Czerwone koło/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone koło |
Wydawca | Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“ |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Zakłady drukarskie „Prasa“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | J. W. |
Tytuł orygin. | Le Cercle rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy nazajutrz rano Lamar się zbudził, nie dokuczały mu już skutki potłuczenia i upadku. Ubrał się i zatelefonował pytając o zdrowie panny Flory.
Odpowiedział mu Japończyk Yama, oświadczając, ze panna Travis kąpie się w tej chwili w morzu.
Doktor więc wyszedł, spiesząc się na plażę. Tam zastał Florę w towarzystwie wiernej Mary, siedzącej u podnóża skały.
— Panie doktorze, co się panu stało? — spytała zaniepokojona Flora. — Dlaczego pańska prawa ręka jest obandażowana a dolna warga rozcięta? Proszę powiedzieć...
— O, to nic wielkiego, — rzekł Maks. — Taka mała pamiątka, pozostawiona mi przez Sama Smilinga.
I w krótkich słowach, obracając w żart swoje przejścia, opowiedział przebieg onegdajszej nocy.
— Jednego żałuję, — dodał, — a mianowicie, ze skutkiem zmęczenia i oszołomienia nie podziękowałem temu włóczędze tak, jak powinien był uczynić.
— Proszę wybaczyć, panie Lamar, ze przeszkadzamy panu, ale w hotelu oświadczono nam, że możemy znaleźć pana na plaży.
Maks obejrzał się i ujrzał za sobą dwóch znajomych inspektorów policji, którzy go tu odszukali.
— A, Boyle i Jacob! Co się stało?
— Niestety, musimy przeszkodzić panu w wywczasach, przychodzimy tu bowiem z rozkazu dyrektora. Oto instrukcja.
Maks odebrał papier i przeczytał instrukcję.
Maks zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
— Dobrze, proszę zaczekać na mnie chwilkę, — rzekł do detektywów, odchodząc w stronę Flory.
— Panie doktorze, co panu jest? — zapytała młoda dziewczyna... — Pan jakiś zmartwiony, skłopotany... Proszę pana powiedzieć mi prawdę...
Stała się rzecz bardzo przykra... Okoliczności tak się składają, że muszę robić coś wbrew mej woli... A jednak...
— Błagam pana, proszę tłómaczyć się jaśniej!...
— Dobrze. Powiem wszystko! A więc każą mi zaaresztować tego człowieka, tego włóczęgę, któremu zawdzięczane życie.
— Ależ to niemożliwe, — zawołała Flora z oburzeniem.
— Nieprawdaż, tak pani sądzi?...
Maks pomyślał chwilę:
— Tak jest, przypominam sobie dobrze, — rzekł półgłosem. — Znałem go dawniej, tego Gordona, człowieka eleganckiego, bardzo światowego. Byt adwokatem, syndykiem kooperatywy Farweli. Lubiący zbytek, bardzo hojny i miłosierny, nie mógł długo, mimo wysokiej pensji, jaką pobierał, wytrzymać na stopie życia. I, zdaje się, nie oparł się pokusie czerpania z kapitałów sobie powierzonych... Wówczas przyszła chwila, gdy groziło mu zaaresztowanie, uciekł i jak donoszą mi, ukrył się w skałach na wybrzeżu w Surfton.
— Więc, w gruncie rzeczy, nie jest to zły człowiek? — spytała panna Travis.
— On? Przeciwnie! Dobry! Zresztą dał mi tej nocy dowody tego!...
— Więc pan nie może go aresztować?
— Pewnie, że nie, — rzekł Maks, — i żałuję nawet, że teraz ja z koleji nie mogę go uratować. Ala moje stanowisko jest urzędowe, a prawo jest prawem... Przysięgałem...
— Ale ja nie! — zawołała żywo Flora.
Rumieniec gorączkowy wystąpił na jej policzki, a na ręce, wspartej o skałę, występowało powoli Czerwone Koło...
Flora nie zwróciła na to uwagi.
Ale wierna Mary strzegła jej jak źrenicy oka swego. Szybkim ruchem zdjęła z siebie szal koronkowy i zarzuciła go na rękę swej ulubienicy.
Dziewczyna nie ustawała w przekonywaniu doktora.
— Doktorze! Proszę mi pozwolić wyręczyć siebie! W ten sposób pan się z nim skwituje i nie wykroczy pan przeciwko obowiązkom służbowym.
— Ależ, panno Floro! To pomysł szalony! A zresztą w jaki sposób pani weźmie się do tej sprawy?
— Proszę mi tylko pozwolić działać, — rzekła uśmiechając się Flora. — Coś mi mówi, że wywiążę się dobrze z całej sprawy. Ufam mej dobrej gwieździe!
— I ja również, — zapewnił Maks Lamar uroczyście. — Dobrze, niech pani działa! Jest to dobry uczynek. Ale proszę być ostrożną...
Detektywi zbliżyli się.
— Czekamy rozkazów pana, panie Lamar.
Maks wahał się.
— Bardzo mi to nie na rękę, że panom polecono przeprowadzić tę rzecz... Zamierzałem bowiem użyć panów przeciwko Samowi Smilingowi, który o mało mnie nie zamordował tej nocy. Gordon nie podejrzywa niczego, pozostanie na miejscu, czując się tu pewnym. Odłóżmy więc na później aresztowanie jego i zajmijmy się Smilingiem.
— Meldujemy, że mamy kajdanki dla adwokata Gordona a nie dla Smilinga, — odpowiedział Jacob. — Rozkaz dyrektora jest jasny.
Maks Lamar nie nalegał dłużej.
— Ale czy macie panowie wiadomość pewną, gdzie jest schronisko Gordona?
— Owszem, — rzekł Boyles, — oto fotografia jego i jego chaty.
Podczas gdy policjant pokazywał dokumenty Lamarowi, Florze udało się rzucić na nie okiem i zapamiętać sobie je dokładnie. Pozostawiając Mary i trzech mężczyzn, zajętych żywą rozmową, na plaży, sama oddaliła się szybko w kierunku skał. Wspiąwszy się na szczyt pierwszej wyniosłości oglądnęła się i ujrzała dwóch policjantów, idących w jej ślady, prowadzonych przez młodego miejscowego przodownika.
Niema ani chwili czasu do stracenia, pomyślała i biegnąć coraz wyżej, aż zobaczyła przed sobą nędzną chatkę, zamkniętą i mającą wygląd opuszczony.
— To ten szałas, ten sam, który przed chwilą widziałam na fotografii! — myślała, dobijając się do drzwi. Widząc, że usiłowania jej są daremne, obeszła szałas dookoła i znalazła okno bardzo niskie, nawpół otwarte.
Nie namyślając się, przelazła przez otwór do małej izdebki, której jedynem umeblowaniem był tapczan i kulawy stół ze stojącą na nim kuchenną lampką naftową.
Nie było tu nikogo. Otworzyła małe drzwiczki do ciemnej nory. Ludzka postać stanęła przed nią. Poznała w niej Gordona.
— Panie Gordon, — zawołała rozpaczliwie, — policja szuka pana, jest stąd o dwa kroki!
Na twarzy Gordona odmalowało się przerażenie.
— Proszę uciekać! Przyszłam tu z polecenia tego pana, któremu pan wczoraj uratował życie! — mówiła Flora spiesznie. — Proszę nie tracić czasu. Przez okno! Prędzej! Proszę uciekać w skały! A ja tymczasem zatrzymam tu policję!
Flora schwyciła Gordona za rękaw i ciągnęła go do okna.
— W imieniu prawa! Otworzyć!
Gordon nie wahał się dłużej. Ucałował rękę Flory, wyskoczył przez okno i umknął za załomy skał.
Uderzenia do drzwi stawały się coraz silniejsze, aż wyważono je bez wielkiego trudu.
Flora wzięła pudełko zapałek znajdujące się na stole i zapaliła lampę.
W tejże chwili pękły drzwi i policjanci wzeszli do izby. Ale na progu zatrzymali się zdumieni.
Przed nimi, przez uchylone drzwiczki od drugiej izby, ukazała się biała ręka kobieca.
Ręka ta trzymała zapaloną lampę, dymiącą w sposób przerażający.
I głos kobiecy wołał:
— Jeżeli zrobicie krok naprzód, podpalam chatę!
Ręka kołysała lampę, a na ręce tej, białej i wypieszczonej, ukazywał się znak Czerwonego Koła...
Jacob i Boyle krzyknęli razem:
— Czerwone Koło!
Wahanie ich krótko trwało. Ruszyli odważnie naprzód.
Ale wówczas wyciągnięta ręka rzuciła gwałtownie lampę o ziemię. Lampa stłukła się w kawałki, zionąc dymem czarnym i duszącym, który w jednej chwili napełnił obie izby. Jacob cofnął się, nie mogąc oddychać. Buchnął płomień, zapaliła się słoma na podłodze i na tapczanie i w mgnieniu oka cała chata stanęła w ogniu.
Korzystając z chmury czarnego dymu, Flora uciekła.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Maks Lamar i Mary, siedząc na plaży, rozmawiali o rzeczach banalnych, ale oboje mieli jedną tylko myśl.
Łagodny, miły głosik odezwał się za nimi:
— Doktorze!
Maks odwrócił się. Od skał wracała Flora, uśmiechnięta i wzruszona.
— Już! Zrobione! — rzekła, nachylając się do ucha Lamarowi. — Myślę, że on jest uratowany. Ale chata jego pali się. Proszę popatrzeć.
I ruchem ręki wskazała słup dymu, unoszący się nad skalami.
— Chodźmy tam! — zawołał doktor, biorąc Florę za rękę.
Po drodze spotkali wracających policjantów. Boyles podtrzymywał Jacoba, jeszcze nawpół uduszonego dymem.
Maks Lamar udał, że nic nie wie:
— Chyba panowie nie byli w tem płonącem piekle? — zapytał Maks.
— Kiedyśmy tam weszli, nie było jeszcze ognia, — odpowiedział Boyles. — Wyważyliśmy pierwsze drzwi. Potem, kiedy dobijaliśmy się do drugich, w uchylonych drzwiach ukazała się ręka kobieca, ręka, która rzuciła lampę płonącą na ziemię. Rozumie pan, jaki stąd powstał pożar i jaki dym!
— Kobieta?
— No tak! Tylko kobieta może mieć rękę tak białą i drobną.
— A na ręce tej, — przerwał Jacob, — był znak Czerwonego Koła.
Lamar drgnął.
— Jakto, Czerwone Koło na ręce kobiecej?
Z obojętnością, doskonale zrobioną, Flora spuściła głowę, popatrzyła na rękę swą, znów zupełnie białą i czystą, poczem powoli podniosła ją, poprawiając wisiorek przy naszyjniku, tak, aby doktór mógł się jej przyjrzeć dokładnie.
Ale doktor przechodził właśnie mękę straszliwej niepewności i podejrzenia, z których, mimo wysiłków, nie mógł się już teraz wyrwać...
— Muszę natychmiast wracać do miasta, — rzekł. — Sprawę tę należy bezzwłocznie przedstawić dyrektorowi Allenowi.
— Do widzenia pani, — pożegnał Florę chłodno.
Maks Lamar udał się na dworzec kolejowy, podczas gdy Flora wróciła do willi. Niepokój gnębił ją i na twarzy odmalowało się skłopotanie.
— Tym razem... tym razem, — szepnęła bezwiednie idąc — boję się bardzo, że on domyśla się wszystkiego...