<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I

— Można obejrzeć to mieszkanie? zapytał Moulin.
— Można; lecz zanim pokażę je panu, muszę go wprzód wypytać o niektóre szczegóły jego życia. Taki u nas zwyczaj.
— Chętnie wyspowiadam się pani; — odparł z uśmiechem Ireneusz.
— Otóż przedewszystkiem potrzebuję wiedzieć czem się pan zajmujesz?
— Jestem mechanikiem.
— Pracujesz pan w domu?
— Nie; obecnie odpoczywam, czyli jak mówią, żyję z kapitału.
— Niech pan mnie nie posądza o próżną kobiecą ciekawość — mówiła usprawiedliwiając się odźwierna. — Czynię to jednak z rozkazu właściciela domu, który jest bardzo wymagającym człowiekiem. Spokój u niego przed wszystkiem, dla tego każdy z naszych lokatorów poddać się musi takiemu przedwstępnemu badaniu.
— Uwzględniam to w zupełności, ponieważ i ja również jak wasz gospodarz lubię porządek i ciszę.
— Pan zapewne żonaty?
— Nie; na szczęście lub na nieszczęście być może.
— Szczęście... nieszczęście... powtórzyła śmiejąc się odźwierna, to zależy od numeru, jaki kto wyciągnie...
— To prawda! Ja właśnie nie grałem jeszcze w tę loterję.
— A zatem pan niemasz i dzieci?
— Nie mam... a przynajmniej o nich nic niewiem.
— Muszę pana jeszcze i o tem powiadomić, że kawalerom zamieszkałym u nas, nie wolno przyjmować żadnych kobiet... Na tym punkcie gospodarz jest nie ubłaganym! Gdyby do pana wypadkiem zabłąkała się która z takich owieczek, musiałbyś nazajutrz ztąd się wyprowadzić.
— Warunek ten dla mnie jest obojętnym. Żyję tak skromnie jak młoda dziewczyna uwieńczona nagrodą za cnotę.
— Czy podobna? — zawołała śmiejąc się odźwierna.
— Upewniam panią.
— To może pan wychowuje psy lub koty?
— Ni jednych, ni drugich. Czy i to u was zabronione?
— Tak; lecz w zamian wolno chować ptaki, z wyjątkiem papug, szpaków i kosów, bo te za wiele czynią hałasu.
— Do czarta!... to ograniczacie ściśle swoich lokatorów! Ani psów, ani kotów, a ptaki wolno tylko mieć malowane, na ścianach...
— Cóż na to poradzić? Taką jest wola właściciela domu.
— Dziwactwo! w rzeczy samej... Lecz zechciej mnie pani objaśnić czy wynajmujecie mieszkania i ludziom żonatym?
— Ma się rozumieć!
— A cóż czynicie w razie, gdy im w najlegalniejszy sposób powiększy się rodzina?
— Wymawiamy pomieszkanie.
Moulin wybuchnął śmiechem.
— No! teraz, — rzekł, — skoro znam wszystkie wasze zastrzeżenia, przyrzekam zastosować się do nich. Idźmy więc obejrzeć mieszkanie.
Odźwierna zdjęła klucz z gwoździa, a mając wejść na schody, spojrzała raz jeszcze na swego przyszłego lokatora.
— Zdaje mi się że pana kiedyś tu u nas widziałam? — zagadnęła.
— Tak; w rzeczy samej. W zeszłym tygodniu byłem w tym domu dla zasiągnięcia wiadomości o pewnej rodzinie, jaka tu kiedyś mieszkała.
— To, właśnie... przypominam sobie. Czy pan odnalazł tę rodzinę.
— Nieznalazłem, niestety!... ale nietracę nadziei.
Gdy weszli na pierwsze piętro, odźwierna przystanęła, a wskazując z zadowoleniem na drzwi, bogato rzeźbione.
— Patrz pan, — wyrzecze, — jak wszystko tu u nas piękne, a jak starannie utrzymane... To mieszkanie zajmuje wdowa staruszka, siedemdziesięcioletnia, bardzo bogata... Całe piętro do niej należy, nazywa się ona pani Amadis... Obce, zagraniczne nazwisko, nieprawdaż? Wraz z nią w tym lokalu mieszka młoda osoba, pani Estera, jak mówię jej siostrzenica. Cierpi nieboga na pomięszanie zmysłów, lecz obłąkanie jej jest tak spokojnem, że nie sprawia sąsiadom żadnej przykrości. Obie te panie trzymają do usług bardzo liczną służbę i zamieszkują oddawna tu u nas.
Idąc po schodach dalej opowiadała Ireneuszowi szczegóły o swoich lokatorach.
Weszli wreszcie na czwarte piętro.
— Otóż jesteśmy... — rzekła otwierając drzwi zdyszana. W pierwszym pokoju urządzić pan możesz sobie jadalnię, na prawo kuchenka, na lewo gabinecik, a za pokojem jadalnym sypialnia.
— Całe to mieszkanie możnaby rzeczywiście pomieścić w jednej obszernej sali, odrzekł z uśmiechem Moulin, dla mnie jednakże będzie ono wystarczającem. Kuchnię obrócę na garderobę, ponieważ obecnie stołować się w domu nie będę.
— Zatem stanowczo pan wynajmujesz ten lokal?
— Wynajmuję.
— Ale... muszę pana jeszcze uprzedzić że komorne płaci się u nas z góry, kwartalnie...
— Zaraz je zapłacę.
— Jak prędko pan meble sprowadzisz?
— Przyjechawszy z zagranicy przed kilkunastoma dniami, mebli nieposiadam, kupię sobie nowe. Dziś przed wieczorem sądzę załatwi się wszystko.
— Wydam więc panu pokwitowanie i wręczę klucze od mieszkania. U pierwszych drzwi są zamki podwójne...
— Zatrzask i zamek zapewne?
— Nie; byłoby to zbytecznem... Przy takim jak u nas ścisłym dozorze, można być spokojnym o swoje mienie, chociażbyś pan nawet zostawił drzwi otwarte. Mimo to jednak masz pan mocne i porządne zamki.
Wśród takich pochwal i zapewnień, zeszli na pierwsze piętro, gdy nagle znajdujące się tamże owe drzwi rzeźbione otwarły się z hałasem, a w nich poważna, okazała tuszą, ukazała się pani Amadis, a za nią idąca zwolna Estera w towarzystwie dwóch służących.
Ireneusz z odźwierną cofnęli się, pozostawiając wolne przejście tym paniom, wielomówna zaś kobieta zagadnęła panią Amadis:
— Jakże zdrowie pani?
— Jak niemożna lepiej. Widzę doskonale, apetyt mam wyborny, a mimo mojej tuszy mogę biegać jak sarna. To też mam nadzieję że dożyję lat stu. a może i więcej.
— Dałby to Bóg!... odparła z pochlebstwem odźwierna. Tacy miłosierni ludzie, niech żyją jak najdłużej, bo cóżby ubodzy poczęli bez nich na świecie?
Znana nam z poprzednich rozdziałów pani Amadis, nie wiele się zmieniła. Utyła tylko nadmiernie i swoją figurą obecnie przypominała wydęty balon gazowy. Z nadejściem sędziwego wieku pozbyła się swoich pretensyj, nie farbowała już włosów, które teraz śnieżnym rąbkiem otaczały jej twarz czerwoną i pomarszczoną, jak zimowa reneta.
Nie zdołała jednak wyrzec się jaskrawych sukien z kosztownych materyj i jak dawniej obwieszona była biżuterjami, do których szczególniejsze miała upodobanie.
Estera, licząca obecnie lat trzydzieści dziewięć, nad wiek swój młodo wyglądała. Można byłoby sądzić, iż przez te lata uśpiona w niej inteligencja powstrzymywała w biegu czas upłyniony.
Ani jeden włos siwiejący nie ukazywał się na jej głowie, otoczonej bujnemi zwojami jasno blond spłotów, okalających piękną twarz księżnej de la Tour-Vandieu. Wprawdzie, na tem obliczu wyryte było cierpienie i jakaś bezmyślna apatja, ale pomimo wszystkiego piękna kobieta zwracała na siebie uwagę przechodniów swoją urodą i szlachetnemi ruchami.
Oczy jedynie patrzące szklisto, bez wyrazu, zdradzały zupełny zastój władz umysłowych.
W chwili, gdy pani Amadis zatrzymała się prowadząc pogawędkę z odźwierną, Estera przystanęła po nad wschodami wpatrując się bystro w Ireneusza.
Niecierpliwiła ją ta bezczynność, to też nie czekając na skończenie rozpoczętej rozmowy, zbliżyła się do pani Amadis.
— Powiedz mi pani gdzie idziemy? zapytała.
— Na przechadzkę, drogie dziecię, odetchnąć świeżym powietrzem, odpowiedziała wdowa.
— Do Brunoy... nieprawdaż? badała dalej Estera.
— Nie... nie! Pojedziemy tam ale nie dziś. Teraz idziemy na plac Królewski. Tu zwróciła się do odźwiernej.
— Słyszysz ją pani?... mówiła z westchnieniem. Zawsze jedno i to samo. Serce z żalu pęka, patrząc na tę nieszczęśliwą!... Prześladuje ją ustawicznie myśl jedna, gdyby nie to byłaby zdrową zupełnie.
Tu wziąwszy za rękę Esterę, prowadziła ją po schodów jak dziecko.
Wyrazy „do Brunoy“ wymówione przez obłąkaną, zwróciły uwagę Moulin’a. Przyszedł mu na myśl Paweł Leroyer i nieszczęśliwy doktór stryj tegoż.
— Dlaczego ta biedna chora wybiera się cięgle do Brunoy? pytał odźwiernej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.