Człowiek śmiechu/Część druga/Księga pierwsza/Rozdział dwunasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek śmiechu |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | L’Homme qui rit |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaznaczmy jeden szczegół: Jozyana „miała koło“.
Zrozumie się to, gdy się pomyśli, że chociaż z nieprawego łoża, była ona siostrą królowej, to znaczy osobą książęcą.
Mieć koło, co to znaczy?
Wicehrabia Sain-John — wymawiajcie Bolingbroke — pisał do Tomasza Leonarda, hrabiego Sussex: „Dwie rzeczy czynią wielkim — w Anglji mieć koło; we Francji mieć dla“.
Dla we Francji oznaczało to: gdy król był w podróży, furjer dworski, gdy przyszedł wieczór przed spoczynkiem na popasie, wyznaczał mieszkanie osobom towarzyszącym jego królewskiej mości, między nimi kilku miało niezmierny przywilej: „mają dla“, mówi dziennik historyczny z roku 1694, strona 6, to znaczy, że furjer, który wyznacza pomieszczenia, stawia Dla przed ich nazwiskiem jak np.: Dla jego książęcej mości pana Soubise, podczas gdy przy oznaczaniu mieszkania osoby, która nie jest księciem, nie pisze Dla ale poprostu jej nazwisko jak np.: „książę de Gevres, książę de Mazarin etc“, to Dla na drzwiach oznaczało księcia krwi albo faworyta, faworyt to więcej niż książę; król przyznawał to Dla jak wstęgę orderu albo parostwo.
„Mieć koło“ w Anglji było mniej próżnem, ale bardziej rzeczywistem, był to znak prawdziwego zbliżenia do osoby rządzącej; ktokolwiek mógł, ze względu na urodzenie albo łaskę, otrzymywać bezpośrednio zlecenia od jego królewskiej mości — miał w murze swojej sypialni koło, w które był wprawiony dzwonek. Dzwonek dzwonił, koło się otwierało i pismo królewskie ukazywało się na złotym talerzu, albo na aksamitnej poduszce, poczem koło zamykało się. Było to poufałe i uroczyste, tajemnicze w zażyłem, koło nie służyło do niczego innego. Jego dzwonek oznaczał list królewski, nie widziało się, kto go przynosił. Był to zresztą giermek królowej, albo króla. Leicester miał koło za Elżbiety. Buckingham za Jakóba I.
Jozyana miała je za Anny, chociaż była niezbyt lubiana. Kto miał koło, był jak ktoś, ktoby był w bezpośrednich stosunkach z domową pocztą nieba, do kogoby Bóg posyłał od czasu do czasu listonosza z listem, nie było przywileju, któregoby bardziej zazdroszczono. Ten przywilej pociągał za sobą większą ilość służalczości. Było się trochę bardziej lokajem. Na dworze to, co podnosi, — poniża. „Mieć koło“[1], mówiło się to po francusku; ten szczegół etykiety angielskiej był prawdopodobnie dawną płaskością francuską.
Lady Jozyana, dziewica pairesa, tak jak Elżbieta była dziewicą królową, prowadziła to w mieście, to na wsi, stosownie do pory roku, żywot niejako książęcy, miała prawie dwór, którego lord Dawid był dworzaninem razem z innymi. Nie będąc jeszcze po ślubie, lord Dawid i lady Jozyana mogli bez śmieszności pokazywać się publicznie razem, co też chętnie czynili. Chodzili często na przedstawienie i na wyścigi w tej samej karecie i na jedną trybunę. Ślub, który był dozwolony, a nawet nakazany, oziębiał ich; ale w gruncie rzeczy patrzenie się na siebie sprawiało im przyjemność. Poufałości dozwolone ludziom „engaged“ są granicą łatwą do przekroczenia. Powstrzymywali się od tego, co im przychodziło tem łatwiej, że było to w złym guście.
Najpiękniejsze ówczesne mecze bokserskie miały miejsce w Lambeth parafji, w której lord arcybiskup Canterbery ma pałac, chociaż powietrze jest tam niezdrowe, i bogatą bibljotekę, otwartą w pewnych godzinach dla porządnych ludzi.
Pewnego razu, było to zimą, odbyło się tam na łące zamkniętej ogrodzeniem spotkanie dwóch ludzi, przy którem była obecna Jozyana, przyprowadzona przez Dawida. Spytała się: czy wpuszcza się kobiety? Dawid odpowiedział: „Sunt feminae magnates“, w wolnym przekładzie: „Nie mieszczki“, w przekładzie dosłownym: „Wielkie damy istnieją“. Księżnę wpuszczają wszędzie. Oto dlaczego lady Jozyana ujrzała boks.
Lady Jozyana zrobiła tylko jedno ustępstwo, ubierając się po męsku, było to wtedy w częstem użyciu. Kobiety prawie że nie podróżowały inaczej; na sześć osób, jakie mieści coach z Windsoru, rzadko kiedy nie było jednej albo dwóch kobiet ubranych w ten sposób, był to znak gentry.
Lord Dawid, będąc w towarzystwie kobiety, nie mógł brać udziału w meczu i musiał zostać zwykłym widzem.
Lady Jozyana zdradzała swoje dostojeństwo tylko patrzeniem przez lornetkę, co było czynem szlacheckim. „Szlachetnemu spotkaniu“ przewodniczył lord, Germain, pradziad czy też pradziad stryjeczny tego lorda Germaina, który ku końcowi osiemnastego wieku był pułkownikiem, uciekł z pola bitwy, został mnistrem wojny i umknął kartaczom nieprzyjaciela tylko poto, by upaść pod sarkazmami Sheridana, które były niebezpieczniejszemi pociskami. Wielu szlachciców robiło zakłady: Harry Bellow z Carleton, roszczący pretensje do wygasłego parostwa Bella-Aqua przeciw Henrykowi Lordowi Hyde, członkowi parlamentu, przedstawicielowi miasta Dunhivid, które nazywają także Launceston; czcigodny Peregrine Bertie, przedstawiciel miasta Truro, przeciw panu Tomaszowi Colepeper, przedstawicielowi Meidstone; lord Lamyrbau pochodzący z marchji Lothaim przeciw Samuelowi Trefusis z miasta Peyryn; pan Bartholomew Gracedieu z miasta Saint-Yves przeciw najczcigodniejszemu Karolowi Bodville, który się nazywa Lord Robartes, a który jest Custos Rotulorum hrabstwa Cornouailles i inni jeszcze.
Bokserami byli Irlandczyk Tipperary, zwany od nazwy swojej rodzinnej góry Phelem-ghe-madone, i Szkot, zwany Helmsgail. Stawiało to do walki dwie dumy narodowe.
Irlandja i Szkocja miały się walić; Erin miał bić Gajothela. To też zakłady przenosiły czterdzieści tysięcy gwinej, nie licząc gier stałych.
Obaj szampioni byli nadzy, w bardzo krótkich spodeńkach, związanych pasem, i pantoflach o podeszwie nabitej gwoździami, sznurowanych w kostce.
Helmsgail, Szkot, był niskim dwudziestoletnim młodzieńcem, ale miał już czoło zeszywane; to też stawiano na niego dwa i jedną trzecią. Poprzedniego miesiąca złamał żebro i wybił oczy bokserowi Sixmileswater; co tłomaczyło obecny zapał. Stawiający na niego wygrali dwanaście tysięcy funtów. Poza swojem zeszytem czołem Helmgail miał nadłamaną szczękę, był lekki i zwinny, miał wzrost niskiej kobiety, był skupiony w sobie, przysadkowaty, postawy niskiej i groźnej i nic nie stracono z gliny, z której był zrobiony; nie było muskułu, któryby nie dążył do celu, którym była walka. Była zwięzłość w jego torsie krzepkim, błyszczącym i brunatnym, jak spiż. Uśmiechał się i trzy zęby, które mu brakowały, dodawały wyrazu jego uśmiechowi.
Jego przeciwnik był wielki i szeroki, to znaczy słaby.
Był to człowiek czterdziestoletni, miał sześć stóp wysokości, pierś hipopotama i wygląd łagodny. Uderzenie jego pięści przebijało most okrętu, ale nie umiał uderzać. Irlandczyk Phelem-ghe-madone był przedewszystkiem powierzchnią i zdawał się stworzonym, by w boksie raczej odbierać niż dawać. Tylko czuło się, że długo wytrwa. Rodzaj niedogotowanego rostboefu, trudny do zgryzienia, a niemożliwy do zjedzenia. Był on tem, co się nazywa w gwarze lokalnej surowem mięsem — raw flesh — zezował, zdawał się zrezygnowany.
Ci dwaj ludzie przebyli poprzednią noc bok przy boku na jednem łóżku i spali razem, pili z tej samej szklanki, każdy po trzy palce Porto.
Każdy z nich miał swoich sutenerów, ludzi o srogim wyglądzie, grożących w potrzebie sędziom spotkania. W grupie Helmsgaila odznaczał się John Gromane, sławny z noszenia byka na plecach, i niejaki John Bray, który pewnego dnia podniósł na plecy dziesięć miar mąki po piętnaście galonów miara razem z młynarzem i przeszedł z tym ciężarem przeszło dwieście kroków. Ze strony Phelem-ghe-madona lord Hyde przyprowadził z Launceston niejakiego Kiltera, który mieszkał w „Zielonym Zamku“ i rzucał przez ramię kamień dwudziestofuntowy wyżej niż najwyższa wieża zamku. Ci trzej ludzie, Kilter, Bray i Gromane, byli z Cornwalji, co przynosi zaszczyt temu hrabstwu.
Inni sutenerzy byli zgruba ciosanymi włóczęgami, o mocnych kadłubach, o krzywych nogach, o wielkich żylastych łapach, o twarzy bezmyślnej, w łachmanach i nie bojący się niczego, ponieważ wszyscy byli już sądownie karani. Wielu umiało świetnie spijać policjantów. W każdym zawodzie są ludzie talentu.
Wybrana łąka była dalej niż Ogród Niedźwiedzi, gdzie dawniej odbywały się walki niedźwiedzi, byków i dogów, poza ostatniem i rozpoczętemi budowlami, obok rudery przeorstwa Św. Marji Over Ry zrujnowanego przez Henryka VIII. Wiatr północny i szron — oto jaka była pogoda; padał drobny deszcz, ścinający się szybko w gołoledź, pośród obecnych szlachciców rozróżniało się ojców rodzin po tem, że otworzyli parasole.
Ze strony Phelem-ghe-madone’a pułkownik Moncreif, sędzia i Kilter jako sekundant. Ze strony Helmgaila czcigodny Pughe-Baumanis sędzia i lord Desertum, który pochodzi z Kilcarry jako sekundant.
Obaj bokserzy stali chwilę nieruchomo na placu, podczas gdy regulowano zegarki, poczem doszli do siebie i podali sobie ręce.
Phelem-ghe-madone rzekł do Helmsgaila: — Wolałbym pójść do domu.
Helmsgail uczciwie odpowiedział: — Trzeba, żeby gentry nienapróżno się fatygowała.
Byli nadzy. Było im zimno. Phelem-ghe-madone drżał. Szczękał zębami. Doktór Eleanor Sharp siostrzeniec biskupa Yorku krzyknął do nich: — Walczcie draby, to was rozgrzeje.
Te łagodne słowa ich rozruszały. Uderzyli na siebie.
Ale ani jeden ani drugi nie wpadł w gniew. Naliczono trzy słabe starcia. Wielebny doktór Gumdraith, jeden z czterdziestu członków All Soules Colleges[2], zawołał: — Dać im wódki!
Ale obaj referee i obaj chrzestni, wszyscy czterej sędziowie nie chcieli przestępować prawideł. Jednakże było bardzo zimno.
Dał się słyszeć krzyk: — Firstblood! — Żądano pierwszej krwi, ustawiono ich znowu wprost naprzeciwko siebie.
Spojrzeli na siebie, zbliżyli się, wyciągnęli ręce, dotknęli swoich pięści, poczem się cofnęli. Nagle Helmsgail, mały człowieczek, skoczył, zaczęła się prawdziwa walka.
Phelem-ghe-madone został uderzony w środek czoła, między brwiami, cała jego twarz spłynęła krwią, tłum krzyknął: — Helmsgail natoczył wina![3]
Przykłaśnięto. Phelem-ghe-madone, obracając ramionami, jak wiatrak skrzydłami, zaczął wymachiwać pięściami na chybił trafił.
Czcigodny Peregrine Berti: — Oślepiony. Ale jeszcze nie ślepy.
Wtedy Helmsgail usłyszał ze wszystkich stron te słowa zachęty: — Bung his peepers![4]
W gruncie rzeczy obaj szampioni byli rzeczywiście dobrze wybrani i chociaż pogoda nie sprzyjała, zrozumiano, że mecz się udał. Półolbrzym Phelem-ghe-madone miał niewygody swojej przewagi; ruszał się ociężale. Jego ramiona były maczugą, ale jego ciało było bezwładną masą, mały tymczasem biegał, uderzał, skakał, zgrzytał, podwajał siłę szybkością, znał fortele. Z jednej strony uderzenie pięścią prymitywne, dzikie, nieuczone, nieuświadomione, z drugiej uderzenie pięścią cywilizacji. Helmsgail wałczył tyle nerwami, co i muskularni, i tyle złością, co siłą; Phelem-ghe-madone był rodzajem bezwładnego zabijaki, już przedtem trochę ogłuszonego, była to sztuka przeciwko naturze, była to dzikość przeciw barbarzyństwu.
Było jasnem, że barbarzyńca zostanie pobity. Ale nie bardzo szybko. Stąd zainteresowanie. Mały przeciw wielkiemu. Prawdopodobieństwo wygranej jest po stronie małego. Kot daje sobie radę z dogiem. Dawid zawsze zwycięża Goliata.
Grad wykrzyków padał na walczących: — Brawo, Helmsgail! Good!Well done, highlander!Now, Phelem![5]
I przyjaciele Helmsgaila życzliwie powtarzali zachętę: — Wykluj mu ślepia!
Helmsgail lepiej zrobił, nagle schylony, wyprostowany, z wężowem przegięciem uderzył Phelem-ghe-madone’a w sternum. Kolos zachwiał się.
— Złe uderzenie! — krzyknął wicehrabia Barnard.
Phelem-ghe-madone opadł na kolano Kiltera, mówiąc: — Zaczynam się rozgrzewać.
Lord Desertum naradził się z sędziami i rzekł: — Będzie pięć minut rondu[6].
Phelem-ghe-madone omdlewał. Kilter wytarł mu krew z oczu i pot z ciała flanelą i wsadził mu szyjkę od butelki w usta. Było to jedenaste starcie. Phelem-ghe-madone poza raną na czole miał kości piersiowe zniekształcone uderzeniami, brzuch nabrzmiały i ciemię zbolałe. Helmsgail nic nie miał.
Hałas wybuchł wśród szlachty.
Lord Barnard powtarzał: — Złe uderzenie.
— Zakład nieważny — rzekł lord Lamyrbau.
— Żądam zwrotu stawki — powiedział sir Tomasz Colepeper.
Czcigodny przedstawiciel miasteczka Saint-Yves, pan Bartholomew Gracedieu, dodał:
— Proszę o zwrot moich pięciuset gwinej, odchodzę.
— Zaprzestać walki! — zawołali zebrani.
Ale Phelem-ghe-madone podniósł się, chwiejąc tak jak człowiek pijany, i rzekł:
— Walczmy dalej, ale pod jednym warunkiem, ja będę miał także prawo dania nieprawidłowego uderzenia.
— Zakrzyknięto ze wszystkich stron: — Zgoda.
Helmsgail wzruszył ramionami.
Po pięciu minutach starli się znowu.
Walka, która była agonją dla Phelem-ghe-madone’a, była zabawą dla Helmsgaila. Co też to znaczy nauka! Małemu człowiekowi udało się wziąć drugiego w chancery, to znaczy, że nagle Helmsgail chwycił pod swoje lewe ramię, zgięte jak stalowa obręcz, wielką głowę Phelem-ghemadone’a i trzymał ją tak pod pachą ze zgiętą szyją i pochylonym karkiem, podczas gdy jego prawa pięść, spadając raz po raz jak młot na gwóźdź ale z dołu do góry i pod spód, miażdżyła z łatwością oblicze. Gdy Phelemghe-madone puszczony wkońcu podniósł głowę, nie miał już twarzy.
To co było nosem, oczami i ustami, było już tylko jakąś czarną gąbką maczaną we krwi. Plunął. Zobaczono na ziemi cztery zęby. Poczem upadł. Kilter złapał go na swoje kolano.
Helmsgail był zaledwie dotknięty, miał kilka nic nieznaczących sińców i zadraśnięty obojczyk.
Nikomu już nie było zimno. Stawiano szesnaście i ćwierć za Helmsgailem przeciw Phelem-ghe-madone’owi.
Harry z Carletoton zawołał: — Niema już Phelem-ghem adone’a. Stawiam za Helmsgailem moje parostwo Bella-Aqua i mój tytuł lorda Bellew przeciwko starej peruce arcybiskupa z Canterbery.
— Pokaż swój pysk — rzekł Kilter do Phelem-ghe-madone’a i wciskając swoją krwawą flanelę w butelkę, wytarł go ginem. Ujrzano znowu usta i Phelem-ghe-madone otworzył jedną powiekę. Skronie zdawały się nadtłuczone.
— Jeszcze jedno starcie, przyjacielu — rzekł Kilter i dodał: — Za honor rodzinnego miasta.
Galijczycy i Irlandczycy rozumieją się, jednakże Phelem-ghe-madone nie zrobił żadnego znaku, któryby mógł wskazywać, że miał coś jeszcze w mózgu.
Phelem-ghe-madone podniósł się; Kilter go podtrzymywał. Było to dwudzieste piąte starcie. Po sposobie, w jaki ten cyklop, gdyż miał już tylko jedno oko, stanął w pozycji, poznano, że był to już koniec, i nikt nie wątpił, że był on zgubiony. Zasłaniał się powyżej brody: niezręczność konającego. Helmsgail zaledwo spocony, zawołał: — Stawiam na siebie tysiąc przeciw jednemu.
Helmsgail, podnosząc, ramię, uderzył i było to dziwne: obaj upadli. Usłyszano wesołe mruknięcie.
To Phelem-ghe-madone był zadowolony. Skorzystał ze straszliwego ciosu, jaki mu Helmsgail wymierzył w czaszkę, by mu wymierzyć inny zły, w pępek.
Helmsgail rozciągnięty charczał.
Obecni spojrzeli na Helmsgaila, leżącego na ziemi, i rzekli: — Zapłacony.
Wszyscy klaskali w ręce, nawet przegrywający.
Phelem-ghe-madone oddał zły cios za zły cios i był w swojem prawie.
Helmsgaila wyniesiono na noszach. Naogół sądzono, że się z tego nie wygrzebie. Lord Robartes zawołał: — Wygrywam tysiąc dwieście gwinej. — Phelem-ghe-madone był bezwątpienia okaleczonym na całe życie.
Wychodząc, Jozyana wzięła pod rękę lorda Dawida, co jest tolerowane między „engaged”. Powiedziała do niego: — To bardzo ładne. Ale...
— Ale co?
— Myślałam, że mnie to wybawi z nudów. No i nie.
Lord Dawid zatrzymał się, spojrzał na Jozyanę, zamknął usta i wydął policzki, wstrząsając głową — co znaczy: uwaga! — rzekł do księżnej:
— Na nudę jest tylko jedno lekarstwo.
— Jakie?
— Gwynplaine.
Księżna spytała:
— Co to jest Gwynplaine?