<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
35.
Talja biesiaduje w towarzystwie ministra.

Minął czwarty dzień miesiąca, a Derrick Yale żył dalej.
Przypomniał to, wchodząc do biura, które obecnie dzielił z Parrem.
— I tak nadaremnie przepadło mi rybołówstwo!
— Lepiej, — mruknął inspektor — że przepadło rybołówstwo, niż życie, gdyż pewny jestem, nie wróciłbyś pan już.
— Wierzysz pan, widzę, ślepo w Czerwony Krąg? — zaśmiał się.
— Istotnie... do pewnego zresztą tylko stopnia! — przyznał, nie przerywając pisania listu.
— Brabazon złożył podobno zeznanie?
— Tak! Nie wiele to znaczy. W każdym razie wiemy już, że od długiego czasu wymieniał pieniądze, wyduszone przez Czerwony Krąg na ofiarach, zrazu nieświadomie, potem już jako agent bandy.
— Czy zamierzasz go pan obwinić o zamordowanie Marla?
Inspektor zaprzeczył.
— Nie mam na to dostatecznych dowodów!
Potem wysuszył list i włożył w kopertę.
— Cóżeś pan wymiarkował we Francji? Nie mówiliśmy o tem jeszcze.
— Mniej więcej to samo, co Froyant! — rzekł Parr, zapalając fajkę. Szło mi głównie o Marla. Wiadomo panu może, iż był on tam członkiem bandy zbrodniczej i został razem z przyjacielem swym... zdaje mi się, niejakim Lightmanem... skazany na śmierć. Lightmana położono pod gilotynę, ale skutkiem jakiegoś zaniedbania kata, nóż nie spadł, powstała mała rewolta wśród widzów i delikwenta zesłano na Wyspę Djabelską, do Kayenny, czy innej kolonji karnej, gdzie zmarł.
— Lightman uciekł! — oświadczył Yale spokojnie.
— Jakże, u licha, dokonał tego! — zawołał Parr, podnosząc głowę. — Zresztą szło mi nie tyle o Lightmana, co o Marla.
— Czy mówisz pan po francusku? — spytał znienacka Yale.
— Płynnie! Ale czemuż pan pyta.
— Ot tak sobie. Chciałem wiedzieć, jak panu szły badania.
— Mówię dobrze nawet po francusku! — potwierdził inspektor, chcąc zmienić temat.
— Lightman uciekł! — powtórzył Yale. — Chciałbym wiedzieć, gdzie jest teraz?
— Ta kwestja nie wiele mnie interesuje! — rzekł Parr z wyraźnem zniecierpliwieniem.
— Nie pan jeden interesujesz się Marlem. Na biurku pańskiem widziałem zawiadomienie Beardmora, że znalazł w papierach ojca informacje o nim. Stary James był człowiekiem ostrożnym. —
Yale został zaproszony przez Mortona na lunch, a inspektor nie. Ale nie dotknęło go to wcale. Miał teraz mnóstwo roboty, by każdemu z zagrożonych ministrów wyszukać osobnego anioła stróża, a tego rodzaju śniadanka nudziły go tylko.
Byłby im zresztą przeszkadzał w poufnej rozmowie. Pod koniec rzucił Yale bombę sensacji, a oszołomiony komisarz padł we fotel.
— Ktoś z samego prezydjum? — powiedział z niedowierzaniem. — To niemożliwe, Mr. Yale!
Derrick potrząsnął głową.
— Wszystko jest możliwe, panie komisarzu! — powiedział. — Proszę wziąć pod uwagę, że ile razy chcemy schwytać Czerwony Krąg, ktoś nas zawsze uprzedza. Ktoś, kto miał dostęp do celi Siblyego, otruł go! Musiał to uczynić ktoś z polecenia prezydjum. A n. p. w wypadku Froyanta... dom obstawiony był przecież policją...
Komisarz odzyskał potrosze równowagę.
— Mówmy szczerze! — powiedział. — Czy obwiniasz pan Parra?
Derrick potrząsnął głową ze śmiechem.
— Ach nie! Któżby mógł u Parra przypuścić zbrodnicze instynkty? Jeśli jednak bliżej sprawę weźmiemy na oko — zniżył głos — i uwzględnimy szczegóły tych morderstw, musi zwrócić uwagę, że w głębi tkwi osobistość, posiadająca znaczny autorytet.
— A więc Parr chyba?
— Parr sam nie działa, jestem tego pewny, — rzekł Yale zagryzając wargi — ale może on być ofiarą któregoś z podwładnych, któremu ufa. Proszę mi wierzyć, pułkowniku, — dodał spiesznie — że nie zawahałbym się oskarżyć Parra, ani nawet pana samego w razie posiadania jakichkolwiek dowodów.
Komisarz skulił się.
— Ręczę panu, że nic nie wiem o Czerwonym Kręgu! — powiedział i zaraz roześmiał się, czując, że powiedział głupstwo.
— Cóż to za dziewczyna? — spytał, pokazując parę, siedzącą w kącie sali. — Spogląda nieustannie w pańską stronę.
— Ta dziewczyna, — odparł Yale — to niejaka Talja Drummond, a towarzysz jej, jeśli się nie mylę, to Honourable Rafael Willings, członek gabinetu ministerjalnego, jeden z członków rządu zagrożonych przez Czerwony Krąg.
— Talja Drummond? — gwizdnął komisarz przez zęby. — O ile pamiętam, niedawno przeskrobała coś. Wszakże była sekretarką Froyanta?
Yale potwierdził.
— Dla mnie jest zagadką! — przyznał. — Nie mogę zwłaszcza pojąć jej zimnej krwi. W tej chwili powinnaby siedzieć w biurze mojem, odpowiadać na telefon i załatwiać listy.
— Ma ją pan u siebie? — spytał komisarz, potem zaś dodał z uśmiechem — Istotnie jest zuchwała, w jakiż atoli sposób doszła do poufałości z ministrem?
Derrick Yale nie umiał, czy nie chciał tego objaśnić.
Siedząc dalej zauważył, że dziewczyna wstała i ruszyła zwolna wraz z towarzyszem przez salę. Przechodząc obok ich stolika wytrzymała spojrzenie chlebodawcy, z lekkim uśmiechem i rzuciła coś przez ramię idącemu za nią mężczyźnie w średnim wieku.
— Cóż pan na to, pułkowniku? — spytał Yale.
— No cóż? Zmyj jej pan głowę i koniec!
Tak też postanowił uczynić tym razem.
W chwili, gdy wchodził do biura, Talja wieszała właśnie kapelusz.
— Proszę pani na słówko! — powiedział. Czemuż opuściłaś pani biuro w porze lunchu? Wszakże prosiłem wyraźnie o pozostanie!
— A Mr. Willings prosił mnie wyraźniej jeszcze, bym z nim poszła na śniadanie! — odrzekła z niewinnym uśmiechem. — Jest on członkiem rządu, tedy nie mogłam go obrażać dla samego pańskiego dobra.
— W jaki sposób zapoznałaś się pani z nim?
— W różne sposoby poznaje się mężczyzn! — odparła. — Można zamieścić ofertę małżeńską, można spotkać się w parku, a także można zostać przedstawioną. Ja zostałam przedstawioną.
— Kiedy?
— Ubiegłej nocy, około drugiej. Chodzę czasem tańczyć do Merro-Clubu, bo tej rozrywki wymaga zdrowie moje! — objaśniła. — Tam właśnie poznaliśmy się.
Yale sięgnął do kieszeni i położył przed nią na biurku pieniądze.
— Oto pensja tygodniowa, Miss Drummond! — powiedział nie zdradzając oburzenia. — Od tej chwili nie będę korzystał z usług pani.
Podniosła brwi.
— Wszakże chciałeś mnie pan poprawić? — spytała z taką powagą, że zrazu zdumiony, roześmiał się.
— Pani poprawić nie sposób! — rzekł swobodnie już. — Przebaczyłbym, gdyby brakło dużo nawet w kasie na portorja listów, ale przebaczyć nie mogę, że wychodzisz pani z biura, gdy dałem polecenie przeciwne.
Policzyła pieniądze.
— Ściśle tyle, co się należy! — powiedziała szyderczo. — Panie Yale, musisz pan chyba pochodzić ze Szkocji.
— Jeden tylko istnieje sposób, by panią poprawić, Taljo Drummond! — powiedział z powagą, szukając odpowiednich wyrażeń.
— Jakiżto?
— Ożenić się z panią. Ja sam nawet skłonny byłbym do takiego eksperymentu.
Przysiadła na skraju biurka, wybuchając rozgłośnym śmiechem.
— Jakiż z pana komik! — powiedziała po chwili. — Ale widzę także, że jest pan życzliwy ludziom! — potem dorzuciła poważnie — Przyznaj pan, że nie masz dla mnie więcej skłonności, niż dla tej wielkiej muchy na ścianie.
— Nie jestem w pani zakochany, oczywiście.
— Tak mi się wydawało! Ano więc przyjmuję zapłatę, wypowiedzenie, oraz dziękuję za sposobność pracowania dla genjusza, jakim pan jesteś.
Yale przerwał rozmowy tonem czysto kupieckim, jakby szło o nieprzyjętą ofertę, mruknął coś o liście polecającym i na tem się skończyło. Wyszedł do swego biura, nawet drzwi nie zamykając.
Wypowiedzenie było dla Talji sprawą o wiele ważniejszą, niż to okazała. Yale podejrzywał ją, albo w sposób chytry snuł plan jakiś, by ją zgubić.
Wracając dumała także nad wzmianką o Johnsonie przy Mildred Street. Kryć się w tem mogło co więcej jeszcze, niż jej stosunek z Czerwonym Kręgiem, co dawał do poznania.
W domu zastała list. Wódz bandy był widocznie pilnym korespondentem. W sypialni, przy zamkniętych drzwiach, przeczytała.
— Bardzo dobrze. Jestem zadowolniony z precyzyjnego wykonania zleceń. Zapoznanie z Willingsem było doskonale zainscenizowane i jak przewidywałem, poszło gładko. Proszę poznać tego człowieka na wskroś, wybadać jego słabostki i donieść, co sądzi osobiście o zapatrywaniu gabinetu na propozycję moją. Suknia pani podczas lunchu była zbyt skromna. Proszę nie szczędzić na toalety. Derrick wypowie pani dziś, ale to nic. Niema już potrzeby wysiadywać w biurze. Dziś wieczór spędzi pani z Willingsem, wielkim kobieciarzem. Proszę przyjąć zaproszenie do domu i obejrzeć zbiór starych mieczów, z którego jest wielce dumny. Umożliwi to pani poznać rozkład domu.
Koperta zawierała dwa nowe stu funtowe banknoty, które wzięła, przybierając poważny wyraz twarzy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.