Dwie sieroty/Tom III/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

— Dam państwu przewodnika, odparł z zrażoną miną gospodarz. I przywoławszy posługacza, kazał mu zaprowadzić przybyłych pod numer 3-ci.
Na odgłos otwierających się drzwi, Jan-Czwartek, siedzący do nich plecami, odwrócił się nagle. Spostrzegłszy Bertę, zmarszczył czoło z nieukontentowaniem, nie wstając nawet na powitanie.
Ireneusz jakkolwiek dostrzegł to niezadowolenie, nie dał tego poznać po sobie.
— Jak się masz przyjacielu... zawołał wesoło. Omal że nie minęła nas sposobność spotkania się z tobą. Wychodziliśmy już, lecz nas zatrzymał gospodarz.
— Czyżeś nie czytał ostatnich wyrazów w mym liście? zapytał Czwartek.
— Owszem, lecz zapomniałem na razie o twem poleceniu.
— Mniejsza z tem, skorośmy się tu zeszli. Co państwo pić będziecie? proszę mi powiedzieć.
Moulin spojrzał na Bertę błagalnie.
— Wszystko nam jedno, co pan podać każesz, odpowiedziała, zrozumiawszy tę niemą prośbę swojego towarzysza.
Jan uchyliwszy drzwi, zawołał głośno:
— Trzy szklanki ponczu!... pod Nr. 3, i wróciwszy do stołu, usiadł zachmurzony.
— Powiedz mi mój kochany, dla czego jesteś dziś w tak złym humorze? zapytał Moulin. Czy masz jakie nowe zmartwienie? Ja tak się cieszyłem z naszego spotkania i obiecywałem sobie wesołą pogawędkę.
— I ja zarówno!... mruknął Czwartek, a po małej przerwie: Powiedz mi, dodał, czy ta pani jest twoją kuzynką?
— Nie! odrzekł mechanik. Panna Berta jest moją serdeczną, szczerą przyjaciółką, na którą liczę jak sam na siebie. Jej obecność niechaj cię nie zastrasza. Możesz przy niej mówić wszystko, pewien, że cię nie zdradzi.
Jan podrapał się w głowę.
— Ale bo to widzisz, odparł po chwili, skoro się mówi o sprawach ważniejszych, to kobiety są wtedy niepotrzebne!...
— Lecz panie!... zawołała Berta, chcąc sobie zaskarbić łaski rzezimieszka, nie uprzedzaj się pan do kobiet, a w szczególności do mnie. Ja powinnam być tu uważaną, jako druga połowa pana Ireneusza, jako jego wierny i nieodstępny towarzysz, którego nic niezniechęcić i nic odstraszyć nie zdoła.
— Nic odstraszyć nie zdoła? powtórzył Czwartek z niedowierzaniem.
— Tak, panie.
— A więc poszłabyś pani z nami w razie potrzeby na jaką nocną wyprawę?
— Poszłabym bez wahania; i z większą może odwagą, niż nie jeden mężczyzna. Na kobietę mniej zwykle w takich razach zwracają uwagi, mniej ściągamy na siebie podejrzenia, więcej też nabroić możemy.
— Masz pani słuszność. Przebiegła kobieta zaniosłaby djabła w worku na sprzedaż, i nikt by się tego nie domyślił. A zatem wiesz pani o co chodzi?
— Ireneusz powiedział mi nieco.
— Wierzaj, przerwał mechanik, że ta mała przydać się nam może.
— Dobrze... dobrze! — pomówimy o tem.
— Czy wiesz? zaczął znów Moulin, że oczekiwałem dziś na ciebie przy ulicy de la Clef?
— Domyślałem się tego. Byłem w prefekturze.
— Powiadomiono mnie o tem, mówił dalej Ireneusz, pobiegłem tam natychmiast, ale niezastałem już ciebie. Wydalić mają dozorcę z twojej przyczyny.
— Niechaj się broni. Los takich bydląt mało mnie obchodzi. Lecz przyznać muszę, żem sobie wtedy niezgorzej napruszył głowę. Co... hę?
— Zapewne.
— A jakie to ja brednie wtenczas tobie opowiadałem.
— O ile pamiętam, mówiłeś bardzo rozsądnie. Tak mnie nawet zajęło twoje opowiadanie, że z niecierpliwością oczekiwałem twojego uwolnienia, aby usłyszeć zakończenie.
— Cóżem ja mówił takiego? pytał Jan niespokojnie.
— Wspominałeś noc 24-go Września 1887 roku. Dalej, most Zwodzony, plac Zgody i most de Neuilly.
{{tab}Jan-Czwartek zadumał się głęboko, a po chwili:
— Wszystko to były bajki... zawołał gniewnie, stworzone przez mój nietrzeźwy umysł. Nie mówmy o tem więcej, lecz powiedz mi raczej, czy ta kokoszka ma także należeć do naszej wyprawy?
Berta spojrzała na niego piorunująco. Ireneusz uprzedził ją w odpowiedzi.
— Rozumie się!... zawołał wesoło. Takie roztropne przebiegłe stworzenie, bardzo nam się przyda.
— A może zechce także dzielić się i zyskiem? pytał Czwartek niezadowolniony.
— Nie! odrzekł Ireneusz. Byłoby to niesprawiedliwem. Ta sprawa jest twoją, dość już że mnie przypuszczasz do zarobku.
— Dla czegóż więc chcesz ją do naszej współki zaciągnąć?
— Pragnę żeby się przy mnie wprawiała. Wspomniałeś kiedyś, że korzyść będzie wspaniała. Dając jej zatem z tego jakąś cząstkę, nie skrzywdzę się bardzo. Wprawdzie moja kasa znajduje się już w bardzo chorobliwym stanie, a w portmonetce prześwitują pustki, lecz w każdym razie przeznaczę jej coś od siebie.
— Dobrze! odrzekł po chwili Jan. Ale do rozpoczęcia ataku, potrzebuję trochę pieniędzy. Czy mógłbyś mi je pożyczyć?
— Ta resztka jaka mi pozostała, jest do twego rozporządzenia, rzekł Moulin uprzejmie.
— Co do mnie, niemam pieniędzy aby je panu ofiarować, wtrąciła Berta, lecz w, zamian, przyjmij pan moją niezmordowaną energję.
Jan-Czwartek spojrzał na dziewczę z uśmiechem zadowolenia, a kładąc rękę na jej ramieniu:
— Jesteś dzielną dziewczyną!... ojcowskim rzekł tonem, podobasz mi się bardzo. Musisz być zuchem nielada, pomimo skromnej swej minki.
— To moja uczennica!... rzekł z dumą Ireneusz. Pochlebia mi twoja pochwała.
Berta czując rękę złoczyńcy na swoim ramieniu, drgnęła, jak za zbliżeniem się jadowitej gadziny. Rumieniła się i bladła na przemiany, niezdołała, ukryć głębokiej odrazy.
— Tak! jestem jego uczennicą!... zawołała stanowczym głosem, wskazując na Moulin’a, i przyniosę mu zaszczyt... przekonasz się pan o tem!
— Aprobuję twój pomysł kolego!... rzekł z zupełną już teraz ufnością rzezimieszek. Zdaję mi się, że sprawa trojgu razem pójdzie nam dobrze.
— Czy rzeczywiście, interes do którego przystąpić mamy, rokuje tak świetne zyski? pytał Moulin.
— Mówię ci nieobliczone!
— Ileż więc w przybliżeniu?
— Niepodobna określić. Tyle ile sami zechcemy.
— Tyle!... powtórzył z niedowierzaniem mechanik.
— Tak!
— To zbyt ogólnikowa odpowiedź. Wolałbym mieć jakąś pewną oznaczoną sumę, wiedziałbym przynajmniej do czego dążę.
— Do czego dążysz? powtórzył Czwartek. Zaczekaj... powiem ci to zaraz, dodał przyciszonym głosem, wypijając poncz przed nim stojący. Wiedz o tem, że ci nędznicy są miljonerami... że od lat dwudziestu czekam, tłumiąc zemstę, i że obecnie jeśli mi dopomożesz, większa część tych miljonów, które oni ukradli, stanie się naszą własnością.
— A więc... zawołał Ireueusz, będzie to „wyzyskiwanie.“ Lubię takie sprawy, bo one są najkorzystniejsze. Ale musiało ci się djabelnie przykrzeć z przechowywaniem tej zemsty przez lat dwadzieścia?
— Ma się rozumieć! Nienawiść moja datuje się od roku 1837.
— W którym miesiącu to nastąpiło? zapytała Berta. — We Wrześniu.
— A gdzie się to działo?
— Na placu Zgody, w pobliżu Zwodniczego mostu. Pewnego drzystego wieczora, dwaj mężczyźni i kobieta oczekiwali...
— A jednym z tych mężczyzn pan byłeś!... zawołała nagle panna Leroyer, patrząc mu bystro w oczy.
— Nie! odrzekł po chwili wahania. Był to mój towarzysz, który otruty przez nich, powierzył mi przy zgonie tę tajemnicę o jakiej już potrosze wiedziałem...
— A ów drugi mężczyzna i kobieta, czy żyją jeszcze? badała dalej.
— Żyją.
— Gdzież znajdują się teraz?
— Zaczekaj że pani chwilę; opowiem wszystko kolejno. Trzej owi wspólnicy oczekiwali na mającego przybyć mężczyznę. Ukazał się o naznaczonej godzinie, niosąc dziecko na ręku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.