<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

— Mój plan będzie się zmieniał stosownie do okoliczności, odrzekł Ireneusz. Obecnie to powiem ci tylko, że wkrótce dowiemy się czy pani Dick-Thorn i twoja nieznajoma z mostu de Neuilly są jedną i tą samą osobą, o czem wątpię trochę.
— Co? wątpisz...
— Tak, ale przecie pomylić się mogę, tak samo jak i ty pomylić się mogłeś. Zresztą powtarzam ci, wkrótce dowiemy się o tem. A teraz do widzenia.
— Do jutra! rzekł Czwartek. I rozeszli się z sobą.
Jan poszedł do szynku przy Amsterdamskiej ulicy.
— Panie! zapytał właściciela, wszak pan znasz niejakiego Franciszka Ląurent?
— Znam go, jest to kamerdyner poszukujący obowiązku, był u mnie przed kilkoma godzinami.
— Znajdowałem się tu natenczas właśnie z jednym z moich przyjaciół, i oddaję panu to co jest tamtego własnością. Tu Czwartek podał pugilares zdziwionemu właścicielowi zakładu, który go prosił o wyjaśnienie tej kwestyi.
— Rzecz nader prosta, odparł rzezimieszek. Byłem na banhofie przy ulicy Saint-Lazare. Jakiś jegomość idący przedemną upuścił pugilares. Podniósłszy jego zgubę, zacząłem wołać na niego, lecz on niesłysząc, pobiegł dalej i zniknął mi z oczu. Wtedy przypomniałem sobie że go tu widziałem gdy z panem rozmawiał. Przychodzę więc, ażeby zwrócić mu jego własność.
— Bardzo dziękuję!... Zawiadomię natychmiast Laurenta. A można panu służyć kufelkiem piwa?
— Tego się nigdy nie odmawia.
Wypiwszy piwo, Jan-Czwartek poszedł do Belleville. Idąc myślał sobie:
— Ten Ireneusz to mądra sztuczka. Trzeba mu tylko zostawić swobodę do działania. Co mi to szkodzi? Mam pieniądze, jem, piję, spaceruję, on pracuje za wszystkich, i wykopie skarb dla mnie i dla siebie. To wspólnik do pioruna, który mnie nie pokrzywdzi!...
Moulin oddawszy list na pocztę, poszedł na ulicę Notre-Dame des Champs. Było już późno gdy zadzwonił do Berty. Biedna dziewczyna niewidziała go od wczorajszego wieczora. Niepokój ogarniał ją i w miarę jak czas upływał, coraz cięższy smutek przytłaczał jej duszę.
Przeczuwała jakiś nowy wypadek, lękała się zaaresztowania Ireneusza.
Wiedząc że Moulin miał pomagać przy przeprowadzeniu Czwartkowi, mówiła sobie że powinien nadejść lada chwilę, lecz niewiedziała jak sobie wytłumaczyć że jej przyjaciel nie przyszedł na śniadanie.
Przygotowując skromny obiad, układała w myślach wypadki, jakie w rozgorączkowanej jej wyobraźni przybierały zastraszające rozmiary.
Skoro nareszcie mechanik zadzwonił, Berta ze drżeniem poszła mu otworzyć.
W świetnem ubraniu marszałka dworu, w białym krawacie, z długiemi faworytami, Ireneusz zmienił się do niepoznania.
Berta niepoznawszy go, sądziła że ma przed sobą jakiegoś urzędnika, i przestrach jej się jeszcze powiększył.
Nowo przybyły uspokoił ją natychmiast.
— Jakto? zawołał z uśmiechem, a więc moja przemiana jest tak doskonałą, że nawet pani niepoznałaś swego najlepszego przyjaciela?
— Pan to więc jesteś? wyjąknęła czerwieniąc się dziewczę. Ach! jakżeś mnie pan przestraszył!...
— Czem takim drogie dziecię? zapytał wchodząc mechanik.
— Zobaczywszy pana a niepoznawszy go, byłam pewną, że to ktoś obcy przychodzi z jaką złą wiadomością dotyczącą pana!...
— Lecz cóż by mnie mogło spotkać tak złego? odparł Ireneusz. O ile się zdaje żadne niebezpieczeństwo nateraz mi nie zagraża.
— Niezapominaj pan o swoich ukrytych nieprzyjaciołach, odrzekła smutno Berta; przypomnij sobie owych dwóch ludzi, którzy się wsunęli do pańskiego mieszkania, ażeby wykraść list, a w jego miejsce włożyć w kopertę ten papier, któryby był zgubił pana bezpowrotnie, gdyby się dostał w ręce sędziów.
— To prawda!... wyszepnął Moulin.
— Od wczoraj, po dowiedzeniu się od pana o tym nędzniku Janie-Czwartku, którym zmuszeni jesteśmy się posługiwać, myślałam i zastanawiałam się wiele... Jakiż cel mieli ci ludzie, którzy przyszli do pańskiego mieszkania, ażeby ukraść ten list, a nie tknęli złota leżącego obok listu?
— Nie byli to napewno zwyczajni złodzieje.
— Czegóż więc chcieli?
— Zniszczyć dowód zbrodni popełnionej niegdyś przez nich, to widoczne.
Obecność ich na Placu Królewskim dowodzi, że oni to byli sprawcami pańskiego uwięzienia. Zostałeś pan ocalonym od ich zamachu, ale można być pewnym, że za wygranę nie dali. Śledzą pana na każdym kroku, ażeby cię zgubić, a bez ratunku tym razem, a jeśli się sposobność nie zdarzy, sami ją sprowadzą. Wiesz pan teraz dla czego się obawiam... drżę cała...
— Przesadzasz pani, odrzekł mechanik.
— Przesadzam? — nie panie. Wszak i ja wolałabym być spokojną. Obawiam się z ich strony zasadzek, jakie nam niedadzą dojść do celu. Przekonaj mnie pan, że się mylę, a uspokoję się natychmiast.
— Wierzę temu że ów nadzór o którym pani mówisz był rozciągnięty nademną rzeczywiście, odparł mechanik. Tak, jeden ze wspólników zbrodni popełnionej przed laty, wiedział że przybywam do Paryża, że jestem w posiadaniu kompromitującego go listu. Znalazł więc sposób zniszczenia tegoż. Cel jego osiągnięty... Po cóżby miał się mną jeszcze zajmować?
— Bo jesteś pan dla niego niebezpiecznym, i on wie o tem.
— Jeżeli tak, przyjmuję walkę.
— Ten człowiek będzie silniejszym od pana, bo zajmuje on pewnie wysokie stanowisko.
— A zatem pani wierzysz w dokładność opowiadania Jana-Czwartka?
— Wierzę w to, że on się nie myli oskarżając księcia Jerzego de la Tour-Vandieu, że on był jednym z zabójców doktora. Tak... wierzę!
— A zatem pani zdobyłem dziś dowód że cyfry na których Jan-Czwartek opiera swoje twierdzenie, nie mają, tego znaczenia jakie im zadawał.
— Miałeś pan iść po te papiery na ulicę de la Reynie czyś je pan znalazł? zapytała Berta.
— Nie pani, odrzekł mechanik, i według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie odnajdziemy ich nigdy.
— Dla czego? Ireneusz opowiedział w krótkości szczegóły znane już czytelnikom.
— Ach! jakaż fatalność! zawołała panna Leroyer. Jedno nam jeszcze pozostaje, dodała; urządzić spotkanie się Jana-Czwartka z księciem de la Tour-Vandieu.
— I tu zarówno zły los nas prześladuje. Księcia Jerzego niema w Paryżu, podróżuje on... co według mnie przekonywa, że to nie on był jednym z owych dwóch ludzi, których pani widziałaś w moim mieszkaniu na placu królewskim.
Berta pognębiona opuściła głowę.
— A ta kobieta, którą Jan-Czwartek sądzi że poznał?
— Pani Dick-Thorn?
— Tak.
— Ona to właśnie jest przyczyną zmiany jaką pani we mnie widzisz. Dla niej to jestem tak wystrojony, wygolony, w czarnym ubraniu i białym krawacie! Od jutra obejmuję u niej służbę.
— Pan? — wykrzyknęła ze zdumieniem dziewczyna.
— Tak, ja. Obejmuję obowiązek marszałka dworu i intendenta pod przybranym nazwiskiem Laurent.
— Co to znaczy?
Opowiadanie Ireneusza wtajemniczyło ją w szczegóły i wywołało zapał dla zdumiewających pomysłów mechanika.
W rzeczy samej Moulin nie był ani pospolitym przyjacielem, ani też zwykłym wspólnikiem. Poświęcał się duszą i ciałem dla dzieła jakie przedsięwziął, tak jak gdyby był synem Pawła Leroyer, zabitego męczennika.
— A teraz co pan zamierza uczynić? zapytała Berta.
— Czekać sposobności działając.
— Cóż pan sądzisz o tej kobiecie?
— Dotąd nic jeszcze, ale będę ją miał ściśle na uwadze i wkrótce wytworzę sobie o niej zdanie. Bądź pani gotową na wszelki wypadek. Jan-Czwartek będzie pani dostarczać wiadomości odemnie jeżeli jakie będą.
— A mogę mu zaufać?
— Tak sądzę. On mniema że jego interes jest wspólny z naszym, zresztą niepodobna nam wynaleść innego pomocnika. Ale — zapomniałem powiedzieć pani o czemś co mnie niesłychanie zadziwiło.
— Cóż takiego?
— Syn księcia de la Tour-Vandieu zna panią Dick-Thorn, i bywa u niej.
— Ten młody adwokat, który tak zręcznie pana bronił?
— Ten sam.
— Boże! ileż tu tajemnic? wyszepnęła Berta.
— Prawda że to wszystko zaciemnione jak atrament w butelce, lecz może się uda nareszcie dojrzeć coś w tych ciemnościach.
— Czy też pan pomyślałeś o tej obłąkanej, która mieszka w tymże samym z nim domu?
— Pójdę do niej dziś wieczorem. Zjedzmy jaknajprędzej obiad, a potem pobiegnę na Plac Królewski zająć się przygotowaniami niezbędnemi, skoro mam jutro rano objąć obowiązki u pani Dick-Thorn.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.