Dante (Jellenta)/Rozdział V/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cezary Jellenta
Tytuł Dante
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1922
Druk P. Laskauera i W. Babickiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

I.

«Dante — psalmistą pokutującym, skruszonym teologiem»
«Dante — kacerzem, rewolucyonistą».

Chyba niepodobna wymyśleć bardziej zabawnego zestawienia. Lecz to, na co-by się nie zdobył żaden wybryk wesołej fantazyi, to uczyniła rzeczywistość i to jest pomysłem całkiem poważnym. Nietylko bowiem posądzają Danta o spiskowanie zapomocą poezyi przeciw państwu, ale o coś więcej — przeciw religii, słowem, o kacerstwo!
Jakim sposobem zdrowa myśl krytyczna dojść mogła do podobnych urojeń, nad tem za długo byłoby się tutaj rozwodzić. Niechaj wystarczy jeden fakt, który sporo światła rzuca. Oto po okresie komentowania ze stanowiska wiary nadszedł czas, kiedy Boska Komedya stała się dla ludzi poematem nawskroś politycznym. Możnaby dodać, że czas to szczególnego rozrostu zagadnień państwowych w Europie, czas politycznego o wszystkiem myślenia. Gdy krytyka raz na tę drogę weszła i wdała się w odcyfrowywanie utajonych jakoby założeń w pismach Alighierego, nie spoczęła póty, aż się znalazła u krańców, jak to zresztą bywa zawsze. I oto rezultatem tego przeczulenia politycznego są nader poważne i bądźcobądź w wielką erudycyę zbrojne dzieła Dante-Gabryela Rossettiego starszego, oraz Francuza Arroux’a, już nie mówiąc o innych, drobniejszych.
Ale nie jest on bynajmniej wyłącznym tworem nowych czasów. Przeciwnie, wiąże się z tradycyą i ma pewnie pierwsze swe źródło w pierwszej klątwie, która ścigała postać, a następnie i cień, wielkiego poety. Raz wyklęty, mógł już być obarczany mnóstwem innych win. Ścigany niełaską Kuryi i jej sprzymierzeńców, i całkiem zasadnie — boć był jej jawnym wrogiem — dlaczegożby nie miał być przeklętym wogóle jako wróg «istniejącego porządku rzeczy», zarówno kościelnego jak i świeckiego? Zobaczmyż ile w tych wszystkich oskarżeniach prawdy i o ile dalszem swem życiem i postępowaniem dawał do nich powód.
Całkiem świadomie mówimy «życiem» i nie dodajemy «teoryami», albowiem, jak można było już wyczuć, ten nadzwyczajny ustrój był sobie zawsze wierny, tak głęboko szczery i rdzenny, że w nim wszystko było życiem. Dzieła swe pisał własną krwią i żółcią, własnym zapałem i bólem. Napozór chłodna i powolna scholastyka jego wywodów jest tylko niezbędną dla epoki daniną formy, lecz kryje się pod nią zawsze gorąco najwewnętrzniejszych chęci. Nie były to wogóle czasy tworzenia rzeczy zewnętrznych, peryferycznych, niezwiązanych z duchowym rdzeniem istoty, jak za dni naszych; nie pisano wtedy dla potrzeby chwili, przygodnego poklasku, na obstalunek, choćby wbrew uczuciu i przekonaniu. A jeśli kto, to Dante w szczególności był naturą intensywną, mógłby śmiało każdy swój utwór, najbardziej nawet prozaiczny, nazwać vita.
Stosuje się to w wysokim stopniu do tej sfery jego ducha, którą najpełniej i najsystematyczniej wypowiedział w Monarchia. Czyż nie jest, pytam, uderzającem to, że niektórzy widzą w niej wyraz naukowy tego samego, co wyśpiewał poetycznie w Komedyi, mianowicie «zwiastowanie królestwa Bożego na ziemi»[1], że więc te same uczucia przybrał w dwojaką formę? Czyż nie jest równie znamiennem, że choć daty narodzin pism Danta są mniej więcej ustalone, co do Monarchii zdania do tego stopnia się różnią, iż jedni uważają ją za bardzo wczesną pracę, pisaną jeszcze we Florencyi, i nawet przed rokiem 1300, inni zaś za całkiem późną, mianowicie równoczesną z t. z. Römerzugiem Henryka VII[2]? O czemże to świadczy? Że można przesuwać dowolnie datę teoryi Danta bez uchybienia jego indywidualności, że już za młodu, przed rozbratem ostatecznym z ojczyzną, żywił on te same przekonania, co później, gdy wszedł w okres zupełnej dojrzałości.
Lecz skoro źródło poglądów politycznych Danta było w samem jego jestestwie, tedy nic dziwnego, że przybrać one musiały jeszcze inny, plastyczniejszy, kształt — kształt czynu. Dante szukał wcielenia żywego swoich ideałów, i znalazł je właśnie w osobie Henryka VII. Na niego zwracał pełne nadziei oczy, może nawet naprawdę dla niego napisał Monarchię, do niego skierował cały szereg ulotnych pism, niby listów apostolskich, w których Jezajaszowemi słowy wzywa Toskanię do powitania w nowym cesarzu zbawcy, «drugiego Mojżesza, wybawiającego naród od plag egipskich», gromi proroczo opornych i toruje drogę swemu Augustowi i Cezarowi w jednej osobie.
Każdy wielki poeta idei — poeta, nie pessymista, wierzy, że ją urzeczywistni blizka wojna, przewrót, panowanie nowego władzcy. Poezya, nie będąc sama czynem, roi zawsze czyn niedaleki i ma weń wzrok utkwiony jak w gwiazdę przedświtu; nieraz go nawet przyśpiesza. Dla Danta czynem tym miał być nowy podbój Rzymu przez nowego imperatora. O tem samem marzył i książę Luksemburski, Henryk VII, a wobec tego godzi się przypuszczać, że po niebie południowem unosiła się jakaś wizya odrodzenia jako wyraz tęsknoty i potrzeby. Henryk bowiem — to nie tyle ambitny zdobywca, ile istotnie romantyczny paladyn. Pełny młodzieńczej ufności i zgoła nieuzbrojony w oręż podstępu, bez którego niemasz wielkiego powodzenia wojennego, popełniał błędy, grzeszył zbytnią wiarą w ludzi i przeceniał własne siły. Tak, np., nie rozumiał, że papież Klemens V zgoła co innego ma na myśli niż popieranie idei nowego cesarstwa — mianowicie nową wyprawę krzyżową. Nie rozumiał też, że dla wskrzeszenia imperium potrzeba olbrzymich środków pieniężnych i pokaźnej armii, a nie watahy, złożonej przeważnie z krewnych i osobistych przyjaciół.
Jeżeli pomimo to chwilami odnosił zwycięztwa i zniewalał sobie tak potężne gminy jak Piza, która ofiarowała mu na cele wyprawy wiele złota i więcej jeszcze sympatyi, jak Genua, Kremona, i takich świetnych rycerzów jak Can Grande, — to znak, że idea gibelińska, choć tłumiona, wiecznie żywotną była. Dowód to również, iż Henryk wywierał i osobą swą pewien urok, że go opromieniała pewna aureola idealizmu. Jakoż nie był to właściwie germanin, z tych «żarłocznych niemców», o których mówi w Komedyi Dante z całą znajomością natury teutońskiej. Był to z wychowania i duszy raczej francuz, obdarzony zaletami serca i polotem.
Łatwo pojąć jak do tego imienia przylgnął Alighieri. Powszechna jest wiara, że zbliżył się do niego, jeno nie wiadomo dokładnie gdzie to było — najpewniej w jednem z miast na drodze ze Szwajcaryi do Włoch. W swej niecierpliwej egzaltacyi witał go pobożnie, aż do zapomnienia, że bluźni, i wołał: «Oto baranek Boży, który dźwiga grzechy całego świata». Później znów, śledząc jego pochód, ostrzegał przed intrygami kuryi, króla Neapolu i, po dawnemu nienawistnej, Florencyi. W pismach ulotnych (1311), pisanych stylem starobiblijnym, niesłychanie obrazowym, pełnym grozy i zuchwałego wyzwania, żąda dlań hołdu od książąt włoskich i wskazuje palcem na Arno jako na zatrutą rzekę, a na Florencyę, jako na gnijącą bestyę, na bezbożną, kazirodczą Myrrhę.
«Porzuć namysły, o, wzniosła odrośli Jezajasza — woła — zaczerpnij ufności z oczów Pana Twego, Boga Zebaoth, i powal tego Goliata procą swej mądrości i kamieniem swej siły, albowiem przy jego upadku noc i cień strachu okryją obóz Filistynów — Filistyni pierzchną, a Izrael wolnym będzie».
A co na to Goliat — Florencya? Słowa klątwy były zbyt gromkie, ażeby mogły być niesłyszane, a zasłyszane — ujść bezkarnie. Gdy bowiem w tymże roku ogłoszono amnestyę, Dante był z niej rozmyślnie wyłączony[3].
Lecz piękna owa Henryada miała się prędko skończyć. Jeszcze tylko parę epizodów świetności było jej przeznaczone. Roku następnego śmiały, lecz mało przebiegły, luksemburczyk dotarł do Rzymu, ale każdą piędź ziemi musiał zdobywać krwią. Wbrew najgorętszemu swemu pragnieniu został koronowany, nie w kościele Ś-go Piotra, lecz w Laterańskim, i tylko przez legata papiezkiego. Wtedy jednak przejrzał: postanowił iść na ostre z kuryą i królestwo Neapolu wziąć jako swoje lenno. Zarazem też całą siłą zwrócił się przeciw Goliatowi — Florencyi, wszakże rady jej nie dał i tylko się z wojskiem wyczerpał. Z zapałem jednak niestygnącym wojnę prowadził, zawarł rozumne przymierza i byłby może wrogów swych ostatecznie pokonał, lecz w tej ważnej chwili (w połowie lata 1313 r.) strawiła go na śmierć gorączka, której się był nabawił jeszcze pod murami Florencyi. «Świat nadziei zeszedł z nim do grobu» — mówi dziejopis.
Jakim to ciosem strasznym było dla Alighierego — zbyteczna chyba rozwodzić się.
Ale choć zniknął człowiek, nie znikła idea poety. Choć zamarła miłość dla męża opatrznościowego, nie zamarła wiara w Opatrzność.
Taki realny wypadek jak śmierć czyjaś nie może złamać wielkiego apostoła i rozproszyć jego wizyi. Czyn fizyczny się nie udał, ale został i przetrwał czyn moralny — Monarchia.
Dante przecież od początku do końca lekceważy rzeczywistość. Zarówno jego cel, ideał, jak i środki doń prowadzące są nie z tego świata. Realny jest w nim tylko ból na widok bezrządu i prywaty; ale cały sposób czynnego nań reagowania znamionował skrajnego idealistę, humanistę, w którym przedziwnie połączył się czysty idealizm Chrystusa z pierwiastkiem hierarchii, właściwym Hebrajczykom, i szlachetnem pragnieniem szczęścia ludzkiego, tak jak ono promienieje z duszy greckiej, a nadewszystko z Arystotelesa.
Walczy więc Dante nietylko siłą swego marzycielskiego pragnienia, nietylko orężem rozumu, ale i cytatami poetów; walczy pod hasłem bardzo wyraźnem: «Jedność i powszechność».
Jeżeli w Komedyi wydały najwspanialszy swój kwiat siły twórcze poety, to w Monarchii przyniosły swój najpyszniejszy owoc siły syntetyczne. W formy dowodzenia suche, jakgdyby geometryczne — istny to bowiem Spinoza przed Spinozą — w formy sztywne i zimne przelewa gorące pożądania poety-apostoła. Powiada np. «Ród ludzki czuje się najszczęśliwszym wtedy, gdy się najwięcej podobnym staje Bogu. To jednak tylko wówczas osiągnąć się daje, gdy panuje możliwa jedność. Albowiem prawdziwy jest ten stosunek jednostki do całości, o którym powiedziano: Słuchaj, Izraelu, pan Bóg twój jest Bogiem jedynym!» Albo też przy końcu tej samej pierwszej księgi: «Grzeszyć to nic innego jak porzucać jedność i przechodzić do wielości, co też potwierdza i psalmista, mówiąc: Przez płody zboża, wina i oliwy zwielokrotnili się».
Żądza jakiegoś wszystko ogarniającego całokształtu życia podyktowała mu taki oto plan:
Jedynie człowiek w rzędzie wszystkich istot zajmuje środek między sferą doczesną a nieskończonością, jakoby między dwiema półkulami ziemi. Ponieważ zaś wszystko, co zajmuje miejsce pośrednie, musi mieć w sobie naturę obu krańców, a wszelka natura zmierza do pewnego ostatecznego celu, przeto i człowiek dążyć musi do ostatecznych celów doczesności zarówno jak nieśmiertelności. Będą niemi: szczęśliwość w tem życiu i szczęśliwość wiekuista. Do pierwszej prowadzi rozum, filozofia, do drugiej Duch Święty.
Słowem, człowiek potrzebuje dwojakiego steru: cesarza rzymskiego, któryby się opierał na wskazówkach filozofii, i zwierzchniego kapłana, któryby głosił prawdy wiekuiste Chrystusa i kiełznał namiętności ludzkie (Monarchia, konkluzye). Obie zaś te władze pochodzą bezpośrednio od Boga: a zatem majestat cesarski jest tak dalece Boskiego pochodzenia, że między nim a Bogiem niemasz żadnego pośrednika, i nawet książęta, zwani wyborcami czyli kurfirsztami, są właściwie jeno «heroldami albo zwiastunami» mądrości boskiej.
W jednym, jedynym tylko punkcie Ś-ty Piotr ma przewagę nad Cezarem. Ponieważ «szczęśliwość ziemska jest poniekąd poddana szczęśliwości niebieskiej», przeto ojcu świętemu należy się jakoby od pierworodnego syna pewnego rodzaju szacunek. Te słowa i myśli kryły może w istocie, jak przypuszczają, dytyramb na cześć Henryka VII — jeżeli tylko prawdą jest to, że druga część dzieła wyszła już po koronacyi rzymskiego cesarza[4]. Ale niemasz w nich najmniejszego śladu dworactwa lub cienia pochlebstwa dla osobistości nowego pomazańca. Poeta przemawia wciąż tonem górnym mędrca i na chwilę nie schodzi z wyżyn idealisty i proroka. On jakby pouczał cesarza o jego obowiązkach i o wzniosłych pobudkach, dla których dano mu do rąk berło: oto, ażeby był sługą celów Ludzkości, a tylko w stosunku do środków panem, bo, nie państwo istnieje gwoli prawom, ale prawa gwoli państwu; ażeby ziścił na ziemi ideał szczęśliwości doczesnej: Pokój, Wolność i Sprawiedliwość. Żąda odeń wielkiej dla wszystkich miłości i przypisuje mu ją zawczasu. Możnaby dla zwięzłości powiedzieć, że w tym wzorze panowania poeta chce urzeczywistnić, choć może inaczej je określa, wszystkie te wielkie i szlachetne cele, które najlepsi humaniści nowszych czasów wiązali z wyrazem i pojęciem Ludzkości.
Albowiem dla Danta istniała tylko Ludzkość, a nie narody, tylko ziemia cała, a nie pojedyńcze kraje. Jest to wprost zdumiewające, jak stale i z jakim naciskiem rozpościera poeta wielkie zadania imperium rzymskiego na wszystkie ludy. Podstawił on pod Rzym pojęcie całkiem niehistoryczne, całkiem dowolne, własne. Przypisał mu rolę opatrznościową rządzenia całym Rodem Ludzkim. Byli i inni, co chcieli podbić całą ziemię, jak Aleksander Macedoński, — ale zginęli przed czasem, bo nie byli powołani przez Boga; Rzym zaś nadzwyczajnemi cudami męstwa i zwycięztw nad Kartaginą, mnóstwem niespodzianych heroizmów, ratujących go od niechybnej zagłady, stanowi widome świadectwo nadzwyczajnej missyi. Wreszcie sam Zbawiciel wybrał sobie czasy imperium rzymskiego za widownię swego męczeństwa i odkupienia grzechu pierworodnego.
Niesłychana jest, doprawdy, pomysłowość, z jaką Dante wywodzi tę wielką ideę z państwa, które w rzeczywistości nic mystycznego ani utopijnego w cele swe nie kładło, które było wzorem i politycznego rozumu i praktyczności. Patrzy on na całą przeszłość Romy przez pryzmat swych własnych marzeń o jutrze świata i tej gloryi na poły chrześcijańskiej, którą otoczył swoje bóstwo ziemskie — Wergiliusza. W tem wszystkiem poeta był całkiem oryginalny i miał zupełne prawo szczycić się i obiecywać sobie «palmę chwały» we wstępie do Monarchii, że jest pierwszym, który porusza zagadnienie wszechświatowych rządów. Od Tomasza z Akwinu i pisarzów średniowiecznych wziął tylko ideę dwu szczęśliwości, ale cały gmach uniwersalnego państwa zbudował własną myślą. Jego to osobistą zasługą — idea braterstwa ludów. Za surmą Ducha Świętego, głoszącą «słodkie napomnienia Boga» — wołał: «Patrz jak to pięknie i mile, gdy bracia zgodnie obok siebie żyją!» Ale biadał, że Ludzkość, zaślepiona żądzą i namiętnościami, stoczyła się ku brzegom otchłani i stała się jak potwór wielogłowy. Glob ziemski zapomniał swych wzniosłych celów ducha, których dopiąć można tylko w takiem urządzeniu, jak to, które Bóg nadał ciałom niebieskim, albo którem Mojżesz dźwigał z niewoli i przez puszczę prowadził ludy Izraela, albo — dodajmy jeszcze od siebie, trafiając w ulubioną myśl poety — Arystoteles rządzi w filozofii. Bo Dante — rzecz osobliwa — myślał światami, na których tronie sadzał najwyższe wcielenia powagi i jedności: Boga, Mojżesza, Arystotelesa. Powszechność, wszechświatowość to jego natura, jego cecha żywiołowa, o której powiada sam w innym znów utworze: «Ja, dla którego (a właściwie: «My») ojczyzną świat — jak dla ryb ocean». A mówi to tonem lekkiej pogardy dla tych, co swą ziemię i mowę rodzinną uważają za coś lepszego i piękniejszego. Bo chociaż tak bardzo miłuje Florencyę i za tę miłość wygnańcem został i pragnąłby nad wszystko na świecie mieszkać nad Arno i «wertować pisma poetów i pisarzów opisujących świat» (znowu świat!), to jednak wierzy, iż mogą istnieć kraje piękniejsze nad Toskanię, a język słodszy i dźwięczniejszy niż mowa latyńczyków (De vulgari eloqu. VI).
Dlatego-to nazywają go kosmopolitą [5]. Ale to jeno patryotyzm włoski, rozszerzony na wszystkie ziemie i ludy, to odnowiona i uszlachetniona przez idealizm duma rzymska Wergiliusza — uszlachetniona, bo pełna czci dla narodowych odrębności, zwyczajów i sympatyi. Z przedziwnem jasnowidztwem uznaje Dante zależność kultury od naturalnego ukształtowania kraju. To, co pisał w tej materyi i objaśniał przykładami w 1-ej księdze Monarchii, mogłoby również figurować w dziele takiego Buckle’a. Jego kosmopolityzm jest ideą i uczuciem nawskroś chrześcijańskiem, więcej: chrystusowo-poetyckiem. Jest to wielki subjektywny wszechpoemat, prozą scholastyczną napisany. Treścią jego: powszechna rzeczpospolita, federacya wszystkich ludów, w której przezydent nazywałby się imperatorem rzymskim [6].
Tak więc Alighieri chciał świat z gruntu przetworzyć. To nie był mąż stanu, lecz prorok, apostoł; ale, że swe apostolstwo ubrał w formę traktatu politycznego i że przyszłość chciał zbudować natychmiast na dobrych chęciach żyjącego monarchy, więc był zarazem rewolucyonistą, rewolucyonistą jednak nowatorem, nie burzycielem. Swą wiarą w zbawienność państwa odsłania nam w sobie typ jaknajbardziej przeciw-anarchiczny. «Nie być obywatelem» — to było w jego oczach największem nieszczęściem. Jeśli miotał pioruny gniewu na Florencyę i Kuryę rzymską, nie były to kamienie rzucane z barykad w bojowej zapamiętałości sekciarza, lecz groty wymierzone przeciw bezrządowi właśnie i zamachom na święte posłannictwo cesarza rzymskiego. Groty te były niekiedy maczane w truciźnie uraz osobistych, ale godziły w to, co runąć powinno było.




  1. Wegele, passim, szczególnie 554.
  2. Za pierwszą hypotezą jest Witte, za drugą Wegele. Wyczerpujący spór ten znaleść można u obu autorów, u Wegelego nadto w osobnym dodatku do rozdziału Dantes Politik (371).
  3. Wegele (340).
  4. Wegele (320).
  5. Wegele, a za nim Klaczko.
  6. Carducci zupełnie słusznie nazywa projektowany przez Danta związek ludów Una cristiana republica (L’opera di Dante 29).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cezary Jellenta.