Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXV. BURZA.

Boże mój, daj mi mierność.
Mirabeau.

Dusza jego tonęła w zadumie; zaledwie odwzajemniał tkliwość Matyldy. Był milczący i posępny. Nigdy nie wydał się Matyldzie tak wielki, tak godny uwielbienia. Lękała się aby jego drażliwość nie zniweczyła całej pozycji.
Wiedziała, że, co rano prawie, ksiądz Pirard zjawia się w pałacu. Czy nie mógł Juljan przez niego dowiedzieć się czegoś o zamiarach ojca? Czy sam margrabia, w chwili kaprysu, nie mógł doń napisać? Po tak wielkiem szczęściu, jak sobie wytłumaczyć surowe oblicze Juljana? Matylda nieśmiała go pytać.
Nie śmiała! ona, Matylda! Od tej chwili, w uczucie jej dla Juljana wkradło się coś nieokreślonego, nieoczekiwanego, niemal bliskiego grozy. Ta oschła dusza gorzała namiętnością: taką, do jakiej wogóle jest zdolna istota wychowana wśród owej wybujałej cywilizacji stanowiącej podziw Paryża.
Nazajutrz, wczesnym rankiem, Juljan znalazł się u księdza Pirard. Wjechał na dziedziniec pocztowemi końmi, zaprzężonemi do obdartej karety.
— Taki pojazd nie przystoi ci, rzekł surowy ksiądz z niezadowoleniem. Oto dwadzieścia tysięcy franków, które przesyła ci pan de la Mole; masz je wydać w ciągu roku, unikając, o ile można, śmieszności. (Tak znaczna suma, powierzona młodemu człowiekowi, przedstawiała w oczach księdza jedynie sposobność do grzechu).
Margrabia dodaje: Pan Juljan de la Vernaye otrzymał te pieniądze od ojca, którego niema potrzeby określać bliżej. Pan de la Vernaye uzna może za właściwe przesłać jaki upominek panu Sorel, cieśli w Verrières, który go chował w dzieciństwie... Będę mógł podjąć się tego zlecenia, dodał ksiądz; nakłoniłem wreszcie pana de la Mole, aby się pojednał z tym jezuitą Frilair. Jego wpływy są stanowczo, jak dla nas, zbyt potężne. Uznanie twego wysokiego urodzenia przez tego człowieka który trzęsie całem Besançon, będzie jednym z tajnych warunków układu.
Juljan nie mógł zapanować nad swą radością, uściskał księdza, czuł że dopływa do portu.
— Pfe! rzekł ksiądz Pirard odpychając go; cóż to za światowa próżność?... Co się tyczy Sorela i jego synów, ofiaruję im, własnem imieniem, pięćset franków pensji, którą podejmę się wypłacać każdemu z nich, o ile będę z nich zadowolony.
Juljan stał się znowu chłodny i wyniosły. Podziękował, ale w sposób ogólnikowy i nie obowiązujący. — Byłożby możliwe, powiadał sobie, abym ja był naturalnym synem jakiego magnata, wygnanego w nasze góry ręką Napoleona? Z każdą chwilą, myśl ta zdawała mu się mniej nieprawdopodobna. Moja nienawiść do ojca, to też może dowód... Nie byłbym już potworem!
W niedługi czas po tym monologu, piętnasty pułk huzarów, jeden z najświetniejszych, znajdował się w pełnym rynsztunku na placu ćwiczeń w Strassburgu. Kawaler de la Vernaye dosiadał wspaniałego alzatczyka, za którego zapłacił sześć tysięcy. Został odrazu porucznikiem, przebywszy podporucznikostwo jedynie w regestrach pułku, o którym nigdy nie słyszał.
Jego spokojna postawa, surowe i niemal groźne oczy, niezmącona zimna krew, zyskały mu od pierwszego dnia uważanie. Wkrótce, jego doskonała i pełna miary grzeczność, zręczność w strzelaniu z pistoletu i władaniu bronią którą objawił bez ostentacji, powściągnęły chętkę do żarcików. Po kilku dniach, opinja pułku oświadczyła się na jego korzyść. — Wszystko ma ten młody człowiek, mówili starzy weredycy, z wyjątkiem młodości.
Ze Strassburga napisał Juljan do księdza Chélan, dawnego proboszcza w Verrières, zgrzybiałego już prawie staruszka:

„Dowiedziałeś się zapewne, ojcze, z radością o której nie wątpię, o wydarzeniach, które skłoniły mą rodzinę do zapewnienia mi losu. Oto pięćset franków: raczysz je, ojcze, rozdać, bez rozgłosu i nie wspominając mego imienia, nieszczęśliwym, biednym dziś jak ja byłem niegdyś, których z pewnością wspomagasz, jak niegdyś mnie wspomagałeś“.

Juljan był pijany ambicją, nie próżnością; ale zwracał wielką uwagę na wygląd zewnętrzny. Jego konie, uniformy, liberja jego ludzi, wszystko, w najdrobniejszych szczegółach, godne było angielskiego lorda. Ledwie zostawszy porucznikiem — od dwóch dni i dzięki protekcji — już obliczał, że, aby być naczelnym wodzem najpóźniej w trzydziestym roku, jak wszyscy wielcy generałowie, trzeba być w dwudziestym trzecim więcej niż porucznikiem. Myślał jedyne o sławie i o synu.
Pośród tych rojeń nieokiełzanej ambicji, zaskoczyło go zjawienie młodego pokojowca z pałacu la Mole, który przybył co tchu konno.

„Wszystko stracone, pisała Matylda; przybywaj najspieszniej, rzuć wszystko, zdezertuj w razie potrzeby. Skoro tylko przybędziesz, czekaj mnie w dorożce, koło furtki ogrodowej pod nr... przy ulicy... Będę tam, może zdołam cię wprowadzić do ogrodu. Wszystko stracone i obawiam się że bez ratunku; licz na mnie, znajdziesz mnie oddaną i mężną. Kocham cię.“

W kilka minut, Juljan otrzymał pozwolenie i ruszył cwałem; ale straszliwy niepokój który go pochłaniał, nie pozwolił mu podróżować w ten sposób dalej niż do Metzu. Najął karetkę pocztową i z nieprawdopodobną wręcz chyżością przybył w oznaczone miejsce. Furtka otworzyła się; w jednej chwili, Matylda, zapominając wszystkich względów, rzuciła się w jego ramiona. Szczęściem, była dopiero piąta rano; ulica była pusta.
— Wszystko stracone; ojciec, lękając się moich łez, wyjechał. Dokąd? nikt nie wie. Oto jego list, czytaj. I wsiadła do dorożki obok Juljana.

„Mógłbym wszystko przebaczyć, z wyjątkiem planowego uwiedzenia dla majątku. Oto, nieszczęsna dziewczyno, okropna prawda. Daję ci słowo honoru, że nigdy nie zezwolę na małżeństwo z panem Sorel. Zapewniam mu dziesięć tysięcy franków renty, jeśli się zgodzi wyjechać z kraju, najlepiej do Ameryki. Czytaj list, otrzymany w odpowiedzi na prośbę o informacje. Bezwstydnik sam mi poddał, abym napisał do pani de Rênal. Oświadczam ci, że nie przeczytam ani litery, którąbyś napisała do mnie za tym człowiekiem. Nabrałem wstrętu do Paryża i do was. Proszę cię, byś osłoniła największą tajemnicą to co się ma zdarzyć. Wyrzecz się szczerze tego szubrawca, a odzyskasz ojca“.

— Gdzie jest list pani de Rênal? rzekł Juljan chłodno.

— Oto jest. Nie chciałam ci go pokazać, nim będziesz przygotowany.
List.

„Święty nakaz religji i moralności zmusza mnie, panie margrabio, do przykrego kroku; zasada, która nie może mylić, każe mi w tej chwili zaszkodzić bliźniemu, aby oszczędzić większego zgorszenia. Boleść, jakiej doznaję, musi ustąpić wobec poczucia obowiązku. Tak, w istocie, postępowanie osoby, co do której żąda pan całej prawdy, mogło się wydać niewytłumaczone lub nawet uczciwe. Mógł ktoś uważać za właściwe ukryć lub przekształcić część prawdy; przezorność wymagała tego, zarówno jak religja. Ale, w rzeczywistości, postępowanie to, które pan życzy sobie poznać, było wysoce naganne; bardziej niż mogę wyrazić. Chłopiec ten, ubogi i chciwy, opanowawszy, przy pomocy najwytrawniejszej obłudy, słabą i nieszczęśliwą kobietę, starał się zdobyć stanowisko i piąć się w górę. Przykry obowiązek każe mi dodać, iż — niepodobna o tem wątpić — p. J... nie ma żadnych zasad. Wszystko świadczy o tem, iż sposobem, w jaki stara się zdobyć stanowisko w domu, jest uwieść kobietę zażywającą największego wpływu. Pod pozorem bezinteresowności i pięknych frazesów, dąży do jednego celu, mianowicie owładnięcia panem domu i jego majątkiem. Zostawia po sobie nieszczęście i wiekuiste zgryzoty, etc., etc.“

List ten, długi i nawpół zatarty łzami, pisany był w istocie ręką pani de Rênal; staranniej nawet niż zazwyczaj.
— Nie mogę potępiać pana de la Mole, rzekł Juljan skończywszy czytać; jest sprawiedliwy i przezorny. Któryż ojciec oddałby córkę takiemu człowiekowi! Bądź zdrowa.
Juljan wyskoczył z dorożki i pobiegł do kolaski pocztowej, która zatrzymała się na rogu. Matylda, o której jakgdyby zapomniał, zrobiła kilka kroków biegnąc za nim; ale spojrzenia kupców, którzy wychylili się ze sklepów a którzy ją znali, zmusiły ją do rychłego schronienia się w ogrodzie.
Juljan puścił się do Verrières. W ciągu tej śpiesznej drogi, nie mógł napisać do Matyldy, jak miał zamiar, ręka jego kreśliła jedynie nieczytelne znaki.
Przybył do Verrières w niedzielę rano. Udał się do miejscowego rusznikarza, który obsypał go powinszowaniami z powodu świeżej karjery. Cała okolica mówiła tylko o tem.
Juljan z trudem zdołał mu wytłumaczyć, że pragnie pary pistoletów. Na jego żądanie, rusznikarz nabił broń.
Rozległy siętrzy uderzenia dzwonu: sygnał ten, dobrze znany na wsi we Francji, oznacza początek mszy.
Juljan wszedł do nowego kościoła. Okna wysokiego budynku zasłonięte były karmazynowemi firankami. Juljan znalazł się o kilka kroków za ławką pani de Rênal, która — tak mu się zdawało — modliła się żarliwie. Widok kobiety, którą tak kochał niegdyś, wprawiła ramię Juljana w takie drżenie, iż zrazu niepodobna mu było wykonać zamiaru. — Nie mogę, mówił sam do siebie, fizycznie poprostu nie mogę.
W tej chwili, młody kleryk, który służył do mszy, zadzwonił na podniesienie. Pani de Rênal pochyliła głowę, tak że na chwilę ukryła ją prawie zupełnie w fałdach szala. Juljan nie widział jej już tak wyraźnie: wypalił z pistoletu raz, chybił; wypalił drugi raz, pani de Rênal upadła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.