Doktór Muchołapski/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Doktór Muchołapski |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1892 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Julian Maszyński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Świat amazonek. Pales i Wojsiłka.
Jakże wyglądają samczyki ślimacznicy? — zapytał lord Puckins, nie na żarty zaciekawiony historyą koszówek. — Zapewne niesprawiedliwa natura obdarzyła ich wspaniałemi skrzydłami? Są to znowu pawie świata owadziego?
— Ród ślimacznic wcale nie posiada samczyków, — odrzekłem, — dotąd przynajmniej, pomimo usilnych poszukiwań, nie udało się naturalistom poznać ani jednego. Być może, iż trafiają się one, w każdym razie muszą należeć do największych rzadkości.
— Żartujesz, doktorze! Uwziąłeś się prześladować mię historyami z „Tysiąca i jednej nocy”!
— Bynajmniej, mówię zupełnie seryo. Nie otwieraj tak szeroko oczu, kochany lordzie, w świecie istot stawowatych obchodzenie się zupełne bez towarzystwa samczyków nie stanowi znowu zbyt wielkiej osobliwości: krewniaki ślimacznicy: Solenobia lichenella i Solenobia clathrella, choć posiadają ród męzki, niewiele go sobie cenią. Znanych jest dobrze blizko trzydzieści gatunków Galasówek (Cynips), wśród których żadnemu naturaliście nieudało się odszukać ani jednego samca.
Pewien wytrwały badacz, podobny tobie, lordzie, niedowiarek (Hartig), uwziął się raz sprawdzić, czy to być istotnie może. Zwrócił więc szczególną uwagę na gatunek Cynips divisa, ale choć przejrzał 10,000 tych owadów, nie znalazł wśród nich ani jednego samczyka. Śledząc potem przez lat kilka, przy każdej sposobności inny gatunek, Cynips folii, doszedł do tego samego rezultatu.
Brak samczyków u tych gatunków tem jest dziwniejszym, że inne galasówki posiadają przedstawicieli płci brzydkiej.
— Ależ w takim razie, żywot płci słabej, pozbawionej męzkiej opieki, godzien jest pożałowania.
— Powiedz, lordzie: byłby godnym pożałowania, gdyby świat owadów był urządzonym na wzór ludzki. Ale te istoty, zostawione samym sobie, przywykłe rachować na własne siły, nie potrzebują widać panów i opiekunów. Emancypacya zaszła tam znacznie dalej, niż w Ameryce i Anglii...
— Bardzo proszę, pozostaw pan w spokoju moję ojczyznę, gdy mówisz o Ameryce, — przerwał mi lord Puckins z godnością.
— Skoro pan sobie tego życzysz, wykreślę ją zupełnie z mej pamięci.
— To zawiele! proszę tylko nie identyfikować starej Wielkiej Brytanii z młodą A‑me‑ry‑ką!
— Zgoda! wracam tedy do rzeczy.
Przykładów tak krańcowej emancypacyi dostarczają i inne rody owadów.
Podobne, a nawet lepiej zbadane i bardziej postępowe zjawisko przedstawiają Mszyce (Aphis). Oddawna już tak sumienni badacze, jak Reaumur i Bonnet zauważyli, że wśród milionów mszyc, na wiosnę i w lecie niema wcale samców.
Po długich badaniach odkryto ciekawą historyę ich rozwoju. Da się ona streścić w kilku słowach.
Na jesieni tylko pojawiają się wśród bezskrzydłych mszyc (które są, jak wiadomo, samiczkami) skrzydlate samczyki.
Samiczki z tej generacyi (odstępując od obyczajów swych matek i babek) składają na łodygach roślin jajeczka, a niedługo potem cały naród mszyc ginie od chłodów i deszczy. Na roślinach zostają tylko jajeczka, z których na wiosnę wylęgną się młode mszyce, (same samiczki). Są one cokolwiek odmienne od swych matek. Rosną one i rozwijają się tak szybko, że po kilkunastu dniach każda wydaje na świat po kilkadziesiąt mszyc, znowu samych córeczek i kończy żywot.
Ich córki ze swej strony niemają ani jednego syna, i tak do jesieni rodzi się i umiera kilka generacyi wyłącznie żeńskich. Wśród miliardów letnich mszyc, nie pojawia się ani jeden okaz męzki. Nadchodzą wreszcie chłody, a z niemi chwila, w której delikatne stworzonka z braku pożywienia i ciepła muszą wyginąć.
Wtedy ni ztąd ni zowąd, pierwszy raz w ciągu roku przychodzą na świat, prócz samiczek, skrzydlate okazy.
Ostatnia generacya składa jajeczka i cały ród umiera.
Po kilku miesiącach zimowych, gdy nastanie wiosna, wylęgać się będą znowu wyłącznie żeńskie generacye, aż do jesieni.
W czasie tych objaśnień, lord Puckins zapomniał widocznie swej urazy i słuchał mię z najwyższem przejęciem. Na dowód, że mię zrozumiał, pokręcił trzy razy najwyżej umieszczoną częścią swego ciała, potem zamyślił się głęboko i nareszcie otworzył usta.
— Gdyby wśród ludzi podobne zachodziły stosunki — wyrzekł, — to „panowie świata” pojawialiby się zaledwie raz na dwieście lat... a w tych odstępach ziemię zaludniałaby wyłącznie płeć piękna. Nieprawdaż?
— Takby niezawodnie było... — odrzekłem.
— Ładnieby wtedy świat wyglądał! — zakonkludował, kiwając poważnie głową. — Adamów mogłyby ciekawe Ewy oglądać zaledwie na starych sztychach, w galeryach obrazów, obok portretów swych babek lub prababek, i ubolewać, że dopiero ich wnuczki będą mogły sprawdzić, czy mężczyźni nie są wytworem bujnej wyobraźni dawnych malarzy i autorów...
— Wojny mogłyby się odbywać tylko raz na lat dwieście... — dokończyłem; — raz na dwa wieki także spokój ziemi zakłócanym byłby scenami zazdrości...
Taką to pogawędką zajęci, oddaliliśmy się do lasu, aby korzystając z pogody, poczynić możliwie największą liczbę spostrzeżeń. Do wieczora zabawiliśmy na tej ekskursyi. O dokonanych obserwacyach nie będę ci prawił, bo staną się one niedługo przedmiotem rozpraw, jakie pomieszczone w specyalnych czasopismach, wywołają niemałą wrzawę w świecie naukowym.
Wspomnę ci tylko o krwawej scenie, jakiej byliśmy mimowolnymi świadkami. Na łodydze, na której obserwowaliśmy gromadkę mszyc i mrówek, usiadł tuż obok nas śliczny motyl tatrzański, Palesem zwany (Argynis pales). Imiennik rzymskiego bożka złożył świeżutkie swoje skrzydła bronzowe do góry i błysnął pięknemi oczkami, niby blachami z czystego srebra wykutemi i przybitemi na odwrotnej stronie skrzydeł. Jeszcześmy nie przyjrzeli się nadobnemu wychowańcowi fijołków[1], gdy na sąsiednim liściu usiadła Wojsiłka (Panorpa comunis). Był to szpetny owad dość dziwnej powierzchowności, bo na pierwszy rzut oka podobny do wielkiego komara. Takie same wysmukłe ciało, takie nogi, barwa żółto‑bronzowa i przezroczyste, szczupłe skrzydła. Podobieństwo to jednak było zwodnicze. Przekonywały o tem zupełnie stanowczo cztery skrzydła (komary mają ich zawsze po dwa). I w istocie, owad ten nie jest nawet dalekim krewniakiem komarów. Kuzynami jego są ważki, jętki i chróściki.
W tej zdradzieckiej postaci uderzał głównie potężny dziób, oraz wielkie kleszcze na końcu odwłoka, przypominające zatruty kolec skorpiona. Z powodu tych kleszczy otrzymał on w różnych językach nazwę niedźwiadko‑mucha i pospólstwo boi się go dotknąć, całkiem niesłusznie sądząc, że to owad jak pszczoła jadowity. Mimo jednak, że żądła on nie miał — gorszym był napastnikiem od wielu użądlonych krewniaków. Odrazu też owładnęło mną jakieś przeczucie, że sąsiedztwo źle się może skończyć dla motyla. Zwróciłem uwagę lorda na owe niebezpieczeństwo.
— Jeśli powiadasz, doktorze, że z motylem może być krucho, należy spłoszyć biedaka; niech umyka i nacieszy życiem i tak niedługiem.
— Sądzę, że to zła rada; wojsiłka poluje w locie; bezpieczniejszym jest Pales tutaj, zakryty zielenią.
— Niech że więc siedzi, — zawyrokował lord, obrzucając niechętnem spojrzeniem natręta.
— Miejmy się i my na baczności, — dodałem, — bo choć jedynym orężem wojsiłki jest twardy i ostry dziób, jest ona niesłychanie zuchwałą rozbójniczką. Rzuca się nawet na znacznie większe od siebie szklarki, przebija je i wysysa. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że ważki i szklarki przedstawiają skończony typ siły, śmiałości i zwinności, jeśli ci wiadomo, że są one postrachem wszystkich owadów, to łatwo przyjdzie ocenić, do jak wysokiego stopnia posuwają swe zuchwalstwo, wątłe napozór i niepoczesne te istoty.
— Zapewne ten owad zaprawia się już od młodości i dlatego rzemiosło rozbójnicze przychodzi mu tak łatwo.
— Bynajmniej, i w tem różni się on bardzo od ważek. Młodość wojsiłka spędza zdala od zgiełku świata. Mieszka ona w głębi ziemi, gdzie żywi się butwiejącemi szczątkami organicznemi[2].
W czasie tej gawędy, pales ruchliwy i nieostrożny, jak każdy motyl, sfrunął z gałęzi tak niezgrabnie, że musnął skrzydłem listek, na którym wróg jego siedział. To go zgubiło. Chciwa wojsiłka dojrzała zdobycz i w mgnieniu oka dosięgła ofiary. Przerażony motyl zmienił kierunek lotu i wraz z przyczepionym do siebie prześladowcą spadł w gąszcz zielony.
Choć nie widzieliśmy, co dalej zaszło, los jego był już zdecydowany.
Z przykrem uczuciem powróciliśmy wkrótce do domu.
- ↑ Aksamitno‑czarna, upstrzona jego gąsienica, żywi się fijołkami.
- ↑ Liszka do zupełnej dojrzałości potrzebuje najmniej dwa miesiące. Ponieważ zaś pierwszy raz dojrzały owad pojawia się w kwietniu, przeto w ciągu roku dwa tylko pokolenia dojrzewają. Drugie pokolenie żyje dłużej, bo zimuje w stanie poczwarki pod ziemią, zkąd wychodzi dopiero na wiosnę.