Dwie sieroty/Tom II/XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Berto!... wołała pani Leroyer odchodząc niemal od przytomności, mów!... odpowiadaj mi na Boga!... Przeraża mnie twoje milczenie... Jeszcze raz zaklinam, powiedz co się stało?
Dziewczę poraz drugi usiłowało przemówić, lecz i tym razem głos odmówił jej posłuszeństwa. Matka nie pojmując tego milczenia, poczęła ją rozpytywać z wrastającym niepokojem.
— Wracasz z Królewskiego placu?
— Dziewczyna skinęła głową potwierdzająco.
— Byłaś w mieszkaniu Ireneusza Moulin?
— Byłam; odpowiedziała zaledwie dosłyszanym głosem.
— Znalazłaś biurko?
— Znalazłam. — A kopję listu po którą, jeździłaś?
— Niemam jej!...
Pani Leroyer omal nie runęła na ziemię.
— Niemasz jej?... wykrzyknęła.
— Niemam matko.
— Cóż się z nią stało?
— Spalono ją!...
— Zkąd wiesz o tem?
— Widziałam naocznie.
Wdowa załamała ręce. Rozpacz jej nie miała granic. Głośne łkanie rozsadzało jej piersi.
— Niemasz jej?... wolała rozdzierającym głosem, dowód już nie istnieje!... Boże! to ostateczny cios dla mnie!...
Berta pod strasznym wrażeniem świeżo odbytej sceny na Królewskim placu, na wpół żywa zaledwie, przybyła na ulicę Notre-Dame des Champs, i w pierwszej chwili jak widzieliśmy, nie zdołała przemówić. Groźny wszelako stan matki, i bezgraniczna jej rozpacz, sprowadziły u biednej dziewczyny reakcję. Wobec omdlewającej matki, odzyskała dawną energję i siłę.
— Matko! wołała, otaczając ją pieszczotliwie ramionami, matko!... zaklinam, nie poddawaj się rozpaczy... Bądź odważną i silną, błagam cię o to!
— Będę usiłowała... odparła wdowa gasnącym głosem, ale opowiedz mi wszystko!... Cóż więc zaszło na placu Królewskim.
— Przerażające rzeczy!...
— Mów!... nic nie ukrywaj przedemną.
— Posłuchaj więc mamo. I drżącym głosem zaczęła opowiadać szczegółowo o znanych nam już wypadkach, których widownią było mieszkanie Ireneusza Moulin.
Pani Leroyer słuchała z przerażeniem: Cała jej uwaga, cała jej dusza skupiła się na ustach córki.
— A ta kobieta, ta obłąkana, czy uciekając zabrała z sobą szczątki tego zniszczonego listu? zapytała, gdy Berta skończyła opowiadanie.
— Tak, mamo.
— I nie usiłowałaś, jeżeli już nie odebrać jej tego papieru, to przynajmniej mieć ją na baczności?
— Strach obezwładnił mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca.
— A ci dwaj ludzie, czy zabrali także pieniądze Ireneusza?
— Nie dotknęli ich wcale. Nie byli to pospolici złodzieje. Zabrałam wszystko, a również i tę kurtkę w otwartej kopercie jaką podsunął jeden z tych łotrów, a która jak mówili pomiędzy sobą, miała potępić Ireneusza bez odwołania.
To mówiąc Berta, wypróżniała kieszenie kładąc na siole sztuki złota i srebra, bilety bankowe, i inne wartościowe papiery pomięszane razem. Wyjęła potem z poza stanika kopertę z błękitnego papieru, noszącą napis: „Sprawiedliwość“, z której list wykradł nikczemnie Jerzy de la Tour-Vandieu, i podała ją matce mówiąc:
— Ta podsunięta przez nich kartka znajduje się tu wewnątrz.
Pani Leroyer śpiesznie wydobyła złożoną we czworo ćwiartkę welinowego papieru i czytać ją zaczęła.
— Ach! łotry!... zawołała, chcieli zgubić biednego Moulin’a. Ten list znaleziony w jego papierach stałby się dowodem zbrodniczego spisku, i poprowadził by go na śmierć niechybną!... Któż są ci ludzie... ci nieubłagani wrogowie naszego zacnego przyjaciela?
— Niewiem; odpowiedziało dziewczę, ale ich twarze wyryły się niezatarcie w mojej pamięci. Gdybym spotkała ich kiedy, choćby za lat dwadzieścia, poznam ich natychmiast!...
— Do jakiej klasy społeczeństwa mogli oni należeć?
— Jeden wyglądał na zbogaconego mieszczanina drugi był ubrany jak prosty robotnik. Mogło to jednak być tylko chwilowym przebraniem. On to czytając ów bruljon listu, powiedział: „Ta kobieta za przybyciem do Paryża straszy mnie odgrzebaniem przeszłości... I ten człowiek właśnie posiadał to pismo znając wartość jego!... Gdyby nie ów traf szczęśliwy, byłbym zgubionym!...
— On to powiedział? wykrzyknęła wdowa.
— Tak mamo! Jeśli niepowtórzyłam dosłownie tego co powiedział, to znaczenia zaręczam, nie zmieniłam wcale.
— Ha!... Ireneusz miał słuszność, ciągnęła dalej pani Leroyer. Nie mylił się pisząc o ważności tego listu. Oddając nam go, wiedział, że powierza skarb najdroższy!... Ten list ocaliłby mi życie, powrócił nadzieję... zmienił twą przyszłość, me dziecię... a teraz wszystko stracone! Ach! Bóg widocznie na nas się zagniewał... Jego klątwa ciąży nad nami!...
— Matko! czyż należy do tego stopnia rozpaczać i wątpić o miłosierdziu Boga? mówiło łagodnie dziewczę. Ireneusz zna z pewnością treść tego tak ważnego listu, on ci ją opowie skoro go uwolnią.
— Lecz za nim to nastąpi, ja umrę!... jęknęła wdowa boleśnie.
— Nie mów tego matko! zawołała Berta. Czyż chcesz odebrać mi odwagę, której tak potrzebuję? Dla czego mamy tracić nadzieję? Wiesz, że cię kocham z całej duszy... i wiesz zarazem, iż nie tylko przezemnie tak jesteś kochaną. Jest nas troje, którzy cię tak uwielbiamy... Ja, Ireneusz, i jeszcze ktoś trzeci... dodała filuternie.
— Ktoś trzeci? powtórzyła wdowa.
— Tak, nasz przyjaciel... który chociaż nie mógł uratować mego biednego brata, ciebie uzdrowi, bo mi to poprzysiągł!...
— Doktór Loriot?...
— Tak, matko.
— Masz słuszność, zacny człowiek... dzielne serce, i charakter szlachetny.
— Kocha on nas obie, tak jakby był twoim synem, i marzy jestem pewną ażeby mógł kiedyś nazwać cię swą matką.
— Mnie... swoją matką? wyjąknęła drżąco pani Leroyer.
— Tak, odpowiedziało dziewczę, mocno się rumieniąc. Dla czegóż cię tak dziwi mamo i mięsza owo wyznanie? Czyż wątpisz, ażeby on nie był dla ciebie najlepszym z synów. Och! będziemy z nim obie bardzo szczęśliwe!...
Pani Leroyer ukryła twarz w dłoniach jak gdyby dla rozpędzenia przygniatających ją myśli.
— Ach! wyszepnęła, lękam się zrozumieć tego co mówisz...
— Dla czego lękasz się matko zrozumieć?
— Czyż Edmund powiedział, że cię kocha...
— Wyraźnie, nie powiedział, ale daje mnie odgadnąć...
— A ty go kochasz? zapytała wdowa z obawą.
Berta milczała spuściwszy oczy, a silny rumieniec wystąpił na jej policzki.
— Mów... czy go kochasz? powtórzyła chora.
— A więc tak!... matko!... Kocham go z całej duszy, od czasu gdym poznała jego zacność, szlachetność, prawość charakteru, jego szczere oddanie się nam i poświęcenie dla mego brata w czasie choroby!...
— Ach! nieszczęśliwe dziecko!... wyjąknęła pani Leroyer złamanym głosem, wznosząc swe ręce drżące nad głowę. Widać, iż nie dość cierpiałam... Potrzeba było dla dopełnienia miary tego ostatniego ciosu!...
Berta znając przychylność matki dla młodego doktora, zdumioną została zasłyszanemi słowy.
— Co mówisz mamo? zapytała; ja cię zapewne nie zrozumiałam. Jakim sposobem miłość ku mnie Edmunda Loriot mogła by stać dla mnie powodem nieszczęścia a twego strapienia? Czyż nie byłabyś szczęśliwą widząc mnie żoną tego ze złotym sercem tak uczciwego człowieka?
— Złudne marzenia... szeptała chora. Sen niemożebny do urzeczywistnienia, trzeba go precz od siebie odpędzić.
— Dla czego matko?... Wytłumacz się na Boga!... Och! czyliż żądasz mej śmierci?
— Niestety! nie mogę ci tego wyjaśnić, biedne moje dziecko! Chciej tylko wierzyć, że szczęście o którem marzysz, nie jest dla ciebie przeznaczonem!... Biedna niewinna istoto, życie twoje związane jest z cierpieniem!... Jeden tylko człowiek mógłby zmienić twój los... lecz on jest więźniem, i kto wie czy go uwolnią? Jedna rzecz tylko mogłaby zmienić twą przyszłość... a to list, który Irenensz Moulin przechowywał w swym mieszkaniu. Los zawziął się na nas... stawia nam niepokonane trudności, widzisz sama!... Wszystko w około nas, rozpada się w gruzy... niszczeje! Pochyl więc głowę przed siłą przeznaczenia!... Wychyl do dna ten kielich goryczy odważnie... Nakaż milczenie swojemu sercu... Przytłum młodzieńcze pragnienia... Porzuć myśl o doktorze Loriot, którego żoną nigdy być nie możesz!
Wdowa mówiła szybko, jak w gorączce. Ciosy, które w tak krótkim czasie uderzały w nią bezprzestannie, wywołały w niej straszne nerwowe rozdrażnienie.
Berta pod wrażeniem przestrachu paraliżującego ją od początku tej rozmowy, nie mogła pojąć znaczenia tych słów pełnych przerażającej tajemnicy.