<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Dziewiątą godzinę wreszcie wydzwonił zegar wieżowy.
Moulin nie czekając ostatniego uderzenia wbiegł do biura z pospiechem.
Kilka osób oczekiwało już tam na przyjście urzędników. Woźni okurzali stoły i krzesła.
Po upływie kwadransa zjawił się pierwszy dygnitarz w kapeluszu na głowie. Idąc, odczytywał trzymaną w ręku gazetę.
Nie zwracając uwagi na czekających interesantów, zdjął wolno z głowy kapelusz, złożył i wygładził ręką gazetę, wsunął ją pod marmurowy przycisk, poczem zdjąwszy z siebie palto, zawiesił je na gwoździu. Na wytarte swoje ubranie zaczął zaciągać kamletowe czarne rękawy, nie troszcząc się o niecierpliwość obecnych. Zapinał je zwolna przy ręku i wiązał powyżej łokcia z obojętnością anglika, bo w jego biurokratycznych pojęciach nic ważniejszego na tę chwilę nie było do spełnienia.
Ireneusz szalenie się niecierpliwił, oburzało go podobne lekceważenie interesantów przez człowieka któremu bądź co bądź płaciła administracja za wypełnianie skrupulatne obowiązków, i nieczekając na ukończenie tualety urzędnika, zbliżył się do niego, chcąc wyjawić powód przybycia.
— Proszę zaczekać!... rzekł przerywając mu oschle urzędnik.
— Ależ ja niemam czasu... rzecz nader ważna i pilna, odparł Moulin drżącym z gniewu głosem.
— Mówiłem, zaczekać proszę... powtórzył biurokrata.
Ireneusz czując że wybuchnąć może lada chwilę i popsuć tem całą sprawą, odszedł, czekając cierpliwie.
Urzędnik cyrkułowy usiadł tymczasem przy biurku na krześle, rozłożył swoje piśmienne przybory, rozłożył księgi regestrowe, a spoglądając przez ramię:
— Co pan sobie życzysz? zapytał nareszcie.
Moulin radby był odpowiedzieć:
„Trochę więcej grzeczności dla interesantów i wyrozumienia“. Zastanowiwszy się jednak, że taka nauka na niewiele by się przydała nieokrzesanemu gburowi.
— Pragnę dowiedzieć się, — odrzekł, — o mieszkaniu pewnej osoby, której akt zejścia w tych dniach był tu spisywanym.
— To do mnie nie należy... — mruknął urzędnik, — udaj się pan do biura adresowego.
— Zdaje mi się, — począł surowo Moulin, — że przy dobrej woli mógłbyś mi pan udzielić pożądaną odpowiedź w tym względzie, nie narażając na chodzenie do biura adresowego, bo i toż biuro ztąd czerpie objaśnienia. Zechciej pan zatem nie przedłużać mojego oczekiwania, z uwagi że i ja również jak pan niemam czasu do stracenia.
Widoczna logika twierdzenia i podniesiony głos Ireneusza zbawiennie oddziałały na owego dygnitarza. Spojrzał na stojącego przed sobą interesanta, na obliczu którego nie malowała się bynajmniej łagodność w tej chwili.
— Proszę o nazwisko zmarłej osoby, — odrzekł.
— Ludwik Abel Leroyer.
— Kiedy zameldowano o zejściu?
— Niewiem tego. Wyczytałem tę wiadomość wczoraj wieczorem w Gazecie Codziennej, zkąd wnoszę, że musiano zameldować onegdaj lub wczoraj z rana.
Nie pytając o więcej, urzędnik zaczął przepatrywać rozłożoną przed sobą księgę regestrową.
— Jest... wyrzekł po chwili. Ludwik Abel Leroyer syn zmarłego Pawła Leroyer i Anieli z Simonet’ów.
— To! to! — zawołał Moulin.
— Zmarły zamieszkiwał przy ulicy Notre-Dame des Champs, numer 19, ciągnął dalej urzędnik.
— Może bym mógł jeszcze dowiedzieć się od pana o której godzinie odbędzie się pogrzeb? pytał Moulin.
— Powiedzą to panu w biurze pogrzebowym.
Przekonawszy się o nieszczęściu biednej rodziny, wyszedł zgnębiony Ireneusz, postanowiwszy bezzwłocznie udać się do biura pogrzebowego. W drodze wszelako rozmyślił się, że lepiej będzie pojechać do mieszkania wdowy i tam dowiedzieć się o szczegółach.
Wsiadłszy w dorożkę, kazał się wieść według wskazanego adresu.
Jadąc, przemyśliwał w jaki sposób ma się przedstawić pani Leroyer, która niewidząc go przez lat tyle, może i o nim zapomniała.
— Biedne sieroty! — powtarzał, — w jak wielce smutnych przyjdzie mi spotkać się z niemi okolicznościach!... przypomnieć im tę tak straszną przeszłość... Czyż będę miał odwagę mówić o ojcu niewinnie straconym w obec ciała syna którego mają złożyć do grobu? Nie!... byłoby to nazbyt okrutnem... Niewspomnę nic o przeszłości, do jutra to pozostawię... przekonam się tylko, czyli te dwie kobiety mieszkają pod wskaznym adresem!
Podczas gdy tak rozmyślał, dorożka przebyła krótką przestrzeń z placu świętego Sulpicjusza na ulicę Notre-Dame des Champs, i zatrzymała się nagle przed jakimś domem wspaniałym.
Moulin wyjrzał zdziwiony.
— Ależ to nie tu mój przyjacielu, — rzekł do woźnicy.
— Wiem panie, ale przed tamtą bramą stoi furgon pogrzebowy, na który ładują kir, katafalk i inne przyrządy kościelne. Bliżej podjechać niepodobna.
— Spóźniłem się więc!... wyszepnął Moulin. Wywieźli go już na cmentarz.
Mimo to wysiadł z doróżki i wszedł w głąb domu.
Odźwierna rozprawiała w bramie, otoczona kumoszkami. Ireneusz dosłyszał jej słowa.
— Ma się rozumieć iż żal takich ludzi, bo to ludzie serca. Mimo że nie bogaci, ale uczciwi i grzeczni.
— Gdzie tu mieszka pani Leroyer? — zapytał Moulin.
— Pani Leroyer? — powtórzyła zdziwiona, — nie... tu taka nie mieszka.
— Jakto? — zawołał, — wszakże to matka tego młodego człowieka, którego zwłoki wywieziono ztąd przed chwilą?
— Mylisz się pan... matka zmarłego nazywa się pani Monestier.
Przypomniał sobie Moulin w tej chwili o objaśnieniu posłańca, który go powiadomił, że pani Leroyer widocznie zmieniła nazwisko.
— Tak, w rzeczy samej, — odrzekł zmieszany, wieść o śmierci tego młodzieńca tak mnie przeraziła, że pomyliłem nazwisko, pragnę, abyś mi pani wskazała mieszkanie pani Monestier a nie Leroyer.
— A! to co innego. Jeżeli pan jednak pragnąłeś być na pogrzebie, toś się pan spóźnił. Przed kwadransem wyruszono na cmentarz.
— Niewiadomo pani na który?
— Na Montparnasse.
— Ale czy tu na pewno zamieszkiwała pani Monestier wraz z synem.
— Tak, z synem i córką. Straszno patrzeć na rozpacz obu tych kobiet! Nie dziwne... był to syn i brat wzorowy... Pracował na nie, nie bacząc na swe wątłe zdrowie... Co te dwie sieroty poczną teraz bez niego? Choroba ciągnęła się przez dwa miesiące, wydatki były duże, nie mówiąc o pogrzebie jaki kosztował z jakie paręset franków. Co poczną teraz te dwie osamotnione kobiety?
Moulin wysłuchawszy z wzruszeniem opowiadanie pożegnał odźwiernę i wyszedł z pospiechem.
— Gdzie panie pojedziemy teraz? — pytał oczekujący przed bramą dorożkarz.
— Na cmentarz Montparnasse, pędź, co koń wyskoczy, a skoro przyjedziemy na czas, dostaniesz hojny napiwek.
Woźnica zaciął konia, i w dziesięć minut później stanęli przed bramą cmentarza.
Ireneusz podszedł do grabarza, stojącego przy wejściu.
— Powiedz mi pan, — zapytał, czy orszak pogrzebowy odprowadzający zwłoki zmarłego Leroyer, wszedł już na cmentarz?
— Nie jeszcze. Oczekujemy właśnie na niego.
Moulin stanął przy bramie obok grabarza.
— Ztąd zobaczę je obie jak najlepiej, — rzekł do siebie. I zaczął się przechadzać po kamiennym chodniku.
W tej przechadzce zauważył stojących opodal trzech mężczyzn, którzy tak jak on widocznie na kogoś oczekiwali.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.