Czterdziestu pięciu/Tom III/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czterdziestu pięciu |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Quarante-Cinq |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przypomnij my sobie, że Chicot po odjeździe obu młodzieńców, którzy mu list króla doręczyli, ruszył szybko w dalszą drogę.
Lecz zaledwie znikli oni w dolinie, Chicot, który nakształt Argusa, miał oczy w tyle, a niedostrzegał już ani Ernautona ani Sainte-Malinea, stanął na najwyższym punkcie.
Przebiegł okiem po horyzoncie, rowach, równinie, krzakach i rzece, słowem przejrzał nawet obłoki ukośnie po nad wielkiemi drzewy przeciągające i przekonany, że nikt mu nie przeszkadza i nikt go nie szpieguje, usiadł w rowie plecami o drzewo oparty i rozpoczął tak zwany egzamin sumienia.
Miał dwa worki z pieniędzmi; spostrzegł bowiem, że sakiewka, która mu Sainte-Maline wraz z listem królewskim doręczył, zawierała, jakieś okrągłe przedmioty, bardzo podobne do złota lub drobnej monety srebrnej.
Sakiewka była rzeczywiście królewską, bo opatrzona podwójną cyfrą H, wyhaftowaną na wierzchu i u spodu.
— To pięknie — mówił Chicot oglądając woreczek — to bardzo ładnie ze strony króla!.. Jego nazwisko, jego herby, nie można być wspaniałomyślniejszym i więcej próżnym. Ha!.. już go widzę nigdy nie przerobię!.. Ale słowo honoru daję!.. — mówił dalej Chicot, mocno mię to dziwi, że ten poczciwy król, niekazał na sakiewce wyhaftować listu, który mam zanieść do jego brata, oraz pokwitowania z odbioru. Po cóż kłopotać się mamy?.. dzisiaj cały świat polityczny używa świeżego powietrza; a więc i my czyńmy to samo. Ba!... gdyby zamordowano biednego Chicota, podobnie jak gońca, którego ten sam Henryk wyprawił do Rzymu do pana de Joyeuse, miałby jednym przyjacielem mniej i nic więcej; a w naszych czasach przyjaciele to rzecz tak pospolita, że można ich marnować. Ale dziej się wola Boża!.. Teraz przekonajmy się wiele mamy pieniędzy w sakiewce, potem obaczmy list... Sto talarów, właśnie tyle ile pożyczyłem u Gorenflota. Doprawdy to po królewsku. A! przepraszam, nie ubliżajmy, oto mała paczka...
a w niej hiszpańskie złoto... pięć kwadrupli. Co za grzeczność!.. co za delikatność!.. Henryk jest bardzo uprzejmy!.. doprawdy gdyby nie te zbyteczne cyfry i lilie, to bym mu za to posiał pocałunek serdeczny... Lecz ta sakiewka zawadza mi; zdaje mi się, że ptastwo przelatujące nad moją głową, bierze mię za królewskiego emisaryusza i drwi sobie ze mnie, a co gorsza, może wykryje mię przechodzącym.
Cbicot wypróżnił sakiewkę na rękę, wydobył z kieszeni zwyczajny płócienny woreczek Gorenflota, wsypał woń srebro i złoto mówiąc do pieniędzy:
— Możecie sobie razem spokojnie siedzieć moje dziatki, bo pochodzicie z jednego kraju.
A potem wydobywszy list, w jego miejsce włożył kamyk, ściągnął sakiewkę sznurkiem, zawiązał i jak procarz, cisnął ją w tuż płynącą Orgę.
Woda prysła; parę kół przesunęło się po jej spokojnej powierzchni i coraz bardziej rozszerzając się, znikło przy brzegu.
— Tyle dla mnie — rzekł Cbicot — teraz pracujmy dla Henryka.
I znowu wziął do ręki list, który był na ziemi położył, aby mógł cisnąć sakiewkę do rzeki.
Lecz drogą szedł osieł drzewem obładowany.
Wiodły go dwie kobiety, a szedł tak dumnie, jakby zamiast drzewa niósł relikwie.
Chicot szeroką dłonią przykrył list, i oparłszy ją o ziemię czekał, aż kobiety z osłem przejdą.
Skoro się znowu przekonał, że jest sam, rozdarł kopertę, z nieustraszoną spokojnością złamał pieczątkę, jakby szło o zwyczajne i do niego adresowane pismo.
Lotem kopertę i pieczęć zgniótł w rękach, również z kamykiem zawinął i wszystko razem posłał do wody za sakiewką.
— A teraz — powiedział Chicot — obaczmy styl.
Rozwinął list i czytał co następuje:
„Głęboka miłość jaką żywił ku tobie nasz wielce ukochany zmarły brat i król Karol IX, mieszka dotąd pod sklepieniami Luwru i uporczywie tkwi w sercu mojem.”
Chicot ukłonił się. „Dla togo to z niemałym wstrętem przychodzi mi mówić z tobą o nieprzyjemnych i smutnych rzeczach. Lecz wiem, że przeciwnemu losowi umiesz silnie stawiać czoło, to też bez dalszego namysłu udzielam ci to o czem się od ważnych i doświadczonych przyjaciół dowiedziałem.”
Chicot przerwał sobie i znowu się ukłonił.
„Z resztą, królewski interes nakazuje mi przekonać się o tem, a tym interesem jest mój i twój honor, bracie.
„Podobni jesteśmy do siebie z tego względu, żeśmy obaj nieprzyjaciółmi otoczeni. Chicot ci to wytłomaczy.”
— Chicotus explicabit!... — powiedział Chicot, a raczej coolvet, co daleko brzmi piękniej.
„Sługa twój, pan vice hrabia de Turenne, codziennie dostarcza gorszących wzorów twojemu dworowi. Boże zachowaj mię od wglądania w interesy twoje, dla innych powodów, jak dla twojego dobra i honoru; ale małżonka twoja, którą z wielkim żalem siostrą nazywam, powinnaby się sama o to troszczyć; czego jednak zgoła nie czyni.”
— O!., ho!.. — rzekł Chicot tłómacząc dalej po łacinie: Quaeque omittit facere,.To za mocno.
„Czuwaj zatem bracie, zaklinam, nad tem aby stosunki Małgorzaty z vice-hrabią Turenniuszem, ściśle związanym z wspólnymi nieprzyjaciółmi naszymi, nieprzyniosły hańby i krzywdy domowi Burbonów. Daj dobry przykład, skoro tylko przekonasz się o rzeczywistości faktu, a przekonaj się natychmiast, skoro wysłuchasz Chicota tłómaczącego ci list mój.”
— Statim atque audiveris Chicotum lilieras explicantem. Czytajmy dalej — rzekł Chicot.
„Smutną byłoby rzeczą, gdyby najmniejsze nawet podejrzenie ciążyło na prawości twojego następstwa, na tym nieoszacowanym punkcie, o którym mnie, bracie, Bóg myślić zabrania; bo ja, niestety!.. z góry już skazany jestem na to, abym nieodżył w potomności.”
„Winowajcy, których ci jako brat i król wskazuję, spotykają się po większej części w małym zamku zwanym Loignac; udają się tam pod pozorem polowania; wreszcie zamek ten jest ogniskiem intryg, którym panowie Gwizyusze obcymi nie są; bezwątpienia bowiem wiesz kochany Henryku, jak dziwną miłością siostra moja ścigała Henryka Gwizyusza i własnego brata mojego, pana d’Anjou, wówczas gdy sam jeszcze to nazwisko nosiłem i kiedy on nazywał się księciem d’Alençon.”
— Quo etquam irregulari amore sit prosecuta et Henricum Guisium et germanum meum, etc.
„Ściskam cię serdecznie i zalecam rady moje, z resztą gotów jestem pomagać ci zawsze i wszędzie. Tym czasem kieruj się radami Chicota, którego ci posyłam.”
— Age awctore Chicoto. Bravo!.. otóż jestem radcą królestwa Nawarry.
Chicot przeczytawszy list, ukrył głowę w obie dłonie.
— Hm!.. — rzekł — jak widzę, niebardzo przyjemne dano mi polecenie, to dowodzi, jak powiada Horatius Flaccus, że kto unika złego to w gorsze wpada. Doprawdy, wolę raczej pana de Mayenne. A jednak, pomijając tę jego przeklętą haftowaną sakiewkę, której mu darować nie mogę, przyznać należy, że list napisał zręcznie. W rzeczy samej, przypuszczając, że Henryk z Nawarry istotnie upieczony jest z ciasta, z jakiego zwykle mężów lepią, to list ten natychmiast poróżni go z żoną, Turenniuszem, księciem Andegaweńskim, Gwizyuszem, a nawet z Hiszpanią. Hm!.. skoro Henryk Walezyusz wie w Luwrze z taką, dokładnością co się dzieje w Pau u Henryka z Nawarry, to musi tam chyba jakiego komisanta utrzymywać, a ten komisant mocno Henryka zaintryguje.
Z drugiej strony znowu, doznam wielkich nieprzyjemności z powodu tego listu, jeżeli spotkam jakiego hiszpana, lotaryńgczyka, bearneńczyka lub flamandczyka, który przez ciekawość zapragnie dowiedzieć się, po co mię do Bearn przysłano.
Ba!... byłbym bardzo nieprzezorny, gdybym niemiał nadziei spotkać podobnych ciekawskich. Jeżeli się nie mylę, to pan Boromeusz mianowicie, sprawi mi jakąś niespodziankę.
Punkt drugi.
Czegóż pragnął Chicot, gdy prosił króla Henryka o poruczenie mu tego poselstwa?
Wszak tylko spokojność miał na celu.
A oto teraz, Chicot poróżni króla Nawarry z małżonką.
To wcale nie jest rzeczą Chicota, bo Chicot różniąc między sobą tak dostojne osoby, zrobi sobie nieprzyjaciół śmiertelnych a ci niedozwolą mu dosięgnąć szczęśliwie ośmdziesiątego roku życia.
Na honor, tem lepiej, bo młody tylko dobrze żyć może.
Ależ, jak mi Bóg miły, na jednoby mi wyszło czekać, aż mię pan de Mayenne nożem przebije.
Nie, gdyż za wszystko wzajemnością, odpłacać trzeba, taka zasada Chicota.
Chicot więc ruszy w dalszą drogę, ale Chicot ma rozum, Chicot będzie ostrożny, a tem samem prócz pieniędzy, nic więcej przy sobie mieć nie będzie, aby w razie zabicia Chicota, jemu samemu tylko krzywdę wyrządzono.
Chicot zatem ukończy rozpoczęte dzieło, to jest od początku do końca przetłómaczy ten piękny list po łacinie, i utkwi go sobie w pamięci, gdzie już wyryły się dwie jego części, potem kupi sobie konia, bo w istocie z Juvisy do Pau za nadto wiele razy trzeba postawić prawą nogę pierwej aniżeli lewą.
Lecz przedewszystkiem, Chicot podrze list przyjaciela swojego Henryka Walezyusza, na nieskończoną liczbę drobnych cząsteczek, i postara się, aby te cząstki do stanu atomów przywiedzione, rozbiegły się, jedne po rzece, drugie po powietrzu, aby reszta ich dostała się ziemi, naszej wspólnej matce, w której łono wszystko powraca.
Skoro Chicot ukończy to co zaczyna...
I przerwał sobie wykonywając swój plan podziału. Jedna część listu poszła z wodą, druga uleciała w powietrze, a trzecia znikła w dziurze umyślnie wykopanej nie nożem ani sztyletem, ale narzędziem, które to oboje zastąpić mogło, i które Chicot zawsze nosił za pasem.
Skończywszy, mówił znowu do siebie:
— Chicot jak najostrożniej ruszy w dalszą drogę, zje obiad w poczciwem mieście Corbeil, bo ma bardzo pusty żołądek. Ale tymczasem zajmie się łacińskiem ćwiczeniem, które zrobić postanowił, bo mu się zdaje, że coś arcy-ładnego utworzy.
Nagle Cbicot zatrzymał się; zmiarkował bowiem, że niepotrafi przełożyć na łacinę wyrazu Luwr i to go mocno niepokoiło.
Również musiał zmakaronizować wyraz Margot na Margota, jak to uczynił z wyrazem Chicot zmieniając go na Chicotus, ponieważ zważył, że aby się dobrze wyrazić, wypadało tłómaczyć Chicot przez Cbicot, a Margot przez Margot, co niebyłoby po łacinie ale po grecku. O wyrazie Margarita, niepomyślał wcale, bo według jego zdania, przekład niebyłby dokładny.
Cała ta łacina, ze swoją cycerońską czystością i składnią, zawiodła Chicota aż do Corbeil, przyjemnego miasteczka, w którem śmiały poseł przypatrzył się nieco cudom katedralnego patrona, oraz cudom piekarza, traktyernika i oberżysty, apetycznemi wyziewami przejmującego okolice katedry.
Nie opiszemy tu uczty, jaką sobie wyprawił, nie odmalujemy konia, którego kupił w stajni oberżysty, bobyśmy podejmowali się zbyt trudnego obowiązku; powiemy tylko, że uczta trwała dosyć długo, a koń miał tyle wad, że sumienne ich opisanie dostarczyłoby nam przedmiotu, do zapełnienia całego tomu.