Dwie sieroty/Tom III/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

— Do kogo należy ten dom? pytał dalej agent.
— Do pana Leona Giraud.
— Gdzie on mieszka?
— Przy ulicy Boudy, numer 44. Czy pan chce mu o tem powiedzieć, byłoby to dla mnie wielkim nieszczęściem. Za moje milczenie utraciłabym miejsce.
— Niechcąc pani szkodzić, niepowiem, lecz pod warunkiem, że pani sama jutro powiadomisz o tem pana Giraud.
— Przysięgam, że natychmiast to zrobię.
Theifer wstał z krzesła.
— Nic pan już więcej odemnie niepotrzebuje? zapytała odźwierna.
— Chciałbym wiedzieć czy pani Amadis jest teraz u siebie?
— Niema jej; wyszła z panią Esterą na przechadzkę, na plac Królewski.
— Dobrze, pójdę tam.
W chwili gdy miał wychodzić poza bramę, towarzysząca mu ciągle odźwierna spostrzegła w oddaleniu nadchodzącą panią Amadis z Esterą i Marjettą, które po parogodzinnym spacerze wracały do domu.
— Zaczekaj pan chwilę, wyrzekła, otóż i moje panie nadchodzą.
Theifer wsunął się w głąb bramy, i oczekiwał, a gdy pani Amadis, przechodziła koło niego ukłonił się jej z poszanowaniem, zapytując:
— Czy mam zaszczyt powitać panią Amadis?
— Ja jestem, odparła wdowa oddając ukłon nawzajem. Czy pan masz do mnie jaki interes?
— Oczekiwałem na panią.
— By zemną pomówić?
— Tak; w kwestjach nader ważnych, i niecierpiących zwłoki.
— Zechciej pan zatem pofatygować się do mnie, tu bowiem byłoby nam niedogodnie.
Przez ten czas Estera z Marjettą weszły na wschody, pani Amadis szła sama z Theiferem w milczeniu. Skoro znaleźli się, w salonie rozpoczęła pierwsza rozmowę.
— Wspominałeś pan że przybywasz w ważnym interesie, cóż to takiego?
— Sprawa drażliwej natury, odrzekł agent; sprawa, która mogłaby się zakończyć dla pani przed sądowemi kratkami.
Pani Amadis drżała na całym ciele.
— Ja!... przed sądowemi kratkami?... ja?! zawołała. Boże!... czyliż to możliwe?
— Możliwe, a nawet nieuniknione!
— Lecz cóżem zrobiła takiego? O co mnie oskarżają?... Mów pan coprędzej!... Osoba w moim wieku, i przy moich funduszach, gdyż trzeba, panu wiedzieć, że ja mam osiemdziesiąt tysięcy franków rocznego dochodu, taka osoba nie może być bez zasady pociąganą do odpowiedzialności. Jakąż więc popełniłam zbrodnię?... Zaklinam, mów pan, bo umieram z obawy i przerażenia!...
— Przestępstwa pani, nie można nazwać zbrodnią, odparł Theifer, lecz tylko przekroczeniem prawa, za które toż prawo karze surowo, bezwzględnie. Ukrywasz pani w swoim mieszkaniu obłąkaną kobietę, mimo wydanych w tym względzie rozporządzeń policji, i wyraźnego zakazu władzy lekarskiej. Napady obłąkania u chorej, grożą publicznemu bezpieczeństwu.
Pani Amadis wzniosła ręce i oczy ku niebu, jak gdyby wzywać je chciała na obronę swej nieszczęśliwej wychowanicy.
— Miałżebyś pan mówić o Esterze? wyszepnęła.
— Tak pani.
— W takim razie w błąd pana wprowadzono.
— Chciałażbyś pani utrzymywać że ona nie jest chorą?
— Nie; tego nie mówię...
— W czem więc mój błąd leży?
— W dowodzeniu, że moja chora zakłóca spokój w domu, a nawet jak się pan wyraziłeś zagraża bezpieczeństwu publicznemu. Że tak nie jest, dowieść tego mogę. Choroba jej, jest raczej melancholijną, a nie gwałtownem szaleństwem. Ta kobieta nigdy nie była szkodliwą.
— Mimo zapewnień pani, nie mogę odstąpić od poruczonego mi zadania. Zechciej pani widzieć we mnie przedstawiciela władzy, któremu nie wolno wchodzić w drobne szczegóły, ale stosować się do prawa jako wykonawcy tegoż. Pani starasz się ukryć prawdę przedemną. Wszak niezaprzeczysz, iż przed kilkoma dniami, obłąkana omal niesprowadziła tu pożaru?
— Jakto pan wiesz o tem?
— Tak pani. Nasi agenci policyjni zbyt gorliwie dbają o porządek publiczny aby o takim fakcie zamilczeć mieli, a oprócz tego i kilka tutejszych lokatorów zaniosło skargę w tym względzie.
— Skargę?... wielki Boże!...
— Czy pani sądzisz że przewidywanie mogącej nastąpić pożogi, wydaje się im jakąś przyjemną zabawką? Widzę, że pani pozostajesz w zupełnej nieświadomości praw naszych.
— Tak jest, wyznaję...
— To źle... źle bardzo! Każdy obywatel kraju, winien znać główniejsze przepisy, jeżeli niechce być niepokojonym. Z tego więc powodu wydelegowano mnie tutaj, abym rzecz zbadał na miejscu.
Pani Amadis przerażona surowym tonem mowy Theifera, i jego wysokim w jej wyobraźni urzędem, drżała jak w febrze, niezdolna zapanować nad sobą.
— Sądzę wszelako, iż w moim wieku, i przy moich funduszach... wyjąknęła, zasługuję na uwzględnienie.
— Prawo jest nietykalnem, rzekł Theifer. Żadne uboczne względy nagiąć go do okoliczności nie zdołają. Sędziowie zapatrują się na przestępstwo pani bardzo surowo, gdyż samo przetrzymywanie chorej, niewytłumaczone żadnym węzłem pokrewieństwa, jest już podejrzane.
Zacnej wdowie krew uderzyła do głowy.
— Podejrzane? powtórzyła pół nieprzytomnie.
— Tak, odrzekł Theifer. Dla czego pani opiekuje się jakąś Esterą Derieux której małżeństwo nie jest dla nas tajemnicą. Dla czego poświęcasz się dla kobiety, która za pomocą intryg wdarła się w arystokratyczną rodzinę, wnosząc w nią wstyd i upokorzenie. Możnaby sądzić żeś pani niosła tej kobiecie pomoc i radę... ułatwiała jej romans z księciem.
Każdy z zapatrujących się chłodno na dowodzenia agenta, dostrzegł by w nich tylko zręczny zwrot mowy, a na niebezpieczne pogróżki. Pani Amadis wszelako, przerażona odkrytą tajemnicą małżeństwa Estery, przygnębiona zarzutami Theifera siedziała przed nim w osłupieniu, jak gdyby rażona gromem.
Inspektor publicznego bezpieczeństwa, łatwo dopiął celu. Opanował postrachem starą kobietę i teraz mógł ją nagiąć do wszystkich swoich zamiarów, nie lękając się z jej strony oporu.
Po chwili głębokiego milczenia, pani Amadis podniosła się z krzesła, a składając ręce w najwyższej rozpaczy:
— Panie!... zawołała, broń mnie jeśli możesz!... Przez litość nie mów mi o tej strasznej przeszłości!... Przysięgłam, że nie rozłączę się z Esterą, i dochowam tajemnicy małżeństwa. Po dziś dzień dotrzymałam przysięgi, nie sądząc ażebym błądzić tam miała. Widziałam, że po śmierci księcia Zygmunta powinnam ją była umieścić w domu obłąkanych, ale kochałam ją... nie miałam siły z nią się rozłączyć... oddać ją w obce ręce!... Oto powód dla którego zatrzymałam ją u siebie. Czyliż jestem tak winną? Przebaczcie panowie moją nierozwagę... pozwólcie mi żyć i umierać spokojnie!...
Słysząc to Theifer, uśmiechnął się z lekka, i uprzejmiejszym już tonem: — To od pani zależy... odrzekł.
— Cóż więc mam czynić?
— Posłuchaj pani. Popełniłaś wielkie przestępstwo ukrywając w swoim mieszkaniu obłąkaną, której należało wszelkiemi środkami starać się powrócić zmysły.
— Ależ ja niczego nie szczędziłam panie by ją uzdrowić; odparła pani Amadis. Zwoływałam najznakomitszych lekarzy Paryskich, którym za wizyty płaciłam bajeczne honorarja...
— I cóż pani powiedzieli?
— Że jej uleczyć nie mogą.
— Obowiązkiem ich było umieścić ją w Zakładzie na ten cel specjalnie przeznaczonym, gdzieby odpowiednie leczenie sprowadziło skutek pożądany.
— Książę Zygmunt nie życzył sobie tego, a i doktorzy zarówno nie uważali potrzeby...
— Dziś jednak rodzina zmarłego księcia, — stanowczo żądać tego będzie.
— Rodzina? powtórzyła ze zdumieniem wdowa. Czyliż rodzina wie o tem, że Estera żyje?
— Dotąd nie wie... lecz wiedzieć będzie.
— Od kogo?
— Odemnie, to jest raczej od władzy jaką przedstawiam.
— To może ta rodzina księcia będzie mnie prześladowała za ukrywanie tej nieszczęśliwej? Ach! teraz czuję, że nie będę miała chwili spokoju!
— Mówiłem pani przed chwilą, że od ciebie zależy twój własny spokój. Czyś pani o tem zapomniała?
— Pamiętam panie... Lecz wspominając nie powiedziałeś jasno co mi czynić wypada?
— Widzę że pani zbłądziłaś tylko przez nieświadomość, rzekł obłudnie Theifer. Ubolewam więc nad panią; i gotów jestem udzielić ci skuteczną radę...
— Ach! jakżeś pan dobrym... szlachetnym... Czemże będę w stanie wyrazić ci moją wdzięczność? wołała uradowana pani Amadis.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.