<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
38.
Talja w więzieniu.

Minęło siedm dni od nadzwyczajnego posiedzenia gabinetu, a rząd ani myślał spełnić żądanie Czerwonego Kręgu. Przeciwnie, w sposób zgoła nie dwuznaczny podkreślono, że mowy niema o jakichś tego rodzaju pertraktacjach.
Tegoż dnia popołudniu spodziewał się Mr. Rafael Willings upragnionego gościa. Dom jego w Onslow Gardens był istotnie jedną z osobliwości kraju, a kolekcja starożytnych zbroic, broni, szlifowanych misternie kamieni, oraz miedziorytów była wprost niezrównana.
Tego dnia jednak nie myślał o tem wcale, a mimo że otrzymał anonimowe ostrzeżenie z zawiadomieniem, że Talja Drummond jest niebezpieczną złodziejką, nie czuł zgoła strachu, ale raczej tem większy pociąg.
Niechby mu wzięła pierwszy lepszy miecz wschodni, drogocenny kamień, czy drzeworyt, byle się tylko okazała łaskawą i uległą.
Talję wpuścił służący o cudzoziemskim wyglądzie i przypomniała sobie zaraz, że minister ma w domu wyłącznie włoską służbę.
Rozglądnęła się bacznie po pokoju, gdzie ją wprowadzono. Po obu stronach były okna otwarte, co ją zdziwiło potrosze. Spodziewała się także zastać stolik zastawiony do miłego tête à tête. Ale nie było go tu. Na ścianach widniały przepyszne okazy broni, co jej zaraz wpadło w oko.
Willings zjawił się za chwilę i powitał ją z wielką serdecznością.
— Jedzmy, pijmy i weselmy się, gdyż jutro, lub dziś jeszcze umrzeć możemy! — powiedział patetycznie. — Czy słyszała pani nowinę?
Potrząsnęła głową.
— Czerwony Krąg mnie sobie wybrał właśnie na najbliższą ofiarę. Z dzienników wie pani zapewnie coś o tej miłej bandzie morderców! — zaśmiał się. — Dano mi pierwszeństwo przed innymi kolegami — pour encourager les autres...
Zdziwiła się, że w tych warunkach może być tak wesoły.
— Tragedja ma nastąpić w tym domu w ciągu dzisiejszego właśnie popołudnia... Toteż prosiłbym bardzo...
Zapukano, wszedł służący i coś powiedział po włosku.
Rafael skinął głową.
— Auto czeka, — powiedział — może mi pani uczyni zaszczyt wypicia herbaty w mojej wili wiejskiej. Będziemy w pół godziny na miejscu.
Takiego zwrotu nie oczekiwała wcale.
— Gdzież jest ta wila pańska?
Objaśnił, że na przestrzeni pomiędzy Barnet a Matfielden i rozwodził się nad pięknością okolic Hartfordshiru.
— Wolałabym tutaj wypić herbatę! — powiedziała.
— Proszę wierzyć, że ja także! — oświadczył. — Onslaw Gardens jest rajem, zwłaszcza z tak uroczym jak pani gościem, ale była tu niedawno policja i przekreślono ten mój plan. Powiedziałem, że oczekuję przyjaciela na herbatę. Radzili mi obrać miejsce bardziej publiczne, ale w końcu zgodzili się, bym jechał na wieś. Miss Taljo, nie zechce pani chyba popsuć tak miłego popołudnia. Bardzo by mi była przykrą odmowa. Wysłałem już dwu służących dla poczynienia przygotowań i mam nadzieję pokazać pani domek najpiękniejszy w promieniu stu mil od Londynu.
Zgodziła się, mówiąc:
— Dobrze! — gdy zaś wyszedł, obejrzała z zachwytem broń rozwieszoną po ścianach.
Wróciwszy ubrany w płaszcz, zastał ją przed zbiorem najprzedziwniejszych mieczów i sztyletów wschodnich.
— Prawda, że piękne? — powiedział. — Szkoda tylko, iż nie mogę pani opowiedzieć dziś ich historji... Któż to zabrał sztylet asyryjski? — zdziwił się nagle.
Istotnie, na ścianie widniało puste miejsce, a mała etykietka zwracała uwagę na stratę.
— Zauważyłam już sama, że tu czegoś brak! — rzekła.
Mr. Willings zmarszczył brwi.
— Może go wziął do wyczyszczenia któryś ze służących? — powiedział. — Chociaż poleciłem wyraźnie czynić to tylko w mojej obecności. Zbadam to po powrocie! — dodał po chwili wahania i zaprowadził ją do wozu.
Strata nie przestawała go niepokoić i znaczna część rozradowania znikła.
— Pojąć nie mogę! — powiedział, gdy jechali przez Barnet. — Wiem napewne, że sztylet tam był wczoraj jeszcze. Pokazywałem go Sir Tomaszowi Summers, którego bardzo interesują tego rodzaju wyroby ze stali. Nikt ze służby tknąćby go nie śmiał.
— Był może ktoś obcy w pokoju? — spytała.
Potrząsnął głową.
— Tylko urzędnik z prezydjum policji, a on go nie zabrał napewne. Tkwi w tem jakaś drobna tajemnica. Ale odłóżmy ją na potem.
Przez resztę drogi był uprzejmy, grzeczny, a nawet wesoły niemal, nie objawiając uczuć innych niż te, jakie wzbudzić może uczciwa dziewczyna w dobrze wychowanym mężczyźnie.
Nie przesadził wcale mówiąc o piękności swego małego domku, który był położony w odległości trzech mil od gościńca, wśród drzew i gęstwy krzewów.
— Jesteśmy więc na miejscu! — powiedział, wprowadzając przez kasetonowany przedsionek do przedziwnie urządzonego salonu.
Stolik do herbaty był w pogotowiu, ale ani śladu służby.
— Na koniec, droga moja, jesteśmy sami! — ozwał się innym zgoła tonem, a Talja wiedziała, że nadchodzi moment krytyczny. Ale ręka jej nie drżała w chwili nalewania herbaty. Postawiła przed nim filiżankę, on pochylił się, pocałował i nagle znalazła się w jego ramionach.
Nie stawiała oporu, rzekła tylko, patrząc mu odważnie w oczy:
— Chciałabym coś powiedzieć!
— Mów co chcesz! — oświadczył zakochany Willings, nie puszczając jej.
Jednak mówić nie mogła, gdyż przywarł ustami do jej ust. Spróbowała wcisnąć ramię pomiędzy niego a siebie, broniąc się chwytem japońskim. Ale znał go i odparował zaraz.
Zaraz po wejściu spostrzegła wykusz w rogu pokoju, przysłonięty portjerą. Tam ją niósł. Nie krzyknęła, on zaś rad był, że jest powolniejszą, niż przypuszczał. Dwa razy próbowała przemówić i dwa razy nie dopuścił do tego. Dopiero w pobliżu portjery zaczęła się bronić rozpacznie.
Dwaj służący włoscy, zajęci w kuchni odległej znacznie od salonu, usłyszeli krzyk przeraźliwy. Wbiegli przez przedsionek. Drzwi salonu nie były zamknięte, otworzyli je tedy.
W pobliżu portjery leżał Rafael Willings twarzą ku ziemi, a w plecach jego sterczał sztylet asyryjski. Obok stała blada jak ściana dziewczyna, spoglądając w osłupieniu.
Jeden ze służących wydobył sztylet z rany i dźwignął z trudem na otomanę pana swego, drugi zaś pobiegł do telefonu. Usiłując zatamować krew mówił coś służący do stojącej po włosku, z czego nie rozumiała słowa.
Jakby we śnie wyszła przez przedsionek na wolną przestrzeń.
Opodal bramy stało auto ministra, a szofer odszedł.
Rozglądnęła się. Nie było nikogo widać. Uczuwszy powrót energji, wskoczyła, naciskając coprędzej popęd. Motor zadzwonił i pojechała w szalonem tempie. Ale zaraz natrafiła na zamkniętą kratę parku. Pamiętała, że szofer wysiadł, by ją otworzyć, gdy wjeżdżali. Nie było chwili do stracenia. Cofnęła wóz, wzięła cały rozpęd i uderzyła w bramę.
Zabrzękło szkło, trzasnęło żelazo, ale ona była już na gościńcu, z uszkodzonym radjatorem i zwisającemi w strzępach blachami wachlarzy. Mimoto jednak znakomity wóz pędził dalej w kierunku Londynu.
Portjer domu nie poznał jej, tak dziko wyglądała i tak była zmieniona.
— Czy pani chora, Miss? — spytał wioząc ją liftem.
Potrząsnęła głową.
Dotarłszy do siebie, pobiegła niezwłocznie do telefonu i podała urzędnikowi numer.
Potem zaczęła rzucać zdania bez związku, przerywane łkaniem, tak że słuchający z trudem jeno pojął, co się stało.
— Już koniec... koniec z tem! — jęczała. — Nic więcej uczynić nie mogę. To straszne... straszne!
Odłożywszy słuchawkę poszła, zataczając się do sypialni. Musiała czynić nadludzkie wysiłki, by nie upaść. Po kilku dopiero godzinach odzyskała równowagę.
Derrick Yale, który przybył z wizytą wieczór, zastał Talję Drummond spokojną i zuchwałą, jak zawsze.
— Zaszczyt to dla mnie wielki! — powiedziała witając go. — Kogóż to pan przywiozłeś ze sobą? — rzuciła pytanie, spoglądając na towarzysza detektywa.
— Taljo Drummond! — oświadczył Yale z powagą. — Mam rozkaz uwięzić panią.
Podniosła brwi.
— A więc jestem, widzę, stale w rękach policji? — zdumiała się. — O cóż mnie obwiniacie?
— O usiłowane morderstwo Rafaela Willingsa. Ostrzegam, że od tej chwili każde słowo zostanie zapisane i może posłużyć jako dowód przeciw pani.
Człowiek przybyły z Yalem ujął ją pod ramię.
Talja spędziła noc w celi posterunku policji.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.