Czerwony Krąg/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Filip Brossard płacił i żył, bowiem „Czerwony Krąg“ dotrzymywał słowa. Jakób Rieci, bankier płacił także i żył, ale wśród nieustannej trwogi. W miesiąc później zmarł naturalną śmiercią na serce. Benson, syndyk kolei drwił z pogróżek „Czerwonego Kręgu“ i znaleziono go martwym, obok własnego auta.
Pan Derrick Yale, obdarzony niezwykłemi zdolnościami, schwytał murzyna, który zakradłszy się do prywatnego wozu Bensona, zamordował go i wyrzucił oknem zwłoki. Powieszono mordercę, który nie zdradził nazwiska swego rozkazodawcy. Policja mogła drwić dowolnie z psychometrycznej wiedzy Derricka Yale... i czyniła tak nawet... ale dzięki temu właśnie, w ciągu dwu dób, został zbrodniarz przychwycony i przyznał się.
Po tem zdarzeniu wiele osób musiało płacić okup, gdyż przez czas długi nie było w dziennikach wzmianki o „Czerwonym Kręgu“. Atoli dnia pewnego znalazł James Beardmore na stole, obok zastawy lunchowej czworoboczną kopertę z kartą, zaopatrzoną w czerwone koło.
— Jacku! Interesują cię melodramaty życia, przeto przeczytaj to.
Potem rzucił przez stół kartę synowi i wziął do ręki następny list z wielkiego stosu, leżącego przy talerzu.
Jack podniósł kartę z ziemi, gdzie spadła i jął badać, chmurząc czoło. Był to zwyczajny list tylko bez adresu, a wielki, czerwony krąg, sięgający brzegów, był wyciśnięty, zda się, stemplem gumowym, gdyż farba miała nierówne plamy. Pośrodku zaś tego kręgu widniał napis drukowanemi literami.
— Sto tysięcy stanowi małą tylko część majątku pańskiego. Sumę tę wypłacisz pan posłańcowi memu w banknotach. Ogłoszeniem w „Trybunie“ zawiadomisz mnie pan o czasie najdogodniejszym do wypłaty, a to w przeciągu jednej doby. Jest to ostatnia przestroga.
Nie było podpisu.
— No i cóż?
Stary James Beardmore patrzył na syna przez okulary, a oczy jego uśmiechały się.
— „Czerwony Krąg“ — rzucił syn z przerażeniem.
Ojciec roześmiał się głośno z jego strachu.
— Tak! — powiedział. — To jest „Czerwony Krąg“. Dostałem już cztery takie epistoły.
Młodzieniec otworzył szeroko oczy.
— Cztery! Wielki Boże! Czy z tego powodu przebywa u nas Yale?
James Beardmore uśmiechnął się.
— Tak! Z tego właśnie powodu!
— Oczywiście, wiedziałem, że jest detektywem, ale nie miałem pojęcia...
— Nie troszcz się, mój drogi, tym „Czerwonym Kręgiem“! — przerwał zniecierpliwiony ojciec. — Nie zastraszy mnie on. Froyant boi się, czy go nie wciągnięto na listę. Istotnie, w czasach ostatnich narobił sobie wrogów.
James Beardmore, o twarzy wyschłej, pomarszczonej, z brodą szczecinowatą i szpakowatą, wyglądał na dziadka pięknego młodzieńca, siedzącego naprzeciw. Majątku dorobił się Beardmore z trudem wielkim. Początkowe liczne niepowodzenia, niebezpieczeństwa, troski i braki spekulanta uwieńczyło bogactwo. Nie mogły bardzo przerazić pogróżki „Czerwonego Kręgu“ człowieka tego, który walczył ze śmiercią wśród bezwodnej puszczy Kalahari, szukał nieistniejących djamentów w mule rzeki Yale, a w Klondyke utrzymał się jedynie przez wynalazek sztucznego topienia lodu. W tej chwili zajmowało go niebezpieczeństwo bliższe znacznie, a dotyczące syna.
— Drogi Jacku! — zaczął. — Ufam bardzo twemu rozsądkowi i dlatego niech cię nie obrazi to, co ci powiem. Nie wtrącałem się nigdy do twych rozrywek i nie wątpiłem w twój sąd o rzeczach... czy jednak w tym danym wypadku postępujesz rozsądnie?
Jack zrozumiał dobrze słowa ojca.
— Masz, ojcze, na myśli Miss Drummond, nieprawdaż? — spytał.
Starzec potwierdził skinieniem.
— Jest ona sekretarką Froyanta... — zaczął młodzieniec.
— Wiem, że jest sekretarką Froyanta, — rzekł ojciec, — i to jej wcale nie ubliża. Czy wiesz jednak o niej coś więcej?
Jack złożył w zadumie serwetę. Poczerwieniał i zasępił się, co bawiło widocznie tajemnie Jima.
— Lubię ją, — powiedział Jack, — jest moją przyjaciółką. Ale nigdy nie nadskakiwałem jej, ojcze, i pewny jestem, że w takim razie prysnęłaby zaraz przyjaźń nasza.
James skinął ponownie głową. Powiedziawszy co trzeba, wziął w rękę wielką kopertę i spojrzał na nią z zaciekawieniem. Jack zauważył francuskie marki i zadumał się, ktoby mógł to nadesłać.
Starzec rozerwał ją. Zawierała mnóstwo listów i drugą jeszcze, opieczętowaną kopertę. Przeczytał napis na wierzchu umieszczony i skrzywił się z niechęcią.
— Ach! — powiedział i odłożył kopertę, nie otwierając jej.
Przejrzawszy pobieżnie korespondencję, spojrzał na syna.
— Nie dowierzaj nigdy mężczyźnie, ni kobiecie, — powiedział, — dopóki się nie dowiesz o nich tego, co najgorsze. Dzisiaj odwiedzi mnie człowiek, będący wybitnym członkiem społeczeństwa. Przeszłość jego jest czarna, jak mój kapelusz, a mimoto będę z nim robił interesy, gdyż wiem o nim rzecz najgorszą!
Jack roześmiał się, a rozmowę przerwało wejście gościa.
— Dzień dobry, Yale! Spałeś pan dobrze? — zapytał starzec. — Jack, zadzwoń i każ przynieść świeżej kawy.
Odwiedziny Derricka Yale były wielką radością dla Jacka Beardmore. Jako młody, czuł pociąg do wszystkiego, co romantyczne. Najzwyklejszy detektyw był dlań osobą wielce pożądaną. Ale nimb, otaczający Derricka Yale, miał w sobie coś zgoła nadprzyrodzonego. Człowiek ten wyposażony był w zdolności niezwykłe, które go wyróżniały z pośród innych. Delikatne, estetyczne rysy, poważne, tajemnicze oczy, a nawet ruchy długich, wrażliwych rąk posiadały swoistą, odrębną cechę.
— Nigdy nie śpię naprawdę! — powiedział wesoło, rozkładając serwetę.
Wziął w palce obrączkę srebrną, w której tkwiła serweta. James Beardmore patrzył nań z rozradowaniem, a Jack z nietajonym zgoła podziwem.
— I cóż? — spytał James.
— Człowiek, który ostatni miał w ręku tę obrączkę otrzymał bardzo złe wieści. Jakiś jego krewny... może ojciec... zachorował ciężko.
Beardmore skinął głową.
— Jane Higgins, pokojówka, zastawiająca dziś rano śniadanie, otrzymała wiadomość, że matka jej spoczywa na łożu śmierci.
Jack zdumiał się.
— I to wyczułeś pan w tej obrączce? — spytał. — W jakiż sposób otrzymujesz pan te wrażenia?
Derrick Yale potrząsnął głową.
— Nie będę czynił prób wyjaśnienia! — powiedział spokojnie. — Wiem tylko, że w chwili rozkładania serwety uczułem wielką troskę. To jest wprost niesamowite.... nieprawdaż?
— Skądże panu wpadł ten krewny, ta matka?
— Wyczułem to w jakiś tajemny sposób! — odparł Yale tonem podrażnienia. — Jest to rodzaj wnioskowania podświadomego. Czy masz pan jakieś nowe wiadomości panie Beardmore?
Miast odpowiedzi podał mu James otrzymaną tego poranku kartkę.
Yale przeczytał i zważył kartkę na białej dłoni.
— Kartkę tę wrzucił do skrzynki pocztowej marynarz! — rzekł po chwili. — Człowiek ten siedział w więzieniu, a w czasach ostatnich stracił dużo pieniędzy.
Jim Beardmore zaśmiał się.
— Ja mu ich nie zwrócę napewne! — powiedział, wstając od stołu. — Czy uważasz pan to ostrzeżenie za rzecz poważną?
— Nawet bardzo! — odparł, jak zawsze, z powagą. — Jest to tak poważne, że radziłbym panu wychodzić z domu tylko w mojem towarzystwie. „Czerwony Krąg“ — dodał, uchylając gestem swoistym, niechętny sprzeciw Beardmora, — jest, co przyznaję, w metodach swych poprostu melodramatyczny. Ale spadkobierców pańskich nie pocieszy fakt, że zmarłeś w sposób teatralny.
Jim Beardmore milczał przez chwilę, a syn spoglądał nań z trwogą.
— Czemuż nie wyjedziesz, ojcze, za granicę? — spytał.
Ale starzec ofuknął go.
— Przeklęty wyjazd! Czyż mam uciekać przed bandą czarnej ręki? Postaram się o to, by się dostali do...
Nie powiedział gdzie, ale można się było tego domyśleć.