Dwie sieroty/Tom IV/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Ta kobieta ma spryt nie lada! powtórzył Théfer.
— I jest na wszystko zdecydowaną! dodał pan de la Tour-Vandieu.
— A zatem książę przyjąłeś podane przez nią warunki?
— Prosiłem o zwłokę do dnia jutrzejszeg0 za nim odpowiem. Obciąłem się ciebie zapytać pierwej i zasięgnąć twej rady.
— Wasza książęca mość zostałeś przyciśniętym do muru; rzekł agent. Trzeba wybierać pomiędzy skandalem ruiną, albo spokojną przyszłością okupioną co prawda wielką ofiarą. Dwie kobiety mogą zgubić księcia... Jedna z nich a mianowicie Berta Leroyer przestanie dla nas być groźną, dziś jeszcze. Zostanie tylko druga, Klaudja Varni. Za jaką bądź cenę, zdobyć spokój potrzeba! — Zdarza się czasem w życiu konieczność zrobienia ustępstw a w tym tu razie lekarstwo nie jest gorszem od choroby. Trzeba więc zezwolić na małżeństwo syna waszej książęcej mości, z córką pani Dick-Thorn, ponieważ konieczność, znagla nas ku temu; ale przed tem przekonać się trzeba czy dawna kochanka nie wprowadziła w błąd waszej książęcej mości... Czy testament Zygmunta de la Tour-Vandieu w rzeczy samej istnieje i znajduje się w posiadaniu Klaudyi.
— Nie śmiałaby mi grozić, gdyby nie miała go w ręku, odrzekł Jerzy. Jestem pewny że go ma, tak jak i drugi dokument równie niebezpieczny.
— Jaki dokument?
— Pokwitowanie napisane przez mordercę. Giuseppa Corticelli, za odebrane pieniądze za pchnięcie szpadą mojego brata.
— Skoro tak, walka jest niepodobieństwem. Trzeba pochylić głowę, poddać się... — i niech syn waszej książęcej mości zaślubi Oliwję Dick-Thorn.
— Ale czy Henryk zechce ni to się zgodzić?
— Książę sam możesz jedynie odpowiedzieć na to zapytanie.
— Mój syn kocha pannę de Lilliers i małżeństwo to jest ułożone.
— Każde małżeństwo może być zerwane.
— Ale jakiż powód dać temu zerwaniu?
— Niewiem... Wszak poszukawszy, dałoby’się odnaleść;
— Henryk będzie się opierał...
— Waszej książęcej mości służy prawo po nad nim. Można go zmusić...
— To będzie trudno.
— Mniejsza z tem, jeżeli tylko nie jest niepodobnem.
Nastąpiła chwila milczenia po której zaczął pan de la Tour-Vaudieu:
— Trzeba mi będzie zamieszkać napowrót w pałacu.
— Zapewne; odparł Théfer, i teraz będzie to można uczynić bez niebezpieczeństwa. Ale trzeba będzie jeszcze zaczekać dni parę. Mogę, zajść jakieś nieprzewidziane powikłania. Czy pani Dick-Thorn wie że książę mieszkasz przy ulicy Pot-de-fer?
— Nic jej niemówiłem o mojej udanej podróży. Sędzi że ten Fryderyk Bérard którego nazwisko przybrałem, jest moim pełnomocnikiem.
— E!... jest ona nazbyt przebiegłą ażeby mogła ufać temu, ale to rzecz mniejszej wagi. Niech książę jutro pojedzie do niej... Trzeba jej przedstawić konieczność przygotowania pańskiego syna i skłonienia go do nowych projektów. Nie będzie mogła ona odmówić kilkudniowej zwłoki... Co zaś do Estery Dérieux, tej niema się co lękać. Pani Dick-Thorn nie wie zapewne że w domu po pańskim bracie znajduje się w Charentou, a choćby nawet wiedziała, to niepodobna jej będzie dostać się do zakładu i widzieć z obłąkaną. A teraz jeśli wasza książęca mość pozwoli, pomówimy o naszych osobistych interesach.
— Dobrze; wyszepnął Jerzy.
— Jak powiedziałem, dla usłużenia waszej książęcej mości, narażani własną mą głowę...
— Ja też jestem gotów dotrzymać przyrzeczenia. Wychodząc z domu na płaskowzgórzu w Bagnolet oddam ci czek na sumę dwa kroć stotysięcy franków.
— Samo wykradzenie Berty Leroyer, odparł oschle Théfer, będzie kosztowało pięćdziesiąt tysięcy. Wiem, że to drogo, ale w interesach tego rodzaju targować się niepodobna.
— Zapłacę te pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Klaudja Varni, mówił dalej Théfer, jest może mniej groźną niż córka gilotynowanego. Książe jesteś gotów dać trzy miljony pani Dick-Thorn, choć ona nie naraża się na żadne osobiste niebezpieczeństwo. Ja zaś narażam się na szafot... Dwakroć sto tysięcy franków, to dla mnie za mało.
— Ależ to była umówiona cena?
— Wiem o tem... ale się — rozmyśliłem.
— Ileż wiec żądasz?
— Dwa razy tyle... Cztery kroć sto tysięcy.
— Ależ zastanów się... zaczął Jerzy.
— Na co się próżno upierać? przerwał Théfer. Jeżeli książę nie przystaje, moi ludzie odwiozą Bertę tam, zkąd ją wzięli i będzie po wszystkiem.
Wyzyskiwanie było widoczne, tak samo jak wymagania Klaudyi.
— Obdzierasz mnie!... wyrzekł głucho pan de la Tour-Vandieu, Nadużywasz położenia!... Jednakże ustępuję. Dam ci ile żądasz.
— To dobrze. Ufam słowu waszej książęcej mości.
— Powóz przystanął. Théfer wyjrzał przez szybę.
— Panie! zawołał dorożkarz, jesteśmy już koło fortyfikacyi.
— A zatem jesteśmy na miejscu, dodał inspektor wysiadając i dopomagając wysiąść towarzyszowi.
— Czy pan mnie zatrzymuje nadal? pytał woźnica.
— Nie! odrzekł Théfer, i zapłaciwszy hojnie, wziął pod rękę Jerzego.
— Pójdziemy dalej pieszo, rzekł do niego z cicha. Byłoby nieostrożnością kazać się wieść do miejsca.
Obaj wspólnicy skierowali się ku Bagnolet.
Deszcz już nie padał, ale niebo było czarne jak atrament i droga pusta zupełnie.
Théfer przyspieszał kroku i naglił księcia. Niezadługo doszli do wsi, gdzie wszystkie światła pogaszone już były. Przeszedłszy wieś, udali się drogą wiodącą na płaskowzgórze. Deszcz rozmoczył ziemię, droga była ciężka.
— Trudno byłoby powozowi przejechać tędy; zagadnął Théfer. Pogoda nam nie sprzyja.
Książę chciał zejść na ścieżkę mknącą koło drogi. Agent chwycił go za rękę i przyciągnął ku sobie.
— Co się stało? zapytał Jerzy zdziwiony.
— Niech się książę odemnie nie oddala. Tu chodzi o życie. — Na wszystkie strony pełno pootwieranych przepaści skutkiem zawalenia się kopalni. Jeden krok fałszywy, a nastąpiłaby katastrofa!
Jerzy zadrżał.
— Przepaść? powtórzył.
— Tak; o przerażającej głębokości!
Théfer jak ptak nocny, widział dobrze w ciemności.
Nagle przystanął.
— Niech książę spojrzy, rzekł, zapalając-woskową zapałkę i rzucając ją w rozpadlinę będącą koło drogi, Słabe światło oświetliło na sekundę ściany otchłani i zagasło.
— Ha! to droga bardzo niebezpieczna! wyszepnął Jerzy, którego dreszcz przebiegł od stóp do głowy.
— Tak, rzeczywiście niebezpieczna dla człowieka pijanego lub nieostrożnego, któryby szedł tu z jakim kulawym, żądny po nim dziedzictwa.
Na te wyrazy, książę się wzdrygnął na nowo. Przestraszył się wielce, lecz jednocześnie i uspokoił się; myśląc że agent policyjny nie miął żadnego interesu, aby się go pozbyć, ale przeciwnie.
Szli więc dalej szybko w milczeniu, gdy Théfer zatrzymał się nagle przed furtką wybitą w wysokim murze.
— Jesteśmy nareszcie, rzekł, wszak przyzna książę, iż miejsce dobrze wybrane.
— To prawda.
— A więc wejdźmy.
— Tu otworzywszy drzwi, wprowadził swego towarzysza do ogrodu, a potem do domu, gdzie zapalił świecę.
Pan de la Tour-Vandieu obejrzał się w około.
— Jak tu dziwnie smutno! wyjęknął z cicha.
Théfer się uśmiechnę!
— Być może, iż nie wesoło, odrzekł, lecz za to, jak wygodnie! — Nie nie brakuje. Proszę obejrzeć. Wszędzie żelazne kraty... a oprócz tego grube okienice, niedające się przecisnąć najmniejszemu promykowi światła.
— Czy ztąd daleko do mieszkań ludzkich?
— Tak daleko że żaden odgłos ztąd tam niedojdzie.
Zapas złożonego drzewa w pierwszym pokoju zwrócił uwagę Jerzego.
— Czyś ty już zastał tu to drzewo? zapytał.
— Nie! — Kazałem je przynieść.
Jerzy zrozumiał. Ręce mu zadrżały.
— Pożar!... wyszepnął.
Ihéfer odpowiedział potakującym poruszeniem głowy.
— Pożar widać z daleka, odrzekł pan de la Tour-Vandieu. Może nadejść pomoc...
— Zapóźno będzie niestety! Za nim sikawki nadeją, z całego domu będzie tylko kupa gruzów.
— A jeśli ta dziewczyna będzie wołała o pomoc?
— Mogę upewnić waszą książęcą mość, że nikt jej nie usłyszy. Z resztą, jeżeli przestanie żyć za nim pożar wybuchnie, nie będzie wołała. Pożar zaciera ślady... Gdzie ogień przejdzie, tam nikt nie zdoła zbrodni odnaleść...
Tu wydobył zegarek.
— Kwadrans na dwunastą, rzekł. Zostawiam tu księcia i wychodzę przed dom oczekiwać na moich ludzi... Powinni tu przybyć za chwilę.
Wyszedł i stanął na czatach nasłuchając najmniejszego szelestu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.