Dwie sieroty/Tom V/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dla tego, że Prosper Gaucher nie żyję — odrzekł woźnica. Jeżeli można wierzyć pogłoskom spalił się żywcem wraz ze swoją służbą, gdyż żadnego odtąd niewidziano.
— Spalił się żywcem? — wyszepnął doktór zaledwie dosłyszanym głosem.
— Gdzież to miało miejsce? Opowiedz nam wszystko.
— W jego własnym domu.
— W domu na płaskowzgórzu?
— Tak panie; tam gdzie złożyłem drzewo. Możnaby powiedzieć, że je obstalował na to umyślnie aby się przy nim upiec.
Edmund z Ireneuszem do najwyższego stopnia zatrwożeni, nie wiedzieli już o co pytać.
— Kiedyż miał miejsce ten wypadek? — zagadnął po chwili drżącym głosem Moulin.
— W dniu dokonanej odstawy drzewa. W nocy, z dnia 20 na 21 Października.
— Boże! — zawołał Loriot, czuję że mi się mięszać w głowie poczyna!
— Odwagi! — rzekł pocieszając go Ireneusz. Nic jeszcze nas nie upewnia, że zbrodnia dokonaną została.
A zwracając się do zdumionego woźnicy;
— Czy niewiadomo ci mój przyjacielu do kogo należał ten dom? — zapytał.
— Niewiem; ale o tem dowie się pan w Bagnolet.
— Którędy najbliższa tam droga?
— Najlepiej ztąd iść wzgórzami, małą ścieżynką schodząc na dół, znajdziecie się panowie wprost spalonego domu.
— Dziękujemy ci mój kochany — rzekł Moulin wsuwając w rękę woźnicy garść drobnej monety.
Pożegnawszy się z panem Richard, wyszli z kantoru prowadzeni jeszcze przez uprzejmego woźnicę.
— Teraz, na prawo!.. drożyną... wołał za niemi, objaśniając.
Dwaj towarzysze niedoli, nie szli już, lecz biegli, nie zwracając uwagi na przechodzących ludzi. Po kwadransie takiego uciążliwego chodu, stanęli przed zgliszczami spalonego domu. Poczerniałe mury sterczały tu i owdzie, a stosy zwalonych kamieni zapełniały cały obszar posesyi.
— Ach! — zawołał doktór, jeżeli Berta tutaj zajrzała, jakież straszne musiała przetrwać chwile!
— Odpędź te złowrogie myśli, — rzekł pocieszająco Ireneusz, chociaż i jego serce taka sama ścisnęła boleść. Nic nam nie dowodzi, ażeby tak strasznej dopuszczono się zbrodni. Rozważ, iż do wykrycia prawdy potrzebujemy wewnętrznego spokoju i siły ducha.
— Masz słuszność!.. czuję to — odparł Edmund, ale naucz mnie jak być silnym natenczas gdy rozpacz rozrywa ci serce. Będę się starał zapanować nad sobą, ale za skutek nie ręczę. Odejdźmy ztąd!.. dodał, jeżeli nie chcesz abym postradał zmysły!..
Gdy przyszli do Bagnolet, Moulin zaczepił pierwszego lepszego przechodnia.
— Niemógłbyś mnie pan objaśnić — zapytał do kogo należał spalony dom na płaskowzgórzu Capsulerie?
— Do pana Servan.
— A gdzież on mieszka?
— Tu, na Paryzkiej ulicy.
W kilka minut później, Moulin z doktorem dzwonili do znanych nam drzwi. Służąca wprowadziła ich do właściciela.
— Panie! — zaczął Ireneusz, w tej chwili dowiedzieliśmy się o nieszczęściu jakie pana spotkało i przychodzimy prosić o pewne objaśnienia.
— Co do kwestyj pożaru?
— Nie panie, co do osoby o której mówią że zginęła w płomieniach.
— Pan mówisz o panu Prosperze Gaucher, moim lokatorze?
— Tak właśnie... o nim samym.
— Biedak! — musiał się dobrze upiec w tym ogniu, rzekł z jowialną wesołością właściciel. Utrzymuję, że to wskutek doświadczeń chemicznych sprowadził pożar mojej posesyi, i sam śmierć znalazł.
— Pan Gaucher był więc chemikiem?
— Tak przynajmniej mi mówił.
— Jak dawno mieszkał w pańskim domu?
— Od dwóch dni. Wynajął go w dniu 18 Października.
— Czy pan znałeś go przed tem?
— Nigdy go nie widziałem.
— Wybacz pan, że go utrudzam mojemi pytaniami, lecz ważne powody znaglają mnie ku temu. Chodzi tu o życie drogiej dla nas osoby...
— Chętnie na wszystko odpowiem — rzekł uprzejmie pan Servan. Niemam żadnego zajęcia, rozmowa z panami sprawi mi przyjemność. Opowiem więc panom mój początek znajomości z panem Gaucher. Pewnego dnia, zjawił się on u mnie z propozycją wynajęcia mu całego domu, zapłacił mi za rok, z góry, zabrał klucze i niewidziałem go więcej.
— I nic pan o nim nie wiesz?
— Nic panie. Skoro mi zapłacił za cały rok z góry, niepotrzebowałem o niego się rozpytywać.
— Kto był jednakże ten człowiek?
— Wyglądał na przemysłowca. Mógł mieć lat około sześćdziesiąt.
— Czy miał z sobą jaką służbę?
— Zdaje się... a przynajmniej tak mówiono. Dwóch ludzi wchodziło tam i wychodziło bezustannie. Mówią że i oni stali się pastwą płomieni.
— Ależ to niemożliwe!
— Dla czego?
— Przyznasz pan że z trzech ludzi zaskoczonych przez ogień, chociażby nawet w czasie snu, jeden z nich przynajmniej mógłby się ratować ucieczką. Jeżeli trudno im było dostać się do drzwi, to oknem ryzykować mogli.
— Nie tak to łatwo jak się wydaje — odrzekł pan Servan. Okna były zaopatrzone żelaznemi kratami. Przed kilkoma laty, napadli mój dom złodzieje i zabrali mi wszystko. Odtąd więc, zabezpieczyłem się.
— A drzwi?
— Miały zarówno kratę zamykaną. Jeżeli więc ci ludzie przebudzili się zbyt późno wśród dymu i płomieni, nie mieli może dość czasu i rozwagi ażeby dobiedz do wyjścia. Zauważ pan proszę że gdyby choć jeden z nich był ocalał, bylibyśmy go już do tej pory widzieli.
— A gdyby tym ludziom zależało na tem właśnie, ażeby ich nie widziano? — zapytał Moulin.
— Cóżby mogli mieć w tem za interes? — odparł pan Servan.
— Gdyby naprzykład podłożyli sami ogień dla ukrycia śladów popełnionej zbrodni...
Właściciel spalonego domu na wzmiankę o popełnionej zbrodni pobladł widocznie.
— Czyliżby to być mogło? — pytał zakłopotany.
— Możebne to panie jak wszystko na świecie — odrzekł Ireneusz. Nie wiadomo panu czy robiono poszukiwania wśród gruzów, oraz czy odnaleziono ślad spalonych ludzi?
— Szukano, wiem tem lecz, nic nienapotkano, coby ten domysł potwierdzić mogło. Silny ogień strawił wszystko.
— A nie słyszałeś pan przypadkiem — dorzucił Edmund, o jakiej młodej dziewczynie, którą wieziono przez Bagnolet na godzinę przed pożarem?
— Nie panie, o tem nie słyszałem, lecz opowiadano mi, że nazajutrz rano znaleziono ciało młodej kobiety w rozpadlinie kopalni.
Edmund Loriot zaledwie oddychając, wyjęknął przytłumionym głosem:
— Czy ta kobieta żyje jeszcze?
— Niemogę panu żadnych dać objaśnień w tej mierze — rzekł Servan. Mówiono mi o tem w chwili gdym wyjeżdżał do Paryża. Tyle naówczas miałem kłopotów, że niezwróciłem uwagi na to opowiadanie. Mogą się jednak panowie dowiedzieć szczegółów w łomach kopalni, od robotników.
— A gdzież się znajdują te łomy? — zapytał Ireneusz.
— Głwóne wejście od strony płaskowzgórza Capsulerie. Niech się panowie udadzą do starszego robotnika Simona to on najlepiej o wszystkiem powiadomi.
— Dziękujemy panu serdecznie!.. zawołali jednogłośnie Moulin z Edmundem, a pożegnawszy uprzejmie właściciela, skierowali się do wskazanej miejscowości.