Dwie sieroty/Tom IV/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Edmund uśmiechnął się.
— Nie jest to nic niebezpiecznego, odrzekł. Zapewne zaniedbałaś pani przedsięwziąść pewnych ostrożności, ztąd katar, ale ten katar nie jest tak groźnym, abym mu uczynił zaszczyt nazwania go „Bronchitis.“ Jestem pewien, że pani zaziębiłaś nogi.
— Tak... tak! Przedwczoraj wychodząc z teatru, zawołała pani Dick-Thorn. Jakim sposobem pan mogłeś to odgadnąć?
— Ze skutków dochodzę przyczyn, rzecz bardzo prosta. Mając cokolwiek doświadczenia, omylić się niepodobna. Zapiszę lekarstwo, które przyniesie natychmiastową ulgę. Zanim czterdzieści ośm godzin upłynie, ten nieznośny katar ustąpi.
Klaudja przygotowała na stole papier, kałamarz i pióro. Loriot napisał receptę.
— Racz pani posłać to, rzekł do najbliższej apteki. Córka pani niech zażywa po łyżce co godzinę. Jutro przybędę ażeby stwierdzić skuteczność mikstury, i nie wątpię, że znajdę wielką ulgę. Do jutra zatem, do widzenia.
— Do jutra doktorze. Dziękuję za tak pomyślną wróżbę.
Loriot wyszedł z pokoju z Klaudją, która zamknąwszy drzwi, zapytała żywo:
— Napewno więc niema nic niebezpiecznego?
— Nie grozi żadne niebezpieczeństwo, upewniam słowem honoru!
— Ach! zdjąłeś mi pan z serca wielki ciężar!...
— Byłaś więc pani naprawdę zaniepokojoną?
— Nic dziwnego!... Będąc matką, obawiamy się wszystkiego. Rada bym pana często widywać w moim domu, doktorze; rozumie się jako przyjaciela, nie jako lekarza!
— Jesteś pani zbyt łaskawą.
— Przyrzekłam już pańskiemu przyjacielowi panu Henrykowi de la Tour-Vandieu, że będzie pana u mnie często spotykał. Od pana zależy teraz aby nie zarzucił mi kłamstwa.
— Nie pozwoliłbym na to, upewniam.
— Idźmy do salonu pomówimy o tem. Chcę pana prosić o radę a raczej o pewne objaśnienie, a skoro usiedli, zaczęła:
— Pan de la Tonr-Vandieu wspominał mi, że pan zostałeś asystentem w szpitalu w Charentou.
— Tak pani, od dni kilku.
— Oddajesz się pan zatem specjalnie chorobom umysłowym?
— Badania te zajmują mnie w szczególny sposób. Chciałbym ten rodzaj obrać za specjalność i marzę o tem, ażeby kiedyś mieć własny swój dom dla obłąkanych.
— Skoro tak, to jestem pewną że otrzymam potrzebne objaśnienia.
— O ile tylko będzie w mej mocy.
— Powiedź mi pan zatem, czy osoba cierpiąca obłąkanie od lat przeszło dwudziestu, może być uleczoną?
— Zależy to od wielu okoliczności.
— Jakich mianowicie?
— Przedewszystkiem od tego, co było powodem choroby? Czy osoba o której pani mówisz, postradała zmysły skutkiem gwałtownego wzruszenia, nagłego przestrachu, nieprzewidzianego zmartwienia lub też jej obłąkanie wyniknęło skutkiem choroby mózgu? W tym ostatnim wypadku uważam wyleczenie za niepodobne.
— A jeśli choroba umysłowa była następstwem przestrachu lub zranienia?
— W takim razie można mieć nadzieję i być może iż niezadługo zdobędę dowód na poparcie mojego zdania.
— Może pan masz u siebie w klinice wypadek podobnego rodzaju?
— Tak pani; wypadek niesłychanie rzadki i osobliwy, w którym próbując wyleczenia, będę zmuszony wykonać operację.
— Na mężczyźnie?
— Nie; na kobiecie.
— A ta kobieta jak dawno jest obłąkaną?
— Od lat przeszło dwudziestu.
— Jakiż był powód choroby?
— Rana zadana w głowę.
— Był to przypadek czy zbrodnia?
— Niewiem; lecz prawdopodobnie zbrodnia. Ta nieszczęśliwa otrzymała postrzał w głowę z palnej broni. Odłamek kuli utkwił w czaszce, gdzie się znajduje do tej pory.
— To dziwne! zawołała Klaudja.
— Dziwne i szczególne... tak pani.
— I w szpitalu Charentou masz pan tę chorą?
— Tak, pani.
— Czy ta kobieta jest Paryżanką?
Edmund przypomniał sobie w tej chwili, że nowo przybyła osadzoną jest w oddziale „odosobnionych w tajemnicy“ i że obowiązek jego i zalecenie naczelnego lekarza niedozwalały mu wyjawić jej nazwiska.
— Zdaje się że Paryżanka, odrzekł, ale nie jestem tego pewien.
— Odwiedza ją też rodzina? badała dalej Klaudja, której przyszła na myśl Estera Dérieux.
— Niewiem tego; wyjąknął młody doktór, widocznie zakłopotany jej pytaniami. Niewiem co się dzieje w szpitalu po za godziną mojej wizyty. Nazwiska obłąkanych, będących dla nas przedmiotem studjów i starań, częstokroć bywają nam nieznane.
Klaudja była nazbyt przebiegłą, aby nie spostrzedz, ze więcej się nie dowie. Jej dalsze wypytywania mogłyby wzbudzić nieufność w doktorze. Przerwała więc bezużyteczne badania.
— Powiedziałeś mi pan, wyrzekła, to o czem wiedzieć chciałam i dziękuję za to najszczerzej. Być może, iż przedstawię panu kiedyś osobę o której wspomniałam, jeżeli jej rodzina zdecyduje się przedsięwziąć dla niej kurację.
— Racz pani tylko o tem pamiętać, że nic poczynać nie można, dopóki się nie wie co było powodem obłąkania.
— Niezapomnę i powtórzę panu wszystko o czem się dowiem.
Przerwano rozmowę. Edmund podniósł się z krzesła.
— Żegnam panią... rzekł.
— Do jutra, odpowiedziała Klaudja, podając mu rękę. Jest stanowczym... pomyślała po jego odejściu, przyda mi się, gdybym go potrzebowała.
∗
∗ ∗ |
Ireneusz Moulin jak wiemy, wyszedł zadowolony z domu przy Berlińskiej ulicy. Dopędził Jana-Czwartka oczekującego nań na rogu Clichy.
— Hę? cóż... dobrze idzie? zawołał stary rzezimieszek, ujrzawszy rozpromienioną twarz wchodzącego.
— Jak nie można lepiej!
— Dostałeś się do jej domu?
— Jestem przyjęty za kamerdynera i intendenta.
— A odkąd obejmujesz te obowiązki?
— Z dniem jutrzejszym, od dziesiątej rano.
— Dostałeś zadatek?
— Dostałem jako zaliczkę trzy luidory, które ci daję dla napełnienia twej portmonetki.
Jan-Czwartek wsunął je radośnie do kieszeni pomrukując:
— Jeżeli ona jest tą damą z mostu de Neuilly, trzeba od niej będzie więcej wydobyć, niech płaci!
— Zapewne, odrzekł Ireneusz, ale nieprzyspieszajmy biegu sprawy, a zajmiemy się naszemi interesami.
— Jakiemi interesami?
— Przedewszytkiem trzeba odesłać sto franków Laurentowi!
— Koniecznie? zapytał Jan-Czwartek, wzdychając.
— Wytłumaczyłem ci już przecie dla czego ten zwrot pieniędzy uważam za niezbędny. Pójdziesz potem odnieść pugilares do knajpy na Amsterdamską ulicę, gdzie rozważywszy wszystko, niechcę ażeby mnie widziano.
Tu obaj wstąpili do kawiarni, gdzie Moulin napisał karteczkę i takową wsunął w kopertę zaadresowawszy: „Do pana Laurent, ulica Zamkowa w Vincennes.“
— Powiedz że ten pugilares znalazłeś na ulicy, rzekł do Jana-Czwartka , podając mu takowy. Wymyśl jaką historję.
— To będzie łatwe. Czy się dziś jeszcze zobaczymy?
— Nie; ale musimy obrać miejsce schadzek, gdzie byśmy się widywać mogli. Przechadzaj się co rano na rogu ulicy Clichy w tem samem miejscu gdzie cię dziś spotkałem. Będę przychodził do ciebie i zdawał ci sprawozdania. Ale nie opuść ani jednego dnia, bo mógłbyś nie przyjść natenczas właśnie, kiedy byłbyś mi potrzebnym.
— Nie obawiaj się! — Co rano o ósmej będę na posterunku, ale w biały dzień to zbyt widoczne, czyby nie lepiej było spotkać się nam wieczorem?
— Wieczorem nie codzień będę mógł być wolnym. Skoro jednak będę mógł Wyjść, przyjdę do ojca Loupiat pod „Srebrnego Kruka.“
— Zastaniesz mnie tam napewno.
— Być może iż ci powiem, coś kiedy co będziesz musiał zaraz powtórzyć pannie Monestier, która nam pomoc swoją przyrzekła.
— Zaciekawiasz mnie wielce... Powiedz jaki jest twój zamiar?