Dwie sieroty/Tom I/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas gdy się to działo na wprost kontuaru, Szpagat wraz z notarjuszem pili w milczeniu przy swoim stoliku, co chwila spoglądając z widocznym niepokojem w stronę drzwi wejścia.
Mimo, że zegar wskazywał dziesięć minut po jedenastej, Jana-Czwartka dotąd widać nie było.
— Co się to znaczy? — gdzie przesiaduje ten włóczęga?... pomrukiwał Brisson.
— Wszak schadzka była oznaczoną punktualnie na jedenastą, — odparł Szpagat.
— Powiedz mi, czy ty jemu wierzysz i ufasz na serjo? zagadnał Gęsie-pióro po chwili milczenia.
— Dla czego pytasz mnie o to?
— Ponieważ mógł by najwygodniej, podczas gdy tu oczekujemy na niego, pójść na Berlińską ulicę i korzystając z twoich wskazówek sam, bez nas tą sprawę poprowadzić!
Szpagat wybuchnął śmiechem.
— Sam... bez nas?... Nie! — nie obawiam się tego chociaż znam Jana od niedawna, ale go nawskroś poznałem. Jest to dobry chłopak; on by nie zdradził swoich przyjaciół. Niesłusznie go podejrzywasz, gdy on ufa tobie w zupełności, co przekonywa, że wczoraj gorąco przemawiał za tobą, by mnie nakłonić do przyjęcia ciebie jako wspólnika w tym interesie.
— Wiem o tem... wiem! mruknął Brisson, — dobry chłopak, nie przeczę, ale djabelnie chytry i chciwy!
Gdy rozmawiali tak między sobą, otworzyły się drzwi z hałasem i w progu ukazał się komisarz policji w towarzystwie sześciu agentów, po mieszczańsku ubranych.
Spostrzegłszy przybyłych, były notarjusz ze Szpagatem nagle się zerwali, co uczynili wszyscy prawie pijący na sali jedni z osłupieniem, z przestrachem inni.
Ojciec Loupiat, powstawszy od stolika przy którym siedział, rozmawiając z Ireneuszem Moulin, podszedł do komisarza.
Brisson pochylił się ku Szpagatowi.
— Ależ to wejście policji!... szepnął mu na ucho. Starajmy się wymknąć ztąd coprędzejj!
Zgiąwszy się ku ziemi, przesuwali się jak żmije, pośród grup zebranych, chcąc jak najprędzej dosięgnąć drzwi wychodzących na podwórze domostwa. Kilka osobistości o mocno podejrzanych fizjognomjach, chcąc uniknąć zetknięcia się z policją, poszło za ich przykładem.
Jakiż straszny spotkał ich zawód.
Z chwilą, gdy uchwyciwszy za klamkę, otworzyli drzwi z pośpiechem, ukazał się stojący po za niemi] cały konwój policyjnych agentów.
— Otóż jesteśmy osaczeni, szemrali z gniewem.
Komisarz posunął się ze swym orszakiem na środek sali, a podchodząc do gospodarza:
— Wiadomo w prefekturze; — rzekł, — panie Loupiat że pan jesteś uczciwym człowiekiem, i nie protegującym złodziei, lecz mimo to pański zakład ma złą opinję, na jaką zasłużył. Uprzedzono nas, że u pana znajdować się będą dziś wieczorem osobistości, zostające pod nadzorem policji, zbiegli galernicy i tym podobnie.
— W imieniu prawa, aresztuję wszystkich! Nie wolno wyjść z tąd nikomu!
Głośny szmer zawrzał między obecnemi.
— Milczenie! głosem donośnym zawołał właściciel zakładu. Znajdują się tu pomiędzy wami i uczciwi ludzie, nieprawdaż? — A zatem ci, którzy niemają sobie nic do zarzucenia, niech wyjdą na środek sali, i odpowiedzą panu komisarzowi.
— Do kroć piorunów! — mruknął były notarjusz. Ani sposób ztąd się wydobyć. Niech djabli porwą tego Jana-Czwartka, że nas zamknął w takiej pułapce.
Znaczna liczba obecnych zbliżała się kolejno ku komisarzowi. Byli to nieposiadający przy sobie dowodów legitymacyjnych, ale jako znanym Loupiatowi mieszkańcy tej dzielnicy miasta wyjść im swobodnie dozwolono.
Pozostał w sali tylko Ireneusz Moulin, i z pół tuzina włóczęgów.
Szpagat zbliżył się zachwale, z podniesioną głową.
— Panie komisarzu, rzekł, proszę wyjść i mnie także pozwolić... Należę do spokojnych mieszkańców.
— Nazwisko twoje?
Jakób Hebert.
— Papiery?
— Niewiedząc, że będą mi potrzebnemi, nie wziąłem ich z domu.
— Gdzie mieszkasz?
— Przy ulicy la Charbonniére.
— A raczej w knajpie pod Maczugą... nieprawdaż? i nazywasz się Klaudjusz Landry zwany inaczej „Szpagatem“.
— Ależ panie komisarzu... jąkał bandyta, osłupiały, że go znają tak dobrze.
— Właśnie to ciebie poszukiwałem ptaszku i aresztuję cię!...
— Nie! to niepodobna!... To nadużycie!.. Nic nie zrobiłem... Protestuję najmocniej.
— Wytłumaczysz sędziemu śledczemu zkąd pochodzą zegarki jakich tyle znaleziono na spodzie zawiniątka przy dokonanej rewizji w twoim pokoju.
— Okuć mi tego łotra w kajdany, zawołał komisarz zwracając się do agentów, a gdyby się opierał skrępować powrozami. Jest to niebezpieczne indywiduum.
Szpagat zgrzytnął zębami, i zacisnął pięści.
— Pierwszego który się do mnie zbliży, zadławię lub zabiję! krzyknął z wściekłością. I wydobywszy z kieszeni sztylet, wzniósł go nad swą głowę.
Otaczający go policjanci zawahali się i cofnęli.
Komisarz dał im przykład odwagi.
— Co? — obawiacie się tego nicponia? zawołał wzruszając ramionami. Jako sługa sprawiedliwości idę przeciw niebezpieczeństwu, jak żołnierz.
To rzekłszy szedł naprzeciw Szpagata.
— Nie zbliżaj się pan!..! ryknął tenże, bo uderzę.
Tak spokojny jak w chwili wejścia do sali, komisarz naprzód z odwagą! Szpagat rzucił się ku niemu ze wzniesioną ręką, mając cios zadać za chwilę.
Niebezpieczeństwo śmierci groziło komisarzowi, gdy jakiś mężczyzna przeskoczywszy przez stoły, pochwycił z tyłu rozbójnika, otoczył go lewym ramieniem, prawą ręką wyrywając mu sztylet.
Nikczemnik pieniąc się z gniewu, usiłował stawić opór jednak nadaremno. Ireneusz Moulin przewrócił go na ziemię, a nacisnąwszy kolanem, trzymał rozbrojonego.
Wtedy to policjanci założyli mu pęta na ręce, co uczynić był zmuszonym.
Podczas walki wypadły mu z kieszeni obcęgi, dłuto i pilnik.
Ha! ha! zaśmiał się komisarz, jak widzę, zaopatrzyłeś się w narzędzia do pracy... miałeś naznaczoną gdzieś wyprawę tej nocy? Łotr opuścił głowę w milczeniu.
— Panie komisarzu! — zawołał jeden z agentów, trzymając za kołnierz Brissona, który bez oporu pozwolił sobie przetrząsać kieszenie, — oto drugi z jego bandy... patrz pan.
Tu podniósł w górę pęk kluczy i wytrychów, znalezionych przy pochwyconym.
Na rozkaz komisarza skrępowano byłego notarjusza, zarówno jak i resztę włóczęgów.
— Dzięki za pańską pomoc, pełną odwagi, mówił komisarz, podając rękę Ireneuszowi, inaczej, mógł bym był uledz śmierci. Pozwól że zapytam komu winien jestem moje ocalenie?
Mechanik wymienił swoje nazwisko.
— Jest to dzielny chłopiec! — dodał Loupiat, podchodząc, jeden z moich przyjaciół. Przybywszy z Anglji przyszedł mnie odwiedzić, wraz z tym drugim, stojącym przy nim! Tu wskazał ręką na posłańca i Moulina.
— Niezapomnę pańskiej przysługi, mówił komisarz dalej, będę pamiętał iż zawdzięczam ci życie, i proszę, abyś nawzajem o mnie niezapomniał. Byłbym szczęśliwym, mogąc ci mój dług spłacić, i jestem gotów służyć ci moją pomocą, gdybyś kiedykolwiek zapotrzebował takowej.
Będę korzystał z pańskiej życzliwości, odrzekł mechanik, — i w razie potrzeby, z całą ufnością udam się do pana.
Na rozkaz komisarza, wyszli agenci na ulicę, rozkazując iść naprzód przed sobą aresztowanym. Tłum ciekawych przechodniów zebrał się przed domem, pragnąc z bliska zobaczyć złoczyńców schwytanych w pułapkę.
Jednocześnie jakiś mężczyzna przerażająco chudy, podążał przyśpieszonym krokiem w stronę piwiarni pod „Srebrnym Krukiem“.
Spostrzegłszy tłum przed budynkiem, zatrzymał się i spojrzał niespokojnie.
Był to Jan-Czwartek. dążący na oznaczoną schadzkę. Podobne zebranie na ulicy o tak spóźnionej porze, powiadamiało go, iż coś niezwykłego zajść tu musiało.
— Co się to stało? zapytał jakiejś kobieciny rozprawiającej głośno wśród tłumu.
— Jedno wciąż, i toż samo, odpowiedziała. Zajście policji, i nic więcej, Odkąd ojciec Loupiat, ów wróżbita na nieszczęście, tu się osiedlił, cała dzielnica zanieczyszczoną została przez złych ludzi, oszustów i złodziei najgorszego rodzaju.