Duchy i zjawy/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Duchy i zjawy
Podtytuł Wykład popularny z dziedziny medjumizmu i badań psychicznych
Wydawca Wydawnictwo Księgarni F. Korna
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne „Gloria“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.
Domy nawiedzane.

Wiara w duchy jest tak starą jak starym jest świat!
Opowiadania o strachach i upiorach należą do najbardziej popularnych tematów, to też szereg poetów i pisarzy czerpał z źródła tego natchnienie. Dość tu będzie chyba wspomnieć o epoce romantyzmu, wraz z genialnym, jej przedstawicielem na gruncie polskim, Adamem Mickiewiczem, w którego balladach rusałki, topielce i widziadła występują raz po raz.
Legendy zwykle głoszą, że w starych pałacach, zamczyskach, domach, ukazują się ich poprzedni właściciele lub mieszkańcy w postaci widzialnej celem zamanifestowanie swej obecności żyjącym.
Domy takie określane bywają jako „domy nawiedzane“, domy w których „straszy“.
W Warszawie również istniały i istnieją lokale, którym fama przypisuje odwiedziny straszliwych gości z zaświatów. Jeśli zajrzymy do ksiąg jednego z dziejopisów naszej stolicy (Przyborowski, Wilkoński ect.) odnajdziemy opowiadania o domu na Solnej, gdzie mieścił się warsztat szewcki a w nim miała się noc w noc pojawiać amazonka konno. Ponoć jeden z czeladników, odważnego ducha, nie zląkł się tych opowiadań i postanowił w warsztacie zanocować.
O północy, godzinie duchów, miała mu się ukazać upiorna amazonka. Gdy w przerażeniu począł się cofać, najechała ona na niego swym rumakiem, koń się wspiął i kopytem uderzył go w czoło.
Czeladnik zemdlał... a rano odnaleźli go koledzy na pół obumarłego ze strachu...
Na czole zaś jego najwyraźniej widniał ślad uderzenia podkową...
Również w jednym z domów na Lesznie dziać się miały historye niesamowite. Mieściła się tam kiedyś loża masońska. Otóż około roku 1870 poczęły się tam odbywać systematyczne zebrania widziadeł... jak głosiły opowieści, zmarłych masonów pomienionej loży.
Zapalały się w pustych pokojach światła, widać było poruszające się postacie, dochodził szmer podniesionych głosów, przesuwanych sprzętów i mebli...
Gdy któryś śmiałek odważył się zamieszkać w nawiedzonym domostwie, został on podobno przez upiora zwyczajnie wyrzucony za drzwi; „duch“ zagroził, że w razie powtórzenia się niewczesnej ciekawości... będzie ukarany śmiercią... za chęć przeniknięcia tajemnic...
Podobnych opowieści mógł bym cytować tysiące — wszak nie dalej jak w roku ubiegłym zajmowała się Warszawa sensacyą nie lada... tajemniczą „czarną damą“, która miała dzień w dzień ukazywać się w najwytworniejszych cukierniach stolicy... aby następnie ztamtąd dążyć na Powązki i tam rozwiewać się jak obłok pośród cmentarnych grobów!
Historyjki takie opowiadane we wszystkich krajach i we wszystkich czasach a budzące w słuchaczach zimne dreszczyki poczęły, interesować uczonych.
Zajęli się więc zbieraniem i systematyzowaniem podobnych opowieści w pierwszym rzędzie uwzględniając te wypadki gdy „duch“ miał dawać niezbite dowody swej tożsamości, lub też powiadamiać żyjących o faktach jemu wyłącznie wiadomych.
Najbardziej może charakterystycznym w tym względzie jest opis ukazania się widma niejakiego Sylvain’a Marechal’a, który odnajdujemy w książce G. Delann’a p. t. „Apparitions matérialisées des vivants et des morts“ (t. II). Sylvain Marechal był za życia człowiekiem wysoce ekscentrycznym i pozującym na ateusza. Jako taki zaprzeczał on istnieniu nietylko Stwórcy Najwyższego, lecz rozumie się i życia pozagrobowego.
Gdy mówiono mu o śmierci, zwykł był na to odpowiadać kiepskim dystychem, własnego układu:

Dormons jusqu’au bon temps
Nous dormirons longtemps.

co miało oznaczać, iż nie wierzy on w nieśmiertelność duszy.
Lecz, że każdy umrzeć musi i dla Sylvain’a Marechal’a wybiła godzina wiecznego spoczynku. Gdy leżał w agonii, a koło łóżka jego znajdowała się żona wraz z blizką przyjaciółką p. Defour, Marechal na chwilę otworzył oczy, z wielkim trudem wyszeptał słowa „jest tam tysiąc...“ poczem nie dokończywszy zdania — wyzionął ducha. Następnego wieczoru p. Defour leżała w łóżku. Nie zdążyła jeszcze zagasić, palącej się na nocnym stoliku lampy, gdy usłyszała lekki skrzyp drzwi. Spojrzała, Sylvain Marechal stał pośrodku pokoju tak, jak wyglądał za życia, stał zlekka uśmiechnięty.
— Droga pani — przemówił — przyszedłem dokończyć wczorajszego zdania.
Chciałbym mianowicie, żeby pani poinformowała moją żonę, że w skrytce w mojem biurku znajduje się tysiąc pięćset franków. Nie chciałbym, aby te pieniądze wpadły w obce ręce!
Pani Defour więcej zadziwiona, niż przerażona ukazaniem się widziadła, zapytała:
— Więc kochany ateuszu, widzę że uwierzył pan w nieśmiertelność duszy?
Na to Sylvain Marechal potrząsnął smutnie głową i raz jeszcze powtórzył swój dystych.

Dormons jusqu’au bon temps
Nous dormirons longtemps.

Poczem znikł.
Wówczas strach ogarnął p. Defour. Wyskoczyła szybko z łóżka, chcąc biedz jaknajspieszniej do swej przyjaciółki. Lecz w tejże samej chwili pani Marechal blada i zmieniona wpadła do jej pokoju.
„Przed chwilą widziałam nieboszczyka!“ zawołały jednocześnie obydwie kobiety i poczęły sobie opowiadać szczegóły ukazania się im zjawy. Szczegóły były identyczne.
Jaknajśpieszniej udały się do biurka i po długich poszukiwaniach, gdyż za życia Marechal’a istnienie skrytki było im całkowicie nieznane odnalazły tajemne schowanko, a w nim tysiąc pięćset franków w złocie!
Wypadek frapujący.
Również słynny rosyjski spirytysta Aksakow w swej książce „Animizm i Spirytyzm“, cytuje wypadki iż przybywał zmarły i wskazywał przyjacielowi miejsce w którem były ukryte ważne papiery.
Brak tych dokumentów silnie kompromitował nieboszczyka, ukazanie się więc jego było jakby rodzajem pośmiertnej rehabilitacji.
W innych znów wypadkach przybywała matka celem opiekowania się małoletniem swem dzieckiem.
Kapitan statku zmarły, przed kilkudziesięciu laty, ukazywał się załodze podczas burzy, aby ją uprzedzić o rafach podwodnych i grożącem niebezpieczeństwie.
Nie zawsze jednak zjawy miały taki łagodny, że się tak wyrażę, przyjacielski charakter. W większości wypadków przytomni twierdzili, że pojawienie się ducha miało jakby wyłącznie na celu „nastraszenie“, przerażenie żyjących.
Specyalnie da się powiedzieć o widziadłach ukazujących się w starych domostwach i zamczyskach. Przeważnie miały fantomy wygląd straszliwy, a częstokroć towarzyszyły im objawy przykre i ponure jako to brzęki łańcuchów, jęki, hałasy ect.
Jak już wspomniałem, wszystkie takie fakty poczęli skrzętnie notować uczeni. Tak uczony włoski Ernest Bozzano, który przez długie lata studyował zjawiska „nawiedzenia“ zebrał ni mniej ni więcej tylko 532 wypadki tego rodzaju, stwierdzone i poparte dowodami.
Znaczna część tych faktów była zbadana i opisana w raportach Londyńskiego Tow. Badań Psychicznych.
Na zasadzie spostrzeżeń E. Bozzano (les Phénomènes de hantise), Mejers’a i innych wynikałoby, że realność objawów nawiedzenia nie ulega żadnej wątpliwości.
Widma więc czasami bywały widywane przez szereg tygodni, miesięcy i lat. F. W. H. Myers cytuje wypadek, że widmo kobiety ukazywało się przez 8 lat z rzędu; w pierwszych latach było ono tak dobrze zmateryalizowane, że sprawiało wrażenie osoby żyjącej, w następnych zaś latach stawało się coraz bardziej mglistem, wreszcie znikło. Fotografia stwierdziła podobieństwo widma do osoby, która w tym domu przed laty zamieszkiwała.
W innym wypadku przez 9 lat z rzędu ukazywało się widmo w stroju księdza w miejscu, gdzie kiedyś było jakoby dokonane morderstwo.
Skoro się jednak uznaje zjawiska nawiedzenia, za coś realnego, należy dać nam odpowiednie wyjaśnienie, chociażby mniej więcej prawdopodobną hypotezę.
Hipotez takich mamy aż cztery... niestety wszystkie one nie są wystarczające. Hipotezy te w swym artykule „Zjawiska w domach nawiedzanych“ (Biuletyn Polskiego Tow. Badań Psychicznych Nr. 1) wylicza p. inż. Lebiedziński w następujący sposób:
I. Według Pr. Podmore’a zjawiska nawiedzenia są pochodzenia telepatycznego. Osoby, które znały wypadki jakie w danem miejscu zaszły mogły same je odtwarzać jako medya, albo też, myśląc o tych wypadkach, przesyłać telepatycznie ich obraz zdaleka.
II. Hipoteza Myersa przypuszcza zgodnie z poglądem okultystów i teozofów, że wszystkie wypadki świata utrwalają się w ośrodku niemateryalnym wszechświata jako „klisze astralne“ okultystów lub ślady w „akazie“ teozofów i że skutkiem tego mogą być wyczuwane i odtwarzane przez niektórych ludzi.
III. Hipoteza spirystyczna: widma są ujawnieniem się duchów ludzi zmarłych.
IV. Hipoteza A. d’Assier przypisuje zjawiska w domach nawiedzanych, wytworzonym przez ludzi umierających sobowtorom, które powstały przed ich śmiercią i pozostały przez jakiś czas po śmierci.
Wszystkie te hipotezy, jak widać od pierwszego rzutu oka, są nadzwyczaj mgliste i de facto nic nam nie tłomaczą.
To też zupełnie słusznie dalej w swym artykule pisze p. Lebiedziński: „Przyznać się musimy, że brak nam jeszcze danych dla stworzenia jakiejkolwiek hipotezy, uwzględniającej wszystkie zjawiska jakie w domach nawiedzonych zachodzą.
Przyczynia się do tego okoliczność, że zjawiska nawiedzenia, jako samorzutne i najczęściej nieoczekiwane, były po większej części obserwowane przygodnie. Przeważająca część wypadków, zebranych i opisanych przez Bozzano i innych badaczów, opiera się nie na ich własnych obserwacjach, lecz na zeznaniach świadków i na protokułach policyjnych i sądowych.
Wiadomości te były sprawdzane post factum, po upływie kilku a nawet kilkudziesięciu lat. Oczywiście, że tego rodzaju świadectwa spóźnione, chociażby najbardziej wiarogodne, nie mogą dać tej pewności i takich wskazówek, jak współczesne, pochodzące od ludzi znających nowoczesne metody badań psychicznych“.
Pan inż. Lebiedziński ma jaknajwiększą słuszność. Wypadki dotychczas skrzętnie notowane nie opierały się nieomal nigdy na bezpośrednich obserwacjach!
Za to bezpośrednie obserwacje częstokroć mówiły zgoła co innego.
A więc w tych wypadkach kiedy starano się zaobserwować rzekomo mające się ukazywać zjawy albo nie było nic zgoła. Po jednym z moich odczytów, zwrócił się do mnie muzyk p. G. zamieszkały przy ulicy Topiel, prosząc o udanie się z nim do jego mieszkania w którem „straszyło“. Przesiedziałem tam z nim wspólnie trzy noce ale niestety... nic mi się nie udało widzieć ani słyszeć. Widocznie duchy dostały „tremy“ i nie chciały się popisywać przed nowym uczestnikiem — albo też ustalono, że jeden z domowników jest „medjum“, i posiada właściwości, których sam nawet nie podejrzewał i że dzięki temu objawy zachodzą.
Również w bardzo znanym wypadku „strachów“ przy ulicy Kruczej, gdzie nieznośny duch wyprawiał krzyki i hałasy w biały dzień, bardzo szybko skonstatowano, że przyczyną wszystkiego była służąca, obdarzona wybitnemi zdolnościami medjalnemi.[1]
Mocno mylnem jest również zdanie że objawy w „domach nawiedzanych“ występują wówczas z całą wyrazistością, gdy na miejsce przybędzie „medjum“.
Istotnie jest tak przeważnie. Ale dlaczego? Bynajmniej nie dla tego występują objawy, że na miejsce przybyło „medjum“ — lecz właśnie dla tego że na miejscu znajduje się medjum i że objawy te zgoła nie zachodzą w samym domu „nawiedzonym“, ale właśnie wyłącznie na skutek obecności medjum wystąpiły, jako objawy związane z osobą medjum, nie zaś z danym domem.
O ile „medjum“ oddali się objawy ustaną zaś te same objawy powtórzą się w innym lokalu, gdzie „medyzm“ seansować będzie.
Jak widzimy więc nie mamy dotychczas dowodu istotnego realności istnienia objawów w domach nawiedzanych.
Nawet takie fakty, jak cytowany przezemnie wypadek ukazania się ducha Sylvain’a Marechal’a może mieć również zgoła inne wyjaśnienie.
Postarał się to zresztą zrobić słynny okultysta Eliphas Levi[2], który pisze: „Bynajmniej nie kwestjonuję prawdziwości opowiadania pani Marechal i p. Defour.
Lecz przejęte ostatniemi słowy umierającego, będąc w stanie wyjątkowego nerwowego podrażnienia... mogły one wprost odgadnąć ostatnią jego wolę.
Widzenie ich mogło być jakby rodzajem snu na jawie połączonego z jasnowidzeniem. Mamy w tym wypadku bardzo ciekawy objaw kolektywnej i jednoczesnej halucynacyi, połączonej z odgadywaniem myśli... lecz po za tem nic coby przemawiało na korzyść widziadeł pozagrobowych“.
Tak twierdzi Eliphas Levi.
Zaraz tu zrobić muszę jedno zastrzeżenie. Eliphas Levi bynajmniej nie był przeciwnikiem życia pozagrobowego — przeciwnie jak wszyscy okultyści gorąco wierzył w nieśmiertelność duszy, oraz w to, że nasze bytowania doczesne jest tylko jakby jedną sekundą w naszem bytowaniu w wszechświecie.
Nie wierzył on tylko w ukazywanie się duchów, twierdząc, iż duch ludzki jest, jako taki, zbyt szlachetnym i wzniosłym, by miał posuwać się do udawania „strachów“ w opuszczonych domostwach i zamczyskach.
O stanowisku Eliphasa Levi w stosunku do zjawisk t. zw. spirytystycznych na innem miejscu powiem.
Jak widzimy więc z powyższego, niema żadnego konkretnego dowodu, aby w wypadkach „nawiedzenia“ działały istotnie widma umarłych.
Być może zachodzą częstokroć wypadki znacznie przewyższające dotychczasowe pojmowanie ludzkie, lecz również być bardzo może, że będą one z czasem wyjaśnione, jako działanie nieznanych nam jeszcze sił psychicznych.
Bynajmniej więc nie kwestjonując ani życia pozagrobowego, ani też realności dziejących się w niektórych domach „nawiedzanych“ objawów, podkreślić muszę, że niema żadnych na to dowodów, aby w tym wypadku pojawiali się nam istotnie umarli.








  1. Zwykle w takich wypadkach celem przekonania się kto posiada zdolności medjalne zbiera się wszystkich domowników do jednego pokoju a następnie eliminuje się ich stopniowo, obserwując siłę i przejawy zjawisk w zależności od obecności lub nieobecności danego osobnika.
    Ponieważ zjawiska medjumiczne przeważnie najsilniej występują w czasie t. zw. „transu“ a więc snu, bardzo ważnem i celowem jest obserwować sen osób oraz przejawy jakie podczas tegoż mają miejsce, w wypadkach t. zw. „nawiedzenia“.
    W ten to właśnie sposób ustalono właściwości medyalne większości obecnych „medjów“. O znanym Janie Guziku opowiadają, że gdy był jeszcze zwykłym robotnikiem — garbarzem i nie śniła mu się jego karjera „wywoływacza duchów“, a po pracy zasypiał, działy się u niego w mieszkaniu takie awantury i hałasy, że najbliżsi domownicy nie wyłączając żony w przerażeniu uciekali i odmawiali dalszego zamieszkiwania z nim pod jednym dachem.
  2. Eliphas Levi ur. 1809—1875. Istotne jego nazwisko brzmiało Abbé Alphonse Louis Constant; był on ex księdzem. Pozostawił po sobie cały ogrom dzieł treści hermetycznej, z których najbardziej jest znanym „Dogme et Rituel de la haute magie“. Uczniem Eliphasa Levi był niedawno zmarły dr. Encausse-Papus.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.