Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le Rouge et le Noir |
Podtytuł oryginalny | Chronique du XIXe siècle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Człapiąc na koniu, prefekt dumał: czemu nie miałbym zostać ministrem, prezydentem gabinetu, księciem? Oto jak rozpocznę wojnę... Tym sposobem zakuję nowatorów w łańcuchy...
Le Globe.
Żaden argument nie starczy, aby zniweczyć moc dziesięcioletnich marzeń. Margrabia pokonał gniew, ale nie umiał się zdobyć na to aby przebaczyć. Gdyby ten Juljan mógł umrzeć przypadkiem, powiadał sobie... Zgnębiona jego wyobraźnia znajdowała ulgę w ściganiu najniedorzeczniejszych majaków. Paraliżowały one wpływ roztropnych perswazyj księdza Pirard. Tak upłynął miesiąc, nie posuwając rokowań ani o krok naprzód.
W tej sprawie rodzinnej, jak i w sprawach politycznych, margrabia miał świetne pomysły, do których zapalał się przez trzy dni. Wówczas, plan nie dlatego mu się podobał, że się wspiera na logice, ale, przeciwnie, logika znajdowała łaskę w jego oczach, o ile wspierała jego ulubiony plan. Trzy dni pracowała z całą gorączką i zapałem poety aby doprowadzić rzecz do pewnego punktu; nazajutrz, już o tem nie myślał.
Zrazu, Juljan był zbity z tropu wahaniem margrabiego; po kilku tygodniach, zaczął się domyślać że pan de la Mole nie ma w tej sprawie żadnego określonego planu.
Pani de la Mole i wszyscy domownicy myśleli, że Juljan podróżuje w sprawach administracyjnych; on tymczasem siedział na plebanji księdza Pirard i widywał Matyldę prawie codzień; ona, co rano, spędzała godzinę z ojcem, ale niekiedy tygodnie całe nie wspominali o sprawie, która zaprzątała wszystkie ich myśli.
— Nie chcę wiedzieć, gdzie jest ten człowiek, rzekł pewnego dnia margrabia; prześlij mu ten list. Matylda przeczytała:
„Dobra moje w Languedoc przynoszą 20.000 fr. rocznie. Darowuję 10.000 fr. renty córce, 10.000 panu Sorel. Sam majątek staje się, oczywiście, również ich własnością. Poleci pan rejentowi, aby sporządził dwa oddzielne akty darowizny i aby mi je przyniósł jutro; poczem, wszelkie stosunki między nami ustaną. Ach, panie, czy ja mogłem się spodziewać czegoś podobnego?
— Dziękuję ci, ojczulku, rzekła Matylda wesoło. Zamieszkamy w zamku Aiguillon, między Agen i Marmande. Powiadają, że tam jest tak pięknie jak we Włoszech.
Darowizna ta zdumiała Juljana. Nie był to już ów surowy i zimny człowiek, któregośmy znali. Los syna zaprzątał zawczasu jego myśli. Nieprzewidziana ta i dość znaczna jak na takiego biedaka fortuna zbudziła w nim ambicję. Wraz z żoną, posiadał 30.000 fr. renty. Co się tyczy Matyldy, wszystkie jej uczucia roztapiały się w ubóstwieniu męża, tak bowiem zawsze w swej dumie nazywała Juljana. Jej wielką, jedyną ambicją było zdobyć uznanie małżeństwa. Z przesadą rozpływała się nad genjalnym rozumem, jaki okazała, jednocząc swój los z losem niepospolitego człowieka. Wartość osobista stała się w jej główce modnem hasłem.
Ciągła prawie rozłąka, mnogość spraw, brak czasu na gruchania miłosne, dopełniły działania mądrej polityki obranej niegdyś przez Juljana.
Matyldę zniecierpliwiło wkońcu, że tak mało widuje człowieka, którego wkońcu pokochała szczerze.
W chwili podrażnienia, napisała do ojca, zaczynając jak Otello:
„Tego, że przełożyłam Juljania nad uciechy światowe, godne margrabianki de la Mole, wybór mój dowodzi wystarczająco. Szacunek świata, próżnostki, są dla mnie niczem. Blisko sześć tygodni żyję w rozłące z mężem. To dosyć, aby ci dowieść, ojcze, mego posłuszeństwa. Do przyszłego czwartku opuszczę dom rodzicielski. Dzięki twej wspaniałomyślności, jesteśmy bogaci. Nikt nie zna tajemnicy, prócz czcigodnego księdza Pirard. Udam się do niego; on nas połączy; w godzinę po obrzędzie, będziemy w drodze do Languedoc i nie zjawimy się nigdy w Paryżu, chyba na twoje rozkazy. Ale gnębi mnie, że świat ukuje z tego złośliwe pociski przeciw mnie, przeciw tobie, ojcze. Czy koncepty gawiedzi nie mogą popchnąć poczciwego Norberta do szukania zwady z Juljanem? W takim wypadku, znam go, nie miałabym nad nim żadnej władzy. W duszy jego obudziłby się zbuntowany plebejusz. Zaklinam cię na kolanach, ojcze, przyjedź aby być świadkiem mego ślubu. Twoja obecność stępi ostrze złośliwości świata, upewni życie twego jedynego syna, mego męża, etc. etc.“
List ten wtrącił margrabiego w straszliwy kłopot. Trzebaż było wreszcie coś postanowić. Drobne narowy, zwykli przyjaciele, wszystko to straciło wpływ. W tych niezwykłych okolicznościach, zasadnicze rysy charakteru, urobione w wydarzeniach młodości, odzyskały całą swą władzę. Ciężkie chwile spędzone na emigracji rozwinęły w panu de la Mole wyobraźnię. Po dwóch latach, w ciągu których margrabia zażywał olbrzymiego majątku i dworskich zaszczytów, rok 1790 wtrącił go w niedole wygnania. Twarda ta szkoła przeobraziła duszę dwudziestodwuletniego młodzieńca. W gruncie, raczej koczował wśród swych obecnych bogactw, niż podlegał ich panowaniu. Ale, ta sama wyobraźnia, która uchroniła jego duszę od gangreny złota, wydała go na łup szalonego pragnienia tytułów dla córki.
W ciągu minionych sześciu tygodni, chwilami, jakby w przystępie kaprysu, margrabia chciał otoczyć Juljana bogactwem; ubóstwo zdało mu się czemś upadlającem, hańbiącem dla niego samego, pana de la Mole, czemś niemożliwem u męża jego córki; rzucał garściami pieniądze. Nazajutrz, wyobraźnia jego szła innem korytem: zdawało mu się że Juljan rozumie niemą wymowę tej hojności, że zmieni nazwisko, przeprawi się do Ameryki, napisze do Matyldy że jest dla niej pogrzebany. Pan de la Mole już roił, że taki list istnieje, wyobrażał sobie, jak się odbije na charakterze córki...
W dniu, w którym z tych młodzieńczych rojeń wyrwał go rzeczywisty list Matyldy, margrabia, nadumawszy się długo w jakiby sposób zabić albo usunąć Juljana, marzył z kolei o tem, aby mu stworzyć świetny los. Postarałby się, aby Juljanowi pozwolono nosić miano jednego z majątków; a czemu nie miałby z czasem przelać nań parostwa? Książę de Chaulnes, jego teść, wspominał mu kilkakrotnie, od czasu jak syna jego zabito w Hiszpanji, że radby przekazać swój tytuł Norbertowi.
— Nie można odmówić Juljanowi talentów, odwagi, może nawet świetności, powiadał sobie margrabia... Ale, na dnie tego charakteru, jest dla mnie coś przerażającego. To wrażenie wywiera on na wszystkich, musi w tem być coś rzeczywistego (im bardziej ów rzeczywisty punkt był nieuchwytny, tem bardziej przerażał wyobraźnię starego magnata). Córka zaznaczyła to bardzo trafnie kiedyś, w liście który zniszczyłem:
„Juljan nie uczepił się żadnego salonu, żadnej koterji“. Nie zapewnił sobie żadnego oparcia przeciw mnie, ani najmniejszej deski ratunku jeśli ja go opuszczę... Czy to nieznajomość dzisiejszego społeczeństwa?... Parę razy mówiłem mu: Jedna jest tylko prawdziwa i skuteczna droga: salony...
Nie, to nie jest zręczny i przebiegły kauzyperda, który nie straci ani jednej minuty, ani jednej sposobności... To nie jest charakter w stylu Ludwika XI. Z drugiej strony, tyle w nim jest zasad wręcz nieszlachetnych... Gubię się w tem... Czyżby wpierał w siebie te zasady, aby służyły za tamę jego namiętności?
Jedno jest pewne: nie jest zdolny znieść wzgardy, tu go mam.
Nie posiada czci dla urodzenia, to prawda, nie szanuje nas z instynktu... To wada; ale, ostatecznie, dusza biednego seminarzysty mogłaby być wrażliwa jedynie na używanie i na pieniądze. Natomiast on nie może za żadną cenę znieść wzgardy.
Przyciśnięty do muru listem córki, pan de la Mole musiał powziąć decyzję. Oto wielkie pytanie: czy ten zuchwalec ośmielił się podnieść oczy na mą córkę dlatego iż wie że ją kocham nadewszystko i że mam sto tysięcy talarów rocznie?
Matylda zaręcza że nie. — Nie, mości Juljanie, ten punkt musimy wyjaśnić.
Czy to jest prawdziwa nieprzewidziana miłość? czy pospolita chęć dochrapania się stanowiska? Matylda jest inteligentna, uczuła odrazu, że to podejrzenie może go zgubić w moich oczach, stąd wyznanie, że to ona pierwsza się w nim rozkochała...
Dziewczyna tak dumna miałaby się zapomnieć do tego stopnia... uczynić pierwszy krok!... Ścisnąć mu ramię w ogrodzie, wieczorem, cóż za ohyda! jakgdyby nie miała stu przyzwoitych sposobów wyrażenia swej sympatji! Ta obrona Juljana jest podejrzana: świadectwo Matyldy nie jest pewne...
Tego dnia, dumania margrabiego wydały konkretniejszy owoc. Mimo to, nałóg przemógł: postanowił zyskać na czasie i napisać do córki, bo pisywali do siebie z jednego skrzydła pałacu do drugiego. Pan de la Mole bał się dyskusji i widzenia się z Matyldą. Lękał się, że zakończy wszystko nagłem ustępstewem.
Miłość i radość Matyldy nie miały granic; aby skorzystać ze zwycięstwa, odpowiedziała natychmiast:
Odpowiedź margrabiego była nieoczekiwana:
Ta stanowcza odpowiedź zaskoczyła Matyldę. Słowa: nie znam Juljana, wtrąciły ją w zadumę, która niebawem wybujała w najczarowniejsze domysły; wierzyła, że są prawdą. Dusza mego Juljana nie przywdziała przeciętnego uniformu salonów: ojciec nie wierzy w jego wyższość, właśnie z przyczyn które jej dowodzą...
Ale, jeśli się nie poddam temu atakowi stanowczości, mogę doprowadzić do przykrej sceny; skandal naraziłby mą pozycję i mógłby zmniejszyć mój urok w oczach Juljana. W ślad za tem... ubóstwo przez dziesięć lat; otóż, szalony wybór męża dla jego osobistych zalet można ratować od śmieszności jedynie blaskiem złota. Jeśli będę zmuszona żyć zdala od ojca, w jego wieku może zapomnieć o mnie... Norbert zaślubi jakąś miłą, sprytną kobietkę; księżna Burgundzka usidlała na starość Ludwika XIV...
Postanowiła być posłuszna, ale nie pokazała listu ojca Juljanowi; ten dziki charakter mógłby się rzucić na drogę jakiegoś szaleństwa.
Wieczorem, kiedy oznajmiła Juljanowi że jest porucznikiem huzarów, radość jego nie miała granic. Radość tę można wytłumaczyć ambicją całego jego życia, oraz namiętnem przywiązaniem do syna. Zmiana nazwiska oszołomiła go.
— Ostatecznie, myślał, mój romans skończony i mnie przypada cała zasługa. Potrafiłem obudzić miłość w tym potworze dumy, dodał w duchu spoglądając na Matyldę; ojciec nie może żyć bez niej, a ona bezemnie.