<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Podróżna czarnowłosa, wyskoczyła lekko na chodnik, a wyjąwszy klucz z kieszeni, zaczęła nim otwierać furtkę znajdującą się we wjazdowej bramie.
Nastręczyła się sposobność, a więc zapytałem;
— Jeżeli milady sobie życzy, mógłbym potrzymać torbę, która jej przeszkadza...
— Nie potrzeba; — odpowiedziała. — Otwórz ten zamek, a następnie bramę.
Spełniłem rozkaz. Oba fjakry wjechały na dziedziniec i zaczęliśmy zdejmować pakunki, podczas gdy dama otwierała kluczem drzwi od mieszkania.
— Jakto? — nie było tam więc nikogo?.. zawołał były notarjusz.
— Nikogo.
— Ani odźwiernego?
— Mówię wam nikogo.
— To dziwne!
— Nic dziwnego, rzecz bardzo prosta. Z rozmowy matki z córką dowiedziałem się, że matka przed tygodniem przyjechała sama do Paryża z Londynu, gdzie zamieszkiwała.
— Zkąd wiesz, że ona zamieszkiwała w Londynie? — pytał Jan-Czwartek.
— Wiem że ztamtąd przybyły, ponieważ na bagażach był napis: „Londyn“.
— Jest to więc Angielka?
— Zdaje się. Adres na zawiniątkach powiadomił mnie że się nazywa „Dick Thorn“, mówi wszelako, po francusku, jak Paryżanka.
— Dick-Thorn... powtórzył Brisson. Jest to szkockie nazwisko.
— Mniejsza o to, szkockie, czy angielskie, to nas nie obchodzi.
— „Masz słuszność“! — Ale opowiedz nam koniec tej znajomości.
— Zakończenie było tak proste jak i początek. Dopomogłem woźnicom w noszeniu bagażów na pierwsze piętro, gdzie otworzono okiennice, co pozwoliło mi zobaczyć wytworne umeblowanie pozłacane, jedwabiem kryte, kobierce, zwierciadła i tym podobne wielko-światowe wspaniałości.
Dama zapłaciła woźniców, którzy odeszli.
— A tobie ile się należy mój przyjacielu? — zapytała, zwracając się do mnie.
— „Sądzę, że sto sous milady, nie byłoby za wiele?
— „Oto są: — odpowiedziała, otwierając portmonetkę.
Nic tam wszelako nie znalazła, wydawszy resztę drobnych na zapłacenie woźniców.
— „Nie lękaj się; mówiła do mnie z uśmiechem, będziesz zapłaconym.
I otworzyła czerwoną safjanową torbę, przedmiot na który pożądliwie spoglądałem.
— Cóż tam w niej było? — zapytał żywo Jan-Czwartek.
— Ach! moi drodzy, omal żem nie upadł oszołomiony. Wyjęła z niej szkatułkę, a szkatułka była pełna złota, luidorów i tym podobnie. Mogło się w niej tego wszystkiego znajdować na pięć tysięcy franków...
— Nie żart... do pioruna!
— Ale to nic jeszcze... Podczas gdy dama dawała mi złotą sztukę pięcio-frankową, rzuciłem wzrokiem w głąb torby.
— I widziałeś banknoty? — przerwał Brissson.
— Cztery do pięciu grubych paczek pieniędzy każda conajmniej na dziesięć tysięcy franków.
— Nie pochwyciłeś ich?
— Zapominasz, że były tam dwie kobiety.
— Trzeba je było ogłuszyć uderzeniem.
— Myślałem o tem, ale dokonać się to nie dało.
— Dla czego?
— Woźnice jeszcze stali w podwórzu, na pierwszy krzyk, mogliby wejść, i zostałbym przytrzymany.
— Masz słuszność; — byłaby to partja przegrana. Te banknoty i tak mieć będziemy.
— To pewna! — Tak jak gdyby znajdowały się już w naszej kieszeni! — Mówisz więc, że tam niema służących?
— Nie było ich tego wieczoru, ale są już obecnie...
— Dwóch mężczyzn?
— Nie! — dwie kobiety.
— Jesteś tego pewnym?
— Jak najpewniejszym. Od dwóch dni czatuję w około pałacyku, widzę kto zeń wychodzi, kto wchodzi.
— Matka z córką mieszkają na pierwszem piętrze, pokojówka i kucharka, na facjacie, na drugim. Niemamy się więc czego obawiać, i możemy przystąpić do dzieła przyszłej nocy. Niespotkamy tam nikogo więcej po nad cztery kobiety, to jest, dwie służące, i panią wraz z córką. Łatwo, będzie nam we trzech przyprowadzić je do rozwagi, gdyby podczas naszych nocnych odwiedzin chciały przyzywać pomocy. No! jakże się wam podoba ów plan, ułożony przezemnie?
— Doskonały! — zawołał były notarjusz.
— Jan-Czwartek nic nie odpowiedział, siedząc w zadumie z opuszczoną głową.
— Co ci jest? — zagadnął go Szpagat. Coś ci się widocznie niepodoba?
— Tak.
— Cóż zatem?
— Rozmyślam nad opowiedzianą nam przez ciebie historją. Sprawa zdaje się być łatwą, czy jednak jest „dobrą“?
— Jak to czy jest „dobrą“? To znaczy, czy pewną, wykrzyknął z gniewem Szpagat. — Za to ja już poręczam. Chyba nie zrozumiałeś, że mieć będziemy do czynienia z kobietami!
— To mnie też właśnie niepokoi...
— Z jakiej przyczyny... dla czego?
— Nie obawiam się mężczyzn, ale boję się kobiet. Są to szkodliwe i chytre istoty!
— Ty?.. obawiasz się kobiet?
— Tak, ja!.. nauczony doświadczeniem. Przed dwudziestoma laty, w Neuilly, schwytany zostałem w sidła przez kobietę, która mnie owikłała jak starego emeryta, cackała mnie, bawiła się mną, kazała mi po pijanemu zabić człowieka... a wreszcie porzuciła mnie z litrem trucizny w piersiach wypitej przezemnie!
— Co ty opowiadasz? — wykrzyknął Szpagat w osłupieniu.
— Najczystszą prawdę! rzekł Czwartek, prawdę wyblakłą tylko skutkiem lat ubiegłych. Tak jest, ta kobieta pochwyciła mnie na spełnieniu kradzieży z włamaniem, podczas nocy, z bronią w ręku, w domu mieszkalnym. Nie mogłem natenczas bronić się nożem, przeciw wymierzonemu w siebie, rewolwerowi... Tak! trzymała mnie w ręku ta kobieta! I zamiast mnie oddać prokuratorowi królewskiemu naówczas, użyła mnie jako wspólnika, a raczej jako narzędzie wespół ze swoim kochankiem, poczem otruć mnie postanowiła; w obawie, bym odnalazłszy ją kiedyś, nie groził jej że wyśpiewam całą sprawę, jeżeli ust mi nie zamknie banknotami.
— Nie potrafiła wziąść się dobrze do rzeczy ta dama! zawołał, śmiejąc się głośno Brisson.
— Jakto?
— Otruła cię lat temu dwadzieścia, jak mówisz, a jesteś zdrów dotąd i żyjesz!
— Walczyłem przez trzy miesiące pomiędzy życiem a śmiercią, a skoro wspomnę ile wycierpiałem, dreszcz mnie przebiega po skórze! Otóż dla czego się lękam, gdy chodzi o sprawę z kobietą. Wolałbym raczej mieć do czynienia z dziesięcioma żandarmami, niż z dwiema kobietami.
Były notarjusz zadumał.
— Powiedz mi — ozwał się wreszcie, czy od owego czasu nigdy niespotkałeś tej kobiety i jej kochanka?
— Nigdy! — a to nie z braku poszukiwań. Miałbym do miljon czartów!.. piękny z nią rachunek do uregulowania!
— Nie znasz ich nazwiska?
— Jakież głupie zadajesz pytanie!... ty stare Gęsie-Pióro — zawołał Jan Czwartek. — Gdybym wiedział ich nazwiska, byłbym teraz bogatym!...
— Musieli jednak gdzieś mieszkać?
— Tak w Neuilly, w domu wynajętym tygodniowo, pod cudzem nazwiskiem. Skoro wyszedłem ze szpitala po ukończonej kuracyi, już ich tam nie było, i nikt ich nie znał w okolicy, zatem objaśnień powziąść nie mogłem. Mniejsza z tem jednak!... Mimo że lat dwadzieścia odtąd upłynęło, nie tracę nadziei. Góry tylko nie spotykają się z sobą! Szanse wygranej są kruche, wiem o tem, ja wszelako przywiązuje się do pewnej stałej idei... Jestem „przesądnym“ jak nazywają. Przeczuwam, że chwila mej zemsty sie zbliża. Nie chcę zapłaty od nich za popełnioną zbrodnię, lecz pragnę się pomścić za to com wycierpiał z przyczyny tych nędzników, tych podłych!.. którzy zmusiwszy mnie do zamordowania mężczyzny i dziecka, postanowili zamknąć mi usta na zawsze... Ha! — zobaczymy!
Były notarjusz drgnął, nasłuchując z uwagą.
— Mężczyzny i dziecka? — powtórzył.
— Tak; mruknął głucho Jan-Czwartek.
— Słyszałeś zapewne kiedyś, bo Szpagat jest na to za młodym, ażeby pomniał, słyszałeś o tej sławnej sprawie na moście „Neuilly“. Taką bo nadały jej nazwę ówczesne dzienniki.
— Sprawa na moście Neuilly? — powtórzył Brisson widocznie zmięszany. Pamiętałem jak gdyby działo się to wczoraj i pomnieć będę do śmierci. Oskarżono jakiegoś człowieka, że zabił swojego stryja, doktora w okolicach Paryża... nieprawdaż?
— Tak; w Brunoy...
— Właśnie... właśnie w Brunoy...
— Czytałem szczegóły procesu, mówił Jan-Czwartek, nazajutrz po dniu, w którym Paweł Leroyer, synowiec starego doktora, przypłacił głowę na rusztowaniu zbrodnię przez innego spełnioną. Otóż, ów Paweł Leroyer, był niewinnym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.