Dwie sieroty/Tom IV/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Oczy Jerzego radością zabłysły.
— Ha! masz słuszność... odrzekł. Dobrze mówisz.
— Mam słuszność na pewno. Odsłaniając podstęp przeciwnika, zadając mu cios pierwszy, zapewniamy sobie zwycięztwo. Będziemy w stanie zwalić ów gmach tak zręcznie zbudowany. Pani Dick-Thorn rachuje na obecność waszą książę podczas owego wieczoru. Tegoż samego rana przed balem, wasza książęca mość zaskoczy ją niespodzianie swym ukazaniem się u niej.
— Pójdę! — zawołał Jerzy, odzyskując energję.
— A niech książę niezapomina, że jeżeli Kladja Varni zechce go straszyć, to będą tylko czcze widma i pogróżki. Estera Dérieux jest obłąkaną i oddzieloną od świata, Ireneusz Moulin nieobecny, a co do Berty Leroyer..! Tu przerwał i zamilkł.
— A co do Berty Leroyer? pochwycił Jerzy.
— Tej, niema się co obawiać, dokończył krótko Théfer, i pożegnawszy się, wyszedł pozostawiając starca w rozmyślaniu nad bliskim widzeniem się swoim z Klaudją.
Nasz agent nie miał tego dnia nic do czynienia w prefekturze, wyszedłszy od pana de la Tour-Vandieu, poszedł do swego mieszkania, ażeby zmienić ubiór i fizjonomię, poczem udał się na przedmieście świętego Antoniego gdzie wsiadł w omnibus udający się do Montrenil.
W południe wysiadł w tej miejscowości a przybywszy do ostatnich domów, skręcił na ścieżkę wysadzoną cierniem wijącym się wśród nieżyznych gruntów.
Była to droga prowadząca do Bagnolet, gdzie Paryżanie chodzą w niedzielę i święta dla zjedzenia sławnej potrawki z królików.
Bagnolet, leży u stóp wzgórza, którego stoki od lat dawnych rozdzierają wydobywaniem kamienia gipsowego, a na którego szczycie w owej epoce stał nędzny budynek mieszczący fabrykę nabojów.
Na pochyłości zachodniej tego wzgórza, roiły się liczne drożyny, otoczone ze wszech stron dołami po wydobytym kamieniu i piecami do wypalania gipsu, z których wybuchały czerwone światła, nadające ponurym nocom oświetlenie pożaru.
Kilka domków było rozrzuconych na płaskowzgórzu i odosobnionych otwartemi jamami, skutkiem oberwania się brzegów gruntu na poszukiwaniu gipsu dokonywanem tu w różnych punktach.
Drogi prowadzące na płaskowzgórze, niepodobne do przebycia w zimie, skutkiem ciągłych przejazdów ładownych wozów, w letniej porze mogły przywabiać przechodnia życzącego obejrzeć ze szczytu wzgórza Paryż.
Théfer wszedł do sklepu winnego i restauracyi zarazem, nad którym widniał szyld z napisem wielkiemi literami:
Był to dzień powszedni, a więc w dużej sali było pusto. W głębi tej sali był wielki komin. Kucharka stojąc przy nim, gotowała śniadanie dla miejscowych mieszkańców, to jest dla trojga służących, kelnera i właściciela krępego, tłustego mężczyzny, królującego za bufetem zastawionym kieliszkami, kuflami i butelkami.
Agent zbliżył się do niego.
Gospodarz uchylił czapkę zapytując:
— Co pan sobie życzy?
— Dostać jaknajprędzej śniadanie, bom głodny.
— Może potrawkę z królików? zawołała od komina kucharka.
— To byłoby nie złe, dodał gospodarz. Ale widzi pan oprócz Niedzieli i dni świątecznych w które miewamy tłum gości, trzeba zamawiać naprzód potrawkę z królików.
— Nie chodzi mi koniecznie o tę potrawkę, odparł śmiejąc się Théfer. Dwa jaja i kawałek jakiej pieczeni wystarczy.
W tej chwili podam, rzekła jedna ze służących, rozkładając obrus i naczynie. A jakiego wina mam podać? — miarkę czy butelkę?
— Butelkę starego Bourgunda.
Gospodarz sam zeszedł do piwnicy, sapiąc jak foka, i po chwili ukazał się z butelką w ręku.
— Oto winko... rzekł, lepszego nie znajdziesz pan w żadnej restauracyi.
Théfer usiadł, ukroił spory kawał cielęciny i napił się wina.
— Nie wiesz pan czy mógłbym znaleść w Bagnolet jaki dom do wynajęcia? zapytał gospodarza.
— Czy na jaki proceder?
— Nie; ot! tylko domek dla siebie, ażebym mógł przyjechać niekiedy i odpocząć. Dom z małym ogródkiem.
— Nie znajdziesz pan we wsi tu nic podobnego, ale jest tego dosyć na górze przed kopalniami, koło fabryki nabojów. Dużo lokatorów tam się przesunęło, nikt nie chce zimy przesiedzieć.
— Dla czego?
— Ha! jeśli mam być szczerym, to muszę całą prawdę powiedzieć. Skoro tylko zaczynają się długie i zimne noce, w kopalniach zbiera się mnóstwo włóczęgów.
— Zatem trafiają się i zbrodnie?
— No! tak... częściej niżby należało.
— Ale kto dniem i nocą nosi przy sobie nabity rewolwer, niema się przecie czego obawiać?
— Ostrożność dużo znaczy, lecz ja niedowierzałbym zbytecznie temu.
Théfer jako agent policyi wiedział dobrze o tem wszystkiem co mu gospodarz opowiadał. Było to niestety, prawdziwem w porze zimowej. Bagnolet ukrywało w sobie mnóstwo łotrów znajdujących tam większe bezpieczeństwo, niż w Amerykańskich kopalniach. Owi włóczędzy popełniali tu mnóstwo przestępstw a nawet zbrodni.
Théfer nie sam był tu przysłany na śledztwo w sprawach tego rodzaju.
Skończywszy śniadanie zapłacił i poszedł drogą która przecinając główną wiejską ulicę, prowadziła przez jamy kopalni ku płaskowzgórzu.
Droga dla jadących dobrze utorowana, miała mnóstwo zakrętów. Cierniowe płoty z dwóch stron ją otaczały. Agent doszedłszy szczytu płaskowzgórza, rzucił roztargnione spojrzenie na przepyszny krajobraz jaki się ztamtąd roztacza.
Pierwszy plan krajobrazu ponury, stanowił sprzeczność z dalszą perspektywą.
Wszędzie kredowe urwiska, otwarte przepaści, bez barjery, gotowe pochłonąć pieszego wędrowca idącego po ciemku lub nieuważnie schodzącego do mostu około którego kilkanaście domków było rozrzuconych z małemi ogródkami.
Théfer rzucał uważne spojrzenia w głąb tych jam mogących wprowadzić w zawrót głowy; na dnie których rosły mizerne krzaczki, poczem zwrócił się szybko ku jednemu z domów stojącemu na uboczu w zupełnym odosobnieniu. Dom ten stał wśród ogrodu murem opasanego. Furtka w murze była zamknięta a na karcie na niej przybitej znajdował się napis:
lub sprzedania każdego czasu."
„Bliższa wiadomość u pana Servan, ulica Paryska w Bagnolet.“
— Byłoby to dobre dla mnie, wymruknął agent. Trzeba obejrzeć jak tam jest we środku.
Zeszedłszy z drogi, okrążył do koła ogród, ale wysokość murów opasających budynek, nie dozwoliła zaspokoić mu ciekawość. Zwrócił się więc w kierunku Bagnolet, wszedł w Paryzką ulicę i zadzwonił do dość okazale przedstawiającego się domu.
— Czy tu mieszku pan Servan? zapytał.
— Tu, panie.
— Mógł bym się z nim widzieć?
— Czy pan ma jaki interes?
— Tak.
— A jaki? badała służąca której widocznie nie kazano wpuszczać przybyłych bez poprzedniego wypytania.
— O wynajęcie domu.
— Którego?
— Tego na płaskowzgórzu, gdzie fabryka nabojów.
— A więc pan z tamtąd przychodzi?
— Tak; dowiedziałem się z karty że trzeba się udać: do pana Servan.
— Skoro tak, wejść proszę. Zaraz zawiadomię mojego pana.