Dwie sieroty/Tom V/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Nic zawyrokować niemogę — odparł Plantadęt. Przypuszczam że ten wypadek łączy się ze sprawą dorożki. Racz pan zauważyć że ciało tej nieszczęśliwej znaleziono tej samej nocy w której ukradziono dorożkę i spalono ustronną willę. To zestawienie faktów naprowadza mnie na pewne wnioski...
— Trzeba panie Plantadet zobaczyć się z komisarzem w Bagnolet.
— Będę jutro u niego.
Pożegnawszy naczelnika, nowy inspektor zatopiony w myślach szedł ulicą, nie zwracając uwagi że jakiś człowiek śledzi go widocznie. Był to starzec lat przeszło sześćdziesiąt mieć mogący. Z pod szerokich skrzydeł kapelusza wysuwały mu się białe jak śnieg włosy. Oczów przysłoniętych ciemnemi okularami, dojrzeć niepodobna było.
Opierał się na grubej lasce dębowej, choć było widocznem że ona mu była zbyteczną.
Plantadęt przeszedłszy most, dosięgną! ulicy Git-le-Hocur i zniknął w sieni domu № 7.
Mężczyzna w zielonych okularach przechadzał się jeszcze czas jakiś po przeciwległym trotuarze i po upływie kilku minut, wszedł w tęż samą bramę.
— Czy tu mieszka pan Plantadęt? — zapytał odźwiernej.
— Tu, panie. Tylko co z miasta powrócił. Jeżeli więc pan chcesz z nim się widzieć...
— Nie; niemam teraz czasu. Przyjdę kiedyindziej.
Domyślają się pewno czytelnicy że owym starcem był nasz znajomy, Théfer. Zadowolony ze zdobytych wiadomości, spiesznie powrócił do domu.
Połączymy się teraz z Ireneuszem Moulin i Edmundem Loriot.
W dniu, w którym wyżej opisane wypadki odbywały się w prefekturze, obaj ci młodzi ludzie kazali się zawieść do Montrenil. Było tak rano, że zaledwie poczęto otwierać sklepy.
Ireneusz kazał zatrzymać się przed winiarnią.
Właściciel witał szklanką wina nowo wschodzący dzionek.
— Czy nie zechciał byś mnie pan objaśnić — zapytał wchodząc Moulin — gdzie tu mieszka pan Richard?
— Ten dostawca drzewa?
— Ten, właśnie.
— Tam, na końcu tej szerokiej ulicy. Zobaczysz pan znak nad bramą. Dostarcza on drzewo wyłącznie do pieców wapiennych.
— Dziękuję panu.
— Czemże więcej służyć mogę?
— Pragnął bym się jeszcze dowiedzieć — czy pan nie znasz przypadkiem pewnego Prospera Gaucher?
— Prospera Gaucher? — powtórzył zamyślając się właściciel winiarni. Nie panie — nie znam i mogę pana upewnić, iż po raz pierwszy słyszę to nazwisko.
— Dziękuję i przepraszam; wyszedł Ireneusz.
Wyszedłszy z winiarni, wrócili do dorożki i kazali się zawieść do składu drzewa.
Szeroko otwarta brama, pozwalała zajrzeć w głąb podwórza.
Z obu stron stały stosy nagromadzonych szczap i wiązek drzewa. W pośrodku wznosił się dom mieszkalny i kantor zamówień.
Edmund z Moulin’em skierowali się w tę stronę.
W kantorze jakiś młody mężczyzna pisał rachunki przy biurku.
— Co panowie rozkażą? — zapytał spostrzegłszy nieznajomych.
— Pragniemy pomówić panie Richard.
— Jestem do usług. I o cóż chodzi?
— Potrzebujemy pewnego objaśnienia. Pan miałeś interes z panem Prosperem Gaucher?
— Być może; wszak sobie nie przypominam. Tak licznych mam kundmamów, że ich zaledwie połowę znam z nazwiska. Gdzież mieszka ten pan Gaucher?
— Sądziliśmy właśnie że się od pana o tem dowiemy.
— A może panowie wiedzą czem się on zajmuje.
— I tego nie wiemy.
— W takim razie niepojmuję na jakiej zasadzie panowie zgłaszają się do mnie po informację? — z widocznym niedowierzaniem — zapytał pan Richard.
— Z bardzo prostej przyczyny. Potrzebujemy odnaleść pana Gaucher dla powiadomienia go o spadku. Nie wiemy gdzie mieszka, a podobno przed kilkoma dniami pan dostarczyłeś mu pewną ilość drzewa.
— Czy panowie są tego pewni?
— Najzupełniej. Dwudziestego Października wziął od pana sto szczap i pięćdziesiąt wiązek drzewa.
— Zkąd panowie wiedzą tak szczegółowo o zamówieniu pana Gaucher?
— Ze znalezionego kwitu który mu wydano z pańskiego kantoru.
— Z mojego kwitu?
— Tak. Oto jest.
Właściciel składu przypatrywał się bacznie podanemu papierkowi, a po chwili rzekł zwracając się do Moulin’a:
— W rzeczy samej, jest to pokwitowanie mojego kasjera. Zamówienia dokonano podczas mojej nieobecności. Sądzę iż będę mógł panom udzielić pewnych szczegółów, gdyż zwykle adresa zamieszczają się u nas w książce obstalunkowej.
Tu wziąwszy z półki księgę, otworzył ją na dzień 20 Października.
„Prosper Gaucher, czytał głośno, sto szczap i pięćdziesiąt wiązek drzewa.“
Ireneusz z Edmundem, spojrzeli na siebie z zadowoleniem.
— Ale niestety! — przemówił składnik po chwili nie mogę panom nic więcej powiedzieć, bo adresu mieszkania nie zamieszczono.
— To niepodobna! — zawołał Moulin.
— Przejrzyj pan sam książkę, a przekonasz się, że tak jest.
— W każdym razie to drzewo odstawiono z pańskiego składu? — zawołał Edmund.
— Prawdopodobnie, chociaż przypuszczam, że pan Gaucher kazał przy sobie wóz naładować i sam zaprowadził woźnicę do mieszkania.
— Może ten woźnica będzie nas mógł objaśnić?
— Bezwątpienia, ale obecnie niema go w domu. Około drugiej powróci, może panowie zaczekają? — Nie panie; brak nam czasu. Jeżeli pan pozwoli, przyjdziemy tu o oznaczonej godzinie.
Zabrawszy pokwitowanie, wyszli obadwa.
— Co teraz robić? — pytał rozpaczliwie Moulin, znalazłszy się na ulicy.
— Uzbroić się w cierpliwość i czekać — odparł doktór.
— Odeślijmy więc dorożkę, na co ją płacić za tyle godzin.
— Ma się rozumieć. I ja niemogąc być dzisiaj w Charenton, powiadomić o tem muszę mojego zwierzchnika. Napiszę depeszę i każę ją oddać woźnicy do biura telegrafu. Dla zabicia czasu, może tu zjemy gdzie śniadanie.
Weszli do pierwszej napotkanej restauracyi.
Edmund napisał depeszę, a sowicie wynagrodzony dorożkarz, zobowiązał się dostawić ją, na miejsce z czego się wywiązał z całą sumiennością.
O oznaczonej godzinie, dwaj nasi znajomi powrócili do składu drzewa i na szczęście zastali woźnicę.
Pan Richard kazał go zaraz przywołać.
— Jakóbie! — rzekł do niego, ci panowie potrzebują od ciebie objaśnienia gdzie zawiozłeś w dniu 20 Października sto szczap drzewa i pięćdziesiąt wiązek?
Oczekiwana odpowiedź była dla Ireneusza i Edmunda kwestją życia.
Woźnica zadumał, szukając w pamięci.
— Sto szczap... powtórzył i pięćdziesiąt wiązek drzewa? — Zdaje mi się że ja zawiozłem na płaskowzgórze Capsulerie w Bagnolet.
Serce Ireneusza uderzyło radośnie, a Edmund zapytał:
— Do prywatnego domu?
— Tak panie.
— Czy pamiętasz tego człowieka, który robił zamówienie?
— Pamiętam doskonałe. Było ich dwóch. Jeden niski, tłusty, drugi wysoki, chudy.
— Jakto, dwóch? — zapytał Moulin.
— Tak panie, dwóch.
Ireneusz i Edmund spojrzeli znów po sobie.
Chłopiec z restauracyi Richefen także wspominał o dwóch. Było więc prawdopodobne, że podany z dwóch różnych źródeł rysopis nieznajomych, odnosił się do jednych i tych samych osób.
— I owi ludzie — zapytał doktór zamieszkiwali w tym domu do którego odstawiłeś drzewo?
— Tak panie; mówili że są służącemu u pana Gaucher.
— Ale ty niewidziałeś mego pana Gaucher?
— Nie panie.
— No, to my go zobaczymy.
— Wątpię — odrzekł śmiejąc się woźnica. Zdaje się że to niemożebne.
— A dla czego — zapytał Edmund z widoczną obawą.