>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Dary Szczęścia
Podtytuł Bajka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 25
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1932
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



ELWIRA KOROTYŃSKA
DARY SZCZĘŚCIA
BAJKA
z ilustracjami



WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE
Printed in Poland
Druk. Sikora, Warszawa.





Straszna nędza panowała w chacie Filipa, łaciarza starego obuwia.
Rodzinę miał liczną: żona, pięcioro dzieci i starzy rodzice zamieszkiwali nędzną, chylącą się ku ziemi chateczkę.
Dzieci były małe, najstarszy miał lat ośm. Cóż mogła pomódz w wyżywieniu rodziny taka słaba, nędzna kruszyna?
Mały Jędrek czuł się jednak w obowiązku, choć w czemkolwiek pomódz swemu wiernemu ojcu, to też obiegał codzień chaty sąsiednie i pytał, czy nie ma kto obuwia do załatania?
Śmieli się sąsiedzi, żartowali z czyhającego na dziury w butach, chłopca i mówili:
— Poczekaj, dopierom kupił, przyjdź mały za pół roku.
Czasami jednak zdarzało się coś do zreperowania, czasem biegał chłopak nie napróżno.
Z jakąż trymfującą miną przybiegał wtedy do ojca, w jakich radosnych podskokach podawał mu podziurawione obuwie!
O! wtedy był chleb pewny, i biedne dzieci wiedziały, że głód ich choć w połowie będzie zaspokojony.
Filip nie polegał jedynie na tem, co zdoła wyszukać jego synek.
Sam wychodził codziennie na ulice miasteczka ze swym tobołkiem, w którym były szydła, przędza, kawałki starej skóry, wosk i inne szewckie przybory i wołał głośno:
— Kto ma obuwie do zreperowania?!..
Mijały dnie i miesiące, w chacie Filipa było coraz gorzej, wreszcie doszło do tego, że w usta nic włożyć nie było.
Filip i jego żona, zanadto byli dumni, żeby prosić sąsiadów o pomoc, a sąsiedzi zanadto byli samolubni, żeby przyjść sami pomocą.
I tak, choć bogata była okolica, był taki, co ze swą rodziną umierał z głodu...
Dzieje się to często... niestety, bardzo często na świecie.
Filip był wytrzymały, mógłby jeszcze czas jakiś przeżywać niedolę, ale widok głodnej żony i dzieci, był ponad jego siły.
Wziął w rękę swój zwykły tobołek i poraz drugi już w tym dniu zaczął obchodzić ulice i wołać jak zwykle: — Kto ma obuwie do reperacji?!...
Ale cisza ponura była odpowiedzią na rozpaczliwe prawie wołanie biedaka.
A dzień był prześliczny. Jakby na urągowisko nieszczęśliwemu słońce blaskiem oślepiało mu oczy i zdawało się, że chce zakraść do goryczą zalanego serca.
Ptaki wyśpiewywały swe hymny, rozweselone pogodą i ciepłem latały łapiąc w locie muszki dla swych pisklątek.
A Filipowi krajało się z bólu serce.
— Szczęśliwsze odemnie te ptaki! Złapie komara, muchę, dziobnie liszkę i już ma czem nakarmić swe dzieci! A ja? ach! jakżem nieszczęśliwy!
Dzień miał się ku końcowi, a Filip nie miał odwagi powracać do chaty.
— Może myślą, że mam robotę i dlatego tak długo nie wracam! Niech myślą!

Ja już tam nie powrócę...
Szedł i szedł wciąż przed siebie, ale już nie wołał o robotę. Bo i poco?
Dość ma tego nędznego życia, dość widoku wygłodniałych dzieci, żony i starych rodziców!
Jak go nie stanie, może gmina zajmie się srerotami, może umieści rodziców w przytułku...
Skierował się ku rzece, która w tym czasie wezbrała gwałtownie i wirem swym szalonym zapraszała do swej głębi.
— Pójdź! — szemrała falami oblanemi zachodzącem słońcem — pójdź, utop we mnie swe troski, złóż na mych szatach zbolałe swoje serce, ostatnią łzę swoją mi oddaj!...
Stanął Filip nad brzegiem urwistym, położył tobołek na murawie, spojrzał na piękny świat boży i zapłakał...
— Taki to mój koniec! — szepnął — na to mię porodziła matula!
I już miał się rzucić w rozhukane fale, gdy naraz zatrzymał go ktoś, złapawszy za ramię:
— Co to? co robisz? Czyś oszalał? — rozległ się czyjś głos słodki, a zarazem stanowczy.
Obejrzał się przez siebie...
Przed nim stało Szczęście.
Włosy złote rozpuściło na ramiona, rozradowane oblicze skierowało na biedaka z litością.
— Ach! — odpowiedział Filip, — Prześladuje mnie Nieszczęście, zabija mnie niedola, żyć dłużej nie jestem w stanie!..
— Nie rób tego! — rzekła do niego Szczęście — Oto masz nóż...
Zielska jest wszędzie pełno. Za każdym ściętym chwastem znajdziesz pieniądz.
Idź z Bogiem!
Filip zrobił zaraz próbę i posiadł pieniądze.
Ucieszony, nie chciał się już topić, nóż do kieszeni schował i idzie ku domowi.
A, że radość rozpierała mu piersi, zaczął śpiewać.
Stojący w drzwiach oberży gospodarz posłyszał śpiew wesoły Filipa i czekał, aż przejdzie koło niego, aby go o przyczynę wesołości zapytać.
Kiedy więc Filip podskakując wesoło, mijał oberżę, wyszedł gospodarz i spytał ciekawie:
— Hej, ojcze Filipie, a czegoście tacy weseli? Co się to wam tak dobrego przytrafiło? Nie widziałem was nigdy rozradowanym?...
— Jakżeż nie mam się radować? Ukazało mi się szczęście i oto jestem bogaty!

Oberżysta wprowadził go do izby zaczął wypytywać o wszystko.
Filip opowiedział szczegółowo o spotkaniu szczęścia, w chwili, gdy się chciał topić i o nożu czarodziejskim, ofiarowanym mu przez szczęście, opowiadaniem tem wzbudza zazdrość w bogatym i tak właścicielu gospody.
— Jak tu wydostać od niego ów nóż? — myślał łakomy bogacz — aha! mam sposób!
Zaprosił go na dobrą kolację, spoił, a gdy Filip usnął, wyciągnął mu nóż czarodziejski z kieszeni i włożył takiż sam, ale bez cudownych własności.
Filip po przespaniu się w oberży, powrócił uradowany do domu.
Wszedłszy do izby rzekł:
— Jesteśmy teraz bogaci!
Żona sądziła, że z nędzy zwarjował i zaczęła lamentować, ale gdy kazał im pójść z sobą w pole, poszli, ciekawi tego, co im ma pokazać.
Jakie było ich zdziwienie, gdy Filip zaczął ścinać chwasty i dzikie zielska.
Łatwo zrozumieć rozczarowanie Filipa, gdy przekonał się, że nóż nie ma własności cudownych i że pozostanie ze swą rodziną tak jak i przedtem nędzarzem.
Na drugi dzień rano, poszedł, jak zwykle do miasta prosić o robotę, ale wszyscy mieli całe obuwie i biedak z niczem wrócił do domu.
Gdy się to i w następne dni przytrafiło, a głód wszystkim dawał się we znaki, postanowił Filip życie zakończyć.
Stanąwszy nad rzeką, zamierzał już w nią wskoczyć, gdy znowu, jak i pierwszym razem ukazało mu się promieniejące weselem Szczęście i wstrzymało go od samobójstwa.
— Co to? co zamierzasz? wykrzyknęło z oburzeniem.
— Chcę zakończyć swe troski!
— Nie rób tego! — zawołało nań Szczęście — Przyszłam cię ratować i nie dopuścić do końca... Żyć musisz...
Weź oto tego osła. Ile razy zechcesz mieć złoto, uderz go kijem, a sypać się z niego będą złote monety. Idź z Bogiem!
Jak tylko znikło Szczęście, Filip uderzył osła, a natychmiast poczęło się sypać złoto.
Radość Filipa nie miała granic!
Skakał, tańczył, jak oszalały, a nie wiedząc, jak wyrazić swe zadowolenie śpiewał głośno i wołał:
— Hej! hej! Jakim ja bogaty!
Oberżysta stał znowu u drzwi swego budynku.
Dziwiło go to wesołe usposobienie Filipa, zawsze był poważny i smutny.
A dziś... pomimo, że niema już cudownego noża, weseli się i śpiewa. Coby to znaczyło?

Stanął u drzwi oberży i czekał.
Gdy Filip przechodził koło niego, zawołał:
— Hej, ojcze Filipie! A co się wam tam dobrego przytrafiło? Wejdźcie, proszę do mnie i opowiedźcie!..
Nie mówił nic Filip, ale uderzył w oczach oberżysty swego osiołka, a ten natychmiast sypnął garścią złota.
— Oho! — pomyślał oberżysta; — to jeszcze lepsze od noża!
Muszę, go mieć, tego osiołka...
Zabrał Filipa do izby, nakarmił, napoił, a gdy ten spać się ułożył, zabrał do swojej stajni czarodziejskiego osiołka, a Filipowi oddał swego kłapoucha.
Wrócił Filip do chaty szczęśliwy nad miarę i zadowolony z daru, od szczęścia otrzymanego.
— Zaledwie wszedł do chaty, zawołał radośnie:
— Jesteśmy bogaci, jak sam król! Zdejm kapę z łóżka, rozłóż ją na podłodze, tylko szybko!
Żona i dzieci patrzały z przerażeniem na Filipa, wszyscy byli najpewniejsi, że zwarjował.
— Co chcesz robić z tą kapą? — spytała żona.
— Rób to, co ci każę — zawołał.
Żona rozpostarła kapę na podłodze, a Filip przyprowadził osła i zaczął go kijem okładać.
Ale złoto nie sypało się pomimo bicia...
Z krzykiem i płaczem wybieł Filip ze swej chaty i postanowił ze sobą zakończyć.
Zrozumiał, że zakpiło zeń Szczęście i, że nie pozostaje mu nic już innego, jak życie sobie odebrać.
Ale, gdy stanął nad rzeką, powstrzymało go od samobójstwa Szczęście, mówiąc:
— Co to? Znowu powracasz?
— Zostaw mnie! — zawołał zrozpaczony człowiek — nie chcę żadnych od ciebie darów!
Chcę umrzeć!
— Odwagi! męstwa! Daj spokój, ojcze Filipie, — odezwało się czarowne Szczęście. — Chcę ci jeszcze dopomódz.
Weź ten koszyk z pocięglami, idź do oberżysty i powiedz;
— Oddaj mi mój nóż i mego osła, bo dostaniesz lanie!
Jeśli nie będzie chciał oddać, zawołaj: Dalej do roboty, pocięgle.
A wtedy pocięgle zaczną okładać rabusia.
Gdy będziesz uważał, że dość dostał od ciebie, zawołaj;
— Dosyć, pocięgle! — a skryją się znów do koszyka.
Poszedł Filip do oberżysty i powiedział.
— Oddaj mi mój nóż i mego osła, albo dostaniesz lanie.
Ale oberżysta zaklinał się na wszystko, że nie brał tych rzeczy, że niewinnie jest o tę kradzież posądzony i chciał Filipa wyrzucić!
Wtedy oburzony człowiek zawołał:
— Do roboty, pocięgle!
Wyskoczyły z koszyka i okładać poczęty oberżystę.
Uciekał, krzyczał, nic nie pomagało, wtedy wołać począł błagalnym tonem:
— Oddam, oddam com zabrał, tylko bić przestań.
Filip krzyknął na pocięgle.
— Dosyć; do koszyka! — i w tej chwili ukryły się znowu.
Gdy otrzymał swą własność, uradowany pędził do domu.
Teraz, to naprawdę będą bogaci.
— Żono! — wołał zdaleka — jesteśmy bogaci!
Ale ta odpowiedziała: — To warjat. Znowu zaczyna bzikować Co z nim poczniemy?
— Prędko! prędko! rozłóż swój fartuch!
Dzieci zaczęły kpić z Filipa, żona naśmiewać się i żartować — to było za wiele.
Złapał Filip swój koszyk i zawołał:
— Hej do roboty pocięgle!
Wyskoczyły i zaczęły okładać. Nie tknęły tylko starych rodziców.
Krzyk się zrobił i lament. Rzuciła się żona i dzieci do wypełnienia woli ojca, rozłożyły koc, pocięgle bić przestały, a Filip uderzył osła i natychmiast posypało się złoto.
Co to była za radość, to i opowiedzieć trudno

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.