<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
30.
W jaki sposób zmuszony został
Froyant do milczenia.

Wyjazd Froyanta do Francji doszedł rychło do wiadomości Parra i Derricka Yale. Dowiedział się także o tem Czerwony Krąg z telegramu Talji Drummond.
Te właśnie wiadomości przez nią posyłane, dziwnym trafem powodowały zawsze wizyty Derricka Yale w prezydjum policji. Przybył tam także w sam dzień triumfalnego powrotu Froyanta.
Parr zastał go w swem biurze. Siedział przy maszynie, zdumiewając zebranych policjantów swą przedziwną wiedzą psychometryczną.
Było to wprost zdumiewające. Na podstawie wręczonego pierścionka opowiedział nietylko wszystko o nim, ale także, ku wielkiemu przerażeniu właściciela, tajemne jego sprawki.
Gdy Parr wszedł, wręczył mu urzędnik zapieczętowaną kopertę. Adres był pisany maszyną. Inspektor położył list, nie otwierając go, na dłoni detektywa.
— Powiedz mi pan, kto to pisał?
— Mały człowieczek z rudą brodą! — odpowiedział Yale z uśmiechem. — Mówi przez nos i ma sklep. Nie jest to atoli psychometrja, — dodał zaraz, — wiem bowiem, że list wysłał Johnson, zamieszkały przy Mildred Street.
Roześmiał się, widząc zdumienie inspektora i objaśnił, gdy zostali sami.
— Dowiedziałem się przypadkowo, żeś pan wymyszkował, gdzie przesyłane są listy, adresowane do Czerwonego Kręgu. Ja dawno już wiem o tem i czytuję każdą tego rodzaju wiadomość.
— A więc wiedziałeś pan to przez cały czas? — spytał z naciskiem Parr.
Derrick Yale potwierdził.
— Wiedziałem, że listy skierowane do Czerwonego Kręgu zostają oddawane w tej małej firmie reklamowej i że je odnosi każdego wieczoru pewien wyrostek. Natomiast wyznaję z upokorzeniem, iż nie udało mi się zbadać, kto mu wypróżnia kieszenie.
— Wypróżnia kieszenie? — zdumiał się inspektor.
— Chłopiec, — powiedział dumny z nowości Yale, — ma rozkaz, wkładać listy w kieszenie surduta i chodzić po bardzo ożywionej High Street. Podczas tej przechadzki ktoś mu zabiera listy, o czem on nie wie zgoła.
Inspektor opadł ciężko na krzesło i jął trzeć podbródek.
— Pan jesteś wprost zdumiewający! — powiedział.
— Od dawna podejrzywałem także, iż Talja Drummond jest w bliskich stosunkach z Czerwonym Kręgiem i wszystko mu donosi.
Parr zaprzeczył gestem głowy.
— Cóż pan zamierzasz teraz? — spytał.
— Nieraz mówiłem panu, że ona właśnie doprowadzi nas do tej bandy! — ciągnął dalej detektyw spokojnie. — Przepowiednia moja ziści się niedługo. Minęło dwa miesiące, od kiedy przekonałem Johnsona, właściciela małego zakładu reklamy, że powinienem czytać listy doń skierowane. Jak każdy człowiek uczciwy, popełnił zdradę zaufania, gdy mu wmówiłem, że służy w ten sposób sprawiedliwości. Powiedziałem mu zresztą, że jestem urzędnikiem policji, co pan raczy łaskawie przebaczyć.
— Dawno już mam przekonanie, — powiedział Parr, — że pan powinienbyś zostać wysokim dygnitarzem policji! Sądzisz pan tedy, iż Talja Drummond jest wspólniczką Czerwonego Kręgu?
— Oczywiście, zatrzymam ją u siebie, — odrzekł Yale, — bowiem im bliżej ją mam, tem jest mniej niebezpieczna.
— Poco wyjeżdżał Froyant za granicę?
Yale wzruszył ramionami.
— Ma tam rozliczne interesy i pewnie mu się znowu coś trafiło. Posiada, o ile wiem, poza kapitałami jednę trzecią winnic szampańskich. Czerwony Krąg oszacował go zbyt nisko.
Obydwaj umilkli, a inspektor dumał nad tem, poco Froyant jeździł aż do Tuluzy.
— Skąd pan wiesz, że jeździł do Tuluzy? — spytał znagła Yale.
Pytanie to, będące dalszym ciągiem myśli inspektora, porwało go na równe nogi.
— Na miły Bóg! — wykrzyknął. — Pan czytasz ludzkie myśli!
— Czasem... — odparł Yale z uśmiechem. — Sądziłem atoli, że był tylko w Paryżu.
— Był w Tuluzie! — oświadczył Parr, nadmieniając, skąd wie o tem.
Oszołomiło go to bardziej, niż wszystkie dotychczasowe dowody dziwnych zdolności detektywa.
Po chwili zadzwonił telefon.
— Czy to pan, inspektorze? — spytał Froyant. — Proszę przybyć do mnie niezwłocznie i zabrać ze sobą Yalego. Mam nader ważne wiadomości.
Parr odłożył słuchawkę, zadumany wielce.

Talja zajęła się po kolacji cerowaniem pończoch, jednocześnie oddalając od siebie myśl o Jacku Beardmore, co nie było zgoła rzeczą łatwą.
Nagle zapukano i messenger-boy wręczył jej pudełko, wyglądające tak, jakby zeń dobyto przed chwilą parę trzewików.
Otworzyła przesyłkę w sypialni.
— Zna pani, — wyczytała drukowanemi literami, — wejście do domu Froyanta przez sklepione podziemie aż do pracowni. Proszę tam zaczekać z zawartością pudełka, aż dam dalsze zlecenia.
W pudełku była leworęczna rękawica szoferska, sięgająca jej do łokcia i sztylet, ostry jak brzytwa, o krągłej gardzie.
Spróbowała porozumieć się telefonicznie, ale powiedziano jej, że niema nikogo.
Nie było dużo czasu. Włożyła przesłane przedmioty do torebki i wyszła.
W pół godziny potem przybyli do Froyanta Yale i Parr. Uderzyło obu, że cały dom był jaskrawo oświetlony, co stało w wielkiej sprzeczności ze skąpstwem gospodarza.
Froyant przyjął gości siedząc w fotelu, a mimo znużenia był rozpromieniony i zacierał ręce.
— Łaskawi panowie! — powiedział. — Powiem wam coś zdumiewającego. W tej chwili zadzwoniłem do komisarza. W takim razie trzeba być całkiem pewnym siebie. Każdemu z panów może się w drodze powrotnej coś przydarzyć, przeto należy wtajemniczyć możliwie dużo ludzi. Rozbierzcież się, proszę, bo opowieść moja potrwa dość długo.
W tej chwili ozwał się telefon, a oni obserwowali twarz rozmawiającego Froyanta.
— Tak, pułkowniku! Mam ważną dla pana wiadomość. Zadzwonię za jakieś dwie minuty... dobrze?
Odłożył słuchawkę, niepewny, co czynić. Po chwili zaś powiedział gościom:
— Panowie, podczas mej rozmowy z pułkownikiem bądźcie łaskawi czekać w przyległym pokoju i zamknąć drzwi, nie chcę bowiem uprzedzać sensacji, jaką przysposobiłem.
— Doskonale! — powiedział Parr i wyszedł, a Yale zawahał się na moment.
— Czy to dotyczy Czerwonego Kręgu? — spytał.
— Powiem to panu potem. Zanim upłynie pięć minut, przeżyjecie obaj wstrząsającą sensację! — powiedział Froyant.
— Dużo trzeba, by mną wstrząsnąć! — zauważył Derrick.
Wyszedł, ale w progu obrócił się, dodając:
— A potem ja ze swej strony opowiem coś o wspólnej naszej znajomej Miss Drummond. Wiem, że ona sama pana, panie Froyant, niezbyt interesuje, to jednak co powiem, zaciekawi napewne.
Parr spostrzegł, że się uśmiecha i usłyszał, że Froyant mruknął coś niepochlebnego o Talji.
Derrick zamknął powoli drzwi.
— Radbym wiedzieć, inspektorze, co to za sensacja i co ma Froyant do gadania z pańskim pułkownikiem.
Znaleźli się w salonie, oświetlonym rzęsiście.
— To coś niezwykłego, Steeve! — zwrócił się Yale do znanego sobie lokaja.
— Tak, sir, istotnie! — odparł Steeve. — Mr. Froyant ma zwyczaj szczędzić prądu. Dziś jednak kazał zaświecić wszystkie lampy, dla uniknięcia niebezpieczeństwa. Niewiadomo co to znaczy. Nie zdarzyło mi się to jeszcze w życiu. A także dziwi mnie wielce, iż ma w kieszeniach dwa rewolwery nabite. Zazwyczaj nie cierpi broni palnej.
— Skąd pan wiesz, że są to rewolwery? — spytał Parr.
— Sam je nabijałem! — odrzekł służący. — Służyłem ongiś w kawalerji i znam się na broni. Jeden z tych rewolwerów jest nawet moją własnością.
Derrick Yale gwizdnął i spojrzał na inspektora.
— Zdaje się, że zna doskonale Czerwony Krąg, a nawet oczekuje jego wizyty. Sądzę, że masz pan kilku ludzi pod ręką?
Parr potwierdził.
— Mam kilku detektywów w ulicy na wszelki wypadek.
Nie mogli słyszeć głosu Froyanta, rozmawiającego przez telefon, gdyż dom był zbudowany fundamentalnie i miał grube ściany.
Minęło pół godziny i Yale zaniepokoił się.
— Steeve, — powiedział, — proszę wejść do gabinetu i spytać, co mamy robić.
Stary służący potrząsnął głową.
— Nie wolno mi tego uczynić, sir! Może któryś z panów zajrzy. Nie wchodzę nigdy, zanim zadzwoni.
Parr uchylił drzwi. Lampy świeciły. W fotelu siedział skulony dziwnie Froyant, i inspektor dorozumiał się zaraz, że nie żyje.
Z lewej jego piersi sterczała mająca kształt talerza rękojeść noża, a na wąskiem biurku leżała zakrwawiona rękawica szoferska.
Na okrzyk Parra wszedł Derrick Yale. Patrzyli obaj na zamordowanego, bladzi, bez słowa.
— Zwołaj pan ludzi moich! — rzekł wreszcie Parr. — Nie wolno nikomu opuścić domu. Niech lokaj zgromadzi wszystkich domowników w kuchni.
Rozejrzał się bacznie po gabinecie. Wielkie okna, wychodzące na mały trawnik, w głębi zasłonięte były ciężkiemi portjerami. Odsunął jednę i zobaczył grubą okiennicę.
W jakiż sposób zamordowano Harveya Froyanta?
Biurko stało naprzeciw kominka. Było bardzo wąskie i pochodziło z epoki jakobińskiej. Każdego innego wąskość jego raziłaby niezawodnie, ale Froyant był przywiązany do tego mebla.
Z którejże strony podszedł doń morderca? Może od tyłu? Nóż pchnięty został z góry w dół, co jednak wcale nie dowodziło, by napastnik mógł zbliżyć się bez szmeru. Cóż miała za znaczenie rękawiczka? Inspektor obejrzał ją ostrożnie. Była to rękawiczka o długim manszecie, jakich zwykle używają szoferzy i dość już podniszczona.
Inspektor zwrócił się telefonicznie do komisarza. Jak było do przewidzenia, pułkownik czekał na dzwonek Froyanta.
— Nie wezwał pana?
— Nie!
Parr opowiedział co zaszło i wysłuchał bez wrażenia wybuchu wściekłości przełożonego, potem udał się do przedsionka, gdzie czekali już zebrani funkcjonarjusze policji.
— Muszę przetrząsnąć każdy z osobna pokój! — powiedział.
W pół godziny potem wrócił do czekającego nań Derricka.
— I cóż? — spytał zaciekawiony detektyw.
Parr potrząsnął głową.
— Nic! Nie było tu nikogo obcego. W jakiż więc sposób dostał się morderca. W przedsionku był ciągle ktoś, z wyjątkiem chwili, gdy stary Steeve przyszedł do salonu.
— Muszą istnieć w posadzce drzwi tajemne! — zauważył Yale.
— Skądżeby się wzięły drzwi tajemne w podłodze gmachu najbogatszej dzielnicy Londynu! — rzekł Parr wzgardliwie.
Ale przeprowadzone badanie dało wynik zadziwiający.
Podniósłszy skraj dywanu, ujrzeli małe drzwi zapadnie, a służący objaśnił, że w czasie wojny, wobec częstych rajdów aeroplanowych, Froyant kazał sobie wybudować w piwnicy z winem bezpieczną od bomb kryjówkę. Wiodły do niej drzwi zapadnie i schody wprost z gabinetu.
Parr zszedł z płonącą świecą i znalazł się w małej celce wybetonowanej, opatrzonej zamkniętemi drzwiami. W kieszeniach Froyanta znaleziono klucze do tych drzwi i drugich jeszcze z grubej stali, wiodących na zewnątrz.
Ten dom i sąsiedni miały wspólny pas trawnika.
— Bardzo łatwo dostać się tędy z ulicy i pewny jestem, że morderca użył tego właśnie przejścia.
Oświecił podłogę lampką ręczną i przykląkł zaraz.
— Mamy oto całkiem świeży ślad! — powiedział. — I to ślad kobiecego trzewika.
Parr patrzył z góry.
— Oczywiście, jest całkiem świeży! — przyznał.
Potem cofnął się.
— Boże! — jęknął. — Cóż za szatański plan!
Nasunęło mu się przypuszczenie, że może to być ślad trzewika Talji Drummond.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.