Dwa światy/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwa światy |
Pochodzenie | Powieści szlacheckie |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1885 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Pomimo zobojętnienia, Julian zadrżał, gdy mu siostra oznajmiła o oświadczeniu Justyna; śmiertelna bladość powlokła twarz jego, usta się ścięły, a wyraz boleści tak silnie wypiętnował się na nim, że Anna raz pierwszy postrzegła, domyślała się, przeczuła więcéj, niż wiedziała!
— Co ci to, Julku? — zapytała zdziwiona — możnaby myśléć, żeś nie rad szczęściu Poli?
— Ja, owszem... zawsze mnie tylko przeraża, gdy się komu na to, co szczęściem zowiecie, zbiera...
— Ale tu są wszystkie warunki — przerwała Anna wesoło — równość położeń, jedność myśli, skłonność serc... Stryj Atanazy zapewnia im przyszłość... czegoż więcéj żądać mogą?
— Masz słuszność, Anno... będą szczęśliwi i tego z serca im życzę — odparł Julian szybko odchodząc — pomów o tém z prezesem...
Zdziwiona trochę odeszła Anna, a Julian pobiegł skryć się przed oczyma badającemi ludzi i zamknął sam z sobą. Nigdy żywiéj nie czuje się wartości skarbu, jak w chwili straty; teraz odezwała się zagłuszona miłość, uczucie obowiązku, boleść i niewysłowiona tęsknica. Odezwała się téż i próżność może odtrąconego człowieka i z niezbadanych głębin serca wulkanu wszystko, co w niém płonie i goreje... Julian chodził jak obłąkany, łamiąc ręce i wyrzucając sobie, że tak mało miał siły, że tak niepewnemu jutru posiadane już szczęście poświęcili! Namyślał się, wahał, rzucał, to chciał lecieć do Poli, porwać ją i uciekać, to zabić niewdzięczną, to szydzić przynajmniéj i urągać, żeby wylać gorycz serca. Tymczasem miotał się bezsilny i nic począć nie umiał, cierpiał tylko... Wspomnienia przylatywały rojem i przedstawiały mu to Połę w uściskach jego, to przelotne owe chwile wieczornych schadzek, to słowa, które z ust zakochanéj wybiegały płomieniste i wypaliły się w jego pamięci. Pierwsze to było uczucie namiętne, na które się Julian zdobył, a choć cierpiał przez nie wiele, boleść ta dała mu życie nowe; dziś trupem dla niego był świat... pustką dnie długie, a Karlin bez tego wesołego dziewczęcia nieznośnym grobem.
Aleksy, który widział, w jakim stanie wyszedł Julian, nie potrzebował skinienia Anny, by zaraz za nim pośpieszyć; nie szedł mu robić próżnych wymówek, ale go dźwignąć i pocieszyć; zastał go odrętwiałym z boleści.
— Wiem o wszystkiém — rzekł poważnie — nie miałeś siły i odwagi do szczęścia, o które walczyć było potrzeba i trochę się ze światem pokłócić, miejże chłodną krew i męstwo w nieuchronném cierpieniu... Nie unikaj go, staw mu czoło i zahartuj się...
— Dobry jesteś na mentora! — ofuknął się Julian — ty coś zimny jak kamień i życie sobie urządziłeś, aby ci szło jak angielski zegarek... proszę cię zostaw mnie samemu sobie i zapomnij o mnie!
— Julianie! Julianie! nie wyrzucaj mi chłodu, nie wiesz i nigdy wiedziéć nie będziesz, co się dzieje we mnie; ale panuję nad sobą i nie dam czytać na twarzy boleści, jaka mnie trawi; zrób jak ja!...
Julian się rozśmiał.
— Zaprawdę — rzekł — nie masz najmniejszego prawa stawić mi się za przykład, nigdyś nie kochał i nie stracił tego, co ukochałeś!...
Aleksy zamilkł.
Prezes, który zdaleka widział wszystko, wszedł na te słowa, nie chcąc dozwolić ani Julianowi samemu pozostać, ani Aleksemu, którego podejrzewał ciągle, brać nad jego umysłem przewagę; na progu pokazał twarz uśmiechnioną i zawołał do synowca:
— Otóż będziemy mieli wesele! musisz już wiedziéć, że Justyn żeni się z Polą. Nie mogli się dobrać lepiéj! cieszę się niewymownie. Pola trzpiot i gorąca dziewczyna, dobrze, że za ślepego idzie Homera... przynajmniéj nie zobaczy jéj wybryków, za które ręczyć można. Trzebaby, żebyście i wy co dla niéj zrobili, kiedy stryj Atanazy daje im Hory.
— Zapewne — rzekł Julian zmieszany — Anna to obmyśli.
— Anna mi już mówiła o wyprawie, to samo z siebie; możemy do niéj dodać jakie pięćset dukatów na szpilki?
— Jeśli przyjmie...
— O to bądź spokojny! Ale tak to jakoś szparko poszło, że nimeśmy się opatrzyli, zakochali się wzajemnie, dali sobie słowo, urządzili i za parę tygodni ślub i wesele... Gdyby ci się tak udało i z Gerajewiczówną!
— Mnie się nigdy nic nie uda, kochany stryju — rzekł Julian przeprowadzając oczyma wychodzącego Aleksego.
— Skądże ta gorycz i zwątpienie?
— To tylko przeczucie.
— Skądże przeczucie? Daj pokój! Miłość tego rodzaju jak Poli i Justyna nie do zazdrości i tego ci nie życzę; jest to piecyk, w którym się wypala najnieszczęśliwsza przyszłość. Młodości tylko, niedoświadczeniu i ludziom téj klasy wolno być tak prostodusznemi! Dla ciebie chciałbym wygodnéj egzystencyi, grosza, znaczenia, czegoś gruntowniejszego, chłodno obrachowanego i przyzwoitego; a to ci się udać musi, gdy zechcesz... Jeśli pozazdrościsz Poli i Justynowi, zawsze ci wolno będzie zrobić gdzie romansik naprędce i rozwiązać go, gdy cię znuży, choćby z tą samą Polą, która za kilka miesięcy uśmiechnie ci się z ochotą, znudzona swoim poetą...
Spojrzeli sobie w oczy, Julian był rozdrażniony.
— Nie jestem jeszcze tak stary — rzekł — żebym mógł chłodno i prozaicznie mówić o sprawach serca... wierzę w miłość i zazdroszczę jéj wszystkim!
— I ja także — dodał prezes siadając w krześle wygodnie — nie brzydka to zabawka, ale wprowadzić ten żywioł w poważne, surowe życie, jest to chciéć z trzciny stawić fundamenta do murowanego domu. Kochamy się wszyscy do jakiegoś czasu... potém lubimy kobiety... w ostatku dogadzamy tylko sobie... poezyą gaśnie, rzeczywistość zostaje. Ze starym twoim stryjem, którego za ojca powinieneś uważać, potrzeba być szczerym, kochany Julku; zdaje mi się, że miałeś do Poli trochę sympatyi. Nic dziwnego! ładne dziewczę, główka dobra, talent wielki, serce rozgorączkowane, byliście razem... ale wielkie to dla ciebie szczęście, że ją Justyn bierze...
Julian zarumienił się.
— Niéma się czego wstydzić, rad jestem, że ten pierwszy ogień wyszedł z ciebie, il faut que la jeunesse se passe; choć ci dziś może być przykro trochę widziéć ją w objęciach drugiego, aleś nigdy nie mógł ani na chwilę pomyśléć żenić się z Polą; a trzymać sobie kochankę pod bokiem Anny i do tego sierotę wychowaną u was w domu jakby na to, żeby paniczowi służyła do romansów, nie wypadało! Skończyło się więc bardzo szczęśliwie: postękasz, powzdychasz i zapomnisz, a jeślibyście sobie późniéj stare dzieje przypomnieli... ha!...
Rozśmiał się prezes pocierając głowę z ruchem komicznym.
— Mówmy — rzekł — o czém inném; jestem pewny, że ten głupi Aleksy jest przyczyną, iż rzecz tę bierzesz naseryo; widzę to po twojéj chmurnéj i tragicznéj twarzy... Aleksego nie cierpię, sam byłem za przyjęciem go do Karlina, dziś przekonywam się, żem bąka wystrzelił. Ten człowiek nigdy się rozumu i praktyki życia nie nauczy; fałszywe pojęcia w was szczepi, opanował umysł Anny, twój, zjednał sobie Emila, który się bez niego obejść nie może, gdzie stąpić, wszędzie go pełno, nikt nic bez zezwolenia i aprobaty pana Drabickiego zrobić nie śmie... to mi się nie podoba!
— Ale, kochany stryju, to najzacniejszy z ludzi! — rzekł Julian, dobywając z trudnością stłumionego głosu.
— W słowach rodzaj stoika, lecz rozpatrz się tylko, jak was wziął w kluby! Nawet Anna, kochana i święta Anna, przez jego oczy patrzy, ty, już nie mówię, a Emil życieby za niego oddał. Człowiek prawy nie starałby się o taką przewagę w domu, o takie zawładanie wszystkiemi; to dla mnie podejrzane, ma jakieś plany i projekta...
— Cały wylany dla nas... niech stryj spojrzy w jego czynności, co za bezinteresowność!
— Ma rozum, nic więcéj; wszystko to dla mnie dowodzi tylko niebezpieczeństwa... chciałbym się go pozbyć... to intrygant... Jestem pewien, jak dwa a dwa cztery, że gdyby wiedział o twojém przywiązaniu do Poli, z którém przede mną już nie masz się co taić, zamiast wystawiać ci śmieszność twojéj namiętności, byłby cię pędził punktem honoru do ożenienia.
Prezes spojrzał w oczy Julianowi, który się zmieszał widocznie.
— No! to ci daje miarę człowieka — zwycięsko dodał stary. — Demagogiczne jakieś pojęcia, przytém nie lubię, że się stawi ciągle jakby na równi z nami; z tobą chce być za pan brat, zbliża się do Anny w sposób obrażający, dla mnie jest choć z uszanowaniem, ale zawsze nie tak, jakby być powinien oficyalista...
Prezes przeszedł się po pokoju sztywny i wyprostowany.
— Kochany stryju — przerwał Julian — nie zapominaj, że to towarzysz i przyjaciel mój; że nas dawniejsze i poufałe wiążą stosunki...
— Wszystko to dobre, ale ja poufalenia się takiego od tego rodzaju ludzi znieść nie umiem, i powiem ci jedném słowem, że się Drabickiego chcę pozbyć.
— Toby było bardzo trudno, bez powodu — rzekł Julian — nawet Anna...
— Ja o tém pomówię z Anusią; jużciż samo to, że ci się go pozbyć trudno, gdy zechcesz, powinno otworzyć oczy... wkrótce zaprzęże was tak wszystkich, że on tu w istocie będzie panem.
— A Emil?
— Emil się obejdzie bez opiekuna — rzekł prezes — jest dziś na takiéj drodze, że możnaby go zawieźć do Warszawy i postarać się o dalsze jego ukształcenie...
— Zawsze, kochany stryju, odwołuję się do Anny...
— A i ja bez niéj nic nie zrobię... — przerwał Karliński — naradzim się, pomyślimy i grzecznie rozstać się z nim musim; dla mnie to istota antypatyczna... zdaje mi się nawet, że i tobie ciężyć poczyna... choć się do tego nie przyznasz...
— Mnie? ja go kocham! — gorąco rzekł Julian — i tyleśmy mu winni...
— Zawsze pamiętaj — poważnie przerwał stryj — że tego rodzaju ludziom, jeśli się winno, to się płaci... Zapłacim...
— Ale to są długi serca...
— Najprostsza rzecz wszystko obrachowywać na brzęczącą monetę...
Na tém się rozstali; ale prezes, który, czy podsłuchał, czy się domyślił zdania Aleksego, gdy szło o Polę, obrażony także tonem niezawisłości, jaki przybierał Drabicki, postanowiwszy się go pozbyć, z tą myślą poszedł do Anny.
Tu ciężéj nierównie było mu do rzeczy przystąpić; szanując dziewictwo czystéj duszy i to, co nazywał złudzeniami kobiecemi, Karliński nie mógł powiedzieć jéj, jak mówił Julianowi, co miał przeciw Aleksemu i czego się od niego obawiał; potrzeba było wyszukać pozornych powodów i oprzéć się na innych wnioskach. Ale staremu nie brak ich było; życzył jak najlepiéj swoim przybranym dzieciom, szczerze pracował nad ich dobrem, a to dobro, że sobie po swojemu wyobrażał i fałszywie, temu zapewne nie był winien.
Zaczął więc od wychwalania Aleksego.
— Co to za poczciwy i nieinteresowany człowiek — rzekł do Anny — im więcéj się go poznaje, tém więcéj ceni.
— A! prawda, kochany stryju! szorstki jest czasem, nieugięty, ale tak prawy i zacny...
— Niezmiernie mnie boli, że te przymioty nie są wystarczające, aby zeń uczyniły ideał rządcy i plenipotenta...
— Masz mu co do zarzucenia, kochany stryju?
— Ja, nic a nic! owszem podziwiam go, ale w skutkach pragnąłbym czegoś więcéj i coby z łatwością lada kto inny, mniéj skrupulatny, a bardziéj zaglądający w głąb’ rzeczy otrzymał... Poezya z gospodarstwem źle chodzą...
— Ale to człowiek tak praktyczny...
— Zamało, kochana Anno, zamało! właśnieśmy to mówili z Julianem.
— I on to znajduje?...
— I on!... Szkodaby było pozbywać się tak zacnego człowieka, a jednak...
Anna się przestraszyła i powstała z widoczném uczuciem niepokoju.
— Mój drogi ojcze, czy tylko się nie uprzedzasz?... — zawołała — ty nam tak życzysz dobrze!... chciałbyś więcéj, niż podobna uczynić, a szukając lepszego, możemy wpaść w gorsze daleko...
— Widzę, że mu bardzo sprzyjasz! — rozśmiał się stary.
— Całém sercem... i nie zdaje mi się, żeby zbytkiem szlachetności zgrzeszyć można, a on chyba nią zawinił.
Prezes pocałował ją w czoło śmiejąc się, i na ten raz przerwał rozmowę, resztę zostawiając na późniéj i polecając wypadkom.