Dwie sieroty/Tom V/XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

— Przydały się panu moje objaśnienia? — zapytał właściciel.
— Tak i nie. Będzie to zależało od okoliczności, ale powiedz mi pan coś jeszcze o tej kobiecie którą znaleziono w kopalni. Czy przypuszczają, że uciekła z palącego się domu?
— Nie panie.
— Cóż jednak mówią o niej?
— Że wskutek wrodzonej kobietom ciekawości pobiegła do pożaru, a zeszedłszy po ciemku z gościńca, wpadła w rozpadlinę.
— Czy ona mieszkała w tej okolicy?
— Nie panie. Jest tu nieznaną.
— W takim razie przypuszczenia tych ludzi nie mają podstawy. Obcą kobietę nie interesowałby pożar w pańskim domu. Niemógłbyś mnie pan objaśnić do jakiego ją odwieziono szpitala?
— Niewiem tego, ale o tem z łatwością pan się dowie.
— Dziękuje za pańską pomoc ale tu jeszcze nie koniec pańskiej uprzejmości. Pragnąłbym zwiedzieć miejsce pożaru.
— Nic łatwiejszego. Furtka w ogrodzie otwarta nie znaleziono klucza do tej pory.
— A czy była również otwartą w chwili katastrofy?
— Tak panie.
— To jasno dowodzi że nie wszyscy mieszkańcy zginęli w płomieniach. Musieli uciec ale ich dotąd nie wykryto.
Plantade pożegnał pana Servan i zwrócił się przez Bagnolet do płaskowzgórza Capsulerie.
Théfer natomiast rozpoczął śledzenie. Widząc w którą stronę zmierza nowy inspektor, wyszepnął:
— Będę tam pierwej przed tobą.
I stromą ścieżką wśród wzgórza przedarł się śpieszno do znanej sobie miejscowości gdzie ukrył się w gęsto rosnące krzaki tuż przy spalonym domu.
Plantade tymczasem szedł zadumany pod górę. Ileż on ważnych odkryć zrobił od godziny. Był teraz pewnym, że Théfer nie kto inny ukrył się pod przybranym nazwiskiem Prospera Gaucher, a jego pomocnikami byli Dubief i Terremonde dwaj fałszerze poszukiwani przez policję.
Jaki jednak mógł być cel popełnionej zbrodni? Jakie okoliczności połączyły, Théfera z temi dwoma nędznikami?
Fakt został wykryty, należało teraz szukać pobudek.
Plantade nie wątpił że wszystko wyśledzi; widział jednakże iż zadanie było trudnem do spełnienia i że wielką pomocą byliby mu ci dwaj mężczyzn i którzy poszukiwali tak jak on owej nieszczęsnej ofiary tej zbrodni.
— Gdybym ich odnalazł, mówił sobie, światło rozjaśniłoby ciemności. Wykrycie takiej sprawy na wstępie, byłoby świetnym dla mnie debiutem i zapewniłoby mi dalszą karjerę.
Przemyśliwając tak, zaszedł do Capsulerie.
Furtkę ogrodową zastał otwartą, klucza w zamku nie było. Théfer spostrzegł idącego swojego rywala, lecz miejsce w którym się ukrył było bardzo niedogodne, tak, iż nawet głowy wysunąć niemógł bez odkrycia siebie samego.
— Cóż bym za to nie dał? pomyślał, gdybym mógł wiedzieć po co tu przyszedł ten niedołęga. Niemam jednak rady... Wyjść ztąd niemogę. Zaczekać trzeba.
Po półgodzinnym oczekiwaniu, zjawił się Plantade z powrotem. Na jego twarzy jednakże nie było śladów poprzedniego zadowolenia.
— Nie szczególniej mu widać poszły poszukiwania, wyszepnął Théfer zacierając ręce. Pomylił się w swoich rachubach. I uszczęśliwiony niepowodzeniem swojego wroga z mniejszą już śledził go nienawiścią.
Plantade ze spuszczoną głową szedł zwolna ogrodową aleją, przypatrując się bacznie wyciśniętym śladom na gliniastym gruncie.
Nagle schylił się, a podniósłszy jakiś przedmiot, bacznie oglądać go zaczął.
— Co on u djabła tam znalazł? — pomyślał Théfer.
— Zdaję się, że to woreczek z pieniędzmi. Tak... tak! — zawołał z przerażeniem, musieli go zgubić ci nikczemnicy i kto wie czy nie z fałszywą monetą? Teraz już jestem zgubiony!
Plantade wydobył tymczasem kilka sztuk nowych pieniędzy ze znalezionego woreczka. Były to te same pięciofrankówki, świeżo wyjęte z pod stempla, a tak niebacznie natenczas wyrzucone przez Terremonde po za mur ogrodowy.
Nowy inspektor każdą z wyjętych sztuk ważył w ręku.
— Wyglądają na fałszywe — rzekł po chwili — trzeba się im przypatrzeć uważnie. Pieniądze puszczone w obieg przez Dubiefa i Terremonda mają z jednej strony popiersie Ludwika Filipa a z drugiej rok 1844. Otóż i dowód którego pragnąłem — Zawołał radośnie. — Teraz niepotrzebuję nic więcej! — Oni to wrzucili tę nieszczęśliwą kobietę w rozpadlinę kopalni aby pozbawić ją życia. Trzeba pomimo wszystkiego zasięgnąć jeszcze wiadomości od komisarza.
To mówiąc, szybkim krokiem zwrócił się znowu do Bagnolet.
Théfer widział to wszystko, Śmiertelna bladość twarz mu pokryła. Jako przebiegły policjant wiedział dobrze do czego takie odkrycie doprowadzić może.
— Mój następca — rzekł ze złowrogim uśmiechem — zbyt szybko postępuje na swej nowej drodze. Trzeba zapobiedz temu, albo poddać się konieczności.
Przeczekawszy aż się oddalił nieco Plantade, Théfer wyszedł ze swego ukrycia i tą samą krętą ścieżynką wrócił do Bagnolet, wyprzedziwszy znowu Plantada.
W kwandras po nim, zjawił się nowy inspektor, w myślach pogrążony. Nie zwracając uwagi na nieznajomego, przeszedł tuż obok Théfera niespojrzawszy nań wcale. Pilno mu było zobaczyć się z komisarzem policyi.
Théfer, spojrzał na zegarek.
— Piąta! — rzekł do siebie. — W tej porze roku dnie są bardzo krótkie. Gdyby mu tak wypadło wracać wieczorem do Paryża... Droga jest prawie pusta... Możeby się nadarzyła sposobność?.. Ha! zobaczymy...
Czekając na urzeczywistnienie swych planów, usiadł na kamiennej ławce w pobliżu domu do którego wszedł Plantade i zapalił cygaro.
Wejdźmy tymczasem z nowym inspektorem do sali cyrkułowej.
— Czy zastałem pana komisarza? — zapytał Plantade pisarza siedzącego za stołem.
— Niema go... wyszedł — odparł tenże opryskliwie.
— Pan jesteś jego sekretarzem?
— Nie! sekretarz wyszedł z nim razem.
— Jak prędko powrócą?
— Niewiem tego.
— Zaczekam więc.
— Byle nie tutaj. Przepisy na to nie pozwalają.
— Dla mnie przepisy nie istnieją.
— Dla pana sądzę są obowiązujące tak jak dla wszystkich innych.
— Mylisz się pan. Nie jestem obowiązany stosować się do pańskich przepisów.
To mówiąc położył przed oczyma zdumionego tą śmiałością urzędnika swą kartę inspektorską.
Nie potrzebujemy mówić, że skutek był jeszcze lepszym jak u pana Servan. Natychmiast podano Plantadowi krzesło zachęcając go ażeby spocząć zechciał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.