Dwie sieroty/Tom III/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Biedna dziewczyna, z sercem zbolałem dotknięta w najdroższych uczuciach rodzinnych, w miłości, we wszystkich swoich nadziejach, oczekiwała już tylko na jedno teraz, a to, ażeby Ireneusz wyszedł z więzienia i ukazał się u niej.
Codziennie rano, kupowała numer Gazety pochłaniając doniesienia z rubryki sądowej, w nadziei spotkania w sprawozdaniach z procesów nazwisko Ireneusza, i codziennie spotykał ją zawód.
Usiłowała obok tego zatrzeć w pamięci wspomnienia o Edmundzie Loriot, którego ujrzeć już więcej nie miała nadziei, ale jej się to nie udawało. Postać zacnego młodzieńca zgnębionego rozpaczą jawiła się bezustannie przed jej oczyma.
Tydzień tak upłynął.
Dnia pewnego gdy siedząc pochylona nad haftem który jej palce bezwiednie wykonywały, ocierała łzy roszące jej lica, ktoś nagle do drzwi zadzwonił.
Pobiegła otworzyć.
Była to odźwierna, przynosząca list adresowany do zmarłej pani Monestier.
Berta pochwyciła go drżącą ręką.
Kto mógł pisać do zmarłej jej matki? Czyż jaka nowa zgryzota obciąży jej duszę i tak już nadmiar zbolałą?
Po wyjściu odźwiernej, rozpieczętowała list, a spojrzawszy na podpis, drgnęła spostrzegłszy nazwisko Moulin’a.
„Sprawa moja ma być jutro sądzoną na posiedzeniu siódmego Wydziału Sądu poprawczego.
„Gdybyś pani mogła przybyć jutro o jedenastej z rana do Pałacu Sprawiedliwości dowiedziałabyś się na miejscu czyli zostanę skazanym, lub też uwolnionym.
„Co bądź nastąpi, bądź pani pewną głębokiego szacunku z mej strony i najszczerszego poświęcenia wdzięcznego ci na zawsze przyjaciela
Berta zalała się łzami.
— Biedna matko!... wyszepnęła. Niedowiesz się już o losie swojego wychowańca na którego pomoc tyle rachowałaś!... Ja w twoim zastępstwie pójdę jutro na sprawę Moulin’a. Ubłagaj matko Wszechmocnego o zmiłowanie się nad niewinnym?... I uspokojona, zabrała się do pracy.
Słaby odblask nadziei, zajaśniał w ciemniach jej duszy.
Nazajutrz, o dziesiątej, udała się do Pałacu Sprawiedliwości i weszła głęboko wzruszona do sali siódmego Wydziału, gdzie znajdowała się już gromadka ciekawych, i kilku świadków wezwanych do spraw innych.
Usiadłszy tam na ławce oczekiwała.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Przed dziesiątą godziną z rana, furgon więzienny przywiózł od świętej Pelagji jedenastu więźniów, między któremi znajdowali się: Ireneusz Moulin, i Jan-Czwartek, który to ostatni miał stanąć przed piątym Wydziałem Sądu poprawczego.
Wszyscy ci więźniowie oczekiwali w sali nazwanej „Pułapką“.
Jan-Czwartek, był niespokojny, zły, i rozdrażniony, Ireneusz Moulin przeciwnie, uśmiechał się, oczekując swojej kolei. Widocznem było, że ufał w słuszność swej sprawy, i że ta ufność wzrastała w miarę, jak się zbliżała stanowcza chwila zawyrokowania.
Zbliżywszy się do swego towarzysza, położył rękę naj jego ramieniu.
— No cóż? zapytał widząc jego zły humor, widzę, że się obawiasz?
— Tak lękam się, w rzeczy samej, odparł rzezimieszek.
— A więc nie jesteś tak pewnym siebie jak przed tem?
— Nie jestem!... mruknął ponuro.
— Dla czego?
— Bo gnębią mnie złe przewidywania i cały świat czarno mi się przedstawia.
— Ale przecie nie popełniłeś kradzieży o której cię oskarżono?
— Co to znaczy!...
— Możesz się usprawiedliwić gdzie znajdowałeś się natenczas, masz wiarogodnych świadków do poparcia swej sprawy...
Jan-Czwartek wzruszył ramionami.
— Wszystkie te dowody, a „nic“ to jedno, jeżeli sędziowie nie zechcą wierzyć tym moim świadkom. Ten szelmowski poprzedni wyrok mnie zabija!... Po raz drugi już siedzę w więzieniu, i to mnie przestrasza!...
— No... no! nie trać odwagi, rzekł uśmiechając się Moulin. Mamy przed sobą jeszcze dużo czasu, możemy zjeść śniadanie.
— Dziękuję! — jeść mi się niechce.
— To może wypijesz szklankę wina?
— Wino czerwone, zgoda! To rozpędza smutne myśli.
Każdy z więźniów jakżeśmy o tem wspomnieli, miał prawo zażądać butelki wina w bufecie byle tylko za nią zapłacił.
Za pierwszą więc szklanką poszła druga a za drugą trzecia.
Przy trzeciej, Jan-Czwartek będący naczczo, a obok tego rozdrażniony niepokojem zaczął się ożywiać i rozweselać. Mimo, że mocną miał głowę, wino poszło mu do mózgu. Zrobił się tak rozmownym o ile był z początku milczącym, i Ireneusz pomyślał, iż może mu się uda wyciągnąć jaką korzyść z tego podchmielenia, i wydobyć niektóre szczegóły z tajemnic starego złodzieja.
Postanowił więc po powrocie z sądu przypuścić szturm do niego, czyli zostanie uwolnionym, lub też skazanym.
We drzwiach ukazał się nadzorca ze strażnikami, i listą więźniów w ręku, wywołując Ireneusza Moulin, Jana-Czwartka i kilku innych.
— Idźmy śmiało! wymruknął Jan, którego oczy świeciły niezwykłym blaskiem. Trzeba mieć odwagę, i odpowiadać porządnie adwokatom.
Przy wyjściu z sali, spotkał swego dawnego kolegę Szpagata, i pogroził mu zaciśniętą pięścią.
— Poczekaj stary!... zawołał, to coś dostał odemnie, to tylko zaliczka... Nie stracisz na oczekiwaniu... Zapłacę ci mój dług cały, z procentami.
Więźniowie pod silną strażą, zostali wyprowadzeni z sali do różnych wydziałów gdzie miano ich sądzić.
Ireneusz jak wiemy, miał być sądzony w siódmym wydziale. Usiadłszy na wskazanym mu miejscu przez strażnika, spojrzał w około sali szukając wzrokiem pani Leroyer. Nie znalazł jej, lecz dostrzegł Bertę, i serce ścisnęło mu się boleśnie.
— Skoro ta biedna kobieta nie przyszła, pomyślał, musi być chora... bardzo chora!... a może już nawet nie żyje!...
Na tę myśl, kroplisty pot wystąpił mu na czoło.
Berta nie znała wcale Moulina. Jej oczy szukały między oskarżonemi, który z nich mógłby być Ireneuszem, i jej wzrok instynktownie zatrzymał się na nim.
Jakiś głos wewnętrzny szepnął jej:
— To on!... Lecz to przeczucie nie było jeszcze pewnością.
Ażeby stwierdzić swój domysł, oczekiwała aż pisarz wymieni z nazwiska każdego z oskarżonych.
Prócz wzroku Berty, inne jeszcze oczy były wlepione niezmiennie w Ireneusza Moulin, lecz jakże różnym był wyraz tych oczu!... Nienawiść błyszczała w tem spojrzeniu, podczas gdy młoda dziewczyna widziała w mechaniku, jedynego opiekuna i przyjaciela.
Ten który z taką zjadliwością wpatrywał się w Moulin’a, mógł mieć około lat sześćdziesiąt. Długa szpakowata broda, spadała mu na piersi, okulary niebieskie przysłaniały oczy.
Ubrany był porządnie, ale bez żadnej wykwintności, i niczem nie zwracał na siebie uwagi.
Ów człowiek tak zmieniony pod przebraniem, był to książę Jerzy de la Tour-Vandieu. Zawiadomiony przez swego powiernika, iż sprawa Ireneusza Moulin, uznana za niemającą żadnego związku z zamachem przy ulicy Le Pelletier będzie sądzona tego dnia na posiedzeniu siódmego wydziału, chciał być sam obecnym przy zawyrokowaniu.
Wielki niepokój miotał tym starym zbrodniarzem, pomimo wewnętrznego przekonania, że mechanik zostanie skazanym.
Woźny oznajmił o przybyciu grona sędziów. Wszyscy powstali z miejsc swoich, a sędziowie usiedli.
Miejsce oskarżającego z urzędu, zajął prawnik znany ze swojej surowości, którego jednak charakterowi nic zarzucić, nie było można.
Sześciu młodych adwokatów zasiadło na lawie obrońców.
Książę Jerzy spojrzał na nich od niechcenia, i zadrżał, brwi mu się ściągnęły, opuścił głowę na piersi, poznawszy w jednym z tych młodzieńców swego przybranego syna Henryka de la Tour-Vandieu.
— Ten szaleniec nigdy się nie poprawi!... wyszepnął z cicha. Zawsze będzie obrońcą wichrzycielów i szalbierzy! Jak to znać, że w nim obca krew płynie, choć moje nosi nazwisko... Ciekawym którego z tych ludzi będzie on dziś bronił?
Wywołano najprzód sprawę jakiegoś biedaka oskarżonego o drobne przestępstwo polityczne, wydanie rewolucyjnego okrzyku, wśród licznie zebranej publiki, co uczynił pod wpływem na zbyt obfitych libacji.
Po gwałtownem przemówieniu oskarżającego, i bezbarwnej obronie adwokata naznaczonego z urzędu, nieborak został skazanym na sześć miesięcy więzienia, dwadzieścia pięć franków kary, i koszta procesu.
Było to oburzającem!
Książę Jerzy zatarł ręce z zadowoleniem. Złośliwy uśmiech przebiegł po jego wązkich ustach ukrytych pod przyprawionemi wąsami.
— Dobrze wróży ta surowość, pomyślał. Prawdopodobnie Moulin skazanym zostanie na dwa lata więzienia.