Dwie sieroty/Tom IV/XXXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

Była już północ. Muzyka ucichła. Goście pani Dick-Thorn tłoczyli się do bufetu.
Ireneusz Moulin niezmiernie zdziwiony i zaniepokojony tym niewytłumaczonem opóźnianiem się Berty, przechodził bezustannie z sali jadalnej gdzie go powoływał obowiązek do przedsionka prowadzącego na wschody.
Lokaj Franciszek postawiony na czatach, wbiegł szybko nareszcie i zbliżył się ku niemu.
— Nakoniec!.. pomyślał Moulin, i zapytał głośno. Przyjechała ta dama?
— Nie, panie Laurent; dorożkarz chce się z panem widzieć.
— Dorożkarz?
— Tak, zdaje się że mu chodzi o jakiś kurs z góry zapłacony przez pana.
— Idę natychmiast. I zbiegł z pospiechem na dół.
Sous-Sonci oczekiwał na niego w sieni.
— Pomóżże wysiąść tej pani którą przywiozłeś, rzekł do niego Moulin.
— Pani, którą przywiozłem?
— No, tak.
— Ależ ja jej wcale nieprzywiozłem.
Ireneusz zbladł.
— Jakto? zawołał, nieprzywiozłeś jej?
— Nie panie.
— Dla czego?
— Dla tego że ona musi tu być już oddawna.
— Jakto... musi być tutaj?
— Tak proszę pana. Kiedym przyjechał według danego mi rozkazu na ulicę Notre-Dame-des-Champs punktualnie o naznaczonej godzinie, a nawet wcześniej, odźwierna którą zapytałem o pannę Bertę Monestier, odpowiedziała mi że ta panienka już pojechała.
Niespokojność Ireneusza zmieniła się w przerażenie.
— Pojechała... powtórzył stłumionym głosem. To niepodobna!...
— A jednak tak jest rzeczywiście.
— Ale kiedy ona miała czekać aż po nią przyjadą?
— Więc też przyjechali po nią.
— Kto przyjechał?
— Jakiś dorożkarz. Wszedł na górę po tę pannę i zabrał ją. Pan musi o tem wiedzieć, bo przecież on być musiał przez pana przysłany?
— Nie posełałem nikogo prócz ciebie.
— A jednak tamten dorożkarz powiedział że ma polecenie od pana Ireneusza Moulin. Gdyby nie to, odźwierna byłaby mu wejść niepozwoliła.
— A ty potrzebowałeś aż półtory godziny czasu, aby mnie o tem zawiadomić? Teraz jest już po północy.
— Proszę pana, ja pojechałem natychmiast, ale w taką niepogodę, bruk jest ślizki. Nie jestem temu winien... Koń upadł mi w drodze, musiałem go podnosić i uprząż na nim poprawić.
Głowa Ireneusza płonęła.
To co się stało, było dlań niewytłumaczonem; nikt przecież niewiedział o jego planach, nikt niemógł odgadnąć jego myśli. Nikt nieprzypuszczał że on jest w Paryżu; niepodobna więc było aby użyto jego nazwiska do ułożenia zasadzki dla wciągnięcia w nią Berty.
Musiała tu zajść jakaś pomyłka, jakieś nieporozumienie. Jeżeli Berta rzeczywiście wyjechała, musiała już wrócić do domu i zapewne czeka na dorożkarza.
— Słuchaj! rzekł do woźnicy, powiedz mi, czy możesz w ciągu pięciu kwandransów pojechać na ulicę Notre-Dame-des-Champs i wrócić tu z powrotem? Dostaniesz za to odemnie sto franków.
— Dla czego nie? Mogę to zrobić. Jeżeli koń padnie, to i cóż? Nie jest on mój...
— Wracaj tam zkądżeś przyjechał, zapytaj o pannę Bertę Monestier, i przywieź ją tu.
— Jadę i wracam. Niech pan przygotuje moje sto franków.
Sons-Sonci wskoczył na kozioł, i koń podcięty batem, ruszył w galopa, wbrew przepisom policyjnym, jakie niepozwalają tak szybko jeździć po ulicach Paryża.
— Jeśli przyjedzie, to jeszcze zdąży na czas, pomyślał Ireneusz, wracając na górę. Ale jakież szczególne zdarzenie! Jedno by tylko mogło ją wytłumaczyć. Berta chciała się może usunąć od tej roli, jaka ją przerażała. Odwaga podtrzymywana przezemnie, znać opuściła ją w ostatniej chwili. Przelękła się i kazała odźwiernej opowiedzieć tę niedorzeczną bajkę, o jakimś innym dorożkarzu. Ach! nieszczęśliwe te nerwy kobiece. Wszystko przez nie przepada! Tu zajął się swą służbą, walcząc z ogarniającym go niepokojem.
Co chwila spoglądał na zegarek, którego wskazówki wskazywały w pół do pierwszej, a potem pierwszą po północy.
Artyści Teatru Gymnase, przybyli w kostjumach. Goście zajęli miejsca, i pierwsze dźwięki orkiestry zapowiedziały rozpoczęcie się Wodewilu.
Ireneusz skorzystał z wolnej chwili jaką mu dało rozpoczęcie się przedstawienia i poszedł czatować przy oknie wychodzącym na ulicę.
Na kilka minut przed pierwszą, dorożka z koniem pianą okrytym, zatrzymała się przed bramą. Moulin przebiegł schody z szybkością huraganu, i dopadł bramy gdy jednocześnie dorożkarz w nią wchodził.
Woźnica miał minę zafrasowaną.
— No, i cóż? zapytał Ireneusz.
— A cóż? ta pani dotąd niepowróciła.
— Czy podobna?
— Tak. Obudziłem odźwierną, a jeden Bóg wie jak to było trudno! Dałem jej za to franka z własnej kieszeni. Poszliśmy razem do mieszkania tej panny. Dzwoniliśmy, sztukali do drzwi pięściami, nikt nie otworzył!... nikt się nie odezwał.
— A więc stało się jakieś nieszczęście!... wyszepnął Moulin drżącemi usty, podczas gdy wzruszenie oddech mu tamowało.
— Niech pan nieprzypuszcza takich złych rzeczy, odrzekł dorożkarz. Ta pani może była gdzieindziej zaproszona, i niemogła tu przyjechać.
Ireneusz nie miał odpowiedzi na tak niedorzeczne przypuszczenie.
— Masz tu swoje pieniądze, rzekł do dorożkarza, kładąc mu w rękę stofrankowy papierek, poczem zawróciwszy się, poszedł na wschody, powoli, chwiejąc się na każdym kroku jak człowiek pijany.
— Oprócz moralnej męczarni doświadczał uczucia fizycznego bólu... Głowa mu pałała, mózg, zdawało się że rozpadnie w kawałki.
Niewierzył już teraz ażeby Berta miała się cofnąć przed zadaniem jakie przyjęła na siebie. Domyślał się jakiegoś podstępu, obawiał się zbrodni. Złowrogie przeczucie odzywało się w jego sercu.
Odpychał ogarniające go czarne myśli, i poszeptywał:
Ha! zajmę się sam tą sprawą, w której ona miała wziąść udział. Panna służąca zastąpi jej miejsce, w tej scenie, w jakiej ona miała wystąpić.
Oklaski rozlegające się w tej chwili, były dowodem że kurtyna zapadła, a po Wodewilu, miał nastąpić antrakt dość długi, ażeby można było przygotować żywe obrazy.
Klaudja wraz z córką, siedziały obok doktora Edmunda Loriot. Henryk de la Tour-Vaudieu rozmawiał z jakimś młodym znajomym adwokatem, którego spotkał pośród zaproszonych. Ireneusz uważając że już pora przygotować wszystko, posłał byłego figuranta w teatrze Ambigu, do Jana-Czwartka, siedzącego w przeznaczonym dlań gabinecie, a sam poszedł do służbowych pokojów.
— Panno Ireno, rzekł do młodej panny służącej, sprytnej i zręcznej, przeznaczonej wyłącznie do usług Oliwji, czy mi pani zechcesz wyświadczyć pewną przysługę?
— Dla czego by nie? — panie Laurent, odrzekła pokojówka; o coż to chodzi?
— Idzie o zastąpienie artystki, która w ostatniej chwili zrobiła zawód.
— Zrobiłabym to chętnie, panie Laurent, ale czy chęci sprostają potrzebie?
— Nie idzie tu o komedję, ale o żywe obrazy.
Nie będziesz pani miała nic do mówienia.
— Ale za to dużo do obaczenia, odparła panna Irena ze śmiechem. Znam ja te żywe obrazy. To bardzo ładne, ale za mało przybrane, a choć nie jestem świętoszką, muszę się namyśleć zanim wystąpię w kostjumie Ewy przed gośćmi naszej pani.
— Pani Dick-Thorn, nie zniosłaby takich nieprzyzwoitości w swoim salonie, odparł Ireneusz. Osoba jaką masz pani przedstawiać, ubrana jest po męzku, i ma oprócz tego na sobie płaszcz dorożkarski. Najbardziej wymagająca skromność nic temu zarzucić nie może.
— Skoro tak, przyjmuję propozycję.
— Przystajesz więc pani?
— Najchętniej. Gdzież się mam ubrać, i co mam robić?
— Chodź pani ze mną.
Tu poprowadził pannę Irenę do gabinetu, gdzie się znajdował Jan-Czwartek, i ów były figurant.
Stary złoczyńca był już ubrany i umalowany. Kończył właśnie charakteryzować swojego towarzysza mającego przedstawiać doktora z Brunoy, niosącego dziecko.
— A panna Berta? — zapytał Jan-Czwartek.
— Niemogła przyjechać. Ta pani ją zastąpi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.