Dwie sieroty/Tom III/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jerzy de la Tour-Vandieu skinął głową na znak potwierdzenia.
— Co zaś do Ireneusza Moulin, mówił dalej Theifer, przypuściwszy nawet gdyby odrazu nieporzucił zamiarów jakie do niczego go niedoprowadzą, trzeba pozwolić mu iść naprzód, i nic przeciw niemu nie działać a tylko patrzeć bacznie jak się będzie borykał z przeszkodami, któremi zasiejemy mu drogę.
— Masz słuszność rzekł książę; ale cóż poczniemy z Klaudją Varni?
— Niema jej z pewnością w Paryżu, jestem przekonany. Moi agenci są na czatach, i tropią jak dobre psy myśliwskie. Nie odnaleźli nic dotąd, a zatem jej niema. Zresztą, każę prowadzić dalej poszukiwania. Skoro się tylko dowiemy, że przyjechała do Paryża, przesłana jej z pańskiej strony pewna kwota pieniężna uwolni nas od niej.
— A jakże masz zamiar postąpić z Esterą Derieux? bo tak nazywa się ta obłąkana.
— Pomyślę nad tem dopiero.
— Lecz niezapomnij. że trzeba działać tu szybko...
— Rozpocznę od jutra działanie, a może nawet i dzisiaj.
— Dobrze mój przyjacielu, ale unikaj wszystkiego coby zmierzało do „wykrycia przeszłości“, odparł książę wymawiając, ostatnie wyrazy ze znaczącym naciskiem.
— Aha!... zawołał Theifer; wskrzeszenie zatem przeszłości byłoby niebezpiecznem?
Jerzy pochyleniem głowy odpowiedział na zapytanie.
— Czyżby między tą nieszczęśliwą obłąkaną a waszą książęcą mością istniał jaki niewidzialny związek? badał dalej agent. Pytanie moje wiem, że jest niedyskretnem, lecz aby działać skutecznie, muszę we wszystko być wtajemniczonym.
Pan de la Tour-Vaudieu wahał się z odpowiedzią, po namyśle jednak odparł przyciszonym głosem:
— Tak, istnieje węzeł pomiędzy nami, ale nieznany nikomu, węzeł... który musi być pokrytym wieczną tajemnicą.
Theifer wpatrywał się ze zdumieniem w pognębione oblicze starca.
— Małżeństwo zawarte „in extremis“ ciągnął dalej Jerzy, uczyniło Esterę Derieux prawą małżonką zmarłego mojego brata, księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu.
Agent widocznie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bo wyraz najwyższego zdumienia odbił się na jego twarzy. Teraz pojmował jasno powód dla którego księcia Zygmunta zabito w pojedynku.
— O ile sobie przypominam, pomyślał, w tej sprawie zbrodni na moście de Neuilly wspominano także o jakimś dziecku, którego odnaleść nie zdołano. Muszę tę sprawę przejrzeć przy pierwszej sposobności.
— Pojmuję teraz, odrzekł głośno po chwili, że wywoływanie przeszłości mogłoby być zgubnem dla księcia. Postaramy się więc unikać wszelkich zwrotów ku temu.
Na twarzy Jerzego, zajaśniał wyraz zadowolenia.
— Czy pani Amadis wie o małżeństwie książęcego brata z Esterą? zapytał Theifer.
— Wie o tem.
— To niebezpieczne!
— Ja nie sądzę... Dla czego by miała dziś dopiero rozgłaszać tak dawno ukrywaną tajemnicę? Od lat dwudziestu wie o tem, a jednak milczy do tej pory?
— Czy książę znasz powód, który ją skłania do tego milczenia?
— Nie! ale zdaje mi się. że miała zastrzeżone dochowanie tajemnicy przez mego zmarłego brata.
— Gdyby tak było, moglibyśmy śmiało rachować na nią. Czy kopję aktu ślubnego posiada która z tych obu kobiet?
— Niewiem tego: jest to wszelako prawdopodobne, a nawet pewne.
— Niebezpieczeństwo zatem grozi nam z tej strony. Trzeba działać szybko i skutecznie. Sądzę, że na panią Amadis najlepiej poskutkuje przestrach i obezwładnienie. Zaraz też zabiorę się do pracy i mam nadzieję, że niezadługo przyniosę waszej książęcej mości pocieszające wieści.
Theifer nie mówił tego tylko dla uspokojenia Jerzego. Nie przebierając w środkach, i nie narażając się nigdy, przebiegły agent umiał wyzyskać swoje położenie i zaufanie jakie w nim władza pokładała.
Nie tylko że najgorsze jego sprawki nieściągały nań kary, lecz sprowadzały mu gratyfikację i pochwały. Stawiano go za wzór gorliwości i niezmordowanej energji.
Książę de la Tour-Vandieu przerażony swoim położeniem oddał się zupełnie w moc jego. Theifer zaś, przyrzekłszy prędką i skuteczną pomoc, czasu nie tracił.
Wyszedłszy od księcia, wsiadł w pierwszą napotkaną dorożkę, i kazał się wieść na plac Królewski pod № 24, zmieniwszy podczas drogi swoją fizjognomję przypięciem brody, i założeniem niebieskich okularów.
Odźwierna niepoznała w nim policyjnego agenta, jaki już pokilkakrotnie z powodu przyaresztowania Ireneusza przychodził do niej po różne objaśnienia.
Przyjęła go grzecznie.
— Co pan sobie życzy? zapytała uprzejmie.
— Chciałbym pomówić z panią.
— Czy w kwestji wynajęcia lokalu?
— Nie.
— Ą zatem w osobistym interesie?
— I to nie. W kwestji porządku publicznego. Jestem przedstawicielem władzy administracyjnej.
Wyrazy te wymówione uroczystym tonem, przestraszyły panią Bijou.
— Racz pan wejść po mojej stancyjki, odpowiedziała drżącym głosem, podając mu krzesło. Czekam na zapytanie dodała:
— Jestem pomocnikiem prokuratora!... rzekł dumnie Theifer.
Odźwierna kornie pochyliła głowę.
— Upoważniony przezeń, przychodzę do pani po pewne objaśnienia...
— Boże wielki!... zawołała z trwogą kobieta, czyż by mnie, o co obwiniono?
— Uspokój się pani, nie o ciebie tu chodzi, odparł z powagą agent. Mamy o pani jaknajlepsze wiadomości. Wymagam tylko szczerych odpowiedzi i najgłębszej tajemnicy po moim odejściu. Jedno nierozważne słowo, może panią zgubić!
— W głowie mi się mięsza!... Drżę cała!...
— Własne bezpieczeństwo pani, spoczywa w jej ręku.
— Przyrzekam że odpowiadać będę szczerze na zapytania, i dochowam tajemnicy.
— Tego właśnie żądam. Czy mieszkała niejaka pani Amadis?
— Ach! to najlepsza nasza lokatorka. Zajmuje pierwsze piętro od bardzo dawnych czasów. Jest to bardzo zacna i bogata osoba. Nic złego na nią powiedzieć nie mogę!...
— Wiem o tem... Lecz przy niej mieszka druga kobieta, pani Estera Derieux...
— Tak panie, nieszczęśliwa istota, którą szlachetna pani Amadis zajmuje się jak własną swą córką.
— Czy pani wiadomo, że ta osoba jest obłąkaną? — Niestety!... któżby o tem nie wiedział!...
— Miewa gwałtowne napady...
— Nie panie! Jej obłąkanie należy do spokojnych upewniam!
— A ja pani mówię, że ona jest niebezpieczną!... krzyknął gwałtownie Theifer.
— Tak pan sądzisz?
— Mówię... a więc tak być musi!... Odbieramy ciągłe zażalenia od lokatorów.
— Niewiedziałam o tem, nic niewiedziałam!... ale może tak jest, skoro pan utrzymuje...
— Bezwątpienia że tak być musi, skoro aż skarżą się na to!
— Niepojmuję komu by ta nieszczęśliwa przeszkadzać mogła? Nigdy jej nie widać, nie słychać. Wprawdzie przed kilkoma dniami omal nie wszczęła pożaru, lecz była to wina pokojówki, która odeszła nie zgasiwszy światła w gabinecie.
Agent słuchając bacznie słów gadatliwej odźwiernej, notował wszystko w pugilaresie.
— Jak często wychodzi ta obłąkana? zagadnął.
— Dość często, lecz zawsze pod opieką pani Amadis.
— Czy ludzie gromadzą się w około niej na ulicy?
— Nie widziałam tego. W ogrodzie tylko, albo na placu, zbiegają się do niej dzieci, jakie przywabia pięknym swoim śpiewem.
— A one czy się jej boją?
— Nie sądzę... lecz kto wie?...
— Czy powiadomiłaś pani o tem właściciela domu że o mało nie puściła z dymem całej jego posesji?
— Nie panie.
— A dla czego?
— Z obawy, aby niewymówiono mieszkania pani Amadis.
— Nie wypełniłaś pani zatem swojego obowiązku. Właściciel powinien być uprzedzonym o grożącem mu niebezpieczeństwie.
— Wszakże dom jest zaasekurowanym?
— Tak; lecz taki pożar, zagraża życiu mieszkańców.