Dwie sieroty/Tom I/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dziwnym zrządzeniem losu, Paweł Leroyer spał snem ostatnim w pobliżu Zygmunta księcia de la Tour-Vandieu, brata księcia Jerzego.
Starzec spojrzał roztargnionym wzrokiem na będące już na ukończeniu roboty rozszerzenia grobu i udał się do biura pogrzebowego, gdzie podpisał kwity stwierdzające jego obecność na cmentarzu Montparnasse.
W dziesięć minut później wsiadłszy do karety, jechał do swego okazałego pałacu przy ulicy świętego Dominika, pałacu który odziedziczył po śmierci swojego brata Zygmunta zabitego w pojedynku, tegoż samego dnia, w którym doktór Leroyer stryj Pawła został zamordowanym przez Jana-Czwartka na moście de Neuilly.
Była godzina dziesiąta rano.
Książę powstawszy z łóżka, wydał rozkaz kamerdynerowi ażeby zaprzęgano konie do powozu, i oznajmił iż nie będzie jadł w pałacu śniadania.
Następnie przeszedł do swego gabinetu pracy gdzie skreślił kilka wyrazów na ćwiartce papieru ozdobionej herbem, poczem wsunął ten list w kopertę, adresując:
„Naczelnikowi oddziału policji
Uczyniwszy to, schował kopertę do pugilaresu, wstał z krzesła, wziął kapelusz, rękawiczki i już miał wyjść, gdy zapukano do drzwi.
— Proszę wejść... — zawołał.
We drzwiach ukazał się młody mężczyzna, przybrany w grubą żałobę.
Przybyły młodzieniec mógł mieć około dwudziestu dwóch lat, mimo iż wydawał się znacznie być starszym. Biała cera jego twarzy i zaczerwienione powieki niepochodziły z nocy przepędzonych na hulankach, lub przy zielonych stolikach. Był on gorliwym pracownikiem, i studja prowadzone przezeń usilnie po nad nauką prawa, postarzały go przedwcześnie.
Był to Henryk, markiz de la Tour-Vandieu przybrany syn księcia Jerzego, a ta adopcja nastąpiła pośród niezwykle dziwnych okoliczności.
W rok po śmierci starszego brata księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu, odziedziczywszy po nim wszystko, został niezmiernie bogatym. Pojednał się wtedy z młodszą linją książąt, z jakiemi dotąd w zwaśnieniu pozostawał, i stał się codziennym gościem w Tuillerach.
Królowa Marja Amelja usiłowała wtedy nakłonić go, aby zaślubił sierotę ze znakomitej rodziny, niezwykle piękną pannę de Pontarmé, nieposażną, to prawda, ale która mogła w przyszłości odziedziczyć wielki majątek po swoim dziadku osiemdziesięcioletnim, markizie de Lesneval.
— Majątek był znakomity. Książę Jerzy postanowi więc korzystać z łask i zaszczytnych względów królowej zgodził się na proponowane małżeństwo.
Po zaślubinach usiłował zjednać sobie dziadka swej, żony, ale mu się to nie udało.
Markiz de Lesneval, dziwak do najwyższego stopnia i fantasta, blizko już dziewiędziesięcioletni, oznajmił mu dnia pewnego bez ogródek, wyraźnie, że jego wnuczka nie odziedziczy nic po nim prócz dochodów od oznaczonej sumy, ponieważ postanowił zapisać cały majątek dziecku jakieby narodziło się ze związku jego wnuczki panny de Pontarmé z księciem de la Tour-Vandieu.
— Ale trzeba, dodał, — aby to dziecię było chłopcem, inaczej wszelkie moje dobra i renty przeznaczę na szpitale, aż do ostatniej piędzi ziemi.
Był to cios srogi dla księcia Jerzego i jego żony, którą powiadomił o dziadka postanowieniu, o postanowieniu nieodwołalnem o czem dobrze wiedzieli oboje, znając uporczywy charakter starca.
Mogły się wszelako spełnić postawione przezeń warunki.
Rok wszelako upłynął, a po nim drugi, nadzieja płonną się okazała. Wyjazd księżnej do wód zagranicznych, nakazany jej przez lekarzy specjalistów, nieprzyniósł skutków pożądanych. Zwołano konsultację, po której doktorzy zadecydowali iż księżna nie będzie miała potomstwa.
— Okradziono mnie, jak wśród lasu, wymruknął książę, nie dając jeszcze wszelako za wygraną.
Królowa dopomagała do zawarcia tego małżeństwa, pomyślał sobie, do niej więc udać się trzeba, aby przełamać upór dziwaka.
Przyjaciele księcia i księżnej, dobrze widziani na królewskim dworze, powiadomili monarchinię o tem, co nastąpiło.
Przyrzekła użyć swojego wpływu na markiza de Lesneval i uczyniła to bezzwłocznie.
Stary manjak nie uległ od razu naleganiom królowej, ułożywszy plan niezmienny, cofnąć go nie chciał. Przychylił się jednak do pewnych ustępstw z swej strony.
— Postanowiłem, mówił, ażeby potomek księcia Jerzego był moim sukcesorem, inaczej przeznaczę cały mój majątek na szpitale. Jeżeli wszakże pan i pani de la Tour-Vandieu nie mogą mieć następcy, pozwolę im adaptować jakiego sierotę. Poprzestanę na wnuku przybranym.
Było to ultimatum ze strony starca. Daremne byłoby z nim dyskutować, trzeba było działać, i to jak najprędzej, bo markiz widocznie chylił się do grobu i mógł umrzeć za lada chwilę.
Zkąd jednak wynaleźć tego tak niezbędnego wnuka w tak krótkim czasie?
Książę Jerzy udał się do Przytułku dla sierot i we dwa tygodnie później, maleńki chłopczyna złożony w oddziale dla znalezionych dzieci w nocy dnia 24. września 1837 roku, został rejentalnie adaptowanym jako markiz de la Tour-Vandieu.
Czas na to był wielki, bo w miesiąc po tej adopcji pan de Lesneval umarł, a książę Jerzy, jako opiekun swego przybranego syna, wszedł w posiadanie dóbr i majątku przekazanych przez dziadka temuż synowi.
Henryk wzrastał w pałacu, przy ulicy świętego Dominika.
Od lat najmłodszych okazywał żywą inteligencję, dobry charakter, poczciwe serce, zjednywając sobie wszystkich którzy go otaczali. Sam nawet książę przywiązał się do niego i kochał go o tyle, o ile potrafił kochać w swój sposób egoistyczny.
Dziecię rozwijało się szybko, tak fizycznie i moralnie; inteligencja malca zdumiewała wszystkich. Zamiłowanie pracy, pragnienie wiedzy, ogarniało to młode pacholę, a mimo, że jego zapatrywania i idee nie zgadzały się z poglądami księcia Jerzego, pozwolił mu działać według woli.
Po ukończeniu szkół, przeszedł na kurs prawa, a po przejściu tegoż kursu otrzymawszy dyplom adwokata, bronić praw w sądzie postanowił.
— Jakto... na serjo?... zapytał książę, wzruszając ramionami.
— Tak ojcze! — odparł młodzieniec, zupełnie na serjo!
— Do czego to doprowadzi?
— Do spełnienia obowiązków, odparł młodzieniec.
— Twoim obowiązkiem jest nosić godnie to świetne imię, żyć, jak wymaga twoje stanowisko, według tytułu i majątku.
— W próżnowaniu i bezczynności?
— Ma się rozumieć... Jesteś młodym, mój pugilares jest dla ciebie otwartym, czerp zeń bez rachunku... Wejdź w świat, zabawiaj się...
— Bawić się? powtórzył z uśmiechem Henryk, och! w prędce by mnie to znudziło!
— Większą więc znajdziesz przyjemność stawszy się „obrońcą wdów i sierót?...“ — zagadnął książę z ironją.
— Nie szukam przelotnych rozkoszy, lecz trwałego szczęścia, i tu właśnie je znajdę.
— Ha! różne są gusta i upodobania — mruknął starzec.
— Dla niektórych ludzi potrzebne zajęcie bywa rzemiosłem...
— Jest ono nim i dla mnie, skoro zostałem adwokatem.
— Niepojmuję twego uporczywego dziwactwa! — zawołał książę. Czyż potrzebujesz zarabiać na życie, będąc tak bogatym?
— Postanowiłem mimo to pracować. „Wdowy i sieroty jak mówiłeś ojcze przed chwilą, znajdą we mnie bezpłatnego i żarliwego obrońcę.
— Jest to warjactwem z twej strony!..
— A zatem najgorętszem mojem postanowieniem.
— Każesz się więc zapisać na listę adwokatów jako markiz de la Tour-Vandieu?
— Nie!... wprost tylko Henryk de la Tour-Vandieu.
— Tytuł jaki nosić mi dano, mógłby odstręczyć odemnie ubogich, nieśmiałych klientów, a im to przedewszystkiem pożytecznym być pragnę.
— Eh! wolę ustąpić niż z tobą dyskutować, zawołał niecierpliwie książę. Rozrządzaj sobą, jak zechcesz!
— Niepodoba się tobie zatem ojcze moje postępowanie?
— Zadziwia mnie ono... ot i wszystko, Zresztą oddaję ci sprawiedliwość... Jesteś dobrym synem... Wolałbym jednak widzieć cię bardziej światowym..! błyszczącym wśród naszych towarzystw. Każdy wszelako pojmuje szczęście inaczej. Zmuszać cię do zmiany zapatrywań nie będę. Powtarzam, czyń co chcesz i jak chcesz, rządź sobą.
— Dziękuję ci ojcze, za pozostawienie mi wolnej woli.
W kilka dni po tem Henryk wystąpił raz pierwszy przed sądowemi kratkami, i tak wymową jak i młodzieńczym zapałem zwrócił na siebie ogólną uwagę.
Winszowano księciu tak świetnego rozpoczęcia karjery przez syna.
— Posiadasz zdolności, to rzecz pewna, rzekł obojętnie, — ale do czego to doprowadzi? Co chcecie dodał, jest to dziwak i oryginał.
W chwili gdy widzimy Henryka wchodzącym do gabinetu przybranego ojca był on pięknym w całym znaczeniu młodzieńcem.
Szczupły średniego wzrostu, o bladej cerze posiadał jakiś urok kobiecy. Bujne jego jasno blond włosy, kędzierzawiły się z lekka po nad czołem, a duże, błękitne jego oczy, jaśniały niezamąconą łagodnością.