Czerwony Krąg/33
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Niebardzo miłym był inspektor towarzyszem podróży. Przeglądał troskliwie stos dzienników, szukając wzmianek o Czerwonym Kręgu, a Jack, który widział co czyta, zdumiewał się wielce, że może go interesować mnóstwo arcyniepochlebnych wzmianek pod jego adresem. Powiedział mu to wprost.
— Nigdy krytyka nie zaszkodziła nikomu jeszcze! — odparł. — Tylko świadomość, że się nie ma racji, może przeszkadzać. Ja wiem, że rację mam, przeto wszyscy mogą sobie gadać co im się podoba.
— A więc masz pan rację? — spytał zaciekawiony Jack.
Ale inspektor nie chciał dać na to odpowiedzi.
Wysiedli na małej stacyjce i dojechali powozem do posiadłości.
Zaraz w progu podał inspektorowi zaufany służący Jacka zamknięty telegram.
— Jak długo leżał tu?
— Messenger na rowerze przywiózł go przed pięciu minutami ze wsi.
Inspektor rozerwał kopertę i przeczytał depeszę, podpisaną nazwiskiem Derricka Yale.
— Wracać natychmiast, ważne nowości.
Podał Jackowi depeszę bez słowa.
— Musi pan oczywiście jechać! Niestety, aż do dziewiątej niema pociągu.
Jack był niemile dotknięty utraceniem towarzysza.
— Nie pojadę! — rzekł Parr spokojnie. — Nikt na świecie nie zmusi mnie, bym ponownie odbył dzisiaj jazdę koleją. Niech zaczekają.
Takie postępowanie, wobec naglącego wezwania nie licowało zgoła z charakterem inspektora. Jack uczuł rozczarowanie, chociaż jednocześnie rad był, że nie spędzi sam pierwszej nocy w niesamowitym dlań teraz domu.
Parr obejrzał raz jeszcze telegram.
— Nadano go w niespełna pół godziny po naszym odjeździe! — zauważył. — Wszakże masz pan telefon?
Jack potwierdził, a inspektor zgłosił zaraz rozmowę zamiejscową. Dopiero po kwadransie dano sygnał dokonanego połączenia.
Jack słyszał głos inspektora z przedsionka i zaraz potem wrócił tenże.
— Telegram, jak to przeczułem, został sfałszowany. Mówiłem z Yalem.
— A więc pan to odgadł.
Inspektor potwierdził.
— Czasem odgaduję różności, jak nasz cudotworny przyjaciel.
Wieczór spędził na uczeniu młodzieńca kunsztu gry w pikieta, w czem był mistrzem. Pikiet jest istotnie najbardziej zajmującą grą dla dwu osób. Toteż Jack zdumiał się wielce, spojrzawszy na zegarek.
Inspektor dostał na noc pokój nieboszczyka Beardmora, wielki, bardzo wysoki, o trzech oknach, oświetlony, jak cały dom, acetylenem.
— A gdzie pan śpi? — spytał w chwili rozstania z gospodarzem.
— Tuż obok! — odparł Jack, i rozeszli się.
Inspektor zamknął się na klucz i usłyszał, że to samo czyni młodzieniec. Potem zdjął część ubrania, dobył z wytartej torebki stary, jedwabny szlafrok, pogasił światła i podciągnął w górę żaluzje wszystkich trzech okien.
Noc była dość jasna, tak że trafił do łóżka i naciągnął na siebie puchową kołdrę. Drzemał przez chwilę, ale zaraz po północy wstał, uchylił okna i wyjrzał.
Wśród ciszy nocnej doleciało go lekkie brzęczenie idącego normalnie motoru automobilowego. Po chwili ucichło. Podszedłszy do umywalni, przetarł twarz zimną wodą, potem wrócił do okna i usiadł na krześle w ten sposób, że widział całą drogę aż do bramy wjazdowej.
Przeczekawszy około pół godziny, ujrzał ciemną postać, wyłaniającą się z gęstwy drzew. Trwało to moment tylko, poczem postać wsiąkła w cień, padający od domu.
Inspektor wyszedł cicho z pokoju i zstąpił ze schodów. Brama była zamknięta i upłynęła chwila, zanim znalazł i poodsuwał rygle. Wyszedłszy, nie znalazł nikogo. Obszedł ostrożnie dom wokoło, nie odkrywszy nigdzie przybysza. W chwili, gdy dotarł z powrotem pod bramę, zabrzęczało auto. Gość nocny odjechał.
Zamknął i zaryglował bramę, potem zaś wrócił do swego pokoju. Dziwiła go nieznana osobistość, pewny był jednak, że przybysz nie widział go i nie spostrzegł, że był obserwowany.
Rano, gdy zeszedł na śniadanie, wiedziano już o tych odwiedzinach.
Jack stał przy kominku z pogniecionym papierem w ręku, a inspektor domyślił się niezwłocznie, że jest sprawka Czerwonego Kręgu.
— Cóż pan na to? — powiedział Jack, podając mu kartkę. — Sześć takich ogłoszeń znaleziono na drzewach parku, a jedno pod mojem oknem.
Inspektor przeczytał.
— Dług ojca pańskiego nie został dotąd wyrównany. Możesz go pan nie płacić, o ile zdołasz nakłonić przyjaciół swych, inspektora Parra oraz Derricka Yalego, by zaprzestali swej działalności.
Pod spodem widniał dopisek mniejszymi literami:
— Nie będziemy już stawiać żądań osobom prywatnym.
— Więc to on pozawieszał ogłoszenia! — zauważył Parr w zadumie. — Dziwiłem się, dlaczego odjechał tak szybko.
— Widziałeś go pan?
— Przelotnie tylko! Spodziewałem się go zresztą, sądząc atoli, że wyniknie z tego coś więcej.
Milczał przez cały ciąg śniadania, odpowiadając tylko bardzo oschle na pytania Jacka. Gdy wyszli potem do ogrodu, spytał znienacka:
— Czy on wie o pańskiej sympatji dla Talji Drummond?
Jack poczerwieniał.
— Z jakiegoż powodu pytasz pan? — powiedział z zakłopotaniem. — Czyż zachodzi obawa zemsty na niej z jego strony?
— Nie zawahałby się na chwilę, gdyby mu to było potrzebne! — oświadczył, zawracając ku domowi. — Dość mi tego.
— Myślałem, że zechcesz pan przejrzeć całą drogę, jaką Marl przeszedł owego ranka?
Parr wstrząsnął głowę.
— Nie! — powiedział. — Chciałem tylko stwierdzić, w jaki sposób zbliżył się do domu. Czy możesz mi pan pokazać miejsce, gdzie doznał tak wielkiego przestrachu?
— Oczywiście! — zgodził się ze zdziwieniem. — Było to nieco bliżej. Pamiętam, że uskoczywszy, nastąpił na młody pęd róży, łamiąc go. W tem miejscu zasadził ogrodnik drzewko.
Parr skinął kilka razy głową.
— To bardzo ważne! — powiedział, oglądając starannie to miejsce. — Byłem z góry pewny, że skłamał! — dodał zcicha. — Nie widać stąd wcale terasy, a Marl powiedział mi, że ujrzał ojca pańskiego na terasie w chwili, kiedy dostał napadu sercowego. W pierwszej chwili sądziłem, że ten właśnie widok spowodował zasłabnięcie.
Opowiedział szczegółowo swą ostatnią rozmowę z Marlem.
— Tę rzecz ja mogłem sprostować! — oświadczył Jack. — Ojciec spędził cały ranek w bibljotece i wyszedł dopiero, gdyśmy stanęli w przedsionku.
Parr sporządził pobieżny szkic sytuacyjny.
— Wszędzie tu dużo krzewów! — rzekł Jack. — Ojciec[1] lubił z powodu, że dają cień i spędzał pośród nich długie nieraz godziny.
Parr rozglądał się długo, w końcu zaś oświadczył:
— Obejrzałem już, zdaje się, wszystko co trzeba!
Gdy byli pod domem, wspomniał o nocnym gościu i rzekł znienacka:
— To był jedyny krok fałszywy Czerwonego Kręgu. Pewny jestem, że go uczyniono pod wrażeniem chwili, bez wielkiej rozwagi.
Siadł na stopniach terasy, spoglądając w dal. Jack zauważył, że nie dobrze wygląda w tem romantycznem środowisku ów człowiek gruby, czerwony, spokojny, zgoła nie podobny do typu wybitnych kryminologów.
— Już wiem! — powiedział Parr. — Pierwsza moja idea była słuszna. Przybył, by wymusić pieniądze, które ojciec nie chciał zapłacić. Ale w drodze przyszedł mu pomysł, zawarty w dopisku. Zdecydował się na jakąś rzecz w wielkim stylu. Chce poprostu wyłączyć mnie i Yala ze sprawy, chociaż wie dobrze, iż to jest niemożliwe. Pokaż mi pan, proszę, ogłoszenie.
Rozpostarł na kamiennym stopniu przyniesiony przez Jacka papier.
— Tak! — przytaknął sobie samemu. — To było pisane w pośpiechu, zapewne w aucie, zamiast zawiadomienia pierwotnego, jakie przywiózł ze sobą! Jakiż to nowy plan?
Miał się o tem zaraz dowiedzieć, gdy nadbiegły spiesznie służący zawiadomił, że telefon w bibljotece dzwoni natarczywie, od pięciu już minut.
— Proszę pana! — rzekł Jack, podając inspektorowi słuchawkę.
Mr. Parr poznał niezwłocznie głos pułkownika Mortona.
— Wracaj pan natychmiast! Dziś popołudniu weźmiesz pan udział w posiedzeniu nadzwyczajnem gabinetu.
— Cóż się stało? — spytał Jack.
— Wchodzę do gabinetu! — odrzekł, śmiejąc się, jak nigdy dotąd jeszcze.
- ↑ Wydaje się, że po słowie ojciec lub lubił brakuje zaimka je.