Dama kameliowa/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dama kameliowa |
Wydawca | Księgarnia K. Fiszlera |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame aux camélias |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dosyć czasu upłynęło, w którym ani razu nie obiło się o me uszy nazwisko Armanda, ale za to często mówiono o Małgorzacie.
Nie wiem, czyście czasem nie zauważyli, że niech imię osoby dotąd wam nieznanej lub przynajmniej obojętnej, będzie raz tylko wobec was wymówionem, a zaraz obok niego poczną się grupować wypadki i będziecie od wszystkich znajomych i przyjaciół ciągle słyszeć o niem. Spostrzegasz wtedy, że ta osoba obchodzi cię bardzo blizko, że nieraz przeszła przez twe życie, czegoś ty dotąd nie zauważył — znajdujesz w wypadkach, jakie ci opowiadają, pewien szczególny zbieg okoliczności, pewną spójność ze zdarzeniami twego własnego życia. Wprawdzie ja nie znajdowałem się na tem stanowisku względem Małgorzaty, gdyż widywałem ją często, spotykałem i znaną mi była tak z fizyonomii, jak i zwyczajów, a jednakże od czasu owej licytacyi, imię jej tak często obijało się o me uszy i wśród okoliczności w ostatnim rozdziale opowiedzianych, imię to zmieszało się z tak głęboką boleścią, że zdziwienie moje wzrosło i zaostrzyło moją ciekawość.
Z tego wynikło, że spotykając moich przyjaciół, z którymi przedtem nigdy nie mówiłem o Małgorzacie, zawszem ich się pytał:
— Czy nie znałeś czasem osoby nazwiskiem Małgorzata Gautier?
— Damy kameliowej?
— Tak jest.
— O, bardzo dobrze!
Temu: „bardzo dobrze” towarzyszył częstokroć uśmiech, niedopuszczający żadnej wątpliwości co do swego znaczenia.
— A więc, cóż to była za dziewczyna? — pytałem dalej.
— Dobra dziewczyna.
— Czy to już wszystko?
— Mój Boże! no tak, miała ona więcej rozumu a może i więcej serca, niż inne.
— Czy nic dokładniejszego nie wiesz o niej?
— Zrujnowała barona de B.
— Tylko?
— Była kochanką starego księcia de...
— Czy w istocie była jego kochanką?
— Tak mówią, w każdym jednak razie kosztowała go bardzo wiele.
Zawsze te same ogólnikowe wieści.
Bądźcobądź, byłem ciekawy dowiedzenia się czegoś o związku, jaki zachodził między Małgorzatą a Armandem.
Pewnego dnia spotkałem jednego z tych, którzy żyją ciągle w ścisłej zażyłości z tego rodzaju kobietami.
Pytam go więc:
— Czy znałeś Małgorzatę Gautier?
To samo: „bardzo dobrze”, usłyszałem znowu.
— Cóż to była za dziewczyna?
— Było to piękna i dobra dziewczyna. Śmierć jej sprawiła mi wielką przykrość.
— Czy nie miała ona czasem kochanka nazwiskiem Armand Duval?
— Wysokiego blondyna?
— Tak.
— Miała.
— Któż to jest ten Armand.
— Młody człowiek, co zjadł z nią niewielki mająteczek, jaki posiadał, i w skutek czego, zdaje mi się, zmuszony ją był porzucić. Mówią, że szalał za nią.
— A ona?
— Ona kochała go także bardzo, tak jak kochają podobne dziewczyny. Nie trzeba od nich żądać więcej nad to, co dać mogą.
— Cóż się stało z tym Armandem?
— Nie wiem. Znaliśmy go bardzo mało. Żył z Małgorzatą pięć czy sześć miesięcy i ciągle bawili na wsi. Kiedy powróciła tutaj, on wyjechał.
— I nie widziałeś go już więcej?
— Nie.
I ja także więcej nie widziałem Armanda. Przypuszczałem, że po bytności u mnie, nowe wspomnienia o śmierci Małgorzaty wzburzyły jego dawniejszą miłość a więc i boleść, i mówiłem sobie, że wraz z jej śmiercią zapomniał o przyrzeczeniu odwiedzenia mię znowu.
Przypuszczenie to mogłoby być prawdopodobnem względem kogo innego, lecz w rozpaczy Armanda był pewien akcent szczerości i, przechodząc z jednej ostateczności w drugą, wyobrażałem sobie, że zmartwienie zmieniło się w chorobę, i jeśli nie miałem od niego żadnych wieści, to z tego powodu, że był chory a może już umarł.
Pomimowoli interesował mię ten młody człowiek. Być może, że w tem interesowaniu się była pewna doza egoizmu; być może, żem dostrzegł w tej boleści rzewne dzieje serca, nakoniec może dla niepokoju, jakim natchnęło mię milczenie Armanda.
Ponieważ pan Duval nie przychodził do mnie, więc postanowiłem sam iść do niego. Łatwo było znaleźć jakikolwiek pretekst — na nieszczęście nie wiedziałem jego adresu i nikt, kogokolwiek pytałem się o to, nie mógł mię objaśnić.
Udałem się na ulicę d’Antin. Być może, iż stróż Małgorzaty wiedział, gdzie mieszka Armand. Niestety, był tam nowy stróż, który podobnie jak ja nic nie wiedział. Począłem się więc dopytywać o cmentarz, na którym pochowano pannę Gautier. Był to cmentarz Monmartre.
Tam, urzędnik otworzył wielką księgę, gdzie są zapisani wszyscy, wchodzący w to ostatnie schronienie i opowiedział mi, że w istocie 22 lutego, w południe, została pochowaną kobieta tego nazwiska.
Prosiłem, by mię zaprowadzono na grób, gdyż niepodobna zoryentować się w tem mieście umarłych, mającem podobnie jak miasto żywych, swe ulice i zaułki. Grabarz zawołał ogrodnika i począł mu dawać potrzebne wskazówki, gdy ten przerwał: wiem, wiem... O łatwo bardzo jest poznać ten grób — dodał, zwracając się do mnie.
— Dlaczego? — zapytałem się.
— Dlatego, że dużo na nim rośnie kwiatów całkiem innych, niż na innych grobach.
— Czy to ty masz o nim staranie?
— Tak, panie, i chciałbym, żeby wszyscy krewni tak dbali o zmarłych, jak ten młody człowiek, który mi grób ów polecił.
Po kilku zakrętach, ogrodnik zatrzymał się i rzekł do mnie:
— Otóż jesteśmy.
I w rzeczy samej, spostrzegłem kwadrat zarośnięty kwiatami, którego niktby nie wziął za grobowiec gdyby nie biały marmur noszący na sobie imię, nie potwierdzał tego.
Marmur ten postawiony był prosto, żelazna krata otaczała cały grobowiec, pokryty białemi kameliami.
— Cóż pan na to powiesz? — spytał mię ogrodnik.
— To bardzo ładne.
— Mam rozkaz zastępowania świeżemi kameliami zwiędłych...
— A któż ci dał ten rozkaz?
— Jakiś młody człowiek, który, przyszedłszy tutaj pierwszy raz, bardzo płakał — zapewne jej kochanek, gdyż zdaje się, że to była zalotnica. Mówią, że miała być bardzo piękną. Czyś pan ją znał?
— Tak.
— Tak jak tamten? — rzekł ogrodnik ze złośliwym uśmiechem.
— Nie, nie mówiłem nawet z nią nigdy.
— I przychodzisz pan tutaj? — to bardzo ładnie z pańskiej strony, gdyż ci, którzy odwiedzają biedną dziewczynę, nie są wcale liczni.
— Nikt więc nie przychodzi?
— Nikt, z wyjątkiem tego młodego pana, który był raz tylko.
— Jakto, raz tylko?
— Tak, panie.
— I nie był odtąd już wcale?
— Nie, lecz będzie jak powróci.
— Wyjechał więc?
— Tak.
— I niewiesz, gdzie pojechał?
— Zdaje mi się, że do siostry panny Gautier.
— I pocóż on tam pojechał?
— Żeby otrzymać od niej pozwolenie wydobycia zwłok i przeniesienia ich gdzieindziej.
— Dlaczegóż nie chce, żeby tu zostały?
— Widzisz pan... pan wiesz, że ma się pewne myśli co do umarłych — my to codzień widzimy, my... Ziemia ta kupioną została tylko na lat pięć a ten młody człowiek chce nabyć kawałek ziemi na wieczyste czasy, w nowym cyrkule można to będzie zrobić.
— Co nazywasz nowym cyrkułem?
— Nowy plac, który teraz odprzedają tam, na lewo. Gdyby cmentarz był zawsze takim, jak jest teraz, nie byłoby równego mu na świecie, lecz dużo jest jeszcze do zrobienia, żeby wszystko takiem, jak powinno, być mogło. Wreszcie ludzie są tacy śmieszni.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Chcę powiedzieć, że ludzie są dumni nawet w grobie. Wybacz pan, lecz zdaje mi się, że ta panna Gautier przepędziła trochę nieporządnie życie. Teraz, biedna panna umarła... i zostało z niej to samo co z tych wszystkich, które nie mają na sobie zarzutu... a więc, gdy krewni osób pochowanych obok niej dowiedzieli się, kto ona taka, sprzeciwili się temu, by ona tu spoczywała, mówiąc, że dla takich kobiet, podobnie jak i dla biednych, powinno być osobne miejsce. Czy widział kto co podobnego? O ja ich znam dobrze, tych wielkich panów, co cztery razy w roku odwiedzają swych zmarłych i przynoszą sami kwiaty i patrz pan, jakie kwiaty! Którzy każą ryć na grobie łzy, o jakich im się ani śni nawet i którzy robią trudności co do sąsiedztwa swych grobów. Chcesz pan, to wierz, ale ja nie znałem tej panny, nie wiem co ona zrobiła — a przecież ja ją kocham i mam staranie o nią a nawet sprzedaję dla niej kamelie za cenę, jak można najsprawiedliwszą. Mam dla tej umarłej pewne uczucie. My, panie, jesteśmy zmuszeni kochać umarłych, gdyż jesteśmy tak zajęci, że niemamy czasu kochać kogo innego.
Patrzałem na tego człowieka i niektórzy z moich czytelników zrozumieją wzruszenie, jakiego doświadczyłem, słuchając tych słów.
Spostrzegł to widać, bo ciągnął dalej:
— Mówią, że byli ludzie, którzy się rujnowali dla tej dziewczyny i że miała kochanków ubóstwiających ją... no, kiedy sobie pomyślę, że tylko jeden przychodzi, by kupić dla niej kwiatek... to jest ciekawe i smutne. A nawet ta nie może się jeszcze uskarżać, bo ma swój grób i jest zawsze ktoś, co o niej pamięta — lecz mamy tutaj biedne dziewczęta tego samego rodzaju i tego samego wieku, które rzuca się do wspólnego dołu i... to rozdziera mi serce, kiedy usłyszę jak pada ich biedne ciało w głąb ziemi. I żadna istota nie zajmuje się niemi od chwili śmierci. Rzemiosło jakiemu się oddajemy, nie jest wcale wesołem a mianowicie wtedy, jeśli się ma trochę serca. Cóż pan chcesz? Ono jest mocniejsze odemnie. Mam ładną córkę dwudziestoletnią i kiedy tu przyniosą umarłą w tym wieku, myślę o niej, i bez względu czy to jest wielka pani, czy włóczęga — drży zawsze coś we mnie... Lecz ja pana nudzę moją gawędą a pan przyszedłeś tutaj nie po to, by mię słuchać. Kazano mi zaprowadzić pana na grób pany Gautier, jesteśmy przy nim — czy jestem panu jeszcze potrzebny?
— Czy nie wiesz czasem adresu pana Armanda Duval? — zapytałem się tego człowieka.
— Wiem, panie, mieszka na ulicy X., przynajmniej tam chodziłem po zapłatę za te kwiaty, które pan widzisz.
— Dziękuję ci, mój przyjacielu.
Rzuciłem ostatni raz wzrokiem na ten grób ukwieciony, jak gdybym chciał przeniknąć do głębi, by zobaczyć, co zrobiła ziemia z pięknej istoty rzuconej w jej łono i oddaliłem się smutny.
— Czy pan chcesz się widzieć z panem Duval? — zapytał ogrodnik, idąc obok mnie.
— Tak.
— Jestem pewny, że jeszcze nie powrócił, boby tu już był!
— Masz więc przekonanie, że nie zapomniał Małgorzaty?
— Nie tylko mam to przekonanie, ale założyłbym się, że dlatego chce zmienić grób, by ją jeszcze raz zobaczyć...
— Jakto?
— Pierwszem słowem, jakie wyrzekł do mnie, wchodząc na cmentarz, było: „coby tu zrobić, żeby ją zobaczyć”? Tego nie można inaczej dokonać, jak tylko zmieniając grób i objaśniłem go o wszystkich formalnościach, potrzebnych w tym celu, gdyż wiesz pan, że chcąc przenieść umarłego z jednego grobu do drugiego, trzeba pozwolenia rodziny, przyczem musi być obecny komisarz policyi. Chcąc otrzymać takie pozwolenie, pojechał pan Duval do siostry panny Gautier i pierwsza jego wizyta niezawodnie będzie u nas.
Przybyliśmy do bramy cmentarza, podziękowałem jeszcze raz ogrodnikowi i kładąc mu w rękę kilka sztuk monety, udałem się według adresu, jaki mi wskazał.
Armand jeszcze nie powrócił.
Napisałem parę słów do niego, prosząc, by był łaskaw odwiedzić mię po swoim powrocie, lub żeby mi wskazał, gdzie go mam szukać.