Dwie matki/Część druga/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drgnęła nagle Gabryela kurczowo, z cichym jękiem. Zamknęła oczy, usunęła się na fotel, głowa opadła na lewe ramię, fotografja wymknęła się z dłoni, i ramiona obwisły bezwładnie. Melanja krzyknęła, przerażona tym widokiem.
— Pst! — Morlot przytknął palec do ust — ona zasnęła....
Przysunął się do Gabryeli, a sprawdziwszy u niej taki sam stan jak poprzednio, podniósł fotografję z posadzki, i wrócił nazad do żony. Melanja spojrzała nań pytająco, przejęta najwyższym niepokojem.
— Nie trwóż się — rzekł z cicha. — Opowiadałem ci przecie ów sen Gabryeli przed sześciu tygodniami. Powinnabyś sobie przypomnieć szczegóły nadzwyczajne i prawie nie do uwierzenia!....
— Oh! przypominam sobie wszystko najdokładniej.
— Mówiłem ci wtedy, że Gabryela podpada lunatyzmowi, czy też snu magnetycznemu....
— Aha! zaczynam teraz pojmować....
— Widzisz, że zapadła w sen bez żadnego powodu....
— Rzeczywiście prawda!....
— A jednak jest to niezaprzeczenie sen magnetyczny.
— Może ty się mylisz mężusiu?
— Nie mylę się, bo wygląda zupełnie jak wtedy.... Przekonasz się, co to za sen cudowny!... Widzisz mnie pani? — spytał.
— Widzę — odpowiedziała natychmiast.
— Proszę mi powiedzieć, gdzie kładę lewą rękę?
— Na ramieniu pańskiej żony....
— Co trzymam w prawej dłoni?
— Fotografję małego Genia.
— Wszak kochasz pani bardzo tego chłopca?
— Całem sercem!
— Co odczuwasz pani dla niego?
— Najgorętszą miłość macierzyńską.
— Zdaje mi się, że rai się śni to wszystko! — szepnęła Melanja osłupiała.
— Strzeliło mi coś do głowy bąknął Morlot półgłosem.
— Cóż takiego?
— Zaraz zobaczysz.... Napadła mnie iście kobieca ciekawość. Chcę, żeby nam powiedziała Gabryela, co się dzieje w tej chwili w pałacu Coulange.
— Ktoby cię słyszał mężusiu, posądziłby po prostu o nagłe pomięszanie zmysłów.
— Przypuszczasz więc żoneczko, że mówię to li na żarty?
— Naturalnie... chcesz bowiem rzeczy niemożliwych.
— No! no! — przekonamy się o tem natychmiast.
— Co ja wciskam w pani dłoń? — stanął znowu tuż obok śpiącej.
— Fotografję dziecka.
— Chcesz się pani przenieść na ulicę Babilońską?
— Już tam jestem.
— Widzisz pani pałac margrabiów de Coulange?
— Widzę....
— Możesz wejść do środka?....
— Brama i drzwi pozamykane....
— Nie widzisz pani zatem, co się dzieje w pałacu?
Po chwili milczenia odpowiedziała śpiąca:
— Jestem tam i.... widzę....
— Kogoż pani widzi?
— Małego Genia.
— Co robi?....
— Leży rozebrany w łóżeczku i śpi....
— Jest kto przy nim?
— Nie ma nikogo.... Obok w drugim pokoju, siedzi i czyta przy lampie jego ochmistrzyni.
— A czy widzisz pani i dziewczynkę?
— Widzę... Leży i ona, ale jeszcze nie śpi, tylko rozmawia z swoją nauczycielką.
— Słyszysz ją pani?
— Widzę, ale słów nie słyszę...
— Postaraj się pani zobaczyć margrabiego.
— Nie znam go wcale, więc i nie mogę widzieć.
— Znasz pani jednak margrabinę?...
— Widziałam ją tylko dwa razy.
— Powinnaś ją zatem pani rozpoznać i zobaczyć, jeżeli nie wyszła z pałacu.
— Jest w pokoju, od którego wszystkie drzwi są szczelnie pozamykane. Przy niej stoi jakiś człowiek.
— Zapewne mąż?
— Nie... musi on być rzemieślnikiem... Tak... czeladnik ślusarski... Oh! to coś niezwykłego...
— Cóż się tam dzieje? — podchwycił Morlot skwapliwie.
— W kominku stoi piecyk z węglami rozrzażonemi. Ślusarz zalutowuje wierzch od metalowej szkatułeczki.
— Na prawdę, że to jest uderzającem! — mruknął Morlot.
— Ty wierzysz więc, że Gabryeli nie śni się, tylko widzi to wszystko na jawie? — spytała żona.
— Nie wiem właściwie, i nie rozumiem niczego... Nie podpada jednak wątpliwości, że wtedy nie omyliła się, widząc wchodzącego do nas twego krewniaka, i wysypującego na stół pieniądze.
— Oh! nie wiem doprawdy, co mam o tem myśleć — szepnęła Melanja... — Takie to rzeczy nadzwyczajne!....
— Rzeczywiście, — Morlot potwierdził. — Nie dziw też, że tak się wszyscy obecnie zajmują magnetyzmem. Dawniej uważałem i ja ich za warjatów, nie wierząc w nic. Dziś wierzę w czambuł, pomimo, że niczego nie rozumiem. Po co mi to zresztą! Nigdy nie suszę sobie głowy, nad podobnemi zagadkami. Przechodzi to moje zdolności umysłowe. Ozem jest lunatyzm? Gzem magnetyzm? Niech się nad tem zastanawiają mędrsi odemnie. Tyle wiem, że istnieje to coś iście cudownego, a niewytłumaczonego, i nie objętego ludzkim, słabym rozumem, tak samo, jak rozmaite tajemnice naszej wiary, o których wie jedynie Boska wszech mądrość i wszechmocność. Oto mamy przed oczami ów sen jasnowidzący!
— Gdyby nie było ciebie w domu, drżałabym z trwogi!
— Cicho bądź! i słuchaj — nakazał Morlot.
— Cóż widzisz pani teraz? — zaczął badać na nowo Gabryelę.
— Patrzę w głąb własnej duszy — odpowiedziała.
— Opuściłaś więc już pani pałac Coulange?
— Tak.... nie widzę go wcale....
— Proszę powrócić doń....
— Życzysz pan sobie tego?....
— Chcę żebyś mi pani mówiła dalej o margrabinie de Coulange.
Śpiąca milczała przez chwilę, potem rzekła:
— Jest jeszcze u niej w pokoju ten ślusarczyk. Cóż się z nią dzieje? — Rozdrażniona gorączkowo; ma pełno łez w oczach. Ah! cierpi biedaczka.... znosi piekielne katusze.... pomimo wszelkich pozorów, margrabina nie jest szczęśliwą.... Pożera ją zwolna ból okropny, zabija po prostu, nie opuszczając jej ani na chwilę. W jej życiu, którego ogół zazdrości uważając za szczyt szczęścia ziemskiego, jest coś fatalnego, jakaś okropna, potworna tajemnica...
— Nie mogłabyś mi pani określić jaśniej, czem jest ta tajemnica? — spytał Morlot.
— Tego nie powiem panu....
— Dlaczego?....
— Sama bowiem nie znam jej.
— Postaraj się pani ją przeniknąć.
— Niemożliwe zadanie! Trzyma ją margrabina ukrytą szczelnie na dnie serca.... śmie zaledwie w zupełnej samotności, zwrócić się myślą ku niej. Ona to tak ją udręcza, zatruwając każdą chwilę w życiu. Biedna margrabina, jest istną męczennicą, oddaną na pastwę wiecznej trwodze i wiecznemu niepokojowi!.... Przygniata ją, druzgocze niejako swoim ciężarem, ta okropna tajemnica!....
— Czy czeladnik ślusarski, jest ciągle z margrabiną?....
— Tak.... ale zbiera właśnie swoje narzędzia i odchodzi.... Margrabina wtyka mu w dłoń sztukę złota, i wyprowadza sama bocznemi schodami i drzwiczkami ukrytemi w ścianie zatapetowanej.
— Nie idź pani za nimi.... Pozostań w pokoju przy owym kuferku metalowym.... Widzisz go?....
— Widzę... Ślusarz po zalutowaniu cyną, złożył go na stole. Margrabina wraca, patrzy nań i dotyka.
— Powiedz mi pani, co się w nim znajduje?
— Nie można kuferka otworzyć....
— To dla pani nic nie znaczy... Zobaczysz pomimo tego, co tam złożono.
— Nie widzę dokładnie...
— Przypatrz się pani lepiej.
— Jestem bardzo zmęczona...
Morlot zaciekawiony gorączkowo, nie zauważył w cale, że od pewnej chwili, czoło młodej kobiety zrosiło się potem, a muszkuły w twarzy drgały kurczowo.
— Błagam panią! — rzekł z naciskiem — staraj się przeniknąć wnętrze kuferka. Co w nim jest?
— Margrabina powierzyła mu swoją tajemnicę....
— Nie rozumiem.... Tłumacz się pani jaśniej.
— Spisała rodzaj pamiętnika, składając w kuferku spowiedź niejako. Przelała ona na papier myśli najskrytsze i najboleśniejsze.
— Dziwne! dziwne! — mruknął Morlot. Dodał głośno:
— Czy nie mogłabyś pani przeczytać tego, co napisała margrabina?
— Nie.
— Dlaczego?
— Mam bowiem jakby mgłę przed oczyma.
— A nie ma tam jeszcze czego więcej w kuferku, prócz owego manuskryptu?
— Są... jakieś rzeczy.
— Patrz pani! Oh! musisz zobaczyć, co tam się znajduje!
— Malutka, dziecięca koszulka, kaftaniczek i czepeczek....
Drgnęła konwulsyjnie, chwytając się oburącz za głowę.
— Ah! — krzyknęła — powijacz!.... kapka niemowlęcia!
Morlot puścił jej dłoń, i wyprostował się sztywnie. Pobladł trupio w dodatku.
— Co za przypuszczenie! — uderzył się w czoło, szepcząc głosem zdławionym nadmiarem wzruszenia. Przetarł oczy, jakby mu je co zasłaniało, i przesunął kilka razy ręką po czole. Z pod źrenic przymkniętych, strzeliły dwie błyskawice.
— Co przypuszczasz? — spytała żona.
Zrozumiał, że przezorność nakazywała mu pokryć wszystko głębokiem milczeniem.
— Ja? Ależ nic, zupełnie nic!....
— Ejże mężusiu!.... Ukrywasz coś przedemną.... jakąś myśl, która strzeliła ci nagle do głowy.
— Może ją i miałem... ale już mi z głowy uleciała — odpowiedział wymijająco. — Była po prostu niedorzeczną!
— Pomyślałam i ja o tem samem.
....Ale słusznie mówisz mężusiu... Coś niemożliwego i niedorzecznego.... Błagam cię jednak usilnie, nie męcz dłużej biednej Eli.
Przypatrz się jej. Zdaje się cierpieć okropnie. I mnie jakoś mdło się robi, widząc ją w takim stanie opłakanym.
— Pragnąłem jeszcze....
— Nie, nie, nie pozwolę dręczyć jej dłużej.
Istotnie Gabryela rzucała się konwulsyjnie, a pierś rozrywała czkawka spazmatyczna. Z czoła spływał pot zimny... Trzęsła się jak w febrze, dzwoniąc zębami..
Usiadł Morlot obok żony.
— Zbudzi się wkrótce — szepnął. — Tylkoż pamiętaj Meluniu, nie wspomnieć przed nią o tym śnie, ani jednem słówkiem! Nie powinna wiedzieć o niczem, o czem mówiła we śnie, i jakie zadawałem jej pytania.
— A jeżeli przypomni sobie sama?
Nie.... Wyleci jej wszystko z pamięci, skoro oczy otworzy.
— Bądź jak bądź.... jest w tem coś nadzwyczajnego.
— Zapewne.... szkoda tylko, że to sen.... i nic więcej....
— I ja tak sądzę mężusiu....
Zamilkli oboje. Morlot utonął w zadumie. Powtarzał w skrytości ducha:
— Choćbym miał spytać o to samą margrabinę, muszę dowiedzieć się, jaką to tajemnicę ukrywa tak starannie przed całym światem?
W pół godziny, która wydała się Morlot’om długą jak wieczność, otworzyła oczy Gabryela. Zobaczyła się w objęciu Melanji, obcierającej z potu jej twarz i czoło szczególniej.
— Ah! — rzekła głosem stłumionym i osłabionym: — Zasnęłam znowu.
— Tak.... i zostawiliśmy cię w spokoju, droga Elo — odpowiedziała Melanja.
— Oh! jakżem strudzona — jęknęła z cicha. — Zdaje mi się, że mam wszystkie członki połamane.
— A zresztą.... czy doświadczasz czego więcej?
— Mam niby rozpaloną sztabę żelazną wzdłuż piersi, i taki sam ogień czuję w głowie.
— W takim stanie nie możesz wracać do siebie, droga Eluniu — zauważyła Morlotowa. — Zatrzymujemy cię do jutra rana.
— Naturalnie — potwierdził mąż.
— W ten sposób, gdybyś pani potrzebowała czego w nocy, Melanja ci usłuży.
Nie chciała zrazu nadużywać gościnności Morlotów, przez wrodzoną jej niesłychaną delikatność. Uległa w końcu Gabryela, usilnym prośbom i naleganiom swoich przyjaciół, nocując u nich.