Dolina Tęczy/Rozdział XXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Dolina Tęczy
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie „Helikon”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rainbow Valley
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXXIV.
Nowe przedsięwzięcie Uny.

Una weszła na górę. Karol i Flora pobiegli do Doliny Tęczy, gdzie spotkać się mieli z Blythe’ami. Una pójść tam nie chciała. Wołała zostać w domu, pragnęła znaleźć się samotnie w swym pokoiku i nareszcie swobodnie wypłakać. Nie chciała, aby ktokolwiek zajął miejsce jej zmarłej matki, nie chciała macochy, któraby mogła zbuntować przeciwko niej ojca. Ale ojciec był tak nieszczęśliwy, że Una postanowiła uczynić wszystko, aby tylko czuł się nieco lepiej. Mogła zrobić tylko jedno, a uświadomiła sobie to już w owej chwili, kiedy wychodziła z jego gabinetu.
Wypłakawszy się pocichutku, otarła łzy i zeszła nadół do gościnnego pokoju. Pokój tonął w mroku, bo zasłony tamowały dostęp światła i okna już od dłuższego czasu nie były otwierane. Ciotka Marta nie odczuwała potrzeby świeżego powietrza. Gościnny pokój wietrzyło się tylko wtedy, gdy jakiś obcy ksiądz przyjeżdżał w odwiedziny na plebanję.
W pokoju tym znajdowała się duża szafa, a w szafie tej wisiała popielata jedwabna suknia. Una zbliżyła się do szafy, otworzyła ją, przyklękła i przywarła zapłakaną twarzą, do fałd miękkiej jedwabnej materji. Była to ślubna suknia jej matki. Jeszcze do dzisiaj przesiąknięta była wonią dawnych perfum i tchnęło z tych fałd serdecznem macierzyńskiem uczuciem. Una miała wrażenie, że klęczy u nóg matki i głowę kładzie jej na kolana. Zawsze zaglądała do tej szafy, ilekroć miała jakieś wielkie zmartwienie.
— Mamo, — szeptała, tuląc się do szarej jedwabnej sukni, — ja cię nigdy nie zapomnę, mamo i zawsze będę cię kochać najbardziej. Ale muszę to uczynić, bo tatuś jest bardzo nieszczęśliwy. Wiem, że tyś chciała widzieć go szczęśliwym. Będę dla niej dobra, mamo, postaram się ją pokochać, nawet gdyby była taka, jak mówi Mary Vance.
Ostatnim wysiłkiem Una podniosła się z klęczek i cichutko przeszła do swego pokoju. Spała spokojnie tej nocy, choć twarzyczka jej mokra była od łez.
Nazajutrz po południu włożyła swą najlepszą sukienkę i najlepszy kapelusz. I kapelusz i sukienka były wystarczająco nędzne. Wszystkie dziewczęta w Glen z wyjątkiem Flory i Uny miały nowe sukienki tego lata. Mary Vance również dostała ładną sukienkę z haftowanym szlakiem i rękawkami. Lecz dzisiaj Una nie myślała o tem, chciała tylko być miła i grzeczna. Umyła twarz porządnie, przygładziła włosy, zawiązała dokładnie sznurowała u butów, zacerowawszy uprzednio dwie wielkie dziury w najnowszych swych pończochach. Chciała nawet oczyścić buty, lecz nie mogła znaleźć czarnej pasty. Wreszcie wyszła z plebanji, kierując się przez Dolinę Tęczy na szeroką drogę, która biegła do domu panien West. Droga była dość długa i Una uczuwała coraz większe zmęczenie z powodu dokuczliwego upału.
Rozalję West zastała w ogrodzie pod rozłożystem drzewem. Na kolanach Rozalji leżała książka, lecz ona nie czytała jej, tylko spoglądała wdal na przystań, zatopiona w myślach. Życie w domu panien West ostatniemi czasy nie było zbytnio przyjemne. Helena wprawdzie starała się utrzymać równowagę, lecz w atmosferze wyczuwało się coś, o czem obydwie kobiety milczały. To wszystko, co niegdyś było miłe i pociągające, stało się nagle przesiąknięte goryczą. Norman Douglas ustawicznie namawiał Helenę, aby zmieniła swój zamiar i Rozalja pewna była, że prędzej, czy później starsza jej siostra ulegnie jego namowom. W głębi duszy czuła, że właściwie z takiego obrotu rzeczy byłaby bardzo zadowolona. Nie lubiła coprawda samotności, ale wolała już to, niż tę ciągle podminowaną atmosferę.
Zbudziło ją z zadumy delikatne dotknięcie dziecięcej rączki. Odwróciła się i ujrzała przed sobą Unę Meredith.
— Więc przyszłaś tutaj w taki upał?
— Tak, — wyszeptała Una. — Przyszłam — przyszłam...
Nie mogła jakoś powiedzieć, poco tu przyszła. Głos jej odmawiał posłuszeństwa, a oczy napełniły się łzami.
— Co się stało, maleńka? Powiedz mi szczerze.
Rozalja otoczyła ramieniem małe drżące ciałko i przytuliła dziecko do siebie. Oczy jej były w tej chwili tak piękne, a uścisk tak serdeczny, że Una nagle odzyskała odwagę.
— Przyszłam — prosić panią — żeby pani wyszła zamąż za tatusia, — wyjąkała.
Rozalja milczała przez chwilę, poczem spojrzała na Unę przez łzy.
— O, proszę się nie gniewać, droga panno West, — rzekła Una błagalnie. — Wszyscy mówią, że pani dlatego nie chce być żoną tatusia, bo my jesteśmy tacy źli. A on przez to jest strasznie nieszczęśliwy. Pomyślałam więc, że najlepiej będzie, jak przyjdę tutaj i powiem pani, że my właściwie tacy źli nie jesteśmy. Jak pani tylko wyjdzie za tatusia, postaramy się być dobrymi i będziemy robić to wszystko, co nam pani każe. Jestem pewna, że nie będzie pani miała z nami żadnego kłopotu. My bardzo prosimy, panno West.
Przez umysł Rozalji przebiegały pośpieszne myśli. Dzięki głupim plotkom takie dziwne przekonanie utwierdziło się w małej główce Uny. Należy być z tem dzieckiem szczerą i poważną.
— Kochanie, — rzekła Rozalja miękko. — To nie przez was nie mogę zostać żoną waszego tatusia. O tem nigdy nie myślałam. Nigdy nie przypuszczałam, że jesteście źli. Tu była zupełnie inna przyczyna, Uno.
— Więc pani nie lubi tatusia? — zapytała Una, wznosząc spojrzenie ku górze. — Och, panno West, pani wcale nie wie, jaki on jest dobry. Jestem pewna, że byłby dla pani najlepszym mężem.
Nawet pod wpływem smutku, który spotęgował się jeszcze dzięki tej rozmowie, Rozalja nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
— O, proszę się nie śmiać, panno West, — zawołała Una z namiętnym zapałem. — Tatuś wskutek tego bardzo się źle czuję.
— Myślę, że jesteś w błędzie, kochanie, — rzekła Rozalja.
— Ja się nie mylę. Jestem pewna, że się nie mylę. Tatuś wczoraj miał zbić Karolka, bo Karolek znowu coś spsocił, ale tatuś nie mógł, bo nigdy jeszcze nikogo z nas nie bił. Więc, jak Karol przyszedł i powiedział nam, że tatuś się źle czuje, wsunęłam się do gabinetu, bo myślałam, że mu będę potrzebna. Tatuś nie słyszał, jak wchodziłam, a ja słyszałam, co mówił do siebie. Mogę to pani powtórzyć, panno West, ale tylko na ucho.
Una wspięła się na palce i wyszeptała swą tajemnicę. Twarz Rozalji spłonęła rumieńcem. Więc John Meredith jeszcze o niej myślał. Uczucia jego nie uległy zmianie. Siedziała przez chwilę w milczeniu, głaszcząc odruchowo lśniące włosy Uny. Wreszcie pochyliła głowę i zapytała:
— Uno, czy zechciałabyś zabrać z sobą krótki liścik do tatusia?
— Więc pani jednak za niego wyjdzie, panno West? — zapytała Una uszczęśliwiona.
— Możliwe, jeżeli on się zgodzi, — odparła Rozalja, rumieniąc się znowu.
— Strasznie się cieszę, strasznie się cieszę, — zawołała Una. Potem spojrzała na pannę West i wargi jej zadrżały. — Panno West, ale pani nie będzie buntować tatusia przeciwko nam, nie będzie pani chciała, żeby nas znienawidził? — wyszeptała cichutko.
Rozalja spojrzała na nią zdziwiona.
— Uno, czy sądzisz, że byłabym zdolna do tego? Kto ci nasunął ten pomysł?
— Mary Vance mówiła, że wszystkie macochy są takie, że nienawidzą swych pasierbów i pragną, aby ojciec ich znienawidził. Podobno to nie jest wina tych pań, tylko macochy muszą już być takie.
— Biedne maleństwo! I mimo to przyszłaś tutaj z tą prośbą, bo chciałaś, żeby twój ojciec był szczęśliwy? Jesteś prawdziwą bohaterką, maleńka. Teraz posłuchaj mnie uważnie. Mary Vance jest głupią małą dziewczynką, która właściwie nic nie wie i przeważnie mylnie pojmuje niektóre rzeczy. Nigdy nie myślałam o tem, aby ojca buntować przeciwko wam. Będę was kochać tak samo, jak i on was kocha. Nie chcę zastępować wam matki, bo ona na zawsze powinna zostać w waszych sercach. Nie chcę również być dla was macochą. Chcę być waszą przyjaciółką i towarzyszką. Myślisz, że to będzie źle, Uno, jeżeli Flora, Karol i Jerry uważać mnie będą za starszą siostrę?
— Och, tak będzie bardzo miło, — zawołała Una z rozjaśnioną twarzyczką. Serdecznie zarzuciła ramiona na szyję panny Rozalji. Była teraz naprawdę bardzo szczęśliwa.
— Wytłumacz tamtym, wytłumacz Florze i chłopcom, że nie chcę być dla nich macochą.
— Flora nigdy nie wierzyła Mary Vance. Tylko ja byłam taka głupia, że jej wierzyłam. Flora nawet już panią kocha, pokochała panią wtedy, kiedy zabito tego biednego Adama. Jerry i Karol także panią bardzo lubią. A jak pani będzie już mieszkać z nami, to nauczy mnie pani gotować, szyć i wielu innych ciekawych rzeczy? Mnie bardzo przykro, że nic jeszcze nie umiem.
— Kochanie, nauczę cię wszystkiego, czego tylko będę mogła. Tymczasem nie mów o tem nikomu, nawet Florze, dopóki ojciec sam ci o wszystkiem nie powie. Chodź ze mną do mieszkania, napijemy się herbaty.
— O, dziękuję pani, ale myślę, że lepiej będzie gdy zaraz odniosę list tatusiowi, — zaniepokoiła się Una. — Chciałabym, żeby jak najwcześniej otrzymał tę wiadomość.
Rozalja weszła do pokoju, napisała słów kilka i oddala je Unie. Gdy mała wysłanniczka biegła w stronę plebanji z mocno bijącem serduszkiem, Rozalja udała się do Heleny, która zajęta była łuskaniem grochu na jednym z bocznych ganków.
— Heleno, — zwróciła się do siostry. — Przed chwilą była tu Una Meredith i prosiła mnie, abym została żoną jej ojca.
Helena podniosła głowę i utkwiła spojrzenie w twarzy młodszej siostry.
— A ty jaki masz zamiar? — zapytała.
— Chyba sama rozumiesz.
Helena przez chwilę łuskała groch w milczeniu. Potem nagle ukryła twarz w dłoniach. Po śniadych jej policzkach płynęły łzy.
— Bądźcie z sobą szczęśliwi, — wyszeptała, płacząc i śmiejąc się naprzemian.
Na plebanji tymczasem Una Meredith wkraczała triumfującym krokiem do gabinetu ojca i w milczeniu położyła przed nim na biurku mały liścik. Blada twarz pastora zarumieniła się nagle na widok dobrze znanego pisma na kopercie. Otworzył list. Był on bardzo krótki, lecz pan Meredith musiał go przeczytać kilkakrotnie, aby dokładnie zrozumieć jego treść. Rozalja pytała, czy może się z nią spotkać dziś wieczorem przy ukrytem źródełku w Dolinie Tęczy.

Koniec


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.