<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Dom — Mieszkanie
Pochodzenie Prawidła życia
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DOM — MIESZKANIE

Mieszkają ludzie w dużych miastach, małych miasteczkach i na wsi.
Domem rodzinnym może być chata, dworek, izba budynku drewnianego, jeden pokój lub wiele pokojów wysokiej kamienicy i pałac.
Dom może być własnością rodziców, albo wynajęty od gospodarza, któremu co miesiąc płaci się komorne. Kto nie może zapłacić, że mieszka, musi się wyprowadzić.
Małe dzieci nic o tem nie wiedzą, ich łatwe myśli są takie:
— Tu jest moja mama i tata, tu jest moje łóżko i zabawki, tu śpię i jem i biegnę do tego domu, gdy zimno, deszcz pada.
Jak ptak do swego gniazda.
Dopiero później poznaje inne mieszkania; patrzy, trochę się wstydzi, trochę boi. Widzi inne mamy, inne stoły, łóżka i szafy. Dziwi się, myśli, porównywa, wreszcie wie.
Już starszy chłopiec małego miasta powiedział:
— Myślałem, że w Warszawie są wysokie góry i morze i okręty, i wszędzie same pomniki, jak na cmentarzu. Już nawet sam nie wiem, co myślałem.
Często poplącze się prawda i sen i bajka.
Powiedziała starsza dziewczynka:
— Nie mogę sobie wyobrazić, jak ludzie w zimie mieszkają na wsi. Wszędzie śnieg, tak zimno, a oni tam siedzą.
Kiedy człowiek dobrze pozna własne mieszkanie, dopiero wtedy zaczyna myśleć o tem, co inaczej i daleko. Zupełnie jakby odbywał podróże myślą w nieznane kraje.
Bo małe dziecko bardzo wiele ma pracy, zanim własny dom zrozumie. Kto starszy, już nie pamięta nawet, jak oglądał pokój, podłogę, sufit i ściany, ile niezrozumiałych i trudnych widział rzeczy, ile niespodzianek i tajemnic spotkał.
Więc dziwna lampa, inna w dzień, wieczorem i w nocy.
Więc zegar, który tyka i dzwoni. Co w nim, dlaczego i poco. — Spogląda mama na zegar i wie, że tatuś wróci niedługo do domu. Ten zegar jakby wie, co się dzieje za domem, wie kiedy będzie ciemno, dzwoni, żeby jeść, spać i wstawać z łóżka. Ani na chwilę nie przestaje szeptać na ścianie.
Dziwne lustro. Zupełnie inne, niż obrazy. Różne rzeczy można w niem zobaczyć. Jeżeli mama stanie przed lustrem, robią się dwie mamy.
— A to ja!
Podnosi rękę do góry, wysadzi język, trzyma kotka, podnosi fartuszek — wszystko w lustrze tak samo.
Wiszą obrazy i fotografje — i mówią i tłomaczą coś, a małe dziecko lubi albo nie lubi, cieszy się i niepokoi.
Przewrócił krzesło, przestraszył się — i zabolało; upadł, uderzył się o stół, o szafę. Spadł. Pchnęli go drzwiami. Sparzył się o piec. — I piec tu coś robi, wszystko tu coś znaczy. Czasem wygodnie i wesoło, czasem się gniewają. — Za co?
Mówią, że zepsuł, złamał, że zabrudził. Zdarzają się małemu przykre wypadki: zmoczy się na podłogę, nie wie, jak się to stało. Znów zmartwienie.
Ale i zwycięstwa: pierwszy raz sam wszedł na okno, pierwszy raz sięgnął do klamki, pierwszy raz otworzył szufladę, pierwszy raz dorwał się do szczotki i zamiata, albo kurz ściereczką wyciera.
Starszy, który chodzi do szkoły, pozapominał już. A szkoda: gdyby pamiętał własne trudności, nie sądziłby surowo małego.
Dam jeden przykład, że i starszy nie wszystko rozumie: dlaczego naprzykład nie pozwalają dorośli skakać po kanapie, — mówią, że się niszczy, — a tak wcale nie jest; tak przyjemnie skakać, wysoko podrzucają sprężyny.
Nie wiedzą, że są rzeczy drogie, które kupuje się raz, i powinny służyć bardzo długie lata. — Kanapa nie zniszczy się odrazu, ale jeśli skakać, za rok, za dwa lata, popękają sznurki, któremi związane są sprężyny, i trzeba płacić tapicerowi, żeby poprawił, a nawet kupić nowe pokrycie.
Czasem pozwalają rodzice skakać małemu, bo przykro zabraniać, a mały jest lekki, więc nie tak psuje. Na dużego bardzo się gniewają, bo nie mają pieniędzy na reparacje.
Gniewają się, jeżeli nożykiem porysować stół, jeżeli kręcić elektryczność, zapalać zapałki, grać w pokoju w piłkę. — Trzeba przyznać, że mają słuszność.
Pamiętam, jak stłukłem piłką pamiątkowy wazon. Długo się udawało — może nawet rok. Obiecałem, że będę grał tylko o podłogę, i mama pozwoliła. Aż raz czy za mocno uderzyłem piłką czy zapomniałem o obietnicy. Wazon się zatrząsł, zachwiał i spadł.
Gdy chłopcy przychodzą do mego pokoju, zawsze odstawiam w bezpieczne miejsce lampę i budzik. Nie chcę, żeby mieli zmartwienie, a ja stratę. I radzę wszędzie tak robić: lepiej w porę usunąć atrament, niż gniewać się, że wylany.
Dorośli niebardzo lubią dziecinnych gości, chcą wiedzieć, czy ci koledzy są spokojni i dobrze wychowani. Jeżeli coś się stanie, gniewają się, że nazapraszał łobuzów. A nieprzyjemnie odmówić, jeżeli kolega powie:
— Przyjdę do ciebie.
Chłopcu spokojnemu nawet szklankę herbaty przykro wylać; a już tak jest, że jeśli się starać zanadto, często coś się nie uda. Więc spokojni niebardzo chętnie chodzą na wizyty. Już nawet woli się nudzić, bo nie zna prawideł, jak odwiedzać kolegów i jak ich przyjmować, żeby nie obrazić gościa i samemu nie mieć przykrości. A szkoda.
Bo niedobrze, że właśnie porządni tyle mają zawsze obaw, a bezwstydni z niczego nic sobie nie robią i właśnie w cudzym domu robią to wszystko, czego w własnym zabraniają.
Raz chłopiec zaprosił kolegów. Rozumie się, mama pozwoliła. Ale przyszedł jeden nieproszony. On nawet w szkole zawsze dziko się bawił; wołali na niego: „warjat“. Co było robić? Przyszedł przecież gość.
Zabawa była przyjemna. Ale ten się rozdokazywał i stłukł duże lustro, i mama kazała wszystkim się wynieść.
— Dlaczego go zaprosiłeś?
— Kiedy właśnie nieproszony przyszedł.
— Trzeba było powiedzieć.
Nie wiedział: nie znał prawidła, które poucza, że nie z każdym można być delikatnym.
Znam wypadek, że gość zabrał mamie złoty zegarek, który leżał na stoliku.
Łatwiej tam, gdzie mieszkanie duże. Wtedy dorośli i dzieci mniej sobie przeszkadzają. Im więcej ludzi i ciasnoty, tem więcej i zmartwień i szkód i zakazów. Kto winien? — Nikt.
Czytałem w książce, że jak ma się zmartwienie i wie się dlaczego, wtedy nie tak przykro. I dlatego zmartwienia młodych tak bardzo bolą, że nie wiedzą dlaczego.
Gdzie jest pokój dziecinny, tam rzadziej powiedzą:
— Nie biegać, nie hałasować.
Choć niezawsze, bo ludzie bogaci są często mniej cierpliwi i więcej dbają o spokój i wygodę.
Bardzo trudno powiedzieć, jak lepiej.
Raz chłopiec, który mieszkał z rodziną w małym pokoiku, poszedł w odwiedziny do bogatego kolegi, — powiedział tak:
— Tam ładnie, on ma własny pokój. Takie dywany, obrazy, tyle ma zabawek. Ale nie chciałbym tam mieszkać. U nas przyjemniej, — nie tak ponuro.
Czasem myśli człowiek, że chciałby inaczej, niż jest. Niby zazdrości: że lepiej tamtemu. Ale naprawdę, rzadko kto chce sam być inny, inną mieć mamę i mieszkać gdzieindziej. Nie chce, żeby było zupełnie inaczej. Pragnie trochę zmienić, poprawić. — Zresztą różni są ludzie: jeden bardziej się przywiązuje, drugi mniej.
W małem mieszkanku może panować zgoda, życzliwość, wesołość, w dużem może być surowość, niechęć i nuda. Samotne może być dziecko i tu i tam.
Trudno powiedzieć nawet, czy lepiej mieszkać w dużem mieście, czy w małem. W małych miastach dzieci boją się pożaru, w dużych samochodu i złodziei. W dużem mieście więcej rozrywek, książek i kin, w małem dalsze wycieczki, miła wiosna i jesień, więcej kwiatów i ptaków.
Jak przyjemnie hodować rośliny, ile miłych chwil, gdy się zasiewa w doniczkach, gdy kiełkuje, gdy się struga podpórki, przesadza, podlewa, wystawia na deszcz, okurza.
A kanarek w klatce, a rybka w akwarjum albo choćby w słoiku. A w małem mieście i gołębie, i króliki, i psy, i kurczęta.
— Wolę tak, jak jest — powiedział chłopiec.
Czasem rodzina mieszka na wsi. I pradziadek tam żył, i dziadek.
Inni przeprowadzają się ze wsi do miasta, z jednej ulicy na drugą.
Dorośli mówią, że młodzi lubią przeprowadzki. I ja tak dawniej myślałem. Ale nie.
Przeprowadzka jest często wesoła. Każdy się cieszy, że na lato, na wieś wyjedzie. Bo i wakacje, i lato, i nie na zawsze.
Miło przeprowadzić się do weselszego domu, gdzie jest balkon i więcej okien i ogród bliżej. Rodzice zadowoleni, wszyscy mówią, że będzie wygodnie. Ale i wtedy żal domu, który się zna i ludzi, których się często spotykało. Tak jakoś pusto wygląda, kiedy rzeczy wynoszą.
Są smutne przeprowadzki, jeżeli ktoś umarł, albo rodzicom źle się teraz powodzi.
Często przeprowadzka budzi niepokój: jak będzie w obcem mieście, jak będzie w dalekim kraju. Czy to możliwe, że już nigdy nie zobaczę dawnego?
Niezawsze młody prędko zapomina i prędko się przyzwyczaja. Czasem dorośli zajęci w nowem miejscu nowemi sprawami, nie mają czasu myśleć o tem, co było.
A dziecko — tęskni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.