Dwaj przyjaciele (Boccaccio, tłum. Boyé, 1930)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Dwaj przyjaciele
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ VIII
Dwaj przyjaciele
Sofronja, sądząc, że za Gisippa zamąż wychodzi, oddaje rękę swoją Fulviusowi i wraz z nim do Rzymu się udaje. Po pewnym czasie przybywa do Rzymu Gisipp, w wielkiej biedzie żyjący. Myśląc, że Fulvius znać go nie chce, przyjmuje na się winę morderstwa i na kaźń czeka. Cesarz Oktawjusz uwalnia go. Wówczes Fulvius oddaje Tytusowi w zamężcie siostrę swoją i majętnością z nim się dzieli.

Gdy Pampinea opowiadanie swoje skończyła, wszyscy, a zwłaszcza stronniczki Gibellinów, żywemi pochwałami króla Piotra obsypali, poczem Filomena, królewskiemu rozkazowi posłuszna, w te słowa zaczęła:
— Szlachetne przyjaciółki! Komuż z nas nie jest wiadome, że królom gdy tylko zechcą, największych rzeczy dokonać jest łatwo. Czy jednakoż zasługują oni przez to na podziw największy? Kto, mając potemu możność, czyni, co czynić powinien, jest sprawiedliwym człekiem; na większy podziw i pochwałę zasługuje jednakoż ten, co mniejszą możność mając, podobnie chwalebnie zwykł postępować.
Chwalicie postępek króla i za piękny go uważacie, ja zasię nie wątpię, iż czyn człowieka, równego nam stanem swoim, więcej jeszcze się wam podoba i gorętsze z ust waszych wywoła pochwały. Postanowiłam przedstawić wam w opowieści mojej wspaniałomyślny i chlubny postępek dwóch prostych obywateli.
Za czasów tedy, gdy Cezar Oktawjusz nie nosił jeszcze przydomku Augusta, ale jako członek triumwiratu państwem rzymskiem zarządzał, żył w Rzymie pewien szlachetny obywatel, nazwiskiem Publius, Quinctius Fulvius. Syn jego, imieniem Tytus, młodzian wielkich zdolności, został wysłany do Aten dla dopełnienia nauk swoich. Ojciec polecił go staremu przyjacielowi swemu, szlachetnemu człekowi, imieniem Chremes. Chremes przyjął Tytusa do domu swego i swemu synowi za towarzysza go przydał, obydwóch zasię oddał pod poruczeństwo mędrca Aristippa.
Młodzieńcy, ciągle razem przebywający, podobni do się obyczajami i skłonnościami, tak ścisłą między sobą przyjaźń zawiązali, że chyba jeno śmierć rozdzielić ich byłaby zdolna.
Nauki swoje rozpoczęli wspólnie i jednakiemi zdolnościami obdarzeni, dościgli, ku wielkiej chlubie swojej, wyniosłych szczytów mądrości.
Ku wielkiej radości Chremesa, który sam nie wiedział kogo z nich bardziej po ojcowsku miłuje, młodzieńcy nasi przez trzy lata wspólne nauki pobierali, coraz bardziej w różnych umiejętnościach zawołanymi się stając. Po pewnym czasie Chremes, już w wieku szedziwym będący, z życiem się rozstał.
Strata ta obu przyjaciół równą boleścią przejęła. Jęli nosić po zmarłym jednaką żałobę, niby po wspólnym ojcu, tak że przyjaciele i krewniacy Chremesa nie wiedzieli, który z nich w nieszczęściu większej potrzebuje pociechy.
Gdy kilka miesięcy minęło, przyjaciele Gisippa i jego krewniacy poczęli go do ożenku nakłaniać. Swatali mu dzieweczkę wielkiej piękności, z szlachetnego rodu idącą. Zwała się Sofronja i zaledwie szesnastą wiosnę życia liczyła.
Przed umówionym dniem zaślubin, Gisippus poprosił Tytusa, aby poszedł z nim odwiedzić jego narzeczoną, której do tej pory nie był jeszcze widział. Gdy weszli do jej komnaty, Tytus, chcąc ocenić piękność oblubienicy, począł się jej uważnie przypatrywać. Wdzięk jej i uroda tak mu niezmiernie do gustu przypadły, iż od gorących pochwał wstrzymać się nie mógł i wkrótce zapłonął do niej szaloną miłością, nie dając jednak poznać po sobie, co się w jego duszy dzieje.
Zabawiwszy kęs czasu w domu dziewczęcia, dwaj przyjaciele pożegnali Sofronję i do domu powrócili. Tytus, ujrzawszy się samotnym w swojej komnacie, oddał się myślom o pięknej dziewicy. Im szczegółowiej wdzięki jej rozważał, tem silniejszym żarem się zapalał. Spostrzegł wreszcie, co się z nim dzieje i, wzdychając głęboko, zawołał do siebie:
— Biada ci, Tytusie! Dokądże to i ku czemu obracasz myśli twoje, miłość twą i nadzieję? Jakże to? Zali nie wiesz, że tak dla wyświadczonej ci przez Chremesa i jego rodzinę gościnności, jako też dla ścisłej przyjaźni, z Gisippem cię wiążącej, powinieneś patrzyć na tę dziewicę ze czcią przynależną siostrze.
Dlaczego pozwalasz porywać się żądzy; jakiejż to zdradzieckiej poddajesz się nadziei? Otwórz oczy rozumu swego i opamiętaj się, nieszczęśniku. Daj do siebie przystęp rozwadze i żar swoich zmysłów pohamuj, okiełznaj szaloną żądzę, myśli swoje zwróć ku innej stronie, oprzej się pokusie i przemóż się póki czas jeszcze.
Nie przystoi ci, abyś miał pożądać tego, co z czcią twoją pogodzić się nie da, abyś gonił za tem, przed czem uciekać powinieneś, uciekać nawet wówczas, gdybyś był pewien osiągnięcia swego celu.
Cóż tedy uczynisz, Tytusie! Wyrwiesz, ani chybi, tę nieszczęsną miłość z serca, jeżeli resztka czci jeszcze ci w duszy pozostała!
Po chwili, myśl jego zwróciła się znowu ku Sofronji. Odrzuciwszy wszystkie poprzednie argumenta, jął tak rozumować:
— Prawo miłości — rzekł do siebie — potężniejsze jest od wszystkich innych. Łamie ono nietylko przyjaźń ale nawet zakon boży. Ileż to razy się zdarzało, że ojciec zakochał się we własnej córce, brat w siostrze, macocha w pasierbie? Takie uczucia stokroć trudniejsze są do pojęcia, niźli afekt przyjaciela do narzeczonej przyjaciela. Młody przecie jestem, a młodość całkiem prawu miłości podlega. Co się przeto Amorowi podoba, to i mnie podobać się musi. Czyny szlachetne i ofiary są tylko latom dojrzałym właściwe. Pragnąć mogę tylko tego, czego chce miłość. Piękność Sofronji na afekt i podziw zasługuje; jeżeli tedy kocham ją, któż mnie za to ganić może? Przecie nie dlatego ją kocham, że do Gisippa należy, kochałbym ją bez względu na to, czyjąkolwiekby była. Los zawinił, że ją Gisippowi, przyjacielowi memu miast komuś innemu przeznaczył. Jeśli ona kochana być musi (tak musi, ze względu na wdzięki swoje) to Gisippus powinien się cieszyć, że właśnie ja, a nie kto inny ją miłuje.
Od tych sofismów przeszedł znowu, szydząc sam z siebie, do myśli wprost przeciwnych. Tak z jednego przeciwieństwa w drugie wpadając, kilka dni i nocy spędził, aż wreszcie, dzięki tej walce sen i apetyt postradał i znękany legł na łożu w niemocy ciężkiej.
Gisippus, który go w ciągu kilku dni w melancholji pogrążonego widział, a teraz chorym obaczył, zasmucił się wielce z powodu stanu jego i, nie odstępując go ani na krok, pokrzepić go się starał. Błagał go przytem usilnie i bez ustanku, aby powody swej zgryzoty i choroby mu wyznał. Tytus rozmaitemi baśniami go zbywał. Jednakoż Gisippus poznał się na tych wykrętach i nie przestał nań nalegać. Wreszcie Tytus, płacząc i wzdychając, w ten sposób mu odparł:
— Bogdajby podobało się bogom rychłą śmierć mi zesłać! Milsza mi byłaby ona, niźli teraźniejsze życie. Fortuna zechciała tak ciężką próbą cnotę moją doświadczyć, że uległem, i dzisiaj cnotę moją zwyciężoną widzę. Zaprawdę jednak, nie długo już czekał będę na śmierć, jako na należną mi zapłatę. Droższa mi ona będzie od życia ze wspomnieniem sromu, którego powodu ukryć przed tobą nie mogę. Zaraz ci tedy wszystko wyznam ze szkarłatnym na licu rumieńcem.
I tu począł mu opowiadać o wszystkiem. Przedstawił mu walkę myśli swoich, wyznał, że umiera z miłości do Sofronji, wreszcie dodał, iż, mając świadomość swojej winy, umrzeć postanowił, co się ani chybi już wkrótce stanie.
Usłyszawszy tę spowiedź przyjaciela, Gisippus trwał przez chwilę w zamyśleniu. Miłował i on Sofronję, jednakoż mniej płomiennie od Tytusa. Pojąwszy, że życie przyjaciela droższe mu jest od Sofronji, widokiem płaczącego druha do płaczu doprowadzony, tak mu ze łzami w oczach odpowiedział:
— Gdybyś nie potrzebował tyle pociechy Tytusie, zacząłbym się przed tobą na ciebie samego użalać, za to, żeś obraził przyjaźń naszą, tak długo namiętność swoją przedemną ukrywając.
Gdyby nawet niegodziwą żądza ta ci się wydawała, to zważ, że przed przyjacielem nielza ukrywać zarówno godziwej jak i niegodziwej rzeczy, bowiem przyjaciel prawdziwy równie szlachetną myślą druha swego się cieszy, jak niegodną z duszy jego wyrwać się stara. Zamilczę jednak na ten raz o tem, przechodząc do rzeczy, która w tej chwili bardziej stosowna mi się być wydaje. Nie dziwuję się wcale, że miłujesz tak narzeczoną moją, Sofronję, owszem dziwiłbym się raczej, gdyby tak nie było, znam bowiem zarówno dobrze jej wdzięki, jak i wzniosłość duszy twojej, tem zdolniejszej do gwałtownej namiętności, im ukochana istota więcej doskonałości w sobie zawiera. Jak wiele tedy masz słuszności, Sofronję miłując, tak znów zbyt masz jej mało, żaląc się na los, iż mnie nią obdarzył, zdaje ci się bowiem, że miłość twoja całkiem zgodna z honorem twymby była, gdyby dziewica ta do kogoś innego należała.
Jeżeli cię rozsądek twój nie opuścił, to powiedz mi, zali los mógł ją komuś lepszemu powierzyć? Każdy, któremuby się w udziale dostała, miłowałby ją więcej dla siebie, niźli dla ciebie.
Jeśli o mnie chodzi i jeśli w samej rzeczy masz mnie za przyjaciela swego, to obawiać się tego nie potrzebujesz, nie przypominam sobie bowiem, abyśmy przez ciąg przyjaźni naszej coś posiadali, coby nam wspólnem nie było. I teraz stałoby się podobnie, gdyby rzeczy zaszły tak daleko, że innegoby już nie było sposobu; na szczęście jednak sprawa tak się przedstawia, że mogę cię uczynić jedynym posiadaczem Sofronji.
Cóżby moja przyjaźń dla ciebie warta była, gdybym w podobnym przypadku, honorowi swemu uszczerbku nie czyniąc, nie starał się ciebie zadowolnić?
Prawda, że Sofronja jest narzeczoną moją, prawda, żem ją kochał gorąco i że z wielką radością dnia naszych zaślubin oczekiwałem.
Widząc jednakoż, że ty, człek znacznie odemnie rozumniejszy z taką siłą jej pragniesz, oddaję ci ją. Bądź tedy upewniony, że Sofronja wejdzie do komnat moich jako twoja, a nie moja żona. Precz zatem ze zgryzotą, precz ze smutkiem, niechaj ci powróci zdrowie, dawna wesołość i myśl dobra i czekaj od tej chwili nagrody, na którą miłość twoja o wiele więcej od mojej zasługuje.
Tytus, słysząc te słowa z ust Gisippa, odczuwał naprzemian radość i wstyd na myśl, że im większa jest wspaniałomyślność przyjaciela tem większą niegodziwością byłoby Sofronję przyjąć. Nie przestając płakać, odparł przyjacielowi:
— Twoja wielkoduszna i prawdziwa przyjaźń wskazuje mi, Gisippie, jasno, com uczynić powinien. Nie dopuść Boże, abym istotę, którą ci los, jako godniejszemu odemnie przeznaczył, miał z rąk twoich wydzierać. Gdyby mi była przeznaczona, byłaby mi się odrazu dostała. Używaj tedy w szczęściu owocu twego wyboru, nie pogardzaj roztropną radą przyjaciela i łaską bożą, mnie zasię pozwól umrzeć pośród łez, które mi Bóg, jako niegodnemu takiego skarbu, przelewać kazał. Jeśli przemogę tę boleść, będziesz się mógł w spokoju szczęściem swojem cieszyć, jeśli zaś ona mnie przemoże, wtedy stanę się wolny od męczarni okrutnej.
— Tytusie — odrzekł na to Gisippus — jeśli przyjaźń nasza daje mi władzę do tego, abym cię przymusił do spełnienia jednego z życzeń moich, to władzy tej w tym wypadku użyć jestem gotów. Jeśli prośby mojej po dobrej woli nie spełnisz, sprawię to mocą gwałtu, że Sofronja będzie twoją. Znam potęgę miłości i wiem, że nie raz i nie tysiąc razy kochanków do żałosnej śmierci przywodziła. Widzę przecie, że ani wyleczyć się ani boleści uspokoić nie możesz, przeciwnie w końcu z pewnością jej ulegniesz, a to i mnie w grób wtrąci. Gdybym innych powodów do ratowania się nie znalazł, względ na moje własne życieby wystarczył. Sofronja tedy będzie twoją, nie łatwo bowiem znalazłbyś drugą, któraby ci się równie podobała, ja zasię bez najmniejszej trudności mogę zwrócić swe uczucia ku innej i tym sposobem nas obydwu zarazem uszczęśliwić.
Nie byłbym zapewne tak hojny pod tym względem, gdyby dobrą żonę równie trudno było znaleźć, jak dobrego przyjaciela. Dlatego też wolę Sofronję na inną białogłowę zamienić (zamienić, mówię, a nie utracić, nie tracę jej bowiem, oddając ją tobie), wolę, powtarzam, narzeczoną moją ci oddać, niźli ciebie na zawsze utracić.
Jeżeli tedy prośby moje jakikolwiek skutek odnieść mogą, zaklinam cię ratuj mnie a i siebie zarazem i, pełen dobrej myśli, gotuj się na przyjęcie tej miłości, której jak gorąco serce twoje zapragnęło.
Tytus długo jeszcze opierał się przyjąć Sofronję z rąk Gisippa i racjom jego się sprzeciwiał. Pobudzany jednakoż z jednej strony miłością, a z drugiej serdecznemi słowami przyjaciela, uległ wreszcie i rzekł:
— O Gisippusie! Zaiste, nie wiem już teraz, czy przychylając się do tego, co wedle zaręczeń twoich, miłem ci będzie, ulegam więcej moim czy też twoim pragnieniom? Ponieważ jednak wspaniałomyślność twoja nawet przyrodzony wstyd we mnie zwycięża, tedy poddaję się jej całkowicie. Bądź jednak upewniony, że czynię to nie bez świadomości, iż nie tylko kochankę, ale i życie winien ci będę. Oby bogowie dali mi kiedyś możność godnego odpłacenia ci za to i dania dowodu, jaką cenę ma u mnie łaska, którą ty, miłosierniejszy dla mnie niźli ja sam dla siebie, dziś mi wyrządzasz.
— Tytusie — odparł na to Gisippus — jeśli pragniemy, aby zamiar nasz się urzeczywistnił, to jedyna droga do tego następująca będzie: Jak wiesz, Sofronja po umowie, zawartej między jej a mymi krewniakami, narzeczoną moją została. Gdybym więc teraz znagła oświadczył, że jej za żonę nie biorę, wielka wrogość między dwiema rodzinami powstaćby stąd mogła. Nie robiłbym sobie wiele z tego, gdybym był upewniony, że tym sposobem Sofronję twoją uczynię, obawiam się jednak, że gdybym ją teraz opuścił, krewniacy coprędzej innemu by ją oddali — tak tedy jabym ją stracił, a tybyś jej nie zyskał. Uważam przeto za najlepsze dalej całą rzecz prowadzić, to znaczy zabrać Sofronję jako moją żonę do mego domu, wesele wyprawić, a potem tak wszystko uładzić, abyś ty z nią noc poślubną jako z małżonką swoją spędził. Później w stosownem miejscu i czasie całą rzecz odkryjemy. Jeżeli się to krewniakom podoba, dobrze tedy, jeżeli nie, sprawa już dokonana będzie, tak, że w końcu zgodzić się będą musieli.
Tytusowi zamysł ten bardzo do smaku przypadł. Gisippus przyjął Sofronję jako żonę w swoim domu w tym dniu, gdy Tytus całkiem już do sił i do zdrowia przyszedł. Wesele odbyło się z wielką wystawnością, a gdy noc nadeszła niewiasty pozostawiły młodo zaślubioną w łożnicy małżeńskiej i odeszły. Komnata Tytusa przylegała do komnaty Gisippa, tak, że z jednej do drugiej przejść było łatwo. Gdy tedy światła pogaszono, Gisippus zakradł się do komnaty Tytusa i wezwał go, aby zajął miejsce w łożu przy ukochanej swojej. Zawstydzony Tytus opierał się z wszystkich sił swoich, ale Gisippus, który nie tylko w słowach chciał mu tę przysługę wyświadczyć, po długiej walce skłonił go wreszcie do wejścia do małżeńskiej komnaty.
Tytus legł obok dziewicy, uścisnął ją i spytał cichutko, zali jego żoną zostać pragnie? Sofronja, biorąc go za Gisippa, odparła, że tak. Wówczas Tytus, wsuwając jej na palec piękny i kosztowny pierścień, rzekł: — A więc i ja chcę być twoim mężem. Poczem dopełnił z nią istoty małżeńskiego związku i długo jej miłością się rozkoszował. Oczywista nikomu do głowy nie przyszło, że Tytus w ten sposób Gisippa wyręczył.
W ten sposób dokonał się związek Tytusa z Sofronją. Właśnie w tym czasie umarł ojciec Tytusa, Publius. Doniesiono mu o tem z Rzymu, prosząc, aby przybył i majętności we władanie objął. Tytus powiadomił o tem Gisippa i ułożył się z nim, iż Sofronję z sobą zabierze. Aliści nie możebnem się to okazało bez odkrycia jej właściwego stanu rzeczy. Przyzwali ją tedy obydwaj pewnego dnia do komnaty swojej i całą prawdę jej odkryli.
Tytus dla lepszego przekonania Sofronji, napomknął o kilku drobnych okolicznościach, które tylko jej mężowi znane być mogły. Sofronja, popatrzywszy z gniewem na Tytusa i Gisippa, jęła płakać rzewnie i gorzkie wyrzuty Gisippowi czynić. Poczem udała się do domu rodziców swoich i opowiedziała ojcu i matce, jak Gisippus ich oszukał, dzięki czemu nie jest, jak dotąd mniemała, jego żoną, jeno małżonką Tytusa.
Rodzic jej, dowiedziawszy się o tem, głęboko urażony się poczuł i odtąd między rodziną Sofronji a krewniakami Gisippa zaczęły się kłótnie, niesnaski i swary.
Gisippus stał się przedmiotem nienawiści obu rodzin. Wszyscy twierdzili zgodnie, że nie tylko na naganę, ale i na surową karę zasługuje. On jednak odpowiadał na to, że przeciwnie wcale postępek jego jest uczciwy nad wyraz i że krewni Sofronji wdzięczni mu za to być powinni, że połączył ją z lepszym niż on sam człowiekiem.
Tytus, który był jeszcze nie wyjechał, wiedział o tych udrękach przyjaciela i wielce się niemi martwił. Znając jednak przyrodzenie Greków, iż dotąd grożą i wrzask podnoszą, póki nie znajdą kogoś, kto im godnie odpowie, a gdy to nastąpi pokornieją i nawet obleśni się stają, postanowił raz temu koniec położyć. Tytus był człekiem, w którym odwaga rzymska z ateńską się łączyła mądrością. Pewnego dnia zgromadził w świątyni krewniaków swoich i Sofronji, stanąwszy wśród nich w towarzystwie Gisippa, rzekł w te słowa:
— Wielu mędrców mniema, iż wszystko, co śmiertelni czynią, jest dziełem opatrzności i wyroku bogów. Jedni wnoszą stąd, że wszystko co się dzieje jest koniecznem, inni zasię sądzą, że odnosi się to rzeczy, które już się stały, nie zaś do tych, co nastąpić dopiero mają. Kto zada sobie trud wniknięcia w te różne mniemania, ten łatwie zrozumie, że ganić to, czego już odrobić nielza, jest to to samo, co chcieć być mądrzejszym od bogów, którzy przecież z wielką przezornością naszemi sprawami kierują. Tylko zuchwały głupiec ośmiela się wyroki bogów osądzać. Ci, co na podobną rzecz się ważą, wielkiej kary są godni. Do nich, wedle mego zdania, należycie wy wszyscy, oburzający się na to, że Sofronja moją żoną została, chociaż ją Gisippowi przeznaczyliście. Zważcie, iż tak od wieków postanowione być musiało, skoro tak się stało.
Przestańmy mówić jednakże o tajemnych wyrokach bogów; rzeczy te dla wielu ciemne i trudne do pojęcia się zdają. Przypuszczam tedy iż bogowie nie troszczą się bynajmniej o nasze sprawy i do pojęć czysto ziemskich się zwracam, chocia dzięki temu uczynić będę musiał dwie rzeczy, naturze mojej zgoła przeciwne, a mianowicie siebie pochwalić i innych zganić. Ponieważ jednak od prawdy oddalać się nie myślę, zacznę tedy w bardziej zrozumiały dla was sposób.
Bo gniewem bardziej niźli poczuciem słuszności wiedzeni, gwałt i hałas czyniąc, oczerniacie i potępiacie Gisippa, ponieważ wola jego oddała mi tę, którą wola wasza jemu przeznaczyła. Tymczasem mniemam, że powinniście wychwalać go za to gorąco, a to z następujących powodów: Naprzód, że obowiązek przyjaciela wypełnił, a po drugie, ponieważ, w ten sposób postąpiwszy, więcej niźli wy rozsądku okazał.
Jakie obowiązki nakładają święte prawa przyjaźni, nie będę wam tutaj przedstawiał. Dosyć na tem, że węzeł przyjaźni ściślej łączy ludzi, niźli związki pokrewieństwa i powinowactwa. Przyjaciół wybieramy sobie, krewnych zasię musimy przyjąć takich, jakich nam Bóg daje. Jeżeli tedy Gisippowi droższem było życie moje, niźli wasza przychylność, nikt się temu dziwić nie powinien.
Przejdźmy teraz do drugiego dowodu, dzięki któremu dowiodę wam, że Gisippus mądrzejszy był od was. Widzę, że mniej pojmujecie prawa przyjaźni, niźli tajnie boskich wyroków. Po głębokiej rozwadze i z nieprzymuszonej woli daliście Sofronję za żonę Gisippowi, młodzieńcowi i filozofowi. Gisippus oddał ją również młodzieńcowi i filozofowi. Wasza wola oddała ją Ateńczykowi, wola Gisippa Rzymianinowi. Wybraliście jej za męża człeka szlachetnego rodu, a Gisippus dał jej męża jeszcze znaczniejszej krwi. Przeznaczyliście ją człowiekowi, który ją zaledwie kochał, Gisippus zasię oddał ją człekowi, miłującemu ją nad życie własne.
Rozpatrzmy teraz szczegółowie, czy to, com powiedział o sobie jest prawdą i czy istotnie Gisippowi pochwała się należy. Żem jest młodzieńcem i filozofem o tem dowodnie świadczy zarówno mój pozór, jak i ukończone nauki.
W równym jesteśmy obydwaj wieku i jednakie w naukach postępy czyniliśmy. Prawda, że on jest Ateńczykiem, a ja Rzymianinem, gdyby jednak chodziło o wykazanie wyższości mojej, to wspomniałbym, że pochodzę z wolnego miasta, podczas gdy on z hołdowniczego. Ja z miasta, które włada światem, on z podwładnego mojemu; ja z miasta, wsławionego czynami wojennemi, prawodawstwem i naukami, on zaś z wsławionego naukami jeno.
Chocia znacie mnie tutaj tylko jako skromnego ucznia, nie pochodzę przecie bynajmniej z plebsu rzymskiego. Place Rzymu pełne są posągów przodków moich, a roczniki rzymskie przepełnione są opisami triumfalnych pochodów Quintusów na Kapitol. Imię nasze, mimo, że je rdza wieków pokryła, błyszczy jeszcze jak dawniej. Zamilczę przez wstydliwość o bogactwach moich, zresztą uczciwe ubóstwo może być również starożytną i kwietną spuścizną dla szlachetnego obywatela Rzymu.
Gdybym jednak chciał zniżyć się w tej mierze do pojęć tłumu, tłumu, który skarby tylko oceni, mógłbym powiedzieć, że posiadam je w obfitości i to nie chciwością nabyte, ale szlachetną zasługą i fortuny łaską. Pojmuję, iż bardzo wam na rękę było mieć Gisippa jako sojusznika, ale i ja w Rzymie wartość dla was mieć mogę, jeśli zważycie, że w domu moim znajdziecie zawsze gościnę, we mnie samym zasię możnego i gorliwego opiekuna nie tylko w sprawach publicznych, ale i prywatnej natury.
I tak zapytuję teraz po tem wszystkiem, co już powiedziałem, kto ośmieli się źle osądzić postępek Gisippa? Zaiste, nikt! Sofronja trafiła szczęśliwie, dostawszy za męża Tytusa, Quinctiusa, Fulviusa, młodzieńca szlachetnego rodu, bogatego obywatela Rzymu, a do tego przyjaciela waszego Gisippa. Kto na to narzeka lub oburza się, źle czyni, lub też nie wie, co czyni. Może jednak niektórzy z was zauważą, iż Sofronja skarży się nie na to, iż jest żoną Tytusa, jeno na ów zdradziecki sposób, dzięki któremu nią została. Nie powiadomiono nikogo z jej krewniaków i przyjaciół, jednakoż niema w tem nic osobliwego, ani po raz pierwszy się przytrafiającego.
Ileż to dziewic wbrew woli rodziców za mąż poszło, ileż z kochankami swymi uciekło i nim miano małżonek zyskało, już należało do nich, ileż wreszcie brzemiennością swoją wymusiło zgodę rodziców na swój związek.
Z Sofronją tymczasem żadna z tych rzeczy się nie stała.
Owszem, w uczciwy i rozważny sposób oddana ona została przez Gisippa Tytusowi.
Tu znów inni pewnie mi zarzucą, że wydał ją zamąż ten, który prawa po temu nie miał. Odpowiem na to, że podobne zarzuty są owocem braku wszelkiej rozwagi. Zali los nie posługuje się różnemi drogami, aby rzeczy do przeznaczonych im celów doprowadzić? Zali także nie wszystko jedno, czy szewc, czyli też filozof jawnie lub skrycie jakąś sprawę prowadzi, byleby ją tylko do końca szczęśliwie dowiódł?
Skoro tedy Gisippus dobrze Sofronję zamąż wydał, to nie trza się żalić na sposoby, jakich ku temu celowi użył. Jeśli nie dowierzacie jego rozsądkowi, zważajcie w przyszłości, aby córek waszych zamąż nie wydawał, teraz jednakoż dank stosowny mu złóżcie.
Nadto dowiedzcie się, iż ja, używszy fortelu, nie miałem zamiaru pohańbić krwi waszej w osobie Sofronji i że jakkolwiek w głębokiej tajności ją za żonę pojąłem, nie dybałem na jej niewinność, ani nie chciałem posiąść jej w niegodziwy sposób, gardząc trwałym z nią związkiem i pokrewieństwem z wami. Inny był mój cel i inna podstępu mego przyczyna. Oto, rozpłomieniony jej wdziękami i przymiotami, przewidziałem, iż, gdybym się o nią starał w sposób, który się wam przyzwoity wydaje, nie byłbym tej ukochanej przez was dziewicy dostał, balibyście się bowiem, że ją z sobą do Rzymu zabiorę. Użyłem tedy tej zręcznej sztuczki, która dziś już tajemnicą dla was być przestała. Skłoniłem Gisippusa, aby uczynił dla mnie to, czego dla siebie uczynić nie zamierzał. Potem zaś, mimo całej mojej miłości do niej, nie jako kochanek ale jako mąż jej uściski przyjąłem, nie pierwej bowiem do niej się zbliżyłem, jak to sama potwierdzić może, aż po wsunięciu jej pierścienia na palec i zapytaniu, czy mnie za męża mieć pragnie.
Jeżeli mimo to mniema się być oszukaną, nie moja w ten wina ale jej, że mnie nie zapytała kim jestem.
Oto jest owa wielka krzywda i niezmierna zniewaga przez Gisippa i przeze mnie wam wyrządzona! Za co grozicie mu, oczerniacie go i prześladujecie? Cóżbyście poczęli, gdyby ją jakiemuś łotrowi lub niewolnikowi oddał? Jakież łańcuchy, więzienia i jakie męki dostatecznemiby się wam wówczas wydały. Ale dajmu już temu obecnie pokój. Zaszła niestety okoliczność, której się nie spodziewałem: ojciec mój umarł i oto do Rzymu wracać muszę, zabierając Sofronję ze sobą. Dlatego też odkryłem wam to, co dotychczas tajemnicą było. Jeśli ludźmi roztropnymi jesteście, to prawdę tę z radością przyjmiecie. Gdybym was chciał oszukać lub znieważyć, ostawiłbym tu teraz Sofronję, okrytą sromem.
Ale na Boga, nigdy podobnie nędzna myśl w rzymskiej nie powstała piersi. Sofronja za przyzwoleniem bogów, przy szlachetnej pomocy mego przyjaciela Gisippa, a wreszcie dzięki memu podstępowi, moją żoną się stała. Oburzacie się na to, poczytując się za mądrzejszych od bogów, i obrażacie mnie niesprawiedliwie, chcąc Sofronję przy sobie zatrzymać, a powtóre, obchodząc się z Gisippem, któremu głęboką wdzięczność winniście, jak z nieprzyjacielem. Nie będę wam tu obecnie dłużej wykładał, jak niedorzecznie sobie poczynacie, dam wam tylko radę, abyście gniew od serca oddalili, wszystkich niechęci swoich się zbyli i Sofronję mi oddali, abym mógł w zgodzie was pożegnać i życzliwym krewnym dla was pozostać. Tego bowiem bądźcie pewni, że zabiorę z sobą Gisippa i że po przybyciu do Rzymu wbrew waszej woli odzyskam tę, która prawnie do mnie należy. Wówczas poznacie do czego jest zdolna dusza prawego Rzymianina, gniewem zapalona!
Tutaj zawarł mowę Tytus i z pałającym od gniewu obliczem pochwycił za rękę Gisippa, poczem wyszedł z świątyni z dumnie podniesioną głową i groźnym na licach wyrazem, dając po sobie poznakę, że nie wiele dba o całe zgromadzenie.
Przytomni wymową Tytusa w sercach do niego nakłonieni, a takoż nastraszeni jego ostatniemi słowami, uznali, że lepiej będzie przyjąć go za szwagra, niźli z niego wroga uczynić. Udali się więc pospiesznie za Tytusem dla oświadczenia mu, że nic temu na wstręcie nie stoi, aby Sofronja przy nim pozostała i że chcą w nim widzieć miłego krewniaka, a w Gisippie przyjaciela. Poczem pozdrowili się serdecznie, jak na krewniaków i przyjaciół przystało. Krewni Sofronji, powróciwszy do domu, natychmiast ją do męża odesłali. Sofronja, jako roztropna białogłowa, pogodziła się z swym losem, przeniosła miłość, jaką do Gisippa czuła, na Tytusa, udała się z nim do Rzymu i tam z wielką czcią przyjęta została.
Tymczasem Gisippus, który pozostał w Atenach, mimo wszelkich obietnic, powszechnej niechęci doznawał. Wkrótce, wskutek pewnych zatargów z krewniakami swymi, został wypędzony z Aten i na wieczne wygnanie skazany. W nędznym stanie żebraka powlókł się do Rzymu, aby spróbować, zali Tytus go sobie nie przypomni.
Przybywszy do miasta, dowiedział się, że Tytus żyje jeszcze i że u obywateli Rzymu powszechnej czci używa. Stanął tedy przed bramą jego domu i czekał, aż wyjdzie. Nie miał odwagi zaczepić go, zważywszy na swoje nędzne szaty, postanowił tylko czekać, aż Tytus, poznawszy go, przywołać go każe. Aliści Tytus przeszedł, nie zwracając nań uwagi. Wówczas Gisippus, przekonany, że dawny przyjaciel przecie go dojrzał, lecz że się go wstydzi, pełen żalu i rozpaczy, poszedł błąkać się po ulicach. Tymczasem noc zapadła. Gisippus głodny, grosza pozbawion i już tylko śmierci pragnący, zaszedł w opuszczoną dzielnicę miasta. Spostrzegłszy obszerną grotę, wszedł do niej, z zamysłem spędzenia w niej nocy. Rzucił się na gołą ziemię i wkrótce, znękany myślami i płaczem zmęczony, zasnął twardo.
Nad ranem weszło do groty dwóch ludzi, wracających z złodziejskim łupem. Gdy przyszło do podziału, pokłócili się, a potem jeden z nich zabił drugiego i uciekł. Gisippus widział i słyszał to wszystko. Zdało mu się, że los tym razem podaje mu znakomitą sposobność do znalezienia śmierci bez popełnienia samobójstwa. Pozostał tedy na tem miejscu tak długo, aż zbiry sądowe, poszukujący złoczyńców, zaszli do groty i, znalazłszy go uśpionego w kącie, pod zarzutem morderstwa uwięzili. Gisippus zeznał, że istotnie tego człeka zamordował i że z groty uciec nie zdążył. Pretor, nazwiskiem Marcus Varro, wedle ówczesnego obyczaju, skazał go na śmierć na krzyżu.
W chwili gdy wyrok zapadł, wszedł Tytus do pretorjum. Spojrzawszy na nieszczęsnego skazańca i poznawszy w nim Gisippa, zadziwił się zarówno nędznej doli jego, jak i temu, że go w Rzymie widzi. Zapragnął wszelkiemi siłami przyjaciela ratować. Nie widząc jednakoż innej drogi po temu, jak samego siebie o zbrodnię oskarżyć, przystąpił do pretora i rzekł głośno:
— Marku Varro, każ powstrzymać wykonanie kary na biednym człeku, któregoś dopiero co osądził, nie ponosi on bowiem żadnej winy. Jam jest prawdziwym winowajcą, który już dostatecznie bogów obraził przez zamordowanie ofiary, znalezionej dziś przez zbirów twoich, aby chciał jeszcze powiększać winę swoją przez milczące przyzwolenie na śmierć niewinnego.
Varro osłupiał z podziwu. Ponieważ jednak całe pretorjum zeznanie to słyszało, a sędzia nie mógł uchylić się od obowiązku, przepisanego w tym wypadku przez prawo, kazał Gisippa na nowo przed siebie przywołać, poczem rzekł do niego w przytomności Tytusa:
— Jak mogłeś być tak głupim, aby bez najmniejszego przymusu przyznać się do zbrodni, której nie popełniłeś, a która karą śmierci grozi. Upewniłeś mnie, iżeś to ty zabił zeszłej nocy owego człeka, a oto staje przedemną inny, który twierdzi, że on to uczynił.
Gisippus podniósł oczy, poznał Tytusa i pojął odrazu, że czyni on to w celu ratowania go i przez wdzięczność, za doznaną niegdyś przysługę. Płacząc tedy ze wzruszenia, odparł pretorowi:
— Varrusie — zaiste ja jestem prawdziwym mordercą. Tytus przez współczucie chciał mi przyjść z ratunkiem, niestety zapóźno już na to.
Tytus, przerywając mu, zawołał:
— Pretorze, jak widzisz, człek ten jest cudzoziemcem. Znaleziono go obok zamordowanego, bez broni w ręku. Nieszczęście widać skłonić go musiało do poszukiwania w ten sposób śmierci. Puść go tedy na wolność, a mnie ukarz, bowiem na to zasłużyłem.
Varro zadziwił się postępkowi tych dwóch ludzi, a potem do tej myśli przyszedł, że obaj niewinni być muszą. Nagle przed obliczem pretora stanął młodzieniec, Publius Ambustus, człek rozpustny i w całym Rzymie złą cieszący się sławą. On to był owo morderstwo popełnił. Słysząc, jak Gisippus i Tytus o dokonanie zbrodni się oskarżają, wielkiem dla nich współczuciem zdjęty, rzekł w te słowa:
— Pretorze, los mój widać tego po mnie wymaga, abym ten spór rozwiązał. Sumienie zmusza mnie do wyznania mej zbrodni. Dowiedz się, iż żaden z tych dwóch ludzi nie jest winien tego, o co się oskarża. Jam to zabił dzisiaj rano człeka, którego zwłoki ci przyniesiono. Nim uciekłem z groty, ujrzałem w niej tego oto biedaka, pogrążonego w głębokim śnie. Tytus mego usprawiedliwienia nie potrzebuje. Wielka cześć, jaką u ludzi się cieszy, dowodzi aż nadto, że byłby niezdolny do podobnego czynu. Puść tedy tych obu wolno, a mnie ukarz, wedle całej surowości prawa.
Do cesarza Oktawjana dotarł słuch o tej całej sprawie. Wezwał wszystkich trzech przed siebie i spytał o przyczynę, dla której każdy z nich skazany być pragnął. Wyznali mu wszystko szczegółowie, a wówczas on uwolnić ich kazał, pierwszych dwóch z czcią wielką i pochwałą, trzeciego zasię przez wzgląd na tamtych.
Gdy ich uwolniono, Tytus pochwycił Gisippa za rękę i, zgromiwszy go wprzód za nieufność, dał folgę radości niewymownej, poczem powiódł go do domu swego, gdzie Sofronja, płacząc rzewnie, jak brata go przyjęła. Tytus, skrzepiwszy nieco jego siły i odziawszy go, stosownie do jego godności, podzielił się z nim skarbami i posiadłościami swemi, a potem dał mu za żonę siostrę swoją, młodą dzieweczkę Fulvię, i rzekł w te słowa:
— Gisippie, od ciebie teraz zależy, czy chcesz u mnie na zawsze pozostać, czy też do Grecji powrócić.
Gisippus, wspomniawszy z jednej strony na wygnanie swoje z Aten, a z drugiej, miłością dla Tytusa przejęty, postanowił w Rzymie na zawsze osiąść.
Żyli razem w jednym domu przez długie, długie lata pospołu z żonami swemi, coraz ściślejszemi węzłami przyjaźni się łącząc.



Świętą tedy rzeczą jest przyjaźń, godną nietylko czci osobliwej, ale i pochwał wieczystych — jako matka wspaniałomyślności, siostra wdzięczności i miłości bliźniego, a nieprzyjaciółka nienawiści i skąpstwa. Ona to gotowa jest zawsze uczynić dla drugich to, czego pragnie, aby i dla niej czyniono. Zato, że święte jej ogniwa tak rzadko teraz ludzi wiążą, winę ponosi nędzna chciwość współczesnych, którzy, własną tylko korzyść na oku mając, skazali słodkie związki przyjaźni na wygnanie na najdalszy ziemi kraniec. Jakaż miłość, jakie skarby, jakież pokrewieństwa zdołałyby tak zmiękczyć serce Gisippa dla Tytusa, aby dla nich swoją młodą narzeczoną mu oddał — jeśli nie przyjaźń?
Jakaż świetność, jaka nagroda i korzyść mogłyby skłonić Gisippa do wyrzeczenia się Sofronji i życzliwości krewniaków, do znoszenia szyderstw i pogardy najbliższych — jeśli nie to boskie uczucie? A z drugiej strony, cóż pobudziło Tytusa do narażania się bez chwili namysłu na śmierć pewną, jedynie, aby Gisippa od męczarni uchronić — jeżeli także nie przyjaźń? Cóżby wreszcie Tytusa tak hojnym uczynić zdołało, iż dziedzictwem swojem podzielił się z Gisippem, któremu los całe mienie zabrał — jeżeli nie ona — i coby go popchnąć mogło do oddania bez namysłu nędznemu i opuszczonemu od wszystkich Gisippowi siostry — jeżeli znowu nie przyjaźń? Niechaj więc ludzie pragną wielkiej gromady krewnych i jaknajwiększej liczby dzieci, niech za pieniądze czeredę służby swojej powiększają, nie bacząc, iż współbiesiadnicy, bracia, dzieci, słudzy więcej zwykli troszczyć się o siebie, niż o gospodarza, krewniaka, ojca lub pana — co się mnie tyczy, to wyżej cenię przyjaciela, ten bowiem zgoła inaczej postępuje.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.