlatego, żeby miała być nieczułą. Staroświeckie porównanie ciała kobiecego z marmurem najzupełniej jest nietrafne. Piękność ciała właśnie na tem polega, żeby nie być marmurem; rzeczą jej jest: zdradzać serca tętno, drżeć, rumienić się, krwią napływać, mieć jędrność bez twardości; być białą, nie będąc zimną; miewać swoje dreszcze i swoje niemoce; słowem, być życiem, podczas kiedy marmur jest śmiercią. Ciało, u pewnego stopnia piękności, posiada niemal prawo do obnażenia; samo z siebie na rzuca się ono olśnieniem, niby zasłoną; ktoby był Jozyanę ujrzał nagą, kształty jej nieinaczejby mu się uwidomiły, jak tylko poprzez mgłę świetlaną. W stanie takim radaby się była ukazała satyrowi lub rzezańcowi. Miała w sobie coś z dumnej rozpusty mitologicznej. Zrobić komuś zna gości swej katuszę, przywieść do rozpaczy żądze jakiego Tantala, byłoby ją do najwyższego stopnia ubawiło. Jowisz stworzył ją Nereidą, król księżniczką. Stąd podwójna promienistość, tworząca blask dziwny tej przedziwnej istoty. Podziwiając ją, czułeś, że się stajesz bałwochwalcą i służalcem. Początek jej dała plama urodzenia i odmęty oceanu. Zdawała się wyszłą z piany morskiej. Przeznaczenie rzuciło ją na powierzchnię wody, ale w wielki wir królewskiego świata. Miała w sobie coś z fali, coś z trafu ślepego, coś z pańskości i burzy. Była światła, nawet uczona. Nigdy żadna namiętność przystępu do niej nie znalazła, a każda została przez nią zgłębiona. Posiadała wstręt do urzeczywistnień, ale i pociąg do nich także. Gdyby sobie była sztylet pchnęła w piersi, to tylko tak, jak Lukrecja, po wszystkiem. Wszelkiego rodzaju zepsucia, wprawdzie tylko w stanie przywidzenia, znajdowały miejsce w tej dziewicy. Była to możliwa A starta w osobie rzeczywistej Djany. Była ona, z całem zuchwalstwem świetnego swego rodu, wyzywającą jednocześnie i nieprzystępną. Z tem wszystkiem mogła także uznać za zabawne urządzenie samej sobie upadku na drodze cnoty. Siedzibę miała w świetlistym obłoku chwały, skąd kusiło ją niekiedy zstąpić, a może i ciekawość brała runąć nagle, Coprawda, była nieco za ciężka na ten swój obłok powietrzny. Upadek m a swoje powaby. Swoboda życia pańskiego sama już z siebie upoważnia do próby w tym względzie, i wysokiego rodu osoba bawić się tam może bezkarnie, gdzieby mieszczka bez ratunku przepadła. Jozyana urodzeniem swojem, pięknością, usposobieniem, światłością rozumu była niemal królową. Czas jakiś zachwycona się czuła Ludwikiem de Boufflers, który był zdolny w dwóch palcach skruszyć podkowę. Odżałować nie mogła, że Herkulesa nie było już na świecie. Życie jej upływać się zdawało w dziwnem oczekiwaniu jakiegoś nieporównanego i zmysłowego ideału.
Moralnie rzeczy biorąc, Jozyana nasuwała sobą myśl, zamkniętą w owym wierszu listu do Pizonów: Desinit in piscem.
Brzydka ryba zakończa dziewicę urodną.
Była to szlachetna pierś, świetne łono, miarowo falujące tętnami królewskiego serca, spojrzenie żywe i jasne, postać, przedstawiająca za rysy czyste i wyniosłe; wszakże wszystko to razem wzięte, gdzieś pod wodą, w przezroczy mętnej, łatwo przedstawiać mogło swój dalszy ciąg falistemi, nadludzkiemi kształtami — może smoczemi i potwornemi. Była to wspaniała cnota, kończąca się zepsuciem w głębokościach marzeń.
Do tego wykwintnisia.
Tak kazała moda.
Proszę sobie przypomnieć Elżbietę.
Elżbieta jest typem, który w Anglji panował przez trzy wieki, szesnasty, siedemnasty i osiemnasty. Elżbieta jest więcej niż Angielką, jest anglikanką. Stąd głęboki szacunek kościoła episkopalnego dla tej królowej, szacunek odczuty przez kościół katolicki, który mieszał do tego trochę klątwy. W ustach Sykstusa V, wyklinającego Elżbietę, przekleństwo upodabnia się do madrygału. „Un gran cervello di principessa“, mówi on. Marja Stuart mniej zajęta sprawą kościoła, a bardziej sprawą kobiecości, mało miała szacunku dla swojej siostry Elżbiety, pisała do niej jako królowa do królowej i jako kobietka do świętoszki: „Twoje trzymanie się zdaleka od małżeństwa pochodzi z tego, że nie chcesz stracić swobody miłości“.
Marja Stuart bawiła się wachlarzem, a Elżbieta toporem. Nierówna gra. Zresztą obie rywalizowały na polu literatury. Marja Stuart pisała wiersze francuskie, Elżbieta tłomaczyła Horacego. Elżbieta brzydka ogłaszała się piękną, lubiła czterowiersze i akrostychy, kazała sobie dawać klucze miast przez kupidynów, usta składała w ciup po włosku, przewracała okiem po hiszpańsku, miała w swojej garderobie trzy tysiące ubrań i toalet, w których było kilka kostjumów Minerwy i Amfitrydy, ceniła Irlandczyków dla szerokości ramion, przykrywała swoje watówki zdobnemi blaszkami i naszyciami, przepadała za różami, wymyślała, klęła, tupała, biła pięścią swoje damy dworu. Dudleya posyłała do djabła, biła kanclerza Burleigha, który płakał, stary głupiec, pluła na Mattewa, biła po karku Hattona, policzkowała Essexa, pokazywała swoje udo Bassompierre’owi, była dziewicą.
To co zrobiła dla Bassompierre’a, królowa Saba zrobiła dla Salomona[1]. A więc było to przyzwoite, ponieważ pismo święte stworzyło precedens. To co jest biblijne, może być anglikańskie. Precedens biblijny dochodzi nawet do tego, że robi dziecko, które się nazywa Ebnehaquem albo Melilechet, co znaczy syn Mędrca.
Czemu takie obyczaje miałyby być złe? Cynizm tyleż znaczy co hipokryzja.
Dzisiaj Anglja, która ma Loyolę zwanego Wesley, spuszcza nieco oczy przed tą przeszłością. Nie jest jej ona po myśli, ale jest z niej dumna.
W tych obyczajach istniał pociąg do potworności, szczególnie do kobiet, a specjalnie pięknych. Pocóż być pięknym, jeżeli się nie ma koczkodona? Pocóż masz być królową, jeżeli potworek nie mówi ci ty? Marja Stuart była łaskawą dla karła Rizzio. Marja Teresa hiszpańska spoufaliła się trochę z murzynem. Stąd czarna ksieni. W alkowach wielkiego wieku garb był dobrze widziany; świadkiem marszałek de Luxembourg, a przed Luxembourgiem Kondeusz, „ten mały człowiek tyle ładny“.
Nawet piękne same mogły być bez uszczerbku koślawe. Było to przyjęte. Anna Boleyn miała jedną pierś większą niż drugą, sześć palców przy jednej ręce, jeden ząb, rosnący nad innym. Lavalliere utykała. Nie przeszkodziło to temu, te Henryk VIII oszalał, a Ludwik XIV tracił głowę.
Ze strony moralnej te same krzywizny. Prawie, że nie było kobiety z wysokich sfer, któraby nie była wypadkiem teatologicznym. W Agnieszce mieściła się Meluzyna. Było się kobietą w dzień, a wampirem w nocy. Szło się na plac tortur, żeby całować świeżo ścięte głowy, zatknięte na żelazne szpice. Małgorzata Valois, prababka wykwintniś, nosiła na swoim pasku zamknięte na kłódkę w blaszanych pudełkach, przyszytych do sukni, wszystkie serca swoich małych kochanków. Henryk IV schował się pod te watówki.
W XVIII wieku księżna Berry, córka regenta, połączyła te wszystkie kreatury w jeden typ plugawy i królewski.
Pozatem piękne panie znały łacinę.
Było to od XVI wieku wdziękiem kobiety. Joanna Grey posunęła elegancję aż do umiejętności hebrajskiego.
Księżna Jozyana bawiła się łaciną. Pozatem inna jeszcze wykwintność: była katoliczką. W sekrecie powiedzmy to: raczej jak jej wuj Karol II niż jak jej ojciec Jakób II. Jakób dzięki swojemu katolicyzmowi stracił koronę, a Jozyana nie chciała ryzykować swojego parostwa. Oto dlaczego katoliczka w domowem pożyciu i wśród wyrafinowanych i subtelnych, nazewnątrz była protestantką. Dla motłochu.
Ten sposób pojmowania religji jest przyjemny; korzysta się ze wszystkich dóbr, związanych z oficjalnym kościołem episkopalnym, a później umiera się jak Grotius z opinją katoliczki i ma się ten zaszczyt, że ojciec Petau odprawia mszę.
Chociaż tłusta i zdrowa Jozyana, kładziemy na to nacisk, była doskonałą wykwintnisią, chwilami jej zaspany i zmysłowy sposób przeciągania końca zdania naśladował wyciągnięcie łap tygrysicy, chodzącej po dżungli. Pożyteczność wykwintności leży w tem, że to umniejsza rodzaj ludzki. Nie robi się mu już zaszczytu należenia do niego.
Przedewszystkiem trzymać rodzaj ludzki na odległość — oto co ma wagę.
Gdy się nie ma Olimpu, bierze się hotel Rambouillet.
Juno na poprzestaje na Aramincie. Niewysłuchane roszczenie boskości stwarza wymuszoną lalkę. W braku piorunów ma się impertynencję. Świątynia kurczy się w buduarze. Nie mogąc być boginią, jest się bożyszczem.
Jest pozatem w wykwintności pewna pedanterja, która podoba się kobietom. Kokietka i pedant są dwoma sąsiadami. Ich połączenie jest widoczne u wykwintnego zarozumialca. Subtelność pochodzi ze zmysłowości. Łakomstwo daje delikatność. Zblazowany grymas przystoi pożądaniu, a nadto słaba strona kobiety czuje się bronioną przez całą kazuistykę galanterji, która wykwintnisiom zastępuje skrupuły. Jest to obwarowanie z rowem wkoło. Każda „wykwintnisią udaje odrazę. To chroni.
Przyzwoli się, ale się pogardza. Tymczasem.
Jozyana była niepokojąca; czuła w sobie taki pociąg do bezwstydu, że udawała surowość. Cofnięcie się dumy w kierunku przeciwnym naszym wadom prowadzi nas do wad odwrotnych. Nadmiar wysiłku by być niewinną czyniło ją kobietą udanej surowości obyczajów. Być zbytnio w postawie obronnej, to oznacza tajemne pożądanie ataku. Kto jest srogi, nie jest surowy. Zasklepiała się w bezczelnej wyjątkowości swojego stopnia i swojego urodzenia, zamyślając może jednocześnie, jakeśmy to powiedzieli, jakiś nagły wypadek.
Była to jutrzenka XVIII wieku. Anglja zarysowywała to, co we Francji było regencją. Walpole i Dubois są sobie bliscy. Malborough bił się przeciw swojemu ex-królowi Jakóbowi II, któremu, jak mówiono, sprzedał swoją siostrę Churchill. Bolingbroke błyszczał a Richelieu się ukazywał. Galanterja uważała za wygodne pewne pomięszanie stopni: ścisłego obcowania dokonywały nałogi. Miało się później dokonać przez poglądy. Przestawanie z motłochem, preludjum arystokratyczne, zaczynało to, co rewolucja miała skończyć. Nie było się bardzo daleko od Jelyotta, publicznie siedzącego w biały dzień na łóżku markizy Epinay. Coprawda obyczaje się powtarzają, XVI wiek widział czepek nocny Smetony na poduszce Anny Boleyn.
Jeśli kobieta znaczy grzech, jak nie wiem już jaki sobór to stwierdził, nigdy kobieta nie była bardziej kobietą, jak w tych czasach. Nigdy osłaniając swoją kruchość wdziękiem, a słabość wszechmocą, bardziej rozkazująco nie dała sobie przebaczać. Zrobić z zakazanego owocu, owoc dozwolony — to upadek Ewy; ale zrobić z owocu dozwolonego owoc zakazany — to jej triumf. Kończy ona na tem. W XVIII wieku kobieta zamyka się przed mężem. Zamyka się w raju z szatanem. Adam zostaje za drzwiami.
Wszystkie instynkty Jozyany nakłaniały ją do oddania się raczej miłośnie niż legalnie. Oddać się przez galanterję, mieści w sobie literaturę, przypomina Menalqua i Amaryllis. Jest prawie czynem uczonym.
Panna de Scudery, nie mówiąc już o pociągu brzydoty dla brzydoty, nie miała innego powodu oddania się Pelissonowi.
Dziewczyna rządząca, żona poddana — oto są stałe angielskie zwyczaje. Jozyana odkładała jak mogła najdłużej dzień tego poddaństwa; że trzeba było skończyć na małżeństwie z lordem Dawidem, ponieważ łaskawa wola królewska tego żądała, było to bez wątpienia koniecznością, ale jaka szkoda! Jozyanie podobał się lord Dawid, a jednocześnie odpychała go! Była między nimi jakby milcząca zgoda, by nie zawrzeć i nie zerwać. Zręcznie się wywijali. Ten sposób kochania się jeden krok naprzód, a dwa w tył, jest wyrażony w tańcach ówczesnych, w menuecie i gawocie. Być małżeństwem jest nie do twarzy, więdną od tego wstążki, które się nosi — to postarza. Zamążpójście — rozwiązanie rozpaczliwej jasności. Oddanie kobiety przez notarjusza — co za płaskość! Brutalność małżeństwa stwarza sytuacje definitywne, wykreśla wolę, zabija wybuch, ma syntaxę tak jak gramatyka, na miejsce natchnienia stawia ortografję, miłość zamienia w dyktando, zmusza do ucieczki tajemniczość życia, narzuca przejrzystość czynnościom perjodycznym, nieuniknionym, ściąga z wysokości chmur widok kobiety w koszuli, daje prawa zmniejszające się coraz dla tego, który je wykonywa, jak dla tego, który się im poddaje, mąci przez pochylenie wagi w jedną stronę wdzięczną równowagę płci krzepkiej i płci potężnej, siły i piękności; stwarza tu pana, a tam sługę, podczas gdy poza małżeństwem istnieje niewolnik i królowa.
Pozbawić poezji łoże, czyniąc je przyzwoitem, czyż można sobie wyobrazić coś bardziej ordynarnego? Żeby już wcale nie było grzechu w kochaniu się, jakież to głupie! Lord Dawid dojrzewał, czterdzieści lat to już godzina, która wybija. Nie spostrzegał tego. W rzeczywistości wyglądał zawsze na lat trzydzieści. Uważał, że zabawniej jest pożądać Jozyanę, niż ją posiadać. Posiadał inne; miał kochanki. Jozyana ze swej strony lubiła marzenia.
Marzenia były gorsze.
Księżna Jozyana miała tę właściwość, mniej rzadką zresztą niż się myśli, że jedno jej oko było niebieskie, a drugie czarne, jej źrenice były zrobione z miłości i z nienawiści, ze szczęścia i z nieszczęścia, dzień i noc były pomieszane w jej spojrzeniu.
Jej ambicją było pokazać się zdolną do niemożliwości.
Pewnego dnia powiedziała do Swifta:
— Wszyscy wyobrażacie sobie, że wasza pogarda istnieje.
Wy wszyscy, był to rodzaj ludzki.
Była papistką po wierzchu skóry, jej katolicyzm nie przewyższał ilości koniecznej do elegancji.
Nosiła ciężkie suknie aksamitne, albo też jedwabne, albo z mory, niektóre szerokie na piętnaście i szesnaście łokci, koronki złote i srebrne i wokoło pasa wiele węzłów pereł przeplatanych węzłami drogich kamieni. Nadużywała naszyć. Kładła czasami lamowaną kurtkę z sukna taką, jaką nosili bakałarze. Jeździła konno na męskiem siodle, mimo wynalezienia siodeł damskich, wprowadzonych do Anglji w czternastym wieku przez Annę, żonę Ryszarda II. Myła sobie twarz, ręce, ramiona i piersi lodowatym cukrem, rozpuszczonym w białku jajka na sposób kastylski. Gdy się dowcipnie mówiło przy niej, śmiała się z rozwagą, mającą szczególny wdzięk.
Zresztą żadnej złośliwości. Była raczej dobra.