Czerwony Krąg/31
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Derrick Yale siedział z głową opartą na dłoni, czytając i odrzucając mnóstwo dzienników, jeden po drugim.
— W oczach policji! — czytał. — Bezsilność prezydjum policji! — potrząsnął głową. — Nic dobrego nie ma prasa do powiedzenia o biednym, naszym inspektorze! A przecież nie mógł zapobiec zbrodni, równie dobrze jak n. p. pani, Miss Drummond!
Wyglądała tego dnia niezbyt dobrze, oczy były podkrążone, a cała postać dawała wrażenie wyczerpania i znużenia, co kontrastowało ze zwyczajną rzeźkością.
— W takim interesie trzeba być przygotowanym zawsze na kilka kułaków! — odparła chłodno. — Policja nie może dokonać wszystkiego!
Spojrzał na nią z zaciekawieniem.
— Jest pani, widzę, wielbicielką policji? — rzekł powoli.
— Nie bardzo! — powiedziała, kładąc przed nim stos listów. — Nie mam zamiaru wystawiać prezydjum policji świadectwa niezwykłego uzdolnienia.
Zaśmiał się spokojnie.
— Dziwna z pani osoba! — powiedział. — Czasem mam wrażenie, że pani niezdolna jest do współczucia. Wszakże dawniej byłaś pani zajęta u Froyanta?
— Tak! — rzekła krótko.
— Mieszkałaś pani dość długo w jego domu.
— Tak! — potwierdziła, wytrzymując jego spojrzenie.
— Zapewne wiadomo pani było, że istnieją drzwi w podłodze gabinetu i schody do piwnicy? — rzucił niedbałe.
— Oczywiście wiedziałam o tem! Biedny Mr. Froyant nie krył się wcale z brakiem odwagi. Nieraz mi mówił ile to „kosztowało“! — dodała z uśmiechem.
Yale spytał po chwili:
— Gdzie były zazwyczaj klucze od tego podziemnego schowku?
— W jego biurku! — odrzekła. — Widzę, że mnie pan podejrzywa o to morderstwo, Mr. Yale?
Roześmiał się.
— Nie podejrzywam wcale, tylko pytam, pewny że jako mieszkanka domu wiesz pani niejedno, co mnie interesuje. Radbym n. p. wiedzieć, czy te drzwi zapadnie można podnieść, bez wywołania szmeru.
— Tak jest! — odparła stanowczo. — Obracają się na precyzyjnych łożyskach kulkowych. Czy mam odpowiedzieć na te listy?
Odsunął stos korespondencji.
— Jak spędziłaś pani, Miss Taljo, wieczór wczorajszy?
— Byłam w domu! — odparła, a ramiona jej cofnęły się wstecz, co wywołało pewne zesztywnienie, które zauważył.
— Przez cały wieczór?
Nie odpowiedziała.
— Wszakże o pół do dziewiątej wyszłaś pani, niosąc torebkę ręczną?
Znowu milczała.
— Jeden z moich ludzi widział panią przelotnie, a potem stracił z oczu. Gdzie spędziłaś pani ten czas aż do jednastej mniej więcej, kiedy nastąpił powrót do domu?
— Spacerowałam! — rzekła chłodno. — Jeśli ma pan pod ręką plan Londynu, wskażę odbytą drogę.
— Przypuśćmy, że śledzono panią...
Przymknęła oczy.
— W takim razie zbyteczne jest dla mnie mówić o tem.
— Posłuchaj mnie pani! — powiedział przez biurko. — Mam pewność zupełną, że w głębi serca nie jesteś morderczynią. Straszne to słowo... nieprawdaż? Ale wieczór wczorajszy budzi pewne wątpliwości, których nie opowiedziałem jeszcze Parrowi.
— Podejrzenie, to mój chleb codzienny! — odrzekła. — Ponieważ zaś wiesz pan już tyle, nie mam potrzeby opowiadać reszty.
Patrzył na nią przez chwilę, ona zaś nie mrugnęła nawet okiem. Potem Yale wzruszył ramionami i rzekł:
— Zresztą rzecz obojętna, gdzie pani byłaś wczoraj.
— Zupełna racja! — odparła urągliwie, wracając do swojej maszyny.
— Dziwna osoba! — pomyślał.
Kobiety nie interesowały go zazwyczaj, ale Talja Drummond stanowiła wyjątek. Nie wrażliwy zgoła na jej piękność, wiedział że tak jest, podobnie jak wiedział, że drzwi jego pokoju są brunatne, a marka za jednego penny ma kolor czerwony.
Zagłębił się ponownie w gazety, stwierdzające niemoc policji, gdy nadszedł Parr. Był ożywiony i padł we fotel.
— Komisarz prosił, bym się podał do dymisji! — rzekł dziwnie wesoło. — Doskonale! Chciałem to uczynić jeszcze przed trzema laty, gdy zmarły brat zostawił mi wcale pokaźny mająteczek.
Poraz pierwszy dowiedział się Yale, że inspektor jest człowiekiem względnie zamożnym.
— Cóż pan uczynisz? — spytał.
— Oczywiście spełnię życzenie władzy. Ale ustąpię ze służby dopiero z końcem przyszłego miesiąca, by chronić pana wedle możności.
— Mnie? — spytał Yale zdumiony. — Ach, masz pan na myśli tę głupią pogróżkę? Hm... zostaje mi tedy tylko dwa czy trzy dni do życia! — zaśmiał się ironicznie, spoglądając na kalendarz. Niedługo pan będziesz tedy czekał. Ale mówiąc serjo poco podawać o dymisję. Możebym ja powiedział coś komisarzowi...
— Nie zwróci na to większej uwagi jak na ziarno bobu! — odparł inspektor. — Zresztą nie odbiera mi aż do odejścia sprawy Czerwonego Kręgu, a panu to właśnie zawdzięczam.
— Jakto mnie?
— Wyjaśniłem mu, że życie pańskie jest nader cenne dla całego państwa i że muszę strzec go, aż poza złowrogą datę.
W tej chwili weszła Talja Drummond ze stosem listów, a inspektor spojrzał na nią bacznie.
— Czytałam dziś dużo o panu! — rzekła chłodno. — Istotnie stajesz się pan wielce popularną osobistością komiczną.
— Ach! Czegóż człowiek nie robi dla miłej reklamy! — odparł bez gniewu. — Ja zaś przeciwnie, dawno już nie znajduję w dziennikach nazwiska pani!
Ta wzmianka o rozprawie policyjnej rozradowała ją widocznie.
— Przyjdzie czas, że i ja stanę się osobą znaną! — rzekła. — Jakież są najświeższe wiadomości o Czerwonym Kręgu?
— Najnowsza wiadomość — odparł spokojnie — jest, że cała korespondencja, wysyłana dotąd na Mildred Street, będzie teraz miała inny adres.
Zauważył błyskawiczną zmianę w jej twarzy i zadowolniło go to bardzo.
— Czy Czerwony Krąg otwiera biura w śródmieściu? — spytała, opanowując się prędko. — Rzecz zupełnie zrozumiała. Wszakże panowie ci robią, co tylko chcą. Możliwe jest tedy, że najmą wielki lokal i urządzą na dachu reklamę świetlną... — zresztą nie, tego chyba nie uczynią, gdyż reklamę świetlną dostrzegłaby nawet policja!
— Sarkazm u młodej damy jest nietylko rzeczą niewłaściwą, ale także niemoralną.
Yale przysłuchiwał się tej sprzeczce z uśmiechem. Tym razem dziwował się nietylko Talji, ale także Parrowi. Ten grubas zdobywał się chwilami na wielką złośliwość.
— Gdzie pani była wczoraj wieczór, Miss Drummond? — spytał inspektor spoglądając na podłogę.
— W łóżku... śniłam rozkosznie!
— Przez sen tedy spacerowała pani około pół do dziesiątej pod domem Froyanta?
— A, oto panu idzie? Zapewne znalazły się tam odciski moich misternych nóżek. Mr. Yale nadmienił mi już coś w tym guście. Tak, tak, spacerowałam istotnie. Samotność działa tak kojąco!
Parr nie odrywał oczu od dywana.
— Łaskawa pani, — rzekł — następnym razem zechciej pani trzymać się w pewnej odległości od Jacka Beardmore. Ostatnio przestraszył się wielce, spostrzegłszy panią za sobą.
Trafił w samo sedno. Zaczerwieniła się, ściągnęła brwi i odparła:
— Pan Beardmore nie jest tak bardzo płochliwy, a zresztą... zresztą...
Obróciła się porywczo i wyszła. Gdy inspektor w kilka minut później przechodził przez jej biuro, spojrzała nań z niechęcią.
— Chwilami nienawidzę pana, inspektorze! — rzekła gniewnie.
— Zadziwia mnie pani! — odrzekł mimochodem.