<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
34.
Usiłowane wymuszenie na rządzie.

Gdy przybyli do Londynu, wszystkie dzienniki okrzykiwały niezwykłą nowinę.
Czerwony Krąg uczynił istotnie krok stanowczy.
Krótki komunikat przesłany prasie brzmiał następująco:
— Dziś rano otrzymali wszyscy ministrowie dokument pisany maszyną, bez adresu i oznaczenia, od kogo pochodzi, poza czerwonem kółkiem, wybitem u góry:

Każdy wysiłek oficjalnej czy prywatnej policji, zarówno genjusz Mr. Derricka Yale, jak i niesłychanie gorliwe i sumienne badania starszego inspektora Mr. Parra pozostały bez rezultatu i nic nie zdołało zatamować działalności Naszej. Istotna historja powodzeń Naszych jest zupełną tajemnicą. Bardzo przykrym obowiązkiem Naszym było usunięcie z drogi pewnej liczby osób, a stało się to nie tyle przez zemstę, ile dla zbawiennego ostrzeżenia innych. Jeszcze dziś rano musieliśmy, niestety, unieszkodliwić adwokata Mr. Samuela Heggitta, który pracując dla Mr. Froyanta, zbliżył się zanadto do osoby naszej.
Uczynił to osobiście i dlatego nie firma jego, ale sam został ukarany. Zwłoki znaleźć można obok toru kolejowego, pomiędzy stacjami Brixton a Marsden.
Policja nie jest w stanie przeszkodzić nam i uznała Czerwony Krąg za wielkie niebezpieczeństwo społeczne. Godząc się w pełni z tą opinją władzy, objawiamy zamiar zaprzestania Naszej akcji pod warunkiem, że Wysoki Rząd wyasygnuje 1.000.000 funtów, która to gotówka zostanie przez nas podjęta, a to w sposób, jaki w swoim czasie określimy. Jednocześnie Wysoki Rząd ogłosi amnestję ogólną dla całej organizacji Naszej, tak byśmy się mogli w razie stwierdzenia identyczności osób Naszych skutecznie powołać na ten dokument urzędowy.
Nie zastosowanie się do żądań Naszych pociągnie fatalne skutki. W zakończeniu niniejszego pisma wymieniamy dwunastu członków gabinetu, których bierzemy za zakładników i jeśli do końca bieżącego tygodnia Wysoki Rząd nie poweźmie prawomocnej uchwały, pierwszy z tych zakładników zostanie usunięty.

Pierwszą osobą, którą Parr spotkał po przybyciu do White-Hall[1], był Derrick Yale, zatroskany jak nigdy dotąd.
— Obawiałem się czegoś w tym rodzaju! — powiedział. — Dziwne, że zwrot nastąpił właśnie w chwili, kiedy miałem położyć rękę na głównym zdawało się sprawcy.
Ująwszy dłoń inspektora, jął z nim spacerować po ciemnym kurytarzu.
— Przepadło rybołóstwo moje... — dodał, a Parr przypomniał sobie:
— Oczywiście! Dziś jest dzień pańskiej śmierci, sądzę jednak, że obejmuje pana amnestja ogólna Czerwonego Kręgu.
Yale roześmiał się i rzekł:
— Zanim pójdziemy na to posiedzenie, radbym byś pan wiedział, że jestem bez żadnych zastrzeżeń na pańskie usługi. Cały gabinet życzy sobie, bym otrzymał stanowisko urzędowe i wziął sprawę w rękę. Odmówiłem stanowczo, oświadczając, że pan jesteś osobą najodpowiedniejszą i że jeśli mam pracować, to tylko pod pańskiem zwierzchnictwem.
— Dziękuję serdecznie! — rzekł inspektor. — Ale może gabinet będzie miał inne zapatrywanie?
Posiedzenie gabinetu odbywało się w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Naprzód przybyli członkowie rządu, a potem dopiero wezwano innych uczestników.
Yale zabawił w sali kwadrans, poczem wpuszczono Parra.
Inspektor znał wszystkich niemal członków świetnego grona, ale nie miał dla żadnego specjalnej sympatji, czując doskonale nastrój wrogi, a ledwo dostrzegalne skinienie głowy siwobrodego premjera wzmogło jeszcze to wrażenie.
— Mr. Parr! — ozwał się dostojnik lodowato. — Omawiamy sprawę t. zw. Czerwonego Kręgu, która stała się niemal narodowym problemem. Niebezpieczny charakter tej organizacji stwierdzony został świeżo przez pogróżkę, wystosowaną do członków rządu. Musiałeś pan to czytać pewnie w dziennikach?
— Tak jest, sir! — odrzekł inspektor.
— Nie ukrywamy wszyscy niezadowolenia z powodu działalności pańskiej w tej sprawie. Wszakże mając takie pełnomocnictwa... — tu spojrzał na leżący przed nim papier.
— Sir! — przerwał inspektor stanowczo. — Nie radbym by to czcigodne zebranie znało pełnomocnictwa moje, a także specjalne przywileje, udzielone mi przez pana ministra spraw wewnętrznych.
Premjer zdumiał się.
— Dobrze! — powiedział. — Dodam tylko, że mimo takiej władzy i mimo, że kilka razy byłeś pan niemal świadkiem zbrodni, nie zdołałeś pan oddać sprawcy w ręce sądu.
Inspektor potwierdził skinieniem.
Umyśliliśmy zgodnie oddać rzecz w ręce Mr. Derricka Yale, który dwu morderców zdołał wyśledzić, chociaż głównego sprawcy także nie oddał w ręce sprawiedliwości. Ale Mr. Yale nie godzi się pracować, o ile pan nie zatrzymasz kierownictwa sprawy. Na to zgodziliśmy się wszyscy. Zgłosiłeś pan dymisję i została formalnie udzieloną, ale należy się z tem wstrzymać. Pomyśl pan, panie inspektorze, — ciągnął premjer z naciskiem, — iż nie wolno nam pod żadnym warunkiem zgodzić się na żądanie Czerwonego Kręgu. Równałoby się to przecież zniweczeniu wszelkiego prawa i zupełnej utracie całego autorytetu państwa. Ufamy panu, że zdołasz uchronić każdego z zagrożonych na życiu członków gabinetu, do czego jako obywatele mają prawo. Wspomnij pan, że cała zasługa i karjera pańska od tego zawisła.
Pożegnany w ten sposób inspektor powstał zwolna i rzekł:
— O ile Czerwony Krąg dotrzyma słowa, gwarantuję zupełną nietykalność wszystkich członków gabinetu. Czy zdołam jednak pochwycić człowieka, zwącego się Czerwonym Kręgiem, za to ręczyć nie mogę.
— Czy istotnie został zamordowany ten nieszczęsny Heggitt? — spytał premjer.
— Tak jest, sir! — odparł Yale. — Zwłoki jego znaleziono dziś rano. Mieszkał w Marsden, dokąd wczoraj wyjechał pociągiem. Zbrodni dokonano w drodze.
— Straszne to, straszne! — potrząsnął premjer głową. — Orgja mordów, wymuszeń, a niewiadomo, jak to długo potrwa!
Gdy wyszli z White-Hallu, otoczył ich tłum ludzi, którzy zbiegli się na wieść o nadzwyczajnej sesji gabinetu. Yale był witany okrzykami uznania, na Parra zaś nie spojrzał nikt, z czego zresztą inspektor był zadowolony.
Czerwony Krąg stał się sensacją dnia, niektóre pisma wyszły zaopatrzone w ten znak tajemniczy, a ogólnie twierdzono, że szatańska banda zdolna jest wykonać zuchwałą pogróżkę swoją.
Yale zastał swą sekretarkę nad stosem gazet, które czytała wiersz za wierszem z uwagą wielką. Z pewnem zakłopotaniem odłożyła dziennik na jego widok.
— Miss Drummond, cóż pani powie o tem ostatniem wystąpieniu.
— Jest niesłychane! Podziw budzi!
Spojrzał na nią z powagą.
— Nie wiem, co tu może budzić podziw? Ma pani szczególny pogląd na rzeczy?
Nie odrzekła nic i wstała, by pójść do swej maszyny.
— Szczęściem dla pani, — dodał — Mr. Johnson, przy Mildred Street, nie otrzymuje już jej interesujących zawiadomień.
Nie rzekła słowa.
Po chwili zajrzał do niej.
— Zdaje się, otworzę biuro w prezydjum policji, — powiedział, — ponieważ atoli atmosfera ta nie sprzyjałaby pani, przeto zostawię panią tutaj, dla załatwiania normalnych spraw bieżących.
— Czy podjąłeś pan odpowiedzialność za schwytanie Czerwonego Kręgu? — spytała chłodno.
— Nie! Inspektor Parr zatrzymuje nadal kierownictwo, a ja będę pracował pod jego rozkazami.
Zajął się korespondencją, potem wyszedł na lunch, w końcu dawszy informacje co do listów, jakie wysłać należało, zawiadomił, że już nie wróci do biura.
Zaraz po jego odejściu zadzwonił telefon i poznała zaraz, kto mówi.
— Tak, to ja, panie Beardmore! Dzień dobry!
— Czy jest Yale?
— Wyszedł, mówiąc, że już dziś nie wróci. Ale jeśli coś ważnego, poszukam go! — powiedziała, siląc się na spokojny ton.
— Sam nie wiem. Przeglądając papiery ojca, natrafiłem na sporą paczkę informacji o Marlu.
— O Marlu?
— Tak jest. Biedny ojciec mój wiedział o nim znacznie więcej, niż chciał mówić. Francuskie biuro informacyjne stwierdziło, że był to człowiek zły, siedział nawet w więzieniu i dziwi mnie, iż ojciec miał z nim interesy. W papierach jest też zapieczętowana przez to biuro koperta z napisem: „Fotografja ściętego“. Ojciec nie otworzył jej, gdyż mierziły go takie okropności.
— Jacku, czyś pan otworzył tę kopertę?
— Nie! — odparł. — Ale czemu pani tak krzyknęła na mnie?
— Niech mi pan zrobi przysługę!
— Oczywiście... oczywiście, Taljo! — powiedział, zdziwiony, że nazywa po imieniu. — Cóż mam uczynić?
— Nie otwieraj pan, proszę bardzo, tej koperty. Schowaj pan wszystko, co tyczy Marla, w miejscu bezpiecznem. Czy przyrzekasz to?
— Przyrzekam solennie, chociaż dziwi mnie to żądanie.
— Czy mówiłeś pan o tem z kimś?
— Doniosłem inspektorowi!
Usłyszał okrzyk gniewny.
— Przyrzeknij mi pan, nie mówić o tem nikomu... nikomu... zwłaszcza o fotografji!
— Ależ naturalnie, Taljo! Jeśli pani chce, mogę ją zaraz posłać?
— Nie, nie, nie czyń pan tego! — wykrzyknęła, przerywając rozmowę.
Siedziała długo, dysząc ciężko, potem włożywszy kapelusz wyszła na lunch.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.
  1. Biały dom. — Gmach Min. Spraw Wewn.